Free-kąski eBooki

Opowiadania są dostępne również na moim blogu.

Zapraszam do czytania.

„…po prostu przyjaciele…”

” Nie stój! Całuj!”

„Mój chłopak nie jest gejem”

„Mój chłopak nie jest gejem… nadal”

i właśnie powstajace na życzenie moich fanek

„Mój chłopak jest gejem” – historia Matta i „Reda” Donatello

www.akfa-dreamlandpress.blogspot.com

 

 

 

 

 

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Opowiadanie jest darmowe, ale żadna część lub całość nie może być zmieniana, ani też wykorzystywana bez pisemnej zgody autorki.

Nie stój! Całuj!

By AkFa

AkFa©Anglia Luty2012

 

 

Powtarzanie sobie po raz setny tego samego nie zmieniało sytuacji nawet na jotę, ale niezmiennie jedno zdanie kołatało się po jego głowie. Wciąż i na okrągło.

„Co ja tutaj do cholery robię?”

Odpowiedź, która przychodziła mu na myśl, też była ciężka do zaakceptowania. Lucy, ta mała zołza znów go wrobiła. Nie pierwszy raz, to fakt, ale jego męskie ego usilnie nalegało, że zdecydowanie ostatni.

Jeszcze na dodatek w Walentynki! Przecież to była paranoja. Zabawa dla dzieciaków, którzy każdą burzę hormonalną mylili z miłością. I ten róż, róż, i potem nawet więcej różu. Choć nie… były jeszcze wszechobecne czerwone serduszka…

Z obrzydzeniem i skrzywioną miną, Jacob odgarnął kolejną masę snujących się, zasłaniających wszystko różowych balonów, plując i parskając z powodu konfetti przyklejającej się do jego twarzy z uporem, i ruszył w poszukiwaniu baru. Gdzieś tutaj do cholery musiał być, to bez dwóch zdań. Przecież gdzieś musieli chować się wszyscy ci nieszczęśnicy, którzy dali się tu przyciągnąć przez niewyżyte dziewczyny czy… zdeterminowane siostry…

Przedzieranie się przez lepiące się do siebie, namiętnie objęte pary, wcale nie poprawiało jego humoru. Jak mógł dać się przekonać, skoro sam nawet nie miał dziewczyny, nadal było dla niego zagadką. Choć może właściwie wiedział co przeważyło szalę tego szaleństwa.

Pięćset dolarów nagrody w jakimś durnym konkursie, który wymyśliła jego zwariowana, niemożliwa i zdeterminowana siostra. Nawet nie uprzedziła go co to za konkurs! A pomyślałby kto, że istnieje takie coś jak solidarność rodzinna. Każda jednak dodatkowa kasa była krokiem w kierunku spełnienia jego marzeń. Dla tego faktu, mógł się poświęcić…

Muzyka snuła się z każdego kąta. Słodka, powolna i opływająca ciała par na mini parkiecie. Sklejone niemal po granice niemożliwości oddychania, trąc o siebie i robiąc maślane oczy do siebie nawzajem, wydawali się nieobecni. Wyrzucili otaczający ich świat, bo nie był im potrzebny. Mieli siebie na wzajem. Zimny dreszcz spłynął po plecach Jacoba. Sama myśl, że kiedykolwiek mógłby tak się zachowywać, zmieniała jego żołądek w supeł. Nikt nie dałby rady przekonać go, że jakiekolwiek uczucie warte było robienia z siebie idioty w tłumie ludzi. A byli tu chyba wszyscy. Jak Lucy załatwiła salę na tę imprezę było jedną z tych zagadek, na które zdecydowanie lepiej było nie znać odpowiedzi.

Kto wymyśla Zabawę Walentynkową na dwa tygodnie przed samymi Walentynkami? No cóż, oczywiście wygląda na to, że jego siostra. Z ulgą przyjął wielką filiżankę ponczu, czy cholera wie co to było i odpowiedział kelnerce ciasnym uśmiechem na jej zalotny. Bez żenady obrzuciła jego ciało pochlebnym, zadowolonym spojrzeniem. Ostry makijaż, ciuchy po młodszej siostrze i czerwone szpony. Jeśli byłaby choć odrobinę bardziej oczywista to chyba aresztowałaby ją policja.

Nie, moja droga, trzy drinki za wcześnie – pomyślał drętwo, podejrzliwie zaglądając do filiżanki wypełnionej różową cieczą. – Jezu, serioNiech to coś lepiej będzie dobre, bo jeśli zobaczy jeszcze jakikolwiek odcień różu to puści pawia. – Wziął ogromny łyk z głębokim pomrukiem zadowolenia. – Nie, właściwie to są serduszka. Jeśli zobaczy jeszcze jakieś serduszko…

– O, tutaj jesteś!

Jacob skrzywił się ukrywając ponurą minę za filiżanką, na dźwięk głosu jego absurdalnie zadowolonej z siebie siostry. Kiedy ona miała powód aby się cieszyć, inny mieli powody aby się obawiać.

– Boże, Lucy! Naprawdę, jeszcze więcej różu? – zapytał z niedowierzaniem, obrzucając jej szczupłą, wysoką sylwetkę obciągniętą minimum materiału, ale za to wściekle różowego, na dodatek pokrytego toną cekinów.

Kobieta zignorowała go szczerząc śnieżnobiałe ząbki w szerokim uśmiechu i rzucając mu się na szyję z chichotem.

– Masz szczęście że przyszedłeś! – Cmoknęła go głośno w policzek i z zadowoleniem sprawdziła, że jej nowa niepozostawiająca śladów pomadka na serio działa.

Jacob zdusił sarkastyczną odpowiedź cisnącą mu się na usta. Wdawanie się w słowne potyczki w tym momencie było mu niepotrzebne do szczęścia. A przyznać się do faktu, że i tak nie groziło mu że wygra, było zbyt bolesnym ciosem dla jego zagrożonej w tym serduszkowym raju, męskości.

– Nie ciesz się. Nie zabawię długo.

– Przestań! – Lucy zażądała poważnym tonem, jednocześnie obrzucając jego sylwetkę szybkim, szacującym spojrzeniem. Szczupły i wysoki, jak zwykle nie zrobił nic, aby podkreślić swoje atuty. Ciemne włosy rozczochrane, a policzki nieogolone. Choć w jego przypadku zawsze wyglądało jakby efekt był zamierzony i Lucy nieraz korciło, aby powiedzieć bratu, że wynik był całkiem przeciwny do tego na jaki miał nadzieję. Jasno niebieskie oczy tylko dodawały mu uroku zawadiaki, swoim chłodnym spojrzeniem.

A przecież dobrze wiedziała, że taki nie był. Był wspaniałym, troskliwym bratem i zawsze mogła na niego liczyć. Tak długo był sam, że już nauczył się nie mieć nikogo. Czas, aby to ona się nim zaopiekowała. – Nie mogłeś przynajmniej włożyć tej koszuli, którą ci kupiłam w prezencie? – zapytała z wyrzutem. Czarna prosta koszulka nie oddawała w pełni sprawiedliwości jego umięśnionej, choć smukłej sylwetce. Jacob rzucił jej wredne spojrzenie.

– Jak sama zauważyłaś, to prezent. Muszę go szanować.

– Jasne! Zwyczajnie nie chcesz, aby kobiety się na ciebie rzucały! – Palnęła go w ramię z mrugnięciem oka. Uważnie jednak obserwowała jego reakcję. Miała nadzieję, że jej plan zadziała. Wszystkie samotne koleżanki jej i koleżanki, koleżanek przyszły, aby na niego zapolować. Phi… nawet kilku kolegów…

– Tak. – Jacob skinął na kelnerką ręką po następną szklaneczkę. – Właśnie tego chcę. Aby zostawiono mnie w spokoju. Jakiekolwiek więc plany matrymonialne dla mnie miałaś, już możesz o nich zapomnieć. Nie chcę dziewczyny. A gdybym chciał, wierz mi, znalazłbym sobie sam. – Przyjął drinka z nieobecnym skinieniem głowy w stronę obsługującej go kobiety. Alkohol zaczynał go już ogrzewać od środka, ale nadal niewystarczająco, aby zwabić go w sidła harpii. Z westchnieniem spojrzał na smutną i rozczarowaną minę Lucy. – Nie chcę znaleźć sobie dziewczyny! – dodał stanowczo, aby nie pozostał nawet cień wątpliwości. Lucy wyszczerzyła zęby w krwiożerczym uśmiechu.

– To znajdź sobie chłopaka!

Jacob jedyne na co mógł się zdobyć, to tylko przewrócenie oczyma. To różowe coś zaczynało smakować coraz lepiej.

– Kochany, masz dwadzieścia osiem lat. Czas na ciebie. Nie robisz się coraz młodszy, a po za tym wiem, że byłeś ciekaw… – Lucy uwiesiła się na jego ramieniu, patrząc na niego przymilnie.

– Nie,  tak ciekawy. – Nigdy nie powinien był ulec pokusie i wypytywać jej o jej homoseksualnych przyjaciół. Zawsze wiedział, że jego ciekawość zapędzi go w kłopoty. – Sprecyzuję konkretnej, aby nie było żadnych więcej wątpliwości. Nie jestem zainteresowany ŻADNYM związkiem! – Dokończył stanowczo, wypijając resztę alkoholu. Musiał być twardy, nieugięty i tego się trzymać!

Wyglądało jednak na to, że będzie potrzebował znacznie więcej alkoholu. Lucy chyba doszła do tego samego wniosku, bo sama machnęła na kelnerkę. Minutę później wręczała bratu kolejną szklaneczkę. Musiał się zrelaksować, inaczej nic nie wyjdzie z tego.

– To dlatego, że jeszcze nie spotkałeś właściwej osoby.  Chodź przywitać się z Mike’m. – Bez oglądania się za siebie, zaczęła ciągnąć niestawiającego oporu brata przez tłum znajomych. Po dwóch metrach, Jacob zaczął zastanawiać się czy nie dostanie klaustrofobii. Nawet już nie wiedział kto go poklepywał po ramieniu, tylu się przepchnęło obok nich. Poklepywanie po tyłku jednak poważnie go wkurzyło. Zerwałby się w mgnieniu oka gdyby nie żelazny uścisk jego siostry na jego nadgarstku. Strzyga miała chwyt, trzeba było jej przyznać.

W końcu lądując po drugiej stronie Sali, tuż przy stanowisku z małymi upominkami, czekoladkami i serduszkami, Lucy rzuciła się na wielkiego, postawnego mężczyznę i obcałowała po całej twarzy. Zawsze pierwszym skojarzeniem Jacoba, kiedy na niego patrzył było Hiszpański Konkwistador, choć technicznie rzecz biorąc jego korzenie były włoskie. Wielkolud z cierpliwością zniósł atak, a nawet przyciągnął dziewczynę do siebie i praktycznie skrył w ramionach. Jeśli ktoś chciałby plakatową kwintesencję Walentynek, wystarczyłoby że pstryknąłby im zdjęcie.

– Hmm…maleństwo. Bawisz się dobrze? – mruczenie Lucy dotarło nawet do Jacoba. W tym momencie w jej rzeczywistości istniał tylko jeden człowiek. Skupiła się więc tylko i wyłącznie na ukochanym, trąc swoim ciałem o mężczyznę jak kotka. Jacob pokręcił tylko głową z niedowierzaniem. Jego przyszły szwagier był normalnie pantoflarzem. Przy prawie metrze dziewięćdziesiąt, dawał się wodzić Lucy za nos, jak byk na kółeczku. Oczywiście rozsądniej było zachować swoją opinię dla siebie, co też Jacob czynił. Lubił wszystkie części swojego ciała, dokładnie tam gdzie naturalnie wyrosły.

– Hej. – Mężczyźni uścisnęli swoje dłonie, potrząsając lekko. Już dawno temu pogodzili się z myślą, że obaj zajmują miejsce w życiu Lucy i to się nie zmieni, wystosowali więc nawet pewnego rodzaju przyjaźń.

– Cześć. Do samego końca nie wierzyłem że się zjawisz. – Mike przyznał ze śmiechem, szczerząc zębiska. Grube czarne brwi uniosły się z kpiną. Jacob palnął go wolną ręką, odskakując jednak zaraz i zasłaniając się drinkiem.

– Jaaasne, to mówi ten co odkrył sposób na to, aby odmówić Lucy – zawołał złośliwie Jacob.  Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia i roześmiali się lekko.

– Co więc ostatnio dzieje się z tobą? Nie byłeś u nas wieczność. – Mike poklepał Lucy po pośladku i ucałował lekko w czoło. Kobieta zadowolona, że ktoś przypilnuje, aby Jacob nie zwiał, wykręciła się na chwilę, podążając do stanowiska DJ’a. Jacob miał niejasne przeczucie, że coś knuła.

– Nic się nie dzieje. Nuda. Praca i nic po za tym. Można powiedzieć, normalka. A ty?

– Och, nie dobrze bracie, nie dobrze. – Mike mlasnął z niezadowoleniem, przyglądając się mniejszemu mężczyźnie z smutkiem. Nie dziwne, że Lucy się o niego martwiła. Porwał dwie szklanki, tym razem drinka niebieskiego koloru i wręczył jedną Jacobowi. Facet powinien wyluzować. – Ja byłem odwiedzić rodziców. Zaplanowałem wakacje u nich. Przywiozłem brata. Koniecznie musisz go poznać. Może znajdziecie wspólny język, bo wierz mi człowieku, powinieneś się trochę rozerwać!

– Ha! Tylko jeszcze ty nie zaczynaj, błagam cię. Jestem perfekcyjnie zadowolony z mojego życia. – Jacob z miejsca się zastrzegł, odrywając oczy od masy bez wytchnienia falującej i przemieszczającej się tuż przed jego oczyma, aby spojrzeć na przyszłego szwagra ostrzegawczo. – Nie trzeba naprawiać czegoś co jest perfekcyjne!

– Nie jesteś samotny? Pracujesz coraz więcej. Nawet już nie spędzasz czasu ze siostrą – Mike zauważył z wyrzutem. Jego kochanie cierpiało z tego powodu, a on bardzo nie lubił kiedy Lucy cierpiała. Zawsze robił co w jego mocy, aby to zmienić.  Mała wycieczka w stronę poczucia winy, nie była poniżej jego godności. – Nie tęsknisz za nią? Bo muszę ci powiedzieć, że ona tęskni bardzo.

Jacob przetarł dłonią twarz, nagle zmęczony. Z westchnieniem znów spojrzał na swojego przystojnego towarzysza. Lucy miała szczęście. Miała miłość. Idealnego partnera. Już go nie potrzebowała.

– Mike, to nie chodzi o to, że nie tęsknię. – Wzruszył ramionami, prawie nonszalancko. – Mieszkacie razem. Ty biznesmen, ona modelka. Nie macie czasu, aby na dodatek niańczyć jednego sfrustrowanego inżyniera, nudnego jak flaki z olejem.

– A wiec przyznajesz, że jesteś sfrustrowany! – Lucy wyskoczyła zza jego pleców tak nagle, że niemal przyprawiła go biednego o zawał.

– Lucy!

– No co! Musisz wreszcie użyć trochę życia! Proszę cię, nie… błagam. Skorzystaj z okazji, rozejrzyj się. Może akurat ktoś wpadnie ci w oko. – Uniosła dłoń stopując wszelki protest cisnący się na usta Jacoba, zanim ten nawet zdołał skonstruować choćby jedno zdanie. – Nie mów, nie! Daj sobie szansę. W najgorszym wypadku, po prostu nic z tego nie wyjdzie.

– Ale… – głowa Jacoba zaczynała lekko falować. Idealnie w rytm otaczającego go tłumu.

– Obiecaj mi chociaż, że weźmiesz udział w konkursie – Lucy spojrzała na niego błagalnie, niemal brutalnie zaciskając palce na jego dłoni. Nie miał serca jej odmawiać, kiedy tak na niego patrzyła, swoimi kocio zielonymi oczyma. Najwyraźniej przechodziła kolejną fazę, bo jej kontakty zaczynały przybierać coraz bardziej niesamowite kolory. Mike stojąc za jej plecami, położył dłoń na jej ramieniu w cichym wsparciu. Nienawidził widzieć Lucy zmartwionej.

– Ok, ok – westchnął poddając się nieuniknionemu. Czemu nadal łudził się, że może z nią wygrać to nie miał pojęcia. Przecież zawsze było tak jak Lucy chciała.  – Wezmę udział w twoim szalonym konkursie, choć miło by było gdybyś mnie uprzedziła o co chodzi, a potem wracam do domu.

Piękna kobieta rozpromieniła się jak neon. Jej szeroki uśmiech wręcz przerażał Jacoba. Cokolwiek wykombinowała nie mogło to być nic dobrego.

– Super. Stój tu. Nie ruszaj się. Wypij drinka. Ja z Miki’em idę wszystko przygotować. – Mężczyzna wyglądał na równie zrezygnowanego, jak ona wyglądała na podekscytowaną. – Nie bierzemy udziału w nim, bo jesteśmy organizatorami, a na dodatek Mike będzie jurorem. – Lucy zachichotała, nic nie robiąc sobie z pochmurnej miny narzeczonego. Cmoknęła Jacoba w policzek i obróciła się na pięcie ciągnąc za sobą biedaka. – Acha i musisz poznać brata Mike’a, Fernando. – I poleciała.

Przez jakieś pięć cudownych minut Jacob zabawiał się myślą o tym, że odważnie odwraca się i wychodzi przez najbliższe drzwi, przez nikogo niezatrzymywany. Po pięciu minutach jednak, zmusił się, aby wrócić do rzeczywistości. Nie mógł złamać danego słowa i nie zamierzał. Pociągając kolejny długi łyk, rozejrzał się nawet po Sali. W końcu obiecał, tak? Może faktycznie, powinien wyluzować? Może przestałby się wówczas czuć tak staro. Tak… niepotrzebnie.

Wiele było par, szybko więc ich zdymisjonował. Singli za to było znacznie więcej, choć głównie wydawało się, że to były kobiety. Kilku markotnych samotników pełzało w tą i z powrotem, bez konkretnego celu, nieczęsto z miną świadczącą o tym, że chcieliby być gdziekolwiek tylko nie tu.

Sympatyzował z nimi całym sercem.

Dziewczęta, kobiety, całe śliczne, całe dostępne. Poważne i chichoczące, rzucały mu ciekawe spojrzenia. Zdawało się, że niewiele już czasu zostało, aż nazbierają odwagi, aby go zaczepić.

Szkoda tylko, że każdy włosek na jego ciele stawał mu dęba na samą myśl. Nie żeby był przeciwnikiem kobiet. Miał swoją dolę randek i jednonocnych eskapad, od kiedy zaczął interesować się seksem w delikatnym wieku, lat szesnastu. Obyło mu się jednak i ponad dziesięć lat później, podrywy straciły swój powab i urok.

Chryste, na serio się czuł jak staruszek!

Po raz kolejny z większą determinacją przyjrzał się kobietom naokoło niego. Hmmm… śliczna, blond i wygląda na to, że samotna…

Taaak, z jej wyglądem to tylko z jednego powodu mogła być sama w Walentynki. Pożeraczka męskich serc, nigdy nie dość szczęśliwa, dopóki nie przespaceruje się po dywanie z mężczyzn, leżących u jej stóp. Po co jej jeden, może mieć wszystkich…

Jacob wstrząsnął się mentalnie. Zdecydowanie był za trzeźwy. Dalszą lustrację potencjalnych kandydatek, na szczęście przerwał mu głos siostry płynący z każdego możliwego głośnika na Sali. Niczym z bezdennych czeluści. Wesoły, słodki niczym miód i radosny. Rezonował w każdym zakamarku jego mózgu.

I jeśli to nie było przerażające, to już nie wiedział co było.

– Witajcie moi mili. Mam nadzieję, że się dobrze bawicie. Że wasi ukochani są przy waszym boku w ten szczególny dzień! – Lucy wyciągnęła dłoń w stronę Mika, a mężczyzna ujął ją delikatnie w swoje wielkie łapsko i z galanterią uniósł do ust, składając perfekcyjny pocałunek na niej. Lucy i cała masa zgromadzonych kobiet zachichotała uroczo, a większa część mężczyzn z Jacobem włącznie jęknęła z rezygnacją. Mike normalnie zawyżał standardy. – Nie martwcie się jednak nasi single i singielki. Kupidyn tylko czeka, aby trafić was strzałą miłości. Jeśli nie dziś, to nie wiem kiedy byłby lepszy moment, aby spotkać drugą połówkę. A ja zamierzam pomóc szczęściu! – Kobieta zaklaskała w dłonie z radością, rzucając Jacobowi triumfujące spojrzenie.

Mężczyzna miał coraz gorsze przeczucie, ale kolorowe drinki zaczynały je neutralizować. W końcu co najgorszego może się stać, na imprezie Walentynkowej? Phi! Pikuś.

– Proszę wszystkie pary, aby się połączyły. Nie chcemy żadnych nieporozumień, prawda? – Lucy rzuciła z podejrzanie uradowaną miną. – Każdy kto jest sam, niech stanie po prawej stronie Sali, pary po lewej. Przyjaciele i znajomi, mają się rozdzielić. Inaczej nie ręczę za rezultaty… – zachichotała lekko, co tylko jeszcze bardziej wzbudziło podejrzenia Jacoba. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad nowym szatańskim pomysłem swojej siostry, bo sala zamieniła się w mrowisko. W krótce wokół niego znalazło się chyba z dziesięć kobiet i z trzech mężczyzn. Z czego, prawie wszystkich znał z widzenia, bo przyjaźnili się z jego zwariowaną siostrą. Miał nieodpartą potrzebę, aby się szybko wycofać. – Dobrze. Jak wiecie nagrodą w konkursie są dwa czeki, po pięćset dolarów, każdy. Warunek jest taki, że ci którzy go wygrają muszą wydać je razem, na dowolne rzeczy. – Głośny pomruk przemknął po Sali. Jacob mógł się założyć, że wiedział kto ufundował nagrodę. Mike miał zbyt miękkie serce, na serio.

Wolno i lekko, nie wzbudzając podejrzeń, Jacob zaczął się wycofywać. Było mu gorąco, szumiało mu w głowie i dziwnie podejrzanie, zaczynało mu być wszystko jedno, co wymyśliła jego siostra. A to nie mógł być dobry znak. Każdy normalny mężczyzna w tym momencie, wiałby gdzie pieprz rośnie. Fakt, że jeszcze nie był za drzwiami, był dowodem na to że się ululał.

– Zasady są proste. Ten kto wytrzyma najdłużej i włoży w to najwięcej pasji, i wysiłku wygra. Nagrodą pocieszenia jest kolacja dla dwoje w dowolnym terminie. – Lucy zaklaskała w dłonie z szatańskim uśmiechem. – Przygotujcie się. Muzyczkę proszę. Światła przyciemnić… – Machnęła dłonią na DJ’a. – Na mój sygnał łapiecie kogo chcecie…lub jak popadnie… – dodała szczerząc się jak wariatka. –… i całujecieDługo i namiętniePowodzenia. NIE STÓJ! CAŁUJ!

Jacob stał z rozdziawionymi ustami, nie wierząc własnym uszom. Co jeszcze bardziej go zszokowało, to fakt, że ludzie ją posłuchali. W mgnieniu oka zaczęli rzucać się na siebie, obejmować i dławić nawzajem językami. Tylko dlatego, że już wcześniej się wycofywał uniknął złapania przez trzy kobiety i przynajmniej jednego mężczyznę. Jak w transie oszołomiony, robił coraz to kolejne kroki wstecz.

Przecież to niedorzeczne… nie mógłby tak zwyczajnie…

Szybkim krokiem w bok uniknął kolejnych drapieżnych rąk wyciągniętych po niego. Jego żołądek praktycznie podjechał mu do gardła, chlupiąc nieprzyjemnie wypitymi drinkami.

Pora na niego! Z sercem w gardle obrócił się i z impetem wpadł na jakąś długowłosą osobę, prawie ją przewracając, pod wpływem impetu. Odruchem bezwarunkowym złapał chwiejącą się postać za łokieć i przyciągnął do siebie z całych sił. Zderzenie zachwiało nimi przez chwilę, ale Jacob nie miał czasu na zastanawianie się.

Jeśli miał polec, chciał paść na swoich warunkach. Nie miał zamiaru być zdobyczą, był zdobywcą.

Zanim jakakolwiek racjonalna myśl zdołała spenetrować jego otępiały mózg, jego usta przypiły się do aksamitnej miękkości ust jego zdobyczy, tłumiąc wszelki protest wydobywający się z nich. Z zaciśniętymi do bólu powiekami, włożył w pocałunek wszystko czym był. Krew dudniła w jego uszach tak, że nie było już słychać muzyki. Jego dłonie same trafiły w gęstwinę włosów i już tam zostały. Przytrzymując wijącą się w jego ramionach osobę skutecznie i bezkompromisowo. Wodząc językiem po zaciśniętych wargach, kusił i uwodził, aby wpuściły go do środka. Chciał poznać smak i kształt ukryty za tymi kuszącymi wargami. Cała reszta ciała pasowała bowiem do niego idealnie, wzrostem i budową. Chciał wierzyć przez jakąś niepoczytalną chwilę, że może trafił jednak cudem na tę jedną jedyną idealną połowę. Kiedy z zdławionym jękiem gorące usta rozchyliły się, Jacob niemal upadł, kiedy z szoku ugięły mu się kolana. Miał wrażenie, że podniecenie uderza do jego głowy w tempie pozbawiającym go tchu. Każdy jeden kiczowaty, przesłodzony film o miłości zmaterializował się w jego głowie. Drżał, płonął i chciał więcej…

Decyzja jednak nie należała tylko do niego samego, bo uświadomiły mu to ramiona kurczowo zaciśnięte na jego szyi, które już go nie odpychały, tylko przyciągały stanowczo i mocno. Sam smak zmiękczał mu kolana, sprawiając, że oboje się chwiali. Musiał się trochę opanować, jeśli nie chciał się zbłaźnić. Język, który jednak znalazł drogę do jego ust, odbierał mu resztki rozsądku i świadomości. Jeszcze nigdy nie przeżył takiego pocałunku. Niespodziewanego i narwanego. Niemal siniaczącego mu usta. Właściwie to jeszcze nigdy nie był tak całowany. Trudno było bowiem powiedzieć, w którym momencie stracił panowanie nad całą tą wyjątkową, szaloną sytuacją, ale uświadomił sobie, że jedyne co może, to odpowiadać na pocałunek burzący krew w jego żyłach. Był badany, lizany i ssany na tak wiele prowokujących sposobów, że jego członek z łkaniem wbijał się w zamek jego jeansów. Jak desperat gonił za sprytnym małym języczkiem, to prowokującym go, to uciekającym. Żaden alkohol świata nie uderzyłby mu do głowy równie mocno. Miał ochotę znaleźć pierwszą płaską, dostępną powierzchnię i przekonać się co jeszcze te zdrożne, namiętne usta potrafiły. Tym bardziej, że dłonie zaciskające się niemal z desperacją na jego ciele, zaczęły błądzić po jego plecach, zalewając jego ciało falą dreszczy.

– „Odpadasz, odpadacie, jeszcze, jeszcze, odpadacie, widziałem, odpadacie, jeszcze, super….

Jak przez mgłę grzmiący głos Mika, dotarł do Jacoba.

Tak, konkurs. Całkowicie o nim zapomniał. Ale co się dziwić kiedy właśnie się nauczył tylu niesamowitych rzeczy, które można zrobić językiem? Przyssał się wiec jeszcze mocniej. Niemiał zamiaru sobie przerywać i ciche pomrukiwanie, i jęki które wydobywał z uwodzonych przez niego ust, tylko go utrwalały w postanowieniu. Chciał więcej i chciał mocniej. Ale jak i gdzie? Nawet nie wiedział kto właśnie przygryzł jego wargę, ssąc ją lekko w nagrodę za cichy jęk, który wydarł się z jego gardła. Każde ugryzienie, każde liźnięcie niczym bezpośrednio połączone z jego jądrami, rezonowało przez całe jego ciało. Drżał. A jeszcze nigdy wcześniej nie drżał z powodu pocałunku. Każdy dotyk i muśnięcie go oszałamiało. Smak uzależniał, a zapach…

Och, zapach

Jacob z niedowierzaniem uświadomił sobie, że nie czuje delikatnych kobiecych perfum tak jak się podświadomie spodziewał, tylko coś znacznie intensywniejszego. Drażniącego i lekko cierpkiego, ale totalnie kuszącego go i podniecającego. Z trudem umiał przełknąć, pod wpływem zakradających się do jego głowy podejrzeń. Stanowczo wplótł dłoń w włosy na karku całowanej przez siebie osoby, a drugą ręką, obejmując w pasie przyciągnął ją z całej siły do siebie. Tylko nagłe napięcie mięśni pod jego palcami i sztywność była jedyną reakcją. Pocałunek jeśli już, to tylko się pogłębił i stał agresywniejszy. Miażdżyli swoje usta, oddychając z trudem przez nos.

Musiał otworzyć oczy, musiał…

…ale jak? Kiedy pływasz w ekstazie i podnieceniu? Kiedy masz ochotę oddychać drugą osobą? Wchłonąć ją?

– „…brawo, zbliżamy się do końca, jeszcze tylko kilka par… wy odpadacie… odpadacie…”

Odebrałoby mu oddech gdyby mógł oddychać, pod wpływem czarnych wpijających się w niego oczu. Zaledwie uchylił powieki, ale nie był już wstanie ich zamknąć pod sugestią zamglonego, ale intensywnego spojrzenia młodego mężczyzny, którego całował…. A może przez którego nadal był całowany?

Czy był zdziwiony, zszokowany, oburzony? Powinien odskoczyć i powiedzieć, że to była pomyłka?

…przecież by kłamał. Jedyne co był – to nieprzytomnie napalony i pazerny.

Chciał zamknąć oczy i udawać, że nie wie, ale nie mógł się zmusić. Przez kilka sekund trwających wieczność, obaj stali sztywno dysząc sobie wzajemnie w usta, nie odrywając ich jednak od siebie, jakby nie mogli znieść myśli o rozłące.

Jacob stał nieruchomo, obawiając się drgnąć choćby jednym mięśniem, starając się zmusić choć odrobinę krwi rezydującej w jego kroczu, aby wróciła do mózgu, a nieznajomy z wyzywającym spojrzeniem, prowokując go aby uciekł.

On nigdy nie uciekał, a już z całą pewnością, nie przed pocałunkiem jego życia. Chciał więcej, a nie przerywać. Wszystko zawsze miało swój pierwszy raz. Jego niezaspokojona ciekawość pchała go już wcześniej w różnego rodzaju tarapaty, nie powstrzymywało go to jednak przed zaspakajaniem jej. Teraz też sprawiła tylko to, że rozchylił swoje chętne usta jeszcze bardziej, chłonąc gorący, śliski język swojego partnera głębiej. Pieszcząc całą jego długość, delektując się bliskością i giętkością. Czarne oczy przymknęły się z rozkoszy, tracą momentalnie całą ostrość spojrzenia. Długie gęste rzęsy tylko jeszcze podkreślały ich piękno. Jacob nigdy wcześniej nie odczuwał tej chorobliwej potrzeby, aby kogoś poznać tak dogłębnie i kompletnie. Wpatrywać się tak długo, aż zapamiętałby każdy szczegół.

Te cudowne ruchliwe usta… prosiły się o atak. O wielbienie i cześć. Polizał wolno dolną pełną wargę z premedytacją, zmuszając nieznajomego do drżenia w jego ramionach. Pochylił się jeszcze bardziej ciągnąc delikatnie za jedwabną kurtynę gęstych włosów, aby jego głowa się odchyliła. Teraz te kuszące usta były na jego pastwie i miał zamiar to wykorzystać, pogłębiając jeszcze bardziej pocałunek.

Rozpalone ciało do tej pory lgnące do niego, zesztywniało przez moment z wahaniem i niepewnością. Kiedy jednak Jacob potarł językiem jego podniebienie, musiał ulec z ufnością poddając się większemu mężczyźnie. Wierząc, że jest bezpieczny w jego ramionach. Pożądanie jak elektryczny prąd przepłynął przez ich ciała, wprawiając ich w wibracje. Budząc głód, którego nie dało się tak zwyczajnie zaspokoić.

Uległość i ufność połączona z namiętnością jego partnera, najwyraźniej wyrabiała cuda z jego libido i ego. Czuł się panem świata.

– I mamy zwycięzców! – głos Mike’a huknął tuż przy uchu Jacoba, podrywając ich obu na miejscu. Zdezorientowani mężczyźni nieprzytomnie rozejrzeli się wokół. Kiedy pochmurna twarz Mike’a z błyskawicami w oczach zbliżyła się do nich, nieznajomy chciał odskoczyć jak oparzony. Jego przystojna twarz zalana czerwienią, praktycznie mieniła się pomimo ciemnej karnacji. Jacob jednak nie miał zamiaru tak łatwo wypuścić swojej zdobyczy z rąk. Niemal do bólu zacisnął palce na szczupłych biodrach, zanim nieznajomy dał radę się wymknąć. Potrzebował czasu, aby ogarnąć sytuację.

Ogłuszający dźwięk oklasków nie zamaskował groźnego pomruku wkurzonego wielkoluda, a nadal zasnuty mgiełką pożądania mózg Jacoba, nie pomagał mu w odnalezieniu się w całej sytuacji. Jego priorytetem jednak był człowiek, który przewrócił jego świat do góry nogami, a teraz próbował się mu wyślizgnąć z rąk.

Mężczyzna zażenowany skrył w końcu twarz w koszuli na szerokiej piersi Jacoba, kiedy stało się jasne, że nie ma najmniejszych szans na ucieczkę. To było idealne miejsce dla niego i Jacob był bardzo zadowolony z obrotu sytuacji. Szybko objął szczupłą postać i zabezpieczył, kryjąc w ramionach. Niestety świat chciał się koniecznie wedrzeć między nich. Z wkurzonym Mike’m włącznie.

– Widzę, że miałeś okazję poznać mojego małego braciszka Fernando. – Mike zauważył z przekąsem, chwytając ich obu za przedramiona i rozdzielając lekko. Uzyskał może pięć centymetrów i musiał się z tym pogodzić, jeśli nie chciał robić sceny. A Jacob nie był jeszcze gotów wypuścić Fernando z ramion. Byłaby więc scena.

Jacob jęknął mentalnie, wtórując jękowi Fernanda. Ludzie jak sępy przyglądali im się z uśmieszkami na ustach i konspiracyjnymi szeptami. Większość jednak wiwatowała na ich cześć i klaskała.

No tak, wygrali.

– Moi państwo, mamy zwycięzców! – Lucy podbiegła do nich, wymachując entuzjastycznie dwoma kopertami z przewrotnym uśmiechem. Tylko niebezpieczny błysk w jej oku, ostrzegał jej brata przed długim i skrupulatnym przesłuchaniem, kiedy tylko całe to szaleństwo się skończy i będzie mogła zdzierać skórę z jego pleców, bez świadków.

Mmm…nieeeee… jeśli tylko coś na to może poradzić.

– Proszę, panowie – zawołała, z impetem jednocześnie wciskając koperty w tylne kieszenie ich spodni. Obaj aż podskoczyli, wpadając na siebie, a ich nadal boleśnie obrzmiałe erekcje otarły się o siebie, odbierając im oddech. Jacob przelotnie zastanowił się czy to oznacza, że mogą z Fernando kontynuować, ale chichot zadowolonej z siebie Lucy sprawił, że na jego twarz wypłynął upokarzający rumieniec. Mike jednak najwyraźniej nie podzielał jej radości. Gdyby mógł uszkodzić Jacoba wzrokiem i upiekłoby mu się to, to ten pewnie leżałby teraz pozbawiony jąder, zwijając się na parkiecie.

Brawa i gratulacje, przeplatane złośliwymi uwagami zelżały i wydawało się, iż każdy powoli wraca do swojej wersji zabawy. Czyli kobiety zebrały się na środku Sali, bez żenady plotkując i wytykając palcami, a mężczyźni szturmem wzięli barek w posiadanie, kryjąc własne plotki za szklaneczkami. Tylko podekscytowanie i niezdrowy blask w oku, mówiły, że ich nonszalancja jest tylko pozorna.

Jacob z niechęcią i wbrew jakiemuś wewnętrznemu imperatywowi, zwolnił lekko uścisk na Fernando, kiedy nacisk dłoni Mike’a stał się bolesny na jego przedramieniu. Instynkt mu podpowiadał że jego zdobycz pryśnie jak tylko on mrugnie oczyma, a tego nie chciał. Mike jednak już wskoczył w rolę zabieraj– łapy– od– mojego–młodszego–braciszka, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.

– Gratuluję wygranej. Szkoda tylko, że w twoim małym rewanżu za zmuszenie cię przez Lucy do udziału w imprezie, ofiarą padł mój brat! – Mike syknął, ledwie cedząc słowa przez zęby. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Z kimś jego postury i wzrostu lepiej było nie zadzierać. Problem jednak był w tym, że Jacob nie miał zamiaru dać się zdeprymować. Jego w tej chwili interesowało oskarżycielskie spojrzenie i ciche sapnięcie przystojnego mężczyzny w jego ramionach. Mike musiał poczekać.

– Nie padłeś żadną ofiarą… chyba, że jedynie mojej namiętności – zapewnił z całego serca, nie potrafiąc jednak zetrzeć z ust aroganckiego uśmieszku samozadowolenia. Fernando choć niższy, wyglądał jednak jakby bez trudu mógł go zetrzeć z jego ust, za niego. Prawdą było jednak, że wcale się nie opierał, więc nawet jeśli nie był gejem… cóż…

– Jak to się stało? – Takt nigdy nie był najmocniejszą cechą Lucy, więc praktycznie wepchnęła się między nich.

– Cóż…– Gorący rumienieć wypłynął na gładkie policzki Fernando, z nieśmiałym uśmieszkiem błądzącym po jego ustach, przeczesał długie włosy starając się zyskać na czasie. Jego ciało śpiewało i to co cisnęło mu się na jego usta, raczej nie nadawało się do publicznej wiadomości. Szczególnie z jego wielkim bratem dyszącym z wściekłości nad jego głową. – Tak naprawdę to sam chciałbym wiedzieć… – przyznał wzruszając nieporadnie ramionami. Jego spojrzenie krążyło po całej Sali, omijając jednak Jacoba z daleka. Dzięki Lucy udało mu się wymknąć z objęć mężczyzny. Nawet jeśli to była ostatnia rzecz której chciał.

– Mam rozumieć, że Jacob potknął się i wylądował z językiem w twoim gardle? – Mike nie widział komizmu całej tej sytuacji. Szeroki uśmiech Lucy i zadowolona mina Jacoba, wkurzała go niepomiernie.

– Coś w tym stylu – mruknął wspomniany mężczyzna, uśmiechając się jeszcze szerzej.

On na misji samobójczej jest, czy co? Fernando zastanowił się złośliwie, ostrożnie obserwując czerwieniejącą w zastraszającym tempie twarz brata.

– Przynajmniej się poznali i z zakleszczenia ich ust wnosząc, polubili. – Lucy zauważyła radośnie. Jednakże jej poczucie humoru umknęło jej narzeczonemu. Wyglądał jakby chciał chwycić Fernando i schować za plecami. Jacob przewrócił oczyma mentalnie.

Przecież go nie rzuci na podłogę, zerwie ubranie i zacznie molestować… przynajmniej nie na Sali pełnej ludzi…

– Ja wiem, że ciebie to bawi, ale Jacob nie powinien zabawiać się uczuciami Nando. To skończy się źle! – Mike parsknął. Twarz Lucy nagle pokryła się lodem.

Ups… niedobrze. Musiała być naprawdę wkurzona… to wróżyło bardzo źle.

– Czy sugerujesz to, co wydaje mi się, że sugerujesz? – zapytała wspierając dłonie na biodrach i spoglądając na narzeczonego podejrzanie spokojnie.  Nawet Fernando zadrżał. Nie chciał jednak być przyczyną kłótni między nimi. Nie było to warte tego. Zwłaszcza, że miał zamiar tak szybko wynieść się stąd jak to tylko było fizycznie możliwe.

– Spokojnie. Wygrałem konkurs, miałem ubaw. Poznałem twojego brata – …blisko i personalnie… – Nie ma o co robić problemu – stwierdził z udaną radością i swobodą której nie czuł.

– Jak to nie ma?! – Mike wydawał się gotowy pomścić jego honor. A to była ostatnia rzecz jakiej pragnął Nando. Jego honor miał się świetnie i wyglądało na to, że niestety nic mu nie groziło.

– To była zwyczajny przypadek, pomyłka…

– Dokładnie – wtrącił ucieszony Jacob, nadal jeszcze oscylując między palącym pożądaniem, a lekkim rauszem. Był bardzo szczęśliwy i bardzo wyluzowany. – Myślałem, że jest laską… – wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Ciche sapnięcie trójki stojącej wokół niego świadczyło o tym, że to nie było najmądrzejsze co mógł powiedzieć, ale czuł się usprawiedliwiony. Wszystko o czym był zdolny myśleć, to jak dopaść słodkiego Nando, sam na sam. Mina mężczyzny jednak świadczyła o tym, że lepiej go nie dopuszczać do żadnej delikatnej części ciała w tym momencie.

– Nie znaczy to, że się nie cieszę, iż nie jest kobietą! – Zapewnił szybko starając się prześlizgnąć pod bokiem Mike’a, aby złapać wkurzonego Fernando. Jeśli tylko uda mu się go rozproszyć, z pewnością mu wybaczy…

– Daruj sobie – Fernando odrzucił włosy przez ramie i odwrócił się na pięcie. – Mike na serio nie masz się czym przejmować. Nie byłbym zainteresowany tym nadętym bufonem, nawet gdyby był ostatnim facetem na ziemi. To jest idealny przykład na to, że jak już seksowny to pusty…

– Hej…! – Jacob poczuł się w obowiązku oburzyć, zwłaszcza że jego siostra i Mike wybuchli śmiechem. Śliczny Nando jednak olał go i ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.

– Zostaw go. Po co masz mu mieszać w głowie? Ciekawość możesz zaspokoić z kimkolwiek, bez budzenia płonnych nadziei…  – Mike złapał Jacoba za przedramię, kiedy ten chciał ruszyć za swoją zdobyczą. Praktycznie został przykuty w miejscu, żelaznym uściskiem. Starając się zapanować nad nagłą falą wściekłości, Jacob zwrócił się bez mrugnięcia okiem do swojego przyszłego szwagra, z zimnym spojrzeniem.

– Nie wyobrażam sobie jakim to cudem doszedłeś do wniosku, że możesz mi mówić co mam, a czego nie mam robić, ale wiedz, że nie mam zamiaru pytać o pozwolenie – warknął ostrzegawczo na zaskoczonego mężczyznę, nawet jego siostra spojrzała się na niego zszokowana. Nie zamierzał jednak dawać sobą pomiatać. Ulegać im z własnej woli to było jedno, dawać sobą manipulować to było całkiem coś innego. Był mężczyzną, nie małym chłopcem. – Tak długo jak twój brat jest pełnoletni, jest w stanie podejmować decyzje sam za siebie. – Bez czekania na odpowiedź wyszarpnął rękę i pognał za mężczyzną, który już zniknął mu z pola widzenia.

Wołanie Lucy i przekleństwa Mike’a padło tym razem na głuche uszy. Miał coś do załatwienia i niech go licho jeśli podda się bez walki.

 

Fernando z wściekłością odebrał swoją skurzaną kurtkę i włożył na ramiona odrzucając długie włosy na plecy. To właśnie mu przyszło z zapuszczania ich. Został pomylony z kobietą! Niektórzy faceci powinni zacząć nosić okulary!

Czemu to zawsze jemu się przytrafia? Ci najseksowniejsi zawsze są takimi totalnymi palantami. Sam nie był brzydalem, ale starał się nie wykorzystywać swojego wyglądu. A już z całą pewnością nie zwalniał go z kulturalnego zachowania…

Nie to, co ten neandertalczyk! Jaka szkoda, że to właśnie on całował tak dewastująco dobrze. Chryste, a nawet nie jest gejem. Jego siostra to istny transparent reklamowy. To po prostu trzeba mieć jego pecha! Żeby oczywiście było jeszcze gorzej, musiało się okazać, że to był świętyidealnywspaniały brat jego przyszłej bratowej. Taak, jasne Los uwielbiał kopać leżącego. Nasłuchał się o tym bóstwie na dwóch nogach tyle, że nie wiedział czy się kłaniać mu w pas, czy zwyczajnie czcić ziemię po której stąpał. Na dokładkę wszystkiego jego własny brat musiał go upokorzyć. Na rany boskie, miał dwadzieścia cztery lata, nie czternaście. Jeśli miał ochotę obśliniać się z jakimś facetem, nie musiał się usprawiedliwiać! Zwłaszcza, że nie było żadną tajemnicą, iż jest gejem i sam osobiście postarał się, aby cała rodzina o tym wiedziała. Za każdym jednak razem, kiedy tylko umawiał się z jakimś większym od siebie mężczyzną, jego brat dostawał apopleksji.

Miał pecha… małe, słodkie pieszczoszki nie były w jego typie. Choć nie bolało zawiesić na nich oka.

Za to totalnie w jego typie był Jacob. Mógłby go z całą pewnością zaprosić na kolację ze śniadaniem.

Sama myśl o tym, że napalił się po raz kolejny na niewłaściwego faceta burzyła mu krew w żyłach. Nie zrobi sobie tego po raz kolejny, o nie. Nauczył się na własnych błędach, zbyt skutecznie…

– Czekaj! – Serce Nando niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy Jacob pojawił się nagle znikąd i złapał go za rękę. Bliskość ich ciał posyłała wyładowania elektrostatyczne po jego skórze. Miał ochotę rzucić się na faceta i trzeć o niego własnym ciałem.

Jesteś łatwym, słabym człowieczkiem….pokręcił mentalnie głową ze smutkiem, sam nad sobą.

Zbierając całą swoją silną wolę, Nando stanowczo zabrał rękę i zmierzył zaczepiającego go mężczyznę zimnym spojrzeniem,  choć wszystko czego pragnął to potrzeć policzkiem o jego zarost.

– Wybacz, ale śpieszę się.

– Daj mi pięć minut – Jacob znów złapał go i zaczął ciągnąć w zaciszny korytarz.

– Nie.

Jedno słowo starczyło, aby wbić większego mężczyznę w podłogę. Fernando sam był zszokowany, że podziałało. Zazwyczaj tacy macho robili tylko to czego sami chcieli. Pragnienia i uczucia innych były raczej mało istotne. Ostatnia rzecz jakiej jednak Nando pragnął, było rewidowanie swojej opinii o Jacobie.

– Wiem, że początek naszej znajomości był… – Twarz Jacoba pokryła się lekkim rumieńcem na samo wspomnienie, ale jasne oczy wyrażały zdeterminowanie i stanowczość. – Nie znaczy to, że nie możemy spróbować jeszcze raz…– Nando czuł każdą komórką swego ciała, że nie będzie łatwo się go pozbyć. – Mam nadzieję jednak, że dasz mi szansę…

– Nie rozumiem o co ci chodzi. Spotkaliśmy się, pocałowaliśmy przypadkiem… – ok, to nie zabrzmiało najlepiej. Teraz jego własna twarz pałała, a uporczywy wzwód na samo wspomnienie, nie pomagał. – Z całą pewnością będzie całe mnóstwo rodzinnych spotkań, na których się będziemy widywać.

– To nie był taki sobie zwyczajny pocałunek! – Jacob nie miał zamiaru owijać w bawełnę, a już z całą pewnością ryzykować nieporozumienia. Jeśli czegoś chciał, walczył o to, bo było naprawdę niewiele rzeczy w życiu, których pragnął na tym świecie.

– To była pomyłka i to na znacznie więcej sposobów niż przypuszczasz – parsknął Nando w odpowiedzi, wściekły na siebie, że tak bardzo go to bolało.

– Pomyłka – przyznał Jacob spokojnie. – Ale na moją korzyść.

– Przestań! – Ta rozmowa była po prostu bezcelowa. Kiedy jednak chciał zrobić krok aby odejść, odbił się o szeroką pierś, która nie wiadomo jak znalazła się nagle tuż przed jego twarzą. – Owwwww!

– Przepraszam. – Jacob cwany skurczybyk którym był do ostatniej kostki w ciele, wykorzystał okazję i przytulił Nando do siebie z całych sił. Znajome mu już uczucie podniecenia i radości przepłynęło przez jego ciało. Jeśli miał jakieś wątpliwości, całkowicie się rozwiały. Nigdy jeszcze nie czuł czegoś takiego. Nie mógł zwyczajnie o tym zapomnieć. – Pozwól, że pocałuję i zaraz będzie lepiej. – Spróbował urzeczywistnić obietnicę, ale mężczyzna odwrócił szybko twarz.

Z niezadowoleniem spojrzał na Jacoba i pchnął z całych sił w jego pierś.

– Proszę cię, panienki na serio na to lecą? – zapytał z kpiąco uniesioną czarną brwią. Jacob wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, wzruszając lekko ramionami.

– To nie istotne na co lecą panienki. Istotne jest to na co ty lecisz…

Fernando nie mógł uwierzyć, że Jacob na serio stara się go poderwać na takie żałosne teksty. Sam nie wiedział czy bardziej go wkurzały, czy rozczulały. Wielkie niebieskie oczyska spoglądały na niego błagalnie. Jezu, w co on się pakuje?

– Nawet nie wiesz czy lecę na facetów – stwierdził tak poważnie jak tylko mu się udało. Praktycznie musiał przygryźć wnętrze policzka, aby się nie roześmiać na widok zaskoczonej miny jego dręczyciela. Cholernik był przystojny to bez dwóch zdań i normalnie Fernando już lizałby go od stóp do głów w jakimś miłym pokoju. Niestety jednorazowe przygody, nijak nie wchodziły w rachubę, zwłaszcza z kimś kogo miał w perspektywie spotykać w najbliższej przyszłości i to pewnie częściej niż by chciał. A po za tym, jego brat pewnie by bluzgał cegłami.

Jacob nie miał zamiaru się zniechęcić. Jeśli gejdar istnieje, to jego nigdy wcześniej nieużywany, właśnie robił nadgodziny. Miał pewność, że Nando chciał tego pocałunku tak samo jak on.

– W tym momencie jestem bardziej niż przekonany, że nie zależy mi abyś leciał na facetów. – Z buńczucznym uśmiechem objął go w pasie i przycisnął do siebie z impetem. Powietrze utknęło im w piersiach. Czy to jednak był rozmach, czy uczucie ich ściśle przylegających do siebie szczupłych ciał, żaden nie śmiał zgadywać. Jacob z trudem nawet mógł sobie przypomnieć o czym mówił. – Jest tylko jeden mężczyzna na którego powinieneś lecieć. Ja!

Ok, może wybuch śmiechu nie był na miejscu, ale Fernando nie zdołał się powstrzymać. Jacob był szurnięty. Słodki, ale walnięty.  Na dodatek wydawało się, że w tym momencie urażony. W jego oczach widać było przebłysk bólu, który zniknął szybciej niż się pojawił i Nando w końcu sam nie był pewien czy cokolwiek widział, czy to tylko była zwodnicza gra świateł.

– Sorry, naprawdę sorry… to było… urocze – zawołał, starając się opanować. Złapał też Jacoba za nadgarstek, kiedy ten chciał odejść. Bez zastanowienia zarzucił wyższemu mężczyźnie ramię na szyję, trzymając mocno, nie gotów go puścić, dopóki sam nie był pewien co chciał zrobić.

– Jasne, to faktycznie polepsza sytuacje. – Jacob wymamrotał, krzywiąc się na myśl, że ktoś choćby w jednym zdaniu z nim, użył słowa „uroczy”.

– Kapuję, twardziel taki jak ty…

– Nie o to chodzi!

– Proszę cię, cała ta rozmowa zaczyna być śmieszna. Powinniśmy… – Fernando zdecydował, że niepotrzebnie pozwolił się zatrzymać. Całą siłą, swojej słabej–silnej woli zrobił krok w tył. Stojąc w ramionach Jacoba, nie był w stanie logicznie myśleć. Tylko niepotrzebnie pozwalał rozgorzeć iskierce, tej niedorzecznej nadziei, która nawet po latach rozczarowań, nadal gdzieś przetrwała na dnie jego serca.

Jedyne co powinien – to wiać.

– Masz rację, gadanie nie ma sensu… – Jacob stwierdził poważnie, z niebezpieczną iskrą w oku. – Zdaje się, iż z każdym słowem tylko mieszamy bardziej… – Zdecydowanie ujął Nando za biodra i przyciągnął do siebie. Uwielbiał jak idealnie pasowały do jego wielkich dłoni. Jednym płynnym ruchem wplótł jedną z dłoni w długie, jedwabiste włosy zaskoczonego Fernando i odchylił jego głowę do tyłu, delikatnie trzymając go za kark. – Koniec zbędnej gadaniny!

Scałował zaskoczenie i protest z ust Fernando, o ile to był w ogóle protest. Nie dane mu było się zastanowić. Znane mu bowiem uczucie ciepła i zawrotu głowy, pochłonęło każdy z jego zmysłów. Opanowało go uczucie spokoju. Nie musiał już się obawiać. Choć wcześniej nawet nie wiedział, że się obawiał… całym sobą wiedział, że nie mógł zgnieść go w ramionach, bo Nando obejmował go równie mocno. Całował równie głęboko i brał z jego ust tyle ile pragnął. A Jacob po raz pierwszy w życiu, był gotów dawać…

Nawet nie wiedział, że pragnie tego wszystkiego co Nando oferował, dopóki Nando mu tego nie dał. Chciał więcej tego ciepła, które promieniowało z jego opuchniętych, słodkich ust. Poznać sztuczki jego języka, teraz głęboko w jego gardle, zmieniającego mu kolana w wodę. Nie był pewien czy kiedykolwiek będzie w stanie ogarnąć sensacje płynące z ich ocierających się o siebie w gorączce ciał. Miał ochotę przyprzeć mniejszego mężczyznę do ściany i trzeć swoim przekrwionym do bólu członkiem o jego promieniujący niebezpiecznym gorącem. Rozebrać każdy skrawek materiału, który stał na przeszkodzie do poznania każdego milimetra tego twardego, umięśnionego ciała. Teraz wijącego się i ocierającego o niego we wszystkich właściwych miejscach.

I Boże, jak bardzo by to zrobił!…. Gdyby nie uporczywy szum rozmów na około niego. Dźwięk natarczywej muzyki i cienie mijających ich ludzi. Wdzierali się w jego własny prywatny raj…

Musiał się opanować. Nie chciał wywołać skandalu, składając Nando jakąś nieprzyzwoitą propozycję na środku restauracji. Nie żeby wielki wzwód jego przyszłego chłopaka, wbijający mu się w pachwinę, nie dawał mu nadziei, że byłaby co najmniej entuzjastycznie przyjęta. Obawiał się jednak, że nie posiadał wystarczająco wiele opanowania, aby faktycznie nie przydybać biedaka na środku korytarza.

Walcząc z tym czego domagało się jego ciało, dusza i serce, Jacob oderwał usta od niego, po trzeciej próbie. Naaaa… nie więcej niż sekundę, bo widok wspaniale opuchniętych, wilgotnych warg  Nando, niemal powalił go na kolana.

To będzie trudniejsze, niż mu się wydawało – pomyślał, znów wsysając jego dolną wargę do wnętrza swoich ust. Pieścił ją językiem i wargami, zanim nawet wziął oddech. Nando też oddychał płytko i szybko. Wyglądał jakby całkiem odpłynął. Oczy zaciśnięte mocno, zaróżowione policzki i pasma długich włosów okalające jego twarz. Jeśli ten widok nie był kwintesencją seksapilu, to Jacob nie wiedział co było.

– Musimy przestać… – To Fernando w końcu wyszeptał do wnętrza jego ust. Sam najwyraźniej jeszcze nie potrafił zrezygnować z rozkoszy jaką dawał im, ten duszą wstrząsający pocałunek.

– Dlaczego? – Jacob nie sądził aby był choć jeden naprawdę istotny powód, aby znajdować się dalej od tego mężczyzny, niż na odległość gorącego oddechu pieszczącego jego nadwrażliwe, w tym momencie, wargi.

– Mmmm… – cichy pomruk zwierał w sobie tyle sarkazmu, że Jacob się zachłysnął oddechem. Jeśli Nando nadal był w stanie to zrobić, to on najwyraźniej robił coś źle… – Nie wiem od czego zacząć… – mężczyzna dodał chłodno, ale mimo stwarzania pozorów, musiał wesprzeć się czołem na ramieniu Jacoba. Jego ciało całe drżało, jak z ogromnego wysiłku. – Może powinniśmy przestać, bo za chwilę któryś z nas wyląduje na kolanach, a drugi ze spodniami przy kostkach…? – Głęboki, rezonujący jęk podniecenia Jacoba, został pominięty milczeniem. – A chyba nie muszę ci przypominać, iż tu jest ze setka ludzi.

– Cóż…

– A może, powinniśmy przestać… – Nando spojrzał w oczy Jacoba, źrenicami rozszerzonymi z podniecenia. –… bo jesteś heterykiem, którego zwyczajna ciekawość, sprowadzi nas obu na manowce?

– Mylisz się! – Jacob podejrzewał, że to będzie największa przeszkoda jaką przyjdzie mu przeskoczyć, ale nie miał sił i pomysłu na zawiłe tłumaczenia. Niektóre rzeczy, nawet dla niego samego, nie były do końca jasne.

Z całych sił przygarnął Fernando do siebie i prawie siłą przytulił jego głowę do swojego ramienia. To na wszelki wypadek, gdyby nagle przyszło mu na myśl aby uciekać.

– Jestem inżynierem. Jeśli coś nie działa, szukam takiego rozwiązania, aby problem przestał istnieć. – Jacob ujął dłoń Nando, splótł z nim palce i uniósł do ust całując delikatnie długie palce i wyrywając cichy jęk z gardła mężczyzny, stojącego sztywno w jego ramionach. – A w moim życiu do tej chwili, nic nie działało. Nagle wszystko zaczęło mieć sens… Mój ścisły umysł domaga się ode mnie, aby wszystko sprawdzić samemu, przekonać się na własnej skórze, brać pod uwagę wszelkie możliwości. Nie sugerować się opinią innych. Całe życie umawiałem się z kobietami…

– I skoro nie wychodziło, doszedłeś do wniosku, że czas wypróbować alternatywę? – Nando zapytał cynicznie, zanim zdołał się powstrzymać. Musiał zignorować wszelkie drgnięcia jego serca. To mogło skończyć się  tylko źle… dla niego. Jacob znów wplótł dłoń w jego włosy i delikatnie zaczął masować mu skórę głowy, posyłając ciarki wzdłuż jego ciała.

Boże, i myśl tutaj rozsądnie… To było by barbarzyństwem, wymagać tego od jakiegokolwiek normalnego mężczyzny

– Jeśli powiem, że to chodzi tylko o ciebie, pewnie odgryziesz mi głowę. – To było ostrożne stwierdzenie, ale kącik ust Jacoba uniósł się w usilnie tłumionym uśmiechu. Prychnięcie było jego jedynym ostrzeżeniem przed uszczypnięciem w tyłek. – Prawda jednak jest taka, że naprawdę chodzi o ciebie. Wiem co sobie myślisz. Że zabawie się twoim kosztem. Że zabawię się tobą, zaspakajając moją ciekawość i dzikie żądze, i zostawię nie oglądając się za siebie. – Nando mógł tylko parsknąć. Kolejna wcale nieprzekonywująca próba uwolnienia się, oczywiście spełzła na niczym. Prawdą było, że był ciekaw co Jacob miał do powiedzenia.

– A może to ja zabawię się tobą? – zapytał złośliwie. Co miał do stracenia…? Oprócz szacunku do siebie, swojego serca i nadziei na przyszłość z kimś, kogo z łatwością by mógł obdarzyć uczuciami?

Jacob drgnął lekko, jakby z zaskoczenia. Najprawdopodobniej, nawet mu to nie przyszło do głowy.

Boże, niektórzy faceci są na serio zarozumiali

– Oczywiście. Tak może się zdarzyć – przyznał w końcu mężczyzna po chwili zastanowienia. Wyglądało na to, że poważnie podchodził do tematu, bo ujął twarz Nando w dłonie i spojrzał głęboko w oczy. – Mogę jedynie zrobić co w mojej mocy, abyś nie chciał tego uczynić…

– Boże, nie wiem czy jesteś słodki, naiwny czy cwańszy niż dłuższy. – Nando pokręciłby głową nad własną głupotą, że dawał się tak tanio kupić, ale Jacob trzymał go mocno. Lekko całując znów, raz po raz. Jego oczy niemal płonęły wewnętrznym światłem. A może to jego naiwność i głęboko ukryty romantyzm, zamieniały przyciemnione lampki na korytarzu w coś wyjątkowego? Czy to było możliwe, że nadawał całej tej sytuacji czaru, który w ogóle nie istniał?

– Za dużo myślisz. – A to wydawało się niebezpieczne. Jeszcze na fakcie dojdzie do jakiś idiotycznych wniosków i mu zwieje… – Jestem skłonny udowodnić ci, że jestem poważny. – Wziął Nando za dłoń i pociągnął delikatnie w stronę drzwi na salę, gdzie nadal trwała impreza na całego. Zakochani, zdawali się być nieświadomi otaczającego ich świata i wydawali się nieporuszeni tym faktem w najmniejszym stopniu. Co tam dla nich emocjonalne turbulencje innych?

Jacob czułby się głupio, że kiedy pierwszy raz przekraczał te drzwi, patrzył na nich z niejaką pogardą, a teraz był zmuszony spojrzeć na nich w innym świetle, gdyby się przejmował…

Amorki, kupidynki, baloniki i serduszka teraz wręcz działały na jego korzyść. Miał zamiar bez skrupułów użyć romantyczną atmosferę, aby dostać to czego chciał… a mianowicie seksownego Fernando. Żaden sposób nie był niewłaściwy.

W miłości i na wojnie wszystkie chwyty były dozwolone i jego słodki Nando właśnie się dowie, że wojna zakończona…

– Nie myśl sobie, że tak łatwo ci pójdzie! – Mężczyzna zastrzegł się szybko, kiedy stało się jasne, że Jacob ciągnie go na środek parkietu. Nie zamierzał poddać się bez walki, choć nie oznaczało to wcale, że miał zamiar opierać się …skutecznie.

– Nawet nie chcę, aby poszło mi łatwo. Wszystko co jest naprawdę coś warte, wymaga walki. – Jacob wziął go w ramiona i nie przejmując się szybką piosenką, która aktualnie leciała, zaczął tańczyć, słaniając się z boku na bok. To było akurat tyle, jeśli chodziło o jego zdolności taneczne. Nie zniechęcał się jednak, nawet jak Nando znów się zaczął śmiać. – Chcę cię skusić. Pokazać jak bardzo poważny jestem. Pocałowałem cię w obecności setki znajomych, bardziej oficjalne to już nie może się stać. Miałem nadzieję, że to był dobry początek…, ale bez mrugnięcia okiem, będę cię uwodził, randkował z tobą, całował i podrywał, aż ulegniesz…

– Och, Boże… – Nando potknął się, uwieszając na jego szyi. Jego głupie serce niemal podeszło mu do gardła. On na serio zamierzał to zrobić! – Zwariowałeś!

Jacob pochylił się lekko i spojrzał mu poważnie w oczy.

– Wierz mi… wiem! Nawet nie masz pojęcia, jaki jestem z tego powodu szczęśliwy. Mogłem przecież wyjść stąd samotny i nieszczęśliwy, nigdy nie mając szansy wygrać Walentynkowego konkursu!

Nando wyglądał jakby miał zamiar go zdzielić, ale Jacob wymiótł wszelkie myśli z jego głowy, jednym mózg lasującym pocałunkiem.

– Wygrałem pocałunek z najprzystojniejszym, najseksowniejszym mężczyzną na tej Sali. – Jacob oświadczył głośno, kiedy już rozdzielili się aby nabrać tchu, wcale nie przejmując się ilością spojrzeń ściąganych na siebie. – Jeśli szczęście mnie nie opuści… w przyszłe Walentynki mam zamiar wygrać serce… tego samego mężczyzny – dodał stanowczo.

Nando przez sekundę patrzył na niego jakby nie pojmował słów, które słyszał. Cała gama uczuć przemknęła po jego przystojnej twarzy, gdzie wesołość i złość dominowały niedowierzanie. W końcu po wieczności, przez którą Jacob nie mógł nawet oddechu wziąć,  Nando rzucił się mu na szyję i obcałował po twarzy.

Co miał w końcu do stracenia…? Po za sercem, które już do niego nie należało…

Z najlepszymi pozdrowieniami i goracymi życzeniami z okazji Walentynek

AkFa

„…po prostu przyjaciele…”

 

 

 

©Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Copyright©AkFa2011England

Akfa.DreamLand@gmail.com

Powielanie, kopiowanie lub rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autora jest surowo wzbronione i będzie traktowane jak przestępstwo. Praca również nie może być w żaden sposób zmieniana czy wykorzystywana bez umieszczenia informacji o autorce.

DraemLandPress

 

 

1

 

– BJ?

– No?

– Powiesz mi coś?

– Co?

– Ale musisz mi tak na serio odpowiedzieć…– głos Tonego lekko zadrżał, ale odchrząknął dość gwałtownie i pokrył to kaszlnięciem. Jego przyjaciel rzucił mu trochę zirytowane spojrzenie.

– Gadaj po prostu Tony.

Mężczyzna zawahał się i wymusił uśmiech, lekko potrząsając głową.

– Niee, to już nie jest takie istotne.

BJ westchnął w duchu. On na serio nie miał na to dzisiaj siły. A Tony zachowywał się jeszcze dziwniej niż zazwyczaj. Normalnie mu to nie przeszkadzało, ale dziś był po prostu wykończony i nie miał sił na jego podchody.

– Tony jak już zacząłeś to gadaj, a nie…

– Nie, no spoko… to nic takiego. – Serce chciało niemal wyskoczyć mu z piersi. Kurczę nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie dziś… może jutro. Trochę później. Tyle czasu BJ nie wiedział i wszystko grało. Nie musi nagle się dowiedzieć… – Jak tam dzień w pracy? – Zdesperowany zmienił temat pospiesznie.

– Kurewski. Jak dopadnę tego Bennetta następnym razem, to mu chyba dokopię. Cały towar był źle przyjęty. – BJ zerwał się z kanapy, na której siedzieli i pomaszerował do lodówki. Jego ramiona napięte i sztywne. Praktycznie cała jego sylwetka promieniowała stresem. Bennett – to by wiele wyjaśniało. Facet miał normalnie życzenie śmierci, jeśli chodziło o pogrywanie z BJ’em. – Wyobraź sobie, że ten idiota nie pomylił się ani razu na korzyść. Jak Boga kocham. Cały tir towaru i on nawet jednej palety nie umieścił na właściwym miejscu. – BJ zirytowany siadł i podał butelkę piwa swojemu przyjacielowi. Mocno i długo pijąc z własnej. – Phi, nawet jednego kartonu, a co tu dopiero mówić o całej palecie. – Wzruszył ramionami zrezygnowany.

– Kurczę facet ma talent. Jakim cudem jeszcze go nie wywalili, to dla mnie zagadka. – Tony parsknął ironicznie.

– Mnie to mówisz? Jeszcze palantowi płacą tyle samo, co mnie. – Z irytacją BJ przeczesał dłonią i tak już pokosmane czarne włosy. Zawsze wyglądały jakby nie do końca było wiadomo, w którą stronę mają się zamiar tego dnia układać. Tony uwielbiał je. Jak i wszystko, co dotyczyło jego przyjaciela.

– Czemu nie zgłosisz tego? Za każdym razem to ty dostajesz po tyłku, jeśli coś jest nie tak w magazynie.

– Nie zgłoszę tego, bo za każdym razem ja mam przejebane. – Mężczyzna westchnął zmęczony i opadł na oparcie kanapy. Miał wszystkiego serdecznie dość.

Tony zwalczył chwilową, niepoczytalną potrzebę pogłaskanie wykończonego mężczyzny i zdusił brutalnie wszelkie emocje, jak zwykle zakradające się do jego serca.

BJ by ich z pewnością nie docenił.

– Pogadaj, więc z debilem.

– Ha! Żeby to coś dało to bym może i pogadał.– BJ spojrzał na niego z sarkastycznym uśmieszkiem na swoich wąskich ustach, a Tony z wysiłkiem oderwał od nich spojrzenie. Życie było mu jeszcze miłe. – Jak sam słusznie zauważyłeś ON jest debilem. Choćbym nie wiem, jak mu tłumaczył i jak wyjaśniał, to on nic nie pojmuje.

– A może on w kulki sobie z tobą leci? – Tony zapytał z zamyśleniem. Przyjaciel rzucił mu nic niepojmujące spojrzenie. – No wiesz…. Po co ma się wysilać skoro ty za każdym razem lecisz i naprawiasz jego błędy? Większość pracy wykonujesz za niego, bo to prościej niż sprzątać bajzel po nim.

BJ parsknął niewesołym śmiechem. Jego mądraliński przyjaciel jak zwykle się nie mylił.

– To by się zgadzało. Co tylko wkurza mnie, jeszcze bardziej. – Z wiązanką przekleństw pomaszerował po kolejne piwo. – Chcesz jedno?

Tony obrzucił swoją praktycznie nienapoczętą butelkę i lekko zarumieniony potrząsnął głową, że nie. Ta jedna z pewnością sprawiłaby, że zaszumiałoby mu w głowie. A to nigdy nie był dobry pomysł w towarzystwie BJ. Na rauszu z miejsca robił się Touchy–Feely[1]. Cudem jakimś, BJ do tej pory podciągał to pod jego ‘niezdolność do picia’.

– Nie, dzięki. Nie mam dziś jakoś ochoty. Ty się nie krępuj, jednak. Dziś piątek.

– A żebyś wiedział, że się nie będę krępował. – BJ uśmiechnął się od ucha do ucha po raz pierwszy tego dnia. Uważniej też, spojrzał na swojego dość mizernie wyglądającego przyjaciela.

Normalnie, to on wyglądał jakby Gwiazdka była cały rok. Przynajmniej przy nim. Dziś jednak głęboka zmarszczka przecinała jego blade i gładkie czoło. I BJ czuł, że powinien zapytać, co go ugryzło w tyłek. Nie był jednak pewien czy miał dziś dość cierpliwości, aby się użerać z jego dylematami. Normalnie to on nie był aż takim zimnym gnojkiem, dziś jednak miał naprawdę kijowy dzień. Może dylemat Tonego może poczekać do jutra?

– Moim zdaniem masz dwie opcje…

– Taak? – zapytał BJ, krzywiąc się, na dźwięk własnego oschłego głosu.

– Musisz przenieść się na inną zmianę pod jakimś osobistym pretekstem, bo jego raczej nie dasz rady wykopać. Nie bez zawiłych tłumaczeń, o co chodzi, w każdym bądź razie… – stwierdził Tony, pomijając milczeniem Bitchy humor przyjaciela. Sugerowanie mu pracy na popołudniową zmianę było ciężkie samo w sobie. Nie widywaliby się już prawie wcale. – Albo wziąć twój długo odkładany urlop i pozwolić, aby twój kolega namieszał tak skutecznie, że go wywalą.

– Ha ha, bardzo śmieszne. – BJ oburzył się, siadając nagle wyprostowany. – Jak to sobie wyobrażasz? Nienawidzę pracować na popołudnia. Cały dzień jest wtedy do dupy. Na nic nie mam czasu. Jeszcze z tobą na uczelni cały dzień, chyba bym tu zapieprzał po ścianach.

– To zrób sobie urlop. – Tony zwalczył uśmiech radości starający mu się wyrwać na wolność. Nie napalaj się idioto!

– Potrzebowałbym z dwa tygodnie, żeby mógł namieszać tak nieodwracalnie żeby go wywalili. – Mężczyzna zastanowił się nad całym pomysłem przez moment. – A i to nie wiadomo czy by zadziałało. Gdyby nie miał kozła ofiarnego to pewnie by się pilnował. Jest też duże prawdopodobieństwo, że daliby mu jakiegoś zastępcę do pomocy.

Tony musiał zgodzić się, że faktycznie szanse byłby marne, co wcale nie pomagało zwalczyć mu ogarniającego go rozczarowania. Tak też właśnie jego nadzieja na spędzenie, choćby części zbliżających się wakacji z BJ’em, przepełzła mu pod nosem, śmiejąc się szyderczo w jego twarz.

Musiał stąd wyjść zanim zacznie wylewać, zestresowanemu przyjacielowi, swoje żale i zrobi z siebie jeszcze większego idiotę niż zazwyczaj.

– To masz już tylko jedną opcję. Dokop szczurkowi i już. – Wstał z płaskim, wymuszonym uśmiechem i przeciągnął się.

Jezu… przy jego szczupłej, lecz długiej sylwetce, siedzenie poskładanym na kanapie zawsze groziło utratą czucia, w tej czy innej części ciała. BJ wydał jakiś nieartykułowany dźwięk i spojrzał na niego z dezaprobatą.

– Ty chłopie odżywiasz się czymśkolwiek innym niż tym, co serwują w waszej uczelnianej bibliotece? – Kiedy za szczupły przyjaciel wzruszył obojętnie ramionami, BJ miał ochotę go zdzielić. – Coś więcej niż kurz i wiedzę? Wiesz, jakieś prawdziwe jedzenie?

– Jestem biednym studentem. Oczywiście, że nie jem. – Tony zlekceważył ostrzegawcze spojrzenie przyjaciela i uśmiechnął się sztucznie.

Nie miał ochoty rozmawiać o tym jak stres i nerwy zżerają mu żołądek. Nieprzespane noce i długie godziny nauki, aby przygotować się do ostatnich testów i egzaminów w tym roku.

I BJ nieopuszczający jego myśli dzień i noc, bez względu na to gdzie by był i co by robił. Wystarczyło, że przymknął powieki i niższy, ale muskularniejszy mężczyzna stawał mu przed oczyma, wywołując najdziwniejsze uczucia i sensacje w całym ciele.

Tłumiąc jęk frustracji, Tony zastanawiał się gorączkowo nad sposobem, aby się wymknąć. To był między innymi jeden z powodów, dla których chciał i musiał, powiedzieć BJ’owi prawdę o sobie. Nie miał już dłużej sił, siedzieć z nim, spędzać czas i nie powiedzieć mu prawdy. Zabijało go to dzień po dniu. Coraz bardziej i bardziej. Jego uczucia dla drugiego mężczyzny, zaczynały powoli budować między nimi przepaść. Czy wiedział o tym BJ, czy nie. Myśl o utracie jego przyjaźni zaczynała być coraz mniej i mniej straszna, skoro i tak ich przyjaźń zaczynała się rozpadać…

– Dobra Tony, wyduś to z siebie…

– Co?– Mężczyzna niemal potknął się przerażony. Z szeroko rozwartymi oczyma spojrzał na BJ’a.

– Nie wiem, co! Masz mi powiedzieć, bo przecież widzę, że wyglądasz jakby ci coś w tyłek wpełzło i zdechło.

Tony czuł jak rumieniec zalewa jego policzki. Myślenie o ‘tyłku’ w obecności BJ, nigdy nie było dobrym pomysłem. Wyprostował się i uczynił jeszcze jedną, nikłą próbę zbagatelizowania problemu.

– Może jednak potrzeba mi tego piwa…– Wrócił na kanapę i najbardziej nonszalancko jak tylko był w stanie, sięgnął po butelkę. Wypijając niemal pół butelki na raz. BJ uniósł brwi z niedowierzaniem, na serio zaczynając się martwić o niego. Od czasu, kiedy w High School uratował jego kościsty tyłek przez skopaniem przez jakiś osiłków, Tony mówił mu absolutnie wszystko. Nie rzadko więcej niż BJ chciał usłyszeć. Nigdy nie miał żadnych tajemnic przed nim.

Chyba nie wpakował się w jakieś tarapaty? Zdenerwowany I lekko podirytowany, BJ ruszył po kolejną kolejkę piw, decydując, że alkohol rozluźni jego milczącego przyjaciela. A i pewnie on nie da rady wysłuchać tego na trzeźwo.

Przez chwilę powałęsał się po kuchni, pozwalając, aby Tony zrelaksował się i odprężył. Wrzucił paczkę chipsów do salaterki, chwycił garść krakersów i uznał, że to na tyle, jeśli chodzi o jego zdolności kulinarne. Po za tym, był mistrzem odgrzewania gotowych dań.

– Masz coś na przekąskę, bo picie na pusty żołądek załatwi nas w ułamku sekundy. – Postawił wszystko na małym stoliku służącym mu, jako składowisko wszystkiego, co jest ‘absolutnie’ niezbędne do siedzenia i spędzania nudnego popołudnia w domu. Czyli pilot i browarek. Mebel ni to ładny był, ni to szczerze mówiąc funkcjonalny, BJ jednak był niejako do niego przywiązany. Tony z kolei go nie znosił, bo ponoć kłócił się on z jego dobrym smakiem. Zwłaszcza, że znajdował się przy boku kanapy i ten, który usiadł dalej nie miał do niego łatwego dostępu. Gimnastykując się, aby do niego sięgnąć. Najczęściej padało na Tony’ego, który musiał to robić. Z jego kilometrowym zasięgiem ramion, nie powinno być problemu – BJ dokuczał mu wielokrotnie. Teraz jednak jego mina nie zachęcała do żartów i nawet nie wykonał ruchu, aby zając wygodniejsze miejsce.

Tłumiąc jęk frustracji, BJ klapnął na kanapie przy koledze, wziął krakersa i niemal wcisnął w jego usta. Tony odskoczył jak oparzony. Ocierając usta i nerwowo uciekając spojrzeniem, jego dłonie lekko drżały.

– Dobra, gadaj do cholery, bo mnie wkurzasz już nie na żarty. – Co w jego przekładzie znaczyło, że się martwił jak cholera.

Tony spojrzał na niego spod rzęs i potrząsnął głową.

Chciał, jak on kurczę bardzo chciał…, ale nie mógł zmusić ust do wytworzenia potrzebnego dźwięku. Krtań miał tak zaciśniętą, że z bólem przełykał. Z desperacją sięgnął po resztę piwa. Nie mądrze było pić, ale wiedział, że nie da inaczej rady wykrztusić ani słowa. BJ obserwował go uważnie, jakby w duszy oczekiwał, że ten nagle zrobi coś głupiego… I najgorsze, że wcale nie był daleki od prawdy.

Tony usiadł z powrotem i spojrzał w piwne oczy swojego przyjaciela. Otwarł usta i…

…i nic.

Spróbował jeszcze raz, … ale nie był w stanie wydusić ani słowa z siebie. BJ uśmiechnął się krzywo.

– Co? No dalej. Przecież to nie może być nic tak strasznego… – Zażartował, aby ulżyć i rozluźnić atmosferę. – Na to jesteś zbyt porządny i świętoszkowaty. Co mogłeś zrobić? Stuknąć jakąś panienkę i zafundować jej ciążę?

Tony obrzucił go urażonym spojrzeniem, parskając nieelegancko i to z miną jakby miał ochotę mu przyłożyć, co jeszcze nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Serce BJ’a lekko przyspieszyło. Nie dobrze. – Dobra, gdzie jest ciało i kiedy chcesz je zakopać?

– Bożę BJ! Czy ty nigdy nie możesz być poważny? – Tony znów zerwał się z kanapy. Nerwowo krążąc po pokoju, zaplatał i rozplatał palce swoich dłoni. Nie, nie da rady tego zrobić…Jest pieprzonym tchórzem.

– Może bym i był poważny gdybyś mi, choć mgliste pojęcie dał, o czym my właściwie rozmawiamy. – Nerwowe zachowanie Tonego zaczynało oddziaływać i na niego. – Napij się i spróbuj uspokoić. Jutro nie musisz być na uczelni. Nie musisz się nigdzie spieszyć. – Starał się przemawiać spokojnie i łagodnie, Tony jednak wyglądał na coraz bardziej wystraszonego i spiętego. – Siadaj! – warknął w końcu, kiedy Tony stał tylko z nieobecnym wyrazem twarzy, potrząsając lekko głową jakby sprzeczał się sam ze sobą mentalnie.

Mężczyzna drgnął, zarumienił się i siadł ostrożnie, tak daleko jak tylko kanapa na to pozwalała.

– Dobra. Pij! – Zakomenderował stanowczo BJ. Był dwa lata starszy i nieraz lubił podkreślać to swoim autorytatywnym zachowaniem. Kiedy Tony wypił lekko krztusząc się połowę kolejnej butelki piwa, BJ oparł się, założył ręce na piersi i spojrzał wyczekująco.

– O co chodzi?

– O… o mnie… – wymamrotał w końcu Tony, nie patrząc na siedzącego przy nim z niecierpliwą miną przyjaciela.

– Ooookej… i co w związku z tobą? – BJ zawahał się na chwilę, marszcząc brwi z powagą. – Nie jesteś chyba kurwa chory, czy jakieś podobne świństwo…?!

– Nie! – Tony parsknął ironicznie, zaskoczony tokiem rozumowania i troską w głosie przyjaciela. O ile to by było łatwiejsze, gdyby był po prostu chory. Westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach, łokcie opierając o swoje kościste kolana. Nie miał sił patrzeć na niego. – … jesteśmy takimi na serio dobrymi przyjaciółmi, prawda?

– Eeee… nooo…– odparł BJ ostrożnie, nie bardzo wiedząc, do czego ma się to pytanie odnosić…

– Wiesz takimi, co mogą sobie powiedzieć wszystko…

– Noo…

– Prawdziwa przyjaźń polega na akceptacji drugiej osoby takiej, jaka jest…

– Dobra kumam, co chcesz powiedzieć. Jesteśmy na serio dobrymi, ‘prawdziwymi’ przyjaciółmi. O co z tymi wszystkimi pytaniami chodzi? – BJ czuł, że i ciśnienie, i strach ściskają jego wnętrzności. Tony miał zamiar spuścić mu na kolana jakąś bombę i nie był już nagle taki pewien, czy chciał wiedzieć, o co chodziło.

Tony spojrzał na niego lekko błyszczącymi, szarymi oczyma. BJ mógł przysiąc, że wyglądał jakby miał zamiar się rozpłakać. Miał jednak jak jasna cholera nadzieję, że nie zrobi tego. Nie miał pojęcia, co w takiej sytuacji zrobić. Zawsze pogodny i wyluzowany Tony, był łatwy w obsłudze. Ten zestresowany, jakby wystraszony… już nie za bardzo…

– Co jeśli nie wszystko jest zawsze takie jak nam się wydaje? Co jeśli okazuje się, że ktoś… nie wiem? Nie ujawnia wszystkich swoich tajemnic? Czy prawdziwa przyjaźń ma miejsce dla wyrozumiałości? – spytał tak cicho, że BJ niemal musiał pochylić się w jego stronę, aby go w ogóle usłyszeć.

– Najprościej będzie, jeśli powiesz po prostu, o co ci chodzi i wtedy zadecydujemy, co dalej…– BJ wybrał najbardziej neutralną odpowiedź, jaką udało mu się wymyślić, albo przynajmniej tak mu się wydawało.

Tony jednak wyskoczył jak na sprężynie i ruszył do drzwi niemal uciekając.

– Sorry, nie mogę, po prostu nie mogę – wyjąkał nie obracając się. – Jak powiem to już będzie za późno na cokolwiek. Za późno, żeby wszystko naprawić…

Wybiegł z mieszkania BJ’a z hukiem, pozostawiając stojącego mężczyznę na środku saloniku z szczęką na wysokości kolan.

 

***

 

Anthony, który niemal nigdy nie klął, nie unosił się złością i przede wszystkim nigdy nie był niekulturalny, miał ochotę wrzeszczeć i bluzgać. Przyłożyć komuś. Obwinić za wszystko, co mu się przytrafiło. Ukarać kogoś.

Nie chciał być taki… Tchórz. Gej… Idiota…

Jak miał sprostać temu, co przytrafiało mu się nie z jego woli czy chęci? To było takie dziwne. Już od początku. Nawet nie pamiętał, kiedy sobie uświadomił, że jest… inny. Że chodził na podwójne randki z BJ’em, bo chciał go pilnować. Obserwować, a nie, bo miał ochotę ‘wyhaczyć jakąś laskę’. Trudne to było dla niego i nie do pojęcia. Zwłaszcza, że nie miał ochoty ‘taki’ być. Zazdrosny, kiedy jakaś dziewczyna dotykała go lub trzymała za rękę. Nienawidził siebie za to, że to on chciałby być na jej miejscu. Że pragnął dla siebie tych szerokich, seksownych uśmiechów.

BJ zawsze był jego przyjacielem. Zabawnym, ciężko pracującym. Niemogącym pójść na studia, bo jego sytuacja finansowa mu na to nie pozwalała. Rozgoryczonym z tego powodu, ale nie wydającym nigdy nawet słowa protestu czy skargi. Jego matka oczekiwała od niego, że będzie łożył na rodzinę, a nie ulegał jakimś fanaberią. Ich ojciec odszedł od nich i pozostawił samych sobie. Obowiązki i odpowiedzialność spadła więc na BJ’a jako najstarszego z trójki rodzeństwa. Podjął się więc pracy i łożył. Nie chciał jednak zrezygnować z niezależności i wynajął małe mieszkanko, nie ulegając presji swojej matki, aby nie marnował pieniędzy, które z całą pewnością na coś im się przydają.

Tony odwrócił się na brzuch i zacisnął powieki niemal do bólu. Maleńkie plamki pływające mu pod powiekami rozmazały łzy. Jego krtań znów znajdowała się z żelaznym uścisku, a serce biło z trudem.

Nie chciał i nie mógł, stracić go. Nie mógł i nie chciał, go oszukiwać… to by nie było fair w stosunku do żadnego z nich. To by było kłamstwo. Dość, że musiał ukrywać przed BJ’em te myśli… te fantazje, które od lat wypełniały jego głowę. Które spalały jego nieposłuszne, niereformowalne ciało.

Oczywiście, kiedy sobie wreszcie z bólem uświadomił, że jest gejem, szukał odpowiedzi na pytania, których nawet jeszcze wtedy nie znał. Internet to cudowny wynalazek i po przekopaniu się przez tonę chłamu znalazł, co szukał. Ulżyło mu, bo nie tylko on był ‘taki’. Załamało, że ludzie w dwudziestym pierwszym wieku nadal z tego powodu ginęli. Może właściwie ginęli z powodu głupoty i ciemnoty, na którą się ludzie, społeczeństwa całe – dobrowolnie się godzili. Sytuacja polepszała się, ale jeszcze chwila do czasu, kiedy geje mieliby godne warunki do życia była…mgliście odległa. Niemal nierealna do dojrzenia i do uwierzenia.

Jego serce rozdarte i obolałe, truchlało ze strachu na myśl o reakcji jego rodziny i przyjaciół. Nie mógł i nie chciał żyć, kłamiąc i oszukując. Zasługiwał na normalne życie, na szczęście i nie miał zamiaru dobrowolnie dać się tego pozbawić.

Obawa jednak przed odrzuceniem, zwłaszcza ze strony BJ’a czyniła go niemal bezsilnym i bezwładnym. Teraz też właśnie leżał, niemal szlochając w poduszkę, przeklinając swoje życie, los, tchórzostwo i to, że zrobił z siebie idiotę. Dzisiejsze przedstawienie w mieszkaniu BJ’a uświadomiło mu dobitnie, że nie był w stanie powiedzieć mu tego prosto w twarz. Pogardzał sobą za rozpatrywanie innego wyjścia. Jak o nim to świadczyło? Jakim był przyjacielem? Nie tylko ukrywał przed osobą, która mu ufała, coś tak istotnego… on pożądał go, w myślach robił… wszystko.

BJ by go zabił gdyby wiedział. Co prawda nie musiał o tym wiedzieć… ani o jego uczuciach, prawda? To był jego problem. Potrzebował po prostu czasu, aby jego głupie serce pojęło, że nie ma szans na odwzajemnienie uczuć ze strony BJ’a.

Jego głowa pulsowała bólem niemal nie do zniesienia. Zbierało mu się na wymioty i dwa piwa, które wypił wcześniej, podchodziły mu do gardła. Nie miał na nic sił. A płakać nie chciał. Nie mógł. Nie powinien. To by zdegradowało go całkowicie we własnych oczach.

Jak sekwencja obrazów, przed oczyma przemknęła mu każda chwila, którą z nim spędził. Jak zasypiał na jego ramieniu lub udzie, podczas filmów, które go nudziły niemożliwe, a które oglądał dla niego. Jak nieraz udawał, aby móc przytulić się do niego.

Raz pocałował chłopaka.

Potrzebował… chyba upewnić się, że to nie tylko o BJ’a chodziło. Że odczuwał pociąg do mężczyzn w ogóle. Właściwe chciał to sobie udowodnić na siłę. Po prostu myśl, że zakochał się w swoim jedynym, najlepszym przyjacielu… którego nie mógł nigdy mieć – wyrywała mu serce. Chciał łudzić się nadzieją, że kiedyś to minie… odejdzie. Że będzie miał szansę na prawdziwy związek. Potrzebował tej wiary. Inaczej chyba by się załamał.

Pocałunek był z jednej strony wspaniały i przyniósł mu ulgę, z drugiej jednak był katastrofą. Był gejem bez dwóch zdań i to było na swój sposób pocieszające…, ale uświadomił sobie, że pragnął tylko jego. Nic nie wskazywało na to, że to się zmieni… szybko.

Lata minęły i frustracja, strach, poczucie godności walczyło w nim o lepsze miejsce. Nie mógł już tego dłużej znieść. BJ musiał wiedzieć, przynajmniej połowę prawdy. Życie bez niego najprawdopodobniej będzie go zabijać na raty. Z tym, że teraz też nie ‘żył’ z nim… BJ nie ‘istniał’ w jego życiu tak naprawdę. Dzieliła ich ściana kłamstw. A to było niedopuszczalne.

Bez zastanowienia nad tym, co robi, Tony poderwał się z łóżka i chwycił swój telefon. Trzydzieści sekund później, dłońmi drżącymi niekontrolowanie nacisnął przycisk ‘Wyślij’.

Nie wiedział, że łzy spływały mu po twarzy opadając na podłogę między jego bosymi stopami. Nie wiedział dopóki jedna nie rozbiła się z pluskiem o ekranik telefonu, na którym widniała uśmiechnięta twarz jego ‘jedynego’ przyjaciela…

 

2

 

Benjamin Jack West stał i z niedowierzaniem patrzył na ekranik telefonu. Po raz, wydawało się setny, odczytał wiadomość. Nie, nic się nie zmieniło. Wiadomość brzmiała nadal tak samo.

„Jestem gejem, BJ… i kocham cię całym sercem.”

Serce BJ’a łomotało niemal z hukiem o jego żebra. Próbując się wyrwać na wolność. Głowa wirowała od wypitego piwa i myśli.

„…to nawet ma sens teraz… nie, wcale nie ma… to nierealne… nie prawda… jak?… czemu teraz…, po co on to robi?… bez sensu. On nie jest żadnym gejem… śmieszne… nie wygląda… czy przez ten cały czas perwersił ma mój temat?” Ta myśl dała mu lekką pauzę.

Mentalnie dając sobie kopa ruszył po kolejne piwo. Stojąc z nim w ręce jednak, nie dał rady się napić. Z trzaskiem postawił je na blacie i wsparł się o niego ciężko.

Co teraz? Uspokój się i przestań panikować! Idiota. Wywal z głowy ten chłam, bo tak na serio to ty gówno wiesz o gejach.

Ruszył z niejakim poczuciem ulgi do swojego komputera i minutę później zasypała go lawina wiadomości…, która oględnie mówiąc tylko bardziej namieszała mu w głowie.

ANONS, ANONS, PORNO, OSTRY SEX, ANONS, OSTRE CHŁOPAKI, ANONS, SPOTKAJMY SIĘ NA SZYBKI NUMEREK, SSĘ PROFESJONALNIE…ANONS. PAN SZUKA DYSKRETNEGO… PORNO, SEX ANALNY, ANONSE…

Wulgarne teksty, niedwuznaczne propozycje i bez emocjonalny seks ociekający z niemal każdej strony i portalu.

BJ klnąc pod nosem fantazyjnie zamknął przeglądarkę i miał ochotę walić głową w stolik.

Co teraz? Co teraz? Co do cholery teraz!?

W tym musi być coś więcej. To, to nie może być wszystko. Jego przyjaciel nie był… taki…

Tony, to był… Tony. Przyjaciel. Jego jasny punkt każdego ponurego, pieprzonego dnia. Kiedy uratował chudego szczyla przez skopaniem mu tyłka, nigdy sobie nie wyobrażał, że ten przylgnie do niego jak nalepka.

BJ parsknął pod nosem śmiechem na wspomnienie jego wyglądu, jako nastolatka. Ręce i nogi, i to nie zawsze współpracujące ze sobą. Non stop się potykał, wpadając na wszystko. W końcu BJ niemal odruchowo chodził tuż przy nim i go łapał.

Może to było celowo? Nie! Tak! Może…

Czy to ma znaczenie? Nigdy nie uderzał do niego. Nie robił nie przyzwoitych gestów czy aluzji. Wręcz był skromny, nieśmiały i lekko pruderyjny. Żarty BJ’a niemal go drażniły, onieśmielały. Jego zazwyczaj blada twarz pałała wszelkimi odcieniami czerwieni.

Jezu! Jak to wszystko się stało? Czemu? Co miał zrobić z jego …wyznaniem?

Przynajmniej to jakoś tłumaczyło jego dziwne zachowanie dzisiaj. Jego blednącą i czerwieniejącą się twarz. Drżące dłonie i ucieczkę.

Ze złością i nerwami wziął komórkę, i zadzwonił. Chciał odpowiedzi? Musiał zadać pytania…

Dokładnie jeden sygnał później Tony odebrał, ale nie odezwał się ani słowem. Serce BJ utkwiło mu w gardle. Odchrząkując wydał polecenie ochrypłym nagle, drętwym tonem.

– Masz pół godziny, aby się tutaj zjawić. Po tym czasie ja stawię się u ciebie…– rozłączył się nie czekając na odpowiedź.

Nie wiedział jeszcze, co powie mu ani nawet jak zareaguje na jego widok. Wiedział natomiast, że na gwałt potrzebuje kawy. Choć preferowałby whisky, albo trzy.

 

***

 

 

Nie pójdę, nie mogę, nie dam rady – Tony powtarzał jak mantrę w głowie. Nawet, kiedy próbował zmyć z twarzy ślady łez i rozpaczy. Nie dało to nic. – Jak żałośnie wygląda! Czy nie może pozbierać się i wziąć w garść?

BJ jak nic chce mu nakopać do tyłka i wcale go za to nie winił. Myśl jednak, że to może być koniec sprawiała, że żałował własnej głupoty jak jeszcze niczego w życiu. Powinien był trzymać język za zębami. Cieszyć się, tym co miał.

Teraz zostanie sam i to była jego własna wina.

Nie zdołał zapukać do drzwi, bo otwarły się same. BJ stał na progu z miną, która sprawiła, że jego serce wsiąkło w podłogę, a kolana zagroziły załamaniem się pod nim.

Przez boleśnie długą chwilę patrzyli na siebie jak para obcych sobie ludzi. Nie wiedząc, co powiedzieć ani jak zareagować.

BJ był wściekły. Na ślady łez na jego bladych policzkach, na strach czający się w jego oczach. Na gwałtowny, urywany oddech i na drżące dłonie. Jak mógł wyglądać – tak?

Co, bał się, że na niego naskoczyWybije mu zębyPobije goDebil!

– Nie miałeś jaj, żeby mi powiedzieć prosto w twarz?– wycedził w końcu przez do bólu zaciśnięte zęby. Blada twarz Tonego, zbladła jeszcze bardziej na ułamek sekundy, po czym poczerwieniała drastycznie. Mężczyzna wbił wzrok w podłogę.

– A ty byś miał?– wyszeptał w końcu.

BJ zdecydował, że bezpieczniej będzie zignorować pytanie. Odpowiedz, jakiej by ‘mógł’ udzielić prawdopodobnie sprawiłaby, że już nigdy by nie potrafił sobie zaufać.

Mocno i dość obcesowo wciągnął niestawiającego oporu Tonego do mieszkania. Po czym puścił go tak gwałtownie jak chwycił. Tony wyglądał jakby go zdzielił prosto w twarz.

– O co w tym wszystkim chodzi? – Najlepszą taktyką są proste pytania z prostymi odpowiedziami.

– Nie mogłem dłużej tego ukrywać. – Tony nadal unikał spojrzenia na niego. Drżące dłonie wcisnął w tylne kieszenie jego spodni. Nawet nogi mu drżały.

– Do tej pory jakoś nie miałeś kłopotu – palnął BJ bez zastanowienia.

– Miałem, gdybym nie miał, to bym nie musiał ci powiedzieć.

– PO CO?

– Jak to, po co? – Tony zachłysnął się niemal z zaskoczenia. Z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela. BJ na serio czekał na wyjaśnienie. Jego twarz zimna, zamknięta, ostrożna. – Bo to istotne. Bo ma znaczenie dla mnie, że wiesz. Bo jestem, kim jestem. Bo nie móc o tym mówić boli. Udawać, że umawiam się na randki z kobietami, kiedy to… – przerwał gwałtownie. – Tak czy inaczej, ty masz możliwość mówić, co ci ślina na język przyniesie, ja muszę niejednokrotnie gryźć się, aby powstrzymać słowa chcące mi się wymknąć. Ciągle żyję na wdechu. Na każdym kroku muszę się pilnować. Ciągle zastanawiać, jak moje zachowanie odbiega od ‘normy’? Czy coś mnie zdradza? Czy jakiś gest? Głupi ruch… niewłaściwa reakcja nie będzie tym, co mnie zdradzi? Kiedy ty się oglądałeś za jakąś laską, ja się oglądałem za jej chłopakiem… – mina BJ’a skrzywiła się i Tony czuł jakby nóż w jego sercu wolniutko się przekręcał. Musiał to zignorować. Inaczej padłby na kolana i płacząc zacząłby go błagać o wybaczenie. O nieodtrącanie. O… Nie! Nie teraz. Może nigdy. – Właśnie dlatego musiałem ci powiedzieć. Żebyś wiedział.

– Czego po mnie oczekujesz? – BJ brzmiał spokojnie. Zimno i opanowanie. Tony nienawidził tego, że na ten jego ton strach go paraliżował. Że zapierał mu dech w piersiach.

W końcu nie zrobił nic złego!

Prostując się, spojrzał w cudowne oczy swojego przyjaciela.

– Niczego. Wszystkiego. Móc być sobą. Móc… – Zrobił nieświadomy krok w jego stroną, a BJ krok wstecz.

Obaj mieli zszokowane miny.

Nie było nawet można określić, który bardziej. Z niedowierzaniem patrzyli na siebie. Absolutnie skołowany BJ otwarł usta, aby coś powiedzieć. Przeprosić chyba…, ale Tony powstrzymał go ruchem dłoni. Prostując się jeszcze bardziej, nabrał głęboko powietrza zbierając się przed tym, co chciał powiedzieć.

– Nie może być już tak jak było. Muszę być sobą, bo inaczej jestem ‘nikim’. Nasza przyjaźń jest dla mnie najważniejsza. Ale dla prawdziwego mnie, a nie tej twarzy, którą tak długo próbowałem utrzymać. Wiesz co do ciebie czuję, tego też nie mogę zmienić. Nie mam na to wpływu. Chciałbym móc cię nie…– przerwał, kiedy BJ poruszył się niespokojnie i z zarumienioną twarzą obrócił do niego plecami. Tłumiąc chęć, aby pozwolić łzom spłynąć, Tony położył dłoń na jego torturującym go żołądku, życząc sobie żeby przestało boleć, choć na chwilę lub żeby go zabił. Bo nie miał sił cierpieć dłużej. Postanowił powiedzieć wszystko. Nie będzie już miał sił, aby przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. – Chcę być szczery w stosunku do ciebie. Mieć z kim pogadać o wszystkim, co mnie gnębi. Nie bać się już dłużej. Wiedzieć, że mam, na kim polegać. Że zawsze będziesz po mojej stronie. Kogoś, kto nie będzie odskakiwał jakbym był trędowaty, kiedy tylko go dotknę…

– Ja wcale nie! – Zaprotestował BJ odwracając się do Tonego. Kiedy jednak ten zrobił w jego kierunku krok i wyciągnął dłoń BJ znów się cofnął odruchowo. Wystraszony, zaskoczony, zszokowany sobą.

Dobra zjebał to!

Ale nie specjalnie. Po prostu nie wiedział… co robić?

Tony przełknął kilka razy gwałtownie, kręcąc ze smutkiem głową. Jego szare oczy pociemniałe z rozpaczy.

– Nie ma sensu BJ. To po prostu nie ma sensu…- wyszeptał zrezygnowany.

– Gdzie idziesz? – BJ ocknął się z odrętwienia i zawołał zszokowany, kiedy Tony odwrócił się i dość chwiejnie ruszył do drzwi. – Nie wiem, co robić ok? Nie wiem. Nie może być jak poprzednio? Może ci się zdaje? Nie możesz mieć jakiejś przyjaciółki od tych spraw? – BJ wiedział już w momencie, kiedy słowa opuszczały jego usta, że to była najgłupsza, najokrutniejsza rzecz, jaką mógł powiedzieć czy zrobić. Miał ochotę walić głową w futrynę drzwi.

Tony potknął się jakby ktoś zdzielił go czymś ciężkim przez plecy. Po trzeciej próbie w końcu udało mu się otworzyć drzwi.

Wyszedł nie oglądając się za siebie.

Nie pamiętał drogi do domu. Nie pamiętał kolejnych trzech dni… Pragnął zapomnieć poprzednie kilka lat. Jego przyjaciel go zdradził. Zawiódł. Nie kochał…

 

3

 

 

Pierwszy tydzień był jak… mgliste wspomnienie. BJ spędził godziny klnąc lub pijąc, lub w wariacji obu. Był tak wściekły.

Jego przyjaciel… zdradził go, zawiódł. Kochał…

…to nawet nie mieściło mu się w głowie. Było jak pojęcie abstrakcyjne.

Kłamał. Te wszystkie lata. Oszukiwał. Nie ufał mu, nie wierzył. Nie powiedział. Powinien był… powiedzieć, powinien być ‘normalny’!

BJ nie wiedział tak naprawdę o co najbardziej mu chodziło, ale był wściekły i rozgoryczony. To wcale nie powinno być problemem. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać i istnieć! Jego cholerny telefon milczał. Dlaczego milczał? Jak Tony mógł tak po prostu sobie wyjść i nie wrócić? Nie dzwonić? Powinien napisać, że już ok., że wszystko będzie po staremu. Albo nawet lepiej. Powinien wpaść jak zawsze i mogliby udawać, że nic się nie stało…

To było głupie i niedorzeczne. BJ czuł się jak największa świnia na świecie i winił za to Tonego. Gdyby nie on…

 

 

Kolejny tydzień był nie do zniesienia. BJ już nawet nie udawał, że nie pije. Nie na umór, ale dość, aby mieć wymówkę i nie myśleć. Aby paść na łóżko ciężko i móc zasnąć. Snem, który nie dawał wytchnienia.

Tony olał go. Nie zadzwonił, nawet tego cholernego smsa nie napisał. A taki był wygadany, kiedy tu był. Tyle miał do powiedzenia. Teraz cisza… wszędzie tak upiorna cisza.

Nie ma go.

Nigdzie nie ma.

Nie marudzi mu i nie śmieje się. Nie doprowadza go do obłędu głupim gadaniem. Nie zanudza opowiadaniem o jego studiach. Nie wkurza się na durne filmy, które dla niego mimo wszystko oglądał. Nie Bitchył o paskudne jedzenie, które jadł.

Powinien się ogolić, ale raczej się napije…

 

***

 

– Benjamin?

– Tak szefie? – BJ zerwał się. Kurde jak zwykle odpłynął gdzieś w myślach. Powinien bardziej uważać. Mężczyzna z lekko przyprószonymi siwizną włosami, około czterdziestki, spojrzał na niego niepewnie i nerwowo potarł dłonią kark.

Ocho, nic dobrego się z tego nie kroi.

– Myślę sobie, że… To znaczy masz dużo zaległego urlopu. Powinieneś zastanowić się czy nie przydałby ci się z tydzień wolnego – stwierdził w końcu spokojnie, ale stanowczo. Nie pozostawiając tak naprawdę pola do dyskusji.

Pięknie. Właśnie tego mu potrzeba. Wolnego czasu. Samotności. Więcej… jakby nie miał już aż w nadmiarze.

– Szefie…

– Wyglądasz jakbyś chlał jak tydzień długi. Nie goliłeś się i pół dnia stoisz gapiąc się w przestrzeń. To grozi wypadkiem. Wózki widłowe i pełne palety towaru, mogą być niebezpieczne – stwierdził mężczyzna spokojnie. BJ odetchnął z ulgą w duszy. Przynajmniej nie chcą go wywalić. – Każdy jest czasem przepracowany. Ty nie brałeś wolnego… nigdy.

BJ zastanowił się chwilę. Może faktycznie powinien? Tony będzie zadowolony… och…

Zamknął oczy, przełykając nagłą gulę próbującą go zadławić i wycisnąć łzy z oczu.

– Wezmę dwa tygodnie…

 

 

***

 

Tony zwymiotował, choć tak naprawdę nie miał już czym. Otarł drżącą dłonią usta.

Dość!

Musi iść do lekarza, a potem do niego… Jego żołądek złożył oficjalny protest i to tak skuteczny, że z trudem zdążył do toalety. To zaczęło się zaraz po pierwszym tygodniu ich ‘rozłąki’. Przetrwał ostatni tydzień na uniwersytecie. Ten jednak był gorszy, niż cokolwiek przeżył w swoim życiu. Niemal nie opuszczał swojego pokoju. Nie jadł. Nie spał. Myślał…

Jego rodzice jak zwykle nie dostrzegli nic, niczym się nie zainteresowali. Jakie to miało znaczenie zresztą? Jeszcze rok i będzie musiał się wyprowadzić. Miał czas do ukończenia studiów, a potem wypad. Jemu to było nawet na rękę. W najdzikszych fantazjach marzył, że zamieszkałby z BJ’em. Troszczył się o idiotę. Bo on nawet wodę przypalał. BJ w końcu dostrzegłby, jakim fajnym chłopakiem jest i zakochałby się w nim…

Tony wybuchnął śmiechem. Koszmarnym, smutny, rozdzierającym mu duszę śmiechem. Nawet nie zadzwonił. Nie napisał marnego smsa. Zostawił go… samego. Już nic dla niego nie znaczył. Nigdy nic dla niego nie znaczył…

 

Z niedowierzaniem stał pod zamkniętymi drzewami. Trzeci dzień z kolei. W końcu nazbierał dość odwagi, aby wziąć klucz z ukrycia i wejść do środka.

Kolana mu drżały, a żołądek był zaciśnięty w supeł. Leki pomagały, ale do poczucia się lepiej była długa droga. Żądnego stresu. Żadnych nerwów. Odpowiednie jedzenie. No przede wszystkim jeść…

BJ wyjechał, ale chyba nie dawno. Kurzu trochę. Bałagan w zlewie. Typowy on. Butelek, że z kosza i z pod zlewu się wysypywało. Tony otrząsnął się. Jego dłoń sama bez udziału jego woli wyjęła telefon. Dzwonił zanim jego skołatany umysł zarejestrował chłód ekranika na policzku.

Dźwięk starodawnego dzwonka telefonu rozległ się tuż za plecami Tonego, tak, że niemal wyskoczył ze skóry. BJ miał super telefon, ale dzwonek ustawił jak od tych starodawnych na korbkę. Takie poczucie humoru miał. Teraz leżał na ukochanym stoliczku BJ’a.

Nigdy, przenigdy się z nim nie rozstawał… przynajmniej do tej pory…

Tony stał z tępym wzrokiem wbitym w wibrujący i terkoczący o blat stolika przedmiot. Uwielbiał ten stolik. Im więcej wyzywał i narzekał, tym było większe prawdopodobieństwo, że BJ postara się usiąść bliżej niego, aby zirytować Tonego… i Tony będzie miał okazję pochylać się, i ocierać o niego za każdym razem, kiedy sięgał po jakąś przekąskę…

Nieraz nawet nie wiedział, co oglądał. Cała jego uwaga była poświęcona zapachowi BJ’a. Cieple jego twardego, muskularnego ciała. Oddechowi niemal muskającemu jego policzek, kiedy niby to sięgał po chipsy lub krakersy.

Ich usta znajdowały się o centymetry od siebie. Wystarczyłoby żeby się pochylił…

Długie noce spędził dotykając się i fantazjując o tym jak całuje go mocno i namiętnie. Głęboko pieszcząc jego usta i język. Zlizując każdą odrobinkę jego smaku. Najczęściej kończył intensywnym orgazmem, po którym czuł się jeszcze bardziej samotny i nieszczęśliwy. Zabijał jednak pustkę, pocieszając się tym, że przecież na drugi dzień znów go zobaczy. Karmiąc swoje mizerne serce ochłapami.

BJ myślał najczęściej, że on tak się wierci, aby zrobić mu na złość, bo nie lubił filmów, które on oglądał. Tony pozwalał, a wręcz utwierdzał go w owym przekonaniu… cóż teraz domyśli się prawdy.

Drżącą dłonią usunął nieodebranie połączenie z telefonu BJ’a. Tak będzie lepiej…

 

 

4

 

Kolejne dwa tygodnie minęły jak najdłuższy, najgorszy okres w jego życiu.

BJ żałował, że wyjechał, że uciekł. Jak Tony wybrał najprostszą opcję. Obaj zawalili. Przekopał się przez chłam, który był w Internecie i spróbował dowiedzieć się coś więcej na temat ‘takich’ ludzi jak on. Po przedarciu przez pierwszy natłok informacji. Jedyne, co rozumiał to to, że nic nie rozumie. Wiadomości były sprzeczne lub absolutnie absurdalne. Opinie totalnie pomieszane i tak ekstremalne w większości przypadków, że nie wiedział czy wyć czy przywalić komuś. Do względnie jednolitej i powiedzmy zgodnej wersji doszedł czytając blogi i fora. Prowadzone przez najczęściej ciężko zranionych, wykorzystanych, skrzywdzonych ludzi z powodu tego, że ich zainteresowanie leżało gdzie indziej. Koniec końców BJ doszedł do wniosku, że nie ma czegoś takiego jak ‘tacy’ ludzie. Jest tylko jeden gatunek, rodzaj czy jakość ludzi… IDIOCI. A on na ich czele stał.

Znalezienie Tonego zajęło mu więcej czasu niż by mógł podejrzewać. Posprzątał dom. Wrócił do pracy. Nie chciał iść do jego domu na początku, bo jego rodzice niechętnie patrzyli na ich przyjaźń. Snoby. W końcu nie miał wyboru. Musiał go zobaczyć.

No i zobaczył, niemal wpadł na niego, kiedy wysiadł z samochodu nieopodal domu Tonego. Ten podjechał z kimś i wysiadł. Młody chłopak wysiadł za nim i coś cicho mówił. Tony musiał się pochylić tak wielka była różnica w ich wzroście.

Był blady. Bledszy niż kiedykolwiek. Chudy niemal do przesady i jakby trochę zmarnowany. Chory może. Nie było śladu po wesołym, żywiołowym Tonym, którego BJ znał. Bez którego nie mógł wytrzymać…

…któremu ciśnienie właśnie się podniosło na widok tego jak szczyl położył dłoń na ramieniu Tonego i uśmiechał się jak kretyn.

Zanim zdołał się powstrzymać BJ wyciągnął telefon i wysłał wiadomość.

Z zapartym tchem obserwował minę Tonego, kiedy ten odsunął się od natarczywego idioty i wyjął telefon, aby odczytać smsa. Jego twarz zbladła, chwycił się gwałtownie za usta i za brzuch i mamrocząc coś pognał za róg budynku.

BJ był tuż za nim, mijając zszokowanego młodzika stojącego z rozdziawionymi ustami. Chciał mu warknąć żeby spadał do domu, ale nie miał czasu. Musiał zobaczyć, co z Tonym. Musiał się o niego zatroszczyć.

Mężczyzna zgięty w pół kaszlał i pluł, wsparty o ścianę budynku. BJ poczuł jakby za sekundę miał wylądować tuż koło niego. To wszystko jego wina… wiedział, że tak.

– Ty…– wychrypiał Tony ocierając usta dłonią i spoglądając pusto na swojego przyjaciela. Jego mina wyrażała niesmak. Wstyd. Złość.

– Tony…

– Anthony?

Smark prosił się bicia normalnie. Zanim jednak BJ zdołał się odezwać, Tony obdarzył tamtego wodnistym uśmiechem i podszedł, lekko popychając z powrotem przed dom.

– Eric sorry, ale muszę lecieć. Dzięki za podwiezienie. Naprawdę to było super z twojej strony, nie wiem jak ci się odwdzięczą. – Niemal siłą wsadził go do jego auta. Młody cały rozpływał się w uśmiechach, chichocząc lekko.

Jeezz… i jeszcze rumieniec… po prostu uroczo. Miał szczęście, że BJ nie dosłyszał jego odpowiedzi, inaczej sytuacja mogłaby się stać brzydka. Tony odparł coś wymijająco. Cofnął się i zatrzasnął drzwi za machającym mu na pożegnanie chłopakiem. BJ myślał, że go szlak trafi, kiedy Tony z uśmiechem mu odmachał.

Nic z tego uśmiechu nie pozostało, kiedy odwrócił się w stronę BJ’a. Przez sekundę wyglądał jakby miał zamiar odwrócić się na pięcie i wejść do budynku, bez słowa, bez spojrzenia przez ramię.

 

 

Tony myślał, że zemdleje, kiedy przeczytał wiadomość. Na sekundę jego świat zawirował. Dobrze, że jego żołądek zbuntował się, bo inaczej prawdopodobnie padłby na miejscu gdzie stał, widząc na ekraniku twarz BJ’a.

Tekst: „Jestem człowiekiem Tony… i kocham cię, przyjacielu…?”

…zwyczajnie zerwał mu czubek głowy. Co to do cholery znaczy? Ten znak zapytania? Ta cała wiadomość?

Kiedy na dodatek dostrzegł kątem oka buty BJ’a w momencie, kiedy wypruwał sobie flaki, miał wrażenie, że jego serce skończy na kupie jego wymiocin.

Nie wierzył.

Eric jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozładował sytuacje i powstrzymał przed zrobieniem czegoś, czego niechybnie by żałował do końca życia. Na przykład rzucił na swojego przyjaciela i zacałował na śmierć. Odprawił chłopaka, którego lubił, nawet bardzo…, ale który nie był BJ’em i zebrał odwagę, której nie miał, aby na niego spojrzeć.

Nie, nie ma sił, nie może tego zrobić…Jeszcze raz przez to przechodzić…

– Nie Tony! – BJ złapał go za nadgarstek, który praktycznie zginał w szorstkim uścisku jego spracowanej dłoni. – Do mnie! – Zażądał szorstko, ochrypłym głosem.

Jeeez… jak zwykle. Nic z tego. Tony zaparł się stopami i potrząsnął głową. Nie mieli, o czym gadać.

  • Proszę Tony. Błagam… – BJ w końcu wyszeptał z prośbą w oczach. Jego dłoń drżała, tak że Tony czuł to na swoim nadal uwięzionym nadgarstku. Po jego twarzy przetaczała się burza emocji wprawiająca serce Tonego w obłąkańczy rytm. Nie widział go tak zdeterminowanego i tak zdesperowanego nigdy wcześniej. Jego serce wyrywało się do mężczyzny. Ten jednak go nie potrzebował.

– BJ nie ma, o czym rozmawiać…

– Tak po prostu? Nasza przyjaźń nic nie znaczy? Nic nie jest warte tyle wspólnych lat? – zapytał z wyrzutem. Nie wierzył, że Tony tak łatwo się poddał.

– Zasady się zmieniły. Ja cię kocham… jak mam udawać, że nie? Ty obawiasz się nawet do mnie zbliżyć. – Tony stwierdził cynicznie. – Nie mogę znieść myśli, że za każdym razem, co na ciebie spojrzę ty będziesz się zastanawiał, co mam na myśli. Z pewnością będę fantazjował o tobie, twoim ciele i o tym, co chciałbym ci zrobić. Co chciałbym abyś ty mi zrobił. – Celowo chciał zranić i zszokować BJ’a. Najlepiej mieć to całe cholerstwo z głowy. – Tak się składa, że prawdopodobnie miałbyś rację. Zastanawiałbyś się, co się kryje za każdym słowem, każdym gestem, każdym muśnięciem… A wyobrażasz sobie, nie pragnąć takich rzeczy będąc non stop przy ukochanej osobie?

– Tony, proszę…

– Nie! Kocham cię. Kapujesz? Normalnie, jak każdy facet kocha…

– Anthony! – Zimny głos matki Tonego wdarł się miedzy nich jak świst bata. Lodowaty pot spłynął mu nagle po plecach, a kolana ugięły się, wszystkie niewypowiedziane słowa utknęły mu boleśnie w gardle jak kolczasty drut. Dławienie, ból, strach wszystko naraz sprawiło, że niemal się zatoczył. BJ jak zawsze go złapał i podtrzymał. On zaś chciał paść na miejscu i płakać.

– Weź te ręce od niego perwersie. – Matka Tonego wysyczała przez zaciśnięte zęby, nerwowo się rozglądając. Jej perfekcyjna, piękna twarz była lodowatą maską obrzydzenia i wściekłości. BJ miał ochotę ją zbluzgać na miejscu. Mocniej też chwycił Tonego, niemal słaniającego się na nogach, przytrzymując stanowczo przy swoim boku.

– Tak się składa mamo, że w tym związku perwersem jestem ja. – Tony zebrał się w sobie i zwrócił w stronę matki. Z szokiem i obrzydzeniem patrzącą na nich. Niemal pusty śmiech go ogarnął na myśl, że podejrzewała BJ’a o to, że go spaczył.

– Nie mów bzdur! Do domu.

– Nie. – BJ wtrącił się i stanął między jego matka a nim marszcząc groźnie brwi. Nigdy się nie lubili. Teraz nastąpiło apogeum ich waśni.

– Nie wtrącaj się. To wszystko twoja wina.

– Nie mamo. Nie jego. Tak naprawdę to niczyja.

– Nie będę łożyć na twoje zboczenia. – Matka znów syknęła, jakby normalnie słowa nie dawały rady wydobyć się z jej ust. – Nie wychowałam cię na … ‘takiego’ mężczyznę…

Tony po prostu nie mógł. To było… było po prostu nie do zniesienia. Zamiast jednak płakać jak miał ochotę, wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Raniacym. Graniczącym z histerią.

BJ klnąc jak szewc chwycił go za ramię i niemal siłą wsadził do swojego auta.

Zanim dotarli na miejsce Tony rozpłakał się, uspokoił i zasnął.

 

***

 

– Tony, chodź. – BJ delikatnie potrząsnął szczupłym ramieniem przyjaciela. Mężczyzna zaspany nie zdołał zaprotestować, a już leżał w łóżku BJ’a niemal nakryty na głowę. Nigdy jeszcze nie zostawał na noc w jego mieszkaniu i BJ czuł jak z nerwów pocą mu się dłonie. Myślał, że się przewróci, kiedy zobaczył jak faktycznie chudy jest Tony, kiedy pomagał mu się rozebrać. Masakra. Musi to naprawić. Po prostu musi…

Ale co ma zrobić? Jak Tony słusznie zauważył, wszystko się między nimi zmieniło. Już jego głowa robiła nadgodziny, wolontaryjnie zasypując jego wyobraźnię obrazami. Co Tony o nim myślał? Jakie fantazje miał na myśli? Czy na serio? Czy wyobrażał sobie ich…razem? Jak to sobie wyobrażał? Jak go widział?

Jeezz… nie wiedział, co ze sobą zrobić, miał wrażenie że za chwile wypełznie z jego własnej mrowiącej go skóry. Tony wykończony zasnął tak szybko jak tylko przyłożył głowę do poduszki. Co napawało go nie jaką ulgą. Zyskał trochę czasu, a jednocześnie miał go przy sobie.

W końcu, zdenerwowany i lekko oszołomiony wypadkami, BJ sam położył się na kanapie. Poczeka i zobaczy.

 

***

 

Głowa Tonego pulsowała jak szalona. Czuł się jakby miał kaca Króla wszelkich kacy. A nie wypił nawet grama. Nakrętki nawet nie powąchał. Nie musiał otwierać oczu, aby wiedzieć, że jest w łóżku BJ’a. Ten zapach wypełniał jego zmysły latami. Nie pomyliłby go z niczym innym na świecie.

Z trudem wstał starając się ocenić jak się czuje. Tragicznie. Ledwie dał radę otworzyć oczy. Czuł jakby wypełniało je potłuczone szkło. Z ledwością dojrzał swoje odbicie w lustrze łazienki. Prysznic byłby cudowny, ale nie miał na niego sił. Załatwił najpotrzebniejsze sprawy. Dwukrotnie umył twarz i wypłukał usta płynem do płukania. To musi wystarczyć puki nie zorientuje się, na czym stoi. Wspomnienie rozmowy ze swoją matką poprzedniego dnia było jak koszmar na jawie. Nie mógł uwierzyć, że tak się stało. W końcu by im powiedział. Ale że nie mógł być z BJ’em nie widział powodu, aby się śpieszyć…

Zapach świeżo parzonej kawy wywabił go w końcu z sypialni, choć obawa niemal pewnie trzymała w miejscu.

BJ ogolony, trochę opalony w swoich ulubionych ‘domowych’ ciuchach stał wpatrzony w okno. To nowe u niego było. Ten facet zawsze w pięć minut wiedział, co ma myśleć. Nie potrzebował się zastanawiać. Teraz wyglądał jakby godzinami to robił. Tony postanowił nacieszyć oczy dopóki mu to dane było. Sprana szara podkoszulka szczelnie opinała jego szerokie, lekko muskularne ramiona. O włos był od metra osiemdziesiąt. Miał długie kudłate nogi. Tak samo brzuch w okolicy pępka. Nie raz przebierali się na siłowni czy basenie, więc Tony niczego nie musiał sobie wyobrażać. No, prawie niczego…

Jego włosy były tylko o ton jaśniejsze od czarnego. Coś jak kawa? Ciemne brwi, wyraźne i szerokie nadawały jego twarzy charakteru, i zdecydowania. BJ miał strasznie gęste rzęsy w ciemnym kolorze jak brwi i włosy. Cudownie okalały jego piwne oczy. Tony uwielbiał jego oczy. I nos. Prosty, zwykły nos. Ale jaki idealny. I usta szerokie, wąskie wargi, ale… jakie idealne… Wszystko uwielbiał.

To był właśnie problem.

Obrzucił ciało BJ’a ostatnim, tęsknym spojrzeniem. Stare klapki. Szare spodenki i sprana koszulka. Idealny. Piękny. Za każdym razem przyprawiał go o szybsze bicie serca. Pożądanie skręcające jego wnętrzności…Motylki w żołądku…, choć to mogła być akurat nerwica…

Tłumiąc westchnienie Tony uniósł spojrzenie na twarz BJ’a i stanął jak wryty. Fuck!

Jego przyjaciel obserwował go, obserwującego jego. Cała krew chyba uderzyła mu na twarz, przyprawiając go o zawrót głowy. Zanim się wyjąkał, aby podać jakieś usprawiedliwienie, BJ odwrócił się i sięgnął do szafki po ulubiony kubek Tonego.

– Kawy? – Jego głos wydawał się ochrypły. Jakby od zbyt długiego nieużywania.

– Tak, proszę? – Czy to tak będzie teraz wyglądało? Grzecznie, kulturalnie. Jakby nic się nie stało?

– Siadaj! – Zarządził BJ, kiedy Tony nadal stał jak idiota w drzwiach kuchni. Po czym naskoczył na niego niemal z pięściami, nie czekając na reakcję.

– Zwariowałeś? Co ty sobie do cholery myślałeś? Nic nie myślałeś! To właśnie jest problem! – wykrzyknął. – Mam ochotę ci dołożyć. Spójrz na siebie. Obraz nędzy i rozpaczy. Ja cię chyba zamorduje. I wczoraj! Co to nawet było? W ciąży kurwa jesteś?

Tony był tak zaskoczony wybuchem, że nawet nie wiedział, do którego pytania się ustosunkować najpierw. Stał z rozdziawionymi ustami nie mogąc wydobyć głosu.

– Jak to się stało, że wyglądasz jakbyś mógł wpaść do kratki ściekowej między szczebelkami wieka, przechodząc ulicę?

– Przesadzasz. – wydukał w końcu Tony. Miał już dość gnębienia go o jego spadek wagi.

– Przesadzam? – BJ niemal zerwał się. Pchnął Tonego na krzesło, kiedy ten nadal się nie ruszał, odwrócił się i wziął wyciągnął z szafki torebkę z wypiekami z pobliskiej piekarni. Żołądek Tonego zaburczał na cudowny zapach i zaprotestował na myśl o jedzeniu.

– Lekarz nie zaleca mi jeść słodyczy…– zaprotestował słabo.

– Bo to głupi lekarz. I powiedz mi wreszcie, co ci jest? – warknął BJ i minę miał jakby miał zamiar nakarmić go własnoręcznie gdyby zaszła taka potrzeba. Tony zacisnął usta i ujmując kubek w drżące ręce, ostatnio drżały zawsze, wbił wzrok w stół. – Nie denerwuj mnie Anthony!

BJ nigdy nie używał jego pełnego imienia. Najwyraźniej musiał być baaardzo wkurzony, a wkurzony BJ to totalny dupek.

– Nerwica żołądka. Nic wielkiego. Za dużo … nauki i stresu związanego z nauką. – No i złamane serce. Ale lekarstwa nie wynaleziono.

– Jasne. – Ton BJ’a dokładnie pokrywał się z tym, co myślał Tony. Szczęściem głośne bzyczenie komórki przerwało rozmowę zanim stała się dla Tonego nie do zniesienia. – Wyciszyłem ją, bo już zaczęła dzwonić wczoraj wieczorem. Nie chciałem żeby cię obudziła.

Lekki rumieniec zażenowania pokrywał jego policzki. Tony przeklął w duchu. Zatroskany BJ był słodki. A on głupi, że się tym podniecał. Czyli nic nowego.

Dwadzieścia nieodebranych połączeń od jego matki, ojca, siostry ojca i brata matki. Jeez… kampania ‘naprostować’ biednego Toniego ruszyła pełną parą.

– Musze iść do domu.

– Nie. – BJ zaprotestował stanowczo.

– A co proponujesz? Że zamieszkam z tobą? – Tony odstawił kubek na stole z hukiem, po czym poderwał się z krzesełka nie zwracając uwagi na zidiociały wyraz twarzy swojego ex–przyjaciela. Miał dość tego młyna. – Tak myślałem. Idę.

BJ nie miał zamiaru dać mu ponownie wyjść z jego życia jakby nigdy nic.

– Poczekaj, zawiozę cię!

– Nie. – Tony odparł spokojnym, śmiertelnie zrezygnowanym tonem. Nie miał sił na kłótnie.

– Nie masz auta, zapomniałeś?

To dało Tony‘emu lekką pauzę. Kurczę kasy ze sobą też nie miał. Mimo to powiedział.

– Wezwę taksówkę.

– Cholera Tony. – BJ główkował desperacko. – Weź moje auto. Będę spokojniejszy.

Tony patrzył długo na niego. Nie wiedział, co się stanie ani jak potoczy się kolejne kilka godzin. Wiedział jednak, że jeśli gdziekolwiek miałby przyjechać lizać rany to tu. Choćby ostatni raz.

– Mmmm… czy mam…?

– Tak! – BJ niemal wrzasnął. Z zażenowaniem uśmiechnął się, lekko szczerząc zęby. – To znaczy jak najbardziej masz tu przyjechać… albo zadzwonić jeślibyś chciał czegokolwiek… obojętnie czego… cokolwiek zechcesz tylko powiedz.

Spojrzenie, jakie posłał mu Tony wychodząc sprawiło, że rumieńce paliły go jeszcze długo po jego wyjściu.

 

 

5

 

 

Trzaśnięcie drzwiami od samochodu dwie godziny później sprawiło że niemal biegiem rzucił się do drzwi. Tony właśnie stał odwrócony plecami, kiedy BJ dojrzał bałagan w samochodzie. Ubrania, książki, inne jego klamoty. Jeezz…, co się stało?

– Tony?

Mężczyzna odwrócił się, a BJ myślał, że padnie na miejscu. Szczęką i policzek zdobił mu wielki czerwony ślad. Łuk brwiowy wyglądał na opuchnięty, a lewe oko było ledwie widoczne. Spore rozcięcie krwawiło na jego dolnej wardze.

BJ właśnie w tym momencie postanowił, że kogoś zabije. Tony zostawił cały bajzel w aucie jak był i ruszył w jego kierunku. Jego spojrzenie było puste, ale oczy czerwone od wylanych łez.

– Co się do cholery stało?

– Wymiana poglądów.

– Że co?

– Barry był przekonania, że może sobie zabrać mój zegarek, a ja się z nim nie zgodziłem. – Tony oświadczył beznamiętnie i przepchnął się do środka. Krzywiąc, kiedy dotyk podrażnił jego obolałe żebra.

– Dałeś się skatować za zegarek?

Tony spojrzał na niego z taką wyższością, że BJ znów się zarumienił.

– To był Gwiazdkowy prezent od ciebie – stwierdził Tony z godnością.– To mój zegarek.

BJ powstrzymał się od komentarza, choć nie było mu łatwo. Mógł mu do cholery sto zegarków kupić!

Wziął skierował apatycznego mężczyznę do łazienki i posadził na zamkniętym sedesie.

– Trzeba coś z tym zrobić, bo krwawi jak nie wiem – stwierdził nerwowo, ale stał w miejscu niepewnie, zagubiony. Tony tylko patrzył na niego pusto.

– Nic mi nie będzie – stwierdził w końcu spokojnie Tony, tym swoim bez emocjonalnym tonem. BJ miał ochotę otrząsnąć się. Zmobilizowany w końcu, powędrował do kuchni i wziął co było pod ręką. Butelka zamrożonej wody. Skąd się tam wzięła pojęcia nie miał.

– Trzymaj. – Podał ją, nadal siedzącemu bez ruchu Toniemu, owiniętą w ręczniczek kuchenny. Nie doczekując się jednak żadnej reakcji od mężczyzny w końcu sam przyłożył ją delikatnie do jego policzka, a później spuchniętej brwi. To powinien zobaczyć lekarz. Może mieć wstrząs mózgu. – Jedziemy na izbę.

– Nie.

– Anthony…

– Benjamin… – przedrzeźnił go mężczyzna. Wziął prowizoryczny okład i przycisnął mocniej do obrzmienia. Aby stłumić jęk zagryzł zęby na wardze. Nowa fala krwi polała się tak mocno, że pokapała na koszulkę i jego spodnie.

– Cholera nie rób tak! – wykrzyknął BJ. Zestresowany mężczyzna nie wiedział, co robić. Był wściekły, był zrozpaczony. Wystraszony. Chciał sprawić aby Tony nie cierpiał. Jego dłonie trzęsły się niekontrolowanie. Wziął apteczkę i przekopał aż w końcu wszystko było na blacie. Znalazł sterylne gaziki i rozerwał jedno opakowanie. Jak najdelikatniej przyłożył do rany. Aby w ogóle widzieć najpierw pochylił się, a później przyklęknął między kolanami Tonego. Jego przyjaciel ani drgnął. W żaden zresztą sposób nie zareagował. Martwiło to BJ’a szalenie.

Smugi krwi na koszulce Tonego dołowały go i zbierało mu się na wymioty. Zdecydował, że nie może na to patrzeć. Po lekkiej szarpaninie zdjął zakrwawiony podkoszulek Tonemu i był wdzięczny jak nigdy w życiu, że klęczał, bo tym razem by padł na sto procent. Cały bok Tonego był pokryty siniakami. Ktoś go skopał. Dławiąc na siłę łzy BJ pogładził zmaltretowane ciało.

– Kto?

– Nie ma znaczenia…

– Błagam, powiedz mi. – BJ spojrzał w szaro–stalowe oczy najbliższego mu człowieka na ziemi. Tony odpowiedział własnym spojrzeniem. Pokręcił jednak głową ze smutkiem.

– Nie. Nie ma znaczenia. To już minęło.

– Ale…

– BJ nie ma żadnego, ‘ale’…– twardo przerwał mu Tony. Widząc jego zaskoczoną minę dodał spokojniej. – To już nie ma znaczenia. Już nie jestem ich rodziną. Nie mogą sobie na mnie ‘pozwolić’…

– Jeezzz! Pojebało ich? – BJ niemal usiadł na tyłku. Gorzkie przypomnienie o tym jak sam go potraktował było jak kop w twarz. Miał ochotę kogoś zabić, skrzywdzić. Jak Tony cierpiał.

– Do lekarza. Z tymi żebrami nie są żarty.

– Nie, nic mi nie jest.

– Błagam cię, zrobię co zechcesz, ale pozwól zabrać mi się na kontrolę.

Tony parsknął pod nosem i nawet na niego nie spojrzał.

– To może być coś poważnego. Nie bądź dziecko.

– Mogę iść się położyć? – Tony ponownie zignorował BJ’a i wstał chwiejnie. Niemal nie upadając na klęczącego u jego stóp mężczyznę. BJ zacisnął zęby do bólu i wstał oplatając szczupłe ciało mężczyzny własnym.

– Idziemy do lekarza. Potem kładziesz się do mojego łóżka. A jutro lub pojutrze wyjaśnimy sobie kilka spraw.

– Nie.

Tony odepchnął go, ale ból, który przeszył jego bok był porażający. Z trudem mógł złapać oddech. Zachwiał się, starając się zwalczyć łzy bólu i upokorzenia. BJ zaczekał aż fala minie i pomógł mu złapać równowagę.

– Dość tego! Idziemy.

Tony nie mając siły się sprzeczać, oddychać choćby, pozwolił się opatulić wielką koszulą BJ’a i zabrać do szpitala.

 

***

 

– Mówiłem ci, że nic mi nie jest. – Tony chichotał.

Bardzo miły lekarz podał mu bardzo fajne prochy i odesłał szczęśliwego do domu. Za to na BJ’a patrzył jakby był co najmniej agresywnym mężem znęcającym się nad biedną żoną. Prześwitujące żebra nie pomogły sytuacji. Kiedy tylko BJ otwierał usta żeby udzielić jakiśkolwiek sprostowań dobry lekarz tylko ostrzej na niego spoglądał. W końcu BJ się poddał. Pozwalając myśleć lekarzowi cokolwiek sobie zechciał. Tony z kolei uznał całą sytuację za zabawną.

No, przynajmniej po tym jak leki zadziałały. Nie cierpiał i wyglądało na to że miał nawet coś ekstra.

– Miałeś szczęście. Mogło być znacznie gorzej. Ten palant mógł ci połamać żebra! – warknął BJ. Nadal, lista przedstawiona przez lekarza, potencjalnych obrażeń na wskutek takiego pobicia, odbijała się głośnym echem w jego głowie. Gdyby coś mu się stało… nie wyobrażał sobie, co by zrobił.

– Wyluzuj. Barry też dostał swoją porcję. – Tony znów się roześmiał, zapominając o jego pękniętej wardze. Syk niemal wystraszył ich oboje.

– Uważaj, mógłbyś? Chcesz, aby opatrunek się rozwalił? Będziesz znów krwawił. – BJ spojrzał się na delikatny opatrunek dolnej wargi Tonego. Mężczyzna parsknął.

– Och, nie ma nad czym ubolewać. Całować i tak mnie nie zamierzasz. Co za różnica czy w ogóle mam wargi?

Szczęka BJ’a opadła. Dobrze, że właśnie podjechali pod dom i czuł się zwolniony z potrzeby odpowiadania.

– Co masz zamiar ze mną zrobić BeeeJeeey? – Tony zaśpiewał, pozwalając się sfrustrowanemu mężczyźnie, zaprowadzić do środka.

– Położyć cię do łóżka.

– Ooo…lubię ideę – Tony objął szerokie barki BJ’a i spojrzał w oczy zalotnie mrugając do niego. BJ zarumienił się, ale nie odszedł ani nie powstrzymał Tonego przed przylgnięciem do niego. – Jestem cały za pójściem do łóżka. Wiesz jak dawno już chciałem znaleźć się w twoim łóżku? Za długo.

– Tony…

– Nie Toniuj mi tu. Sam do mnie przylazłeś. Ja chciałem dać ci możliwość uwolnienia się ode mnie. – Tony stwierdził stanowczo. – Ale ty nieee… wróciłeś i musiałeś znów pokazać mi się na oczy. Teraz masz przechlapane.

BJ podtrzymał trochę zataczającego się Tonego, jego długie, smukłe ciało oplotło się wokół BJ’a.

– Chodź się położyć.

– Nie da rady. Jest co, południe?

– Nie ma znaczenia, chodź.

– Nie! – Tony miał dość ludzi mówiących mu, co ma robić. Objął BJ’a z całych sił, a przynajmniej na ile pozwalały mu potłuczone żebra i niemal się na nim uwiesił. – Idziemy na kanapę pogadać, bo mam dość tej niepewności.

BJ obawiał się tej rozmowy jak ognia. Zwłaszcza z Tonym na lekkim odlocie. Może zaśnie? Kiedy usiedli Tony celowo przysunął się jak blisko się dało. BJ z trudem mógł przełknąć, a co tu dopiero skonstruować jakąś logiczną myśl. Jak miał sobie poradzić w tej sytuacji? Co robić?

– Wiem, o czym sobie tam tak kombinujesz w tej swojej kudłatej łepetynie. Z tym, że to już nie działa w ten sam sposób. Ja nie działam w ten sam sposób…

– Tony…

– Tony, co? Wyduś to z siebie.

Cisza. BJ nie miał pojęcia, co powiedzieć. Wiedział tylko, że nie chce, aby Tony zniknął z jego życia.

– Tak myślałem. – Tony stwierdził w końcu po odczekaniu stosownie długiej chwili. Na szczęście piguły go znieczulały… wewnątrz i na zewnątrz.

– Nie. To znaczy mam na myśli, że…

Tony spojrzał na niego wyczekująco. BJ miał ochotę wrzeszczeć z frustracji.

– OK. Zróbmy tak. Czego ty chcesz Tony?

Zaskoczony mężczyzna zmarszczył na chwilę brwi, po czym rozpromienił się jak Bożonarodzeniowe drzewko. Jak kiedyś…

– To bardzo proste. Ciebie chce. To chyba oczywiste? Kocham cię, na litość boską.

– Eee…

– A czego się spodziewałeś? Że będę udawać? Kłamać?

– Nie oczywiście, że nie. – BJ przyznał spokojnie. Nadal wstrząsała nim świadomość, że Tony go kocha, ale jakby już z innych powodów niż z początku. Być kochanym było dziwnie… nawet nie bardzo wiedział, co o tym myśleć. – Ale wytłumacz mi…

– Co? – Tony spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Wytłumacz mi, co to znaczy, że mnie kochasz? Jak? Dlaczego?

Tony parsknął nie biorąc go na poważnie. BJ jednak był zdeterminowany pojąć, z jakim uczuciem borykał się Tony. Chodziło o ich przyszłość. O to, aby jakaś w ogóle była.

– Chcę pojąć różnicę, jaka ma nastąpić w naszej przyjaźni.

– Skarbie nie wiem czy to tak działa. Lubię cię, jako przyjaciela i nie wiem jak dam radę bez ciebie żyć, ale to już nie chodzi o przyjaźń. – Tony wsparł łokcie na kolanach i skrył twarz w dłoniach.

– Nie chce, aby nasza znajomość się skończyła. Ja też nie mogę sobie wyobrazić życia bez ciebie w nim. – Szczerość chyba był jedyną szansą, aby Tony się otworzył. Po tym jak go potraktował nie miał co liczyć, że mu to pójdzie łatwo i prosto.

– Nie rozumiesz, że nie mogę zostać?

– Nie, nie rozumiem. Dlaczego nie? Przecież mnie …kochasz? – To nie było fajne zagranie. Nie, to było na serio podłe zagranie, ale Tony nigdzie nie odchodzi i koniec kropka!

– BO cię kocham ty młotku. Jak mam być przy tobie, ale cię nie mieć? Pytałeś, co to znaczy, że cię kocham. – Tony chciał się zerwać z kanapy, ale jego żebra miały inny pomysł. Z jękiem opadł z powrotem, a BJ obrzucił go morderczym spojrzeniem. Tony zignorował go. – Powiem ci, co to znaczy. To znaczy, że chcę ciebie dla siebie, przy sobie i w sobie. Że prawdopodobnie zamordowałbym każdą laskę, z którą byś się umawiał. Nie mógłbym tego znieść. Nie potrafię poradzić sobie z myślą, że kochałbyś się z nimi. Gdybyś się zakochał… chyba bym tego nie przeżył.

– Ale…ale…ale…

Tony zaczekał aż BJ pozbiera swoje zdewastowane poczucie rzeczywistości.

– Kotek pogódź się z tym.

– Co ty z tymi ‘skarbami’ i ‘kotkami’? Te prochy niezły numer na tobie wycięły. – BJ wymamrotał jednocześnie starając się skonstruować, choć jedno logiczne zdanie. Tony się śmiał. Tak czy inaczej, jakby się nad tym zastanowić, to BJ nie wyobrażał sobie pójść do łóżka z jakąś kobietą, jeśli Tony by o tym wiedział. I jak głupie to było?

– Mam zamiar nadrobić za te wszystkie lata, kiedy nie mogłem cię chrzcić słodkimi przezwiskami…słoneczko.

BJ tylko zmierzył go niedowierzającym spojrzeniem, z drwiną unosząc brew. Tony skulił się ze śmiechu. A śmiech nie łatwo mu przychodził, kiedy musiał to robić z zaciśniętymi ustami, aby rana się nie otwierała. W końcu zmęczony i osłabiony, położył na jego ramieniu głowę. A BJ spiął się jakby miał ze skóry wyskoczyć. Tony ani drgnął. Poczekał na reakcję BJ’a. Nie było żadnej, facet bał się nawet odetchnąć.

– Chcę się przytulać. Móc dotykać cię i żebyś nie dostawał za każdym razem zawału. Ty byś nie chciał? Gdyby tu siedziała jakaś laska zamiast mnie? Na dodatek, którą byś kochał? – Tony wyszeptał mu do ucha.

Z tym zawałem to on się wiele nie mylił.

– Co ty masz z tymi laskami dzisiaj? Nawet na randkę nie umawiałem się jak z … wieczność! – zawołał wreszcie, myśląc szybko. Niestety chaotycznie.

– Robiłem, co mogłem żeby cię zniechęcić…– Chichot Tonego, wpadał mu bezpośrednio do ucha. Gilgając jego szyję i posyłając alarm po zakończeniach nerwowych jego karku.

Słowa Tonego wiele by wyjaśniały. Nie było jednak nad czym się w tym momencie rozwodzić.

– Sam powiedz, co byś zrobił na moim miejscu? – Tony przysunął się jeszcze bardziej i niemal wtulił. Jego żebra protestowały. Jego twarz pulsowała. A dodatkowo zdawało się, że jego własne kości go cisły i bolały.

BJ w końcu chyba zajarzył, że Tony męczy się i z westchnieniem zrobił to co podpowiadał mu instynkt. Wolno i ostrożnie położył się na kanapie, ciągnąc Tonego na siebie i wciskając między jego ciało i oparcie. Dureń nie ważył chyba nic. Przynajmniej dla niego, pracującego wysiłkowo od lat. Tony oplótł go jak ośmiornica. Praktycznie wpełzł w niego. BJ miał młyn w głowie nie porównywalny do niczego innego w jego życiu.

– Tony nie możesz odejść…

– BJ nie mogę zostać…

 

 

6

 

 

Zwalczając falę współczucia BJ wymusił uśmiech na użytek swojego przyjaciela. Podał mu kolejną porcje leków i czekał aż je połknie. Nie miał zamiaru niczego pozostawiać przypadkowi.

Po obrażeniach, których doznał, kiedy jego kuzyn go skopał, Tony przespał dwa dni. Z krótkimi przerwami, kiedy to BJ faszerował go jedzeniem i tabletkami, które lekarz mu przepisał. Nie było łatwo, bo nagle odkąd Tony przyznał się, że jest gejem, jakby sobie kurde upór zapuścił. Zmuszenie go, do czegokolwiek graniczyło z cudem.

A że BJ człowiekiem był, a nie cudotwórcą – cóż, musiał iść na kompromis. Przekupstwo raczej…, ale to zależy od punktu widzenia. Tak, więc Tony brał lekarstwa i jadł, a BJ… BJ spał przy jego boku.

Tony wyglądał jak wszystkie barwy tęczy, co nawet sam skomentował, jako zabawny zbieg okoliczności, na jednym z jego tabletkami indukowanych humorkach. Twarz jego wyglądała koszmarnie i BJ miał problem na niego patrzeć. Za każdym razem musiał tłumaczyć sobie, że to nie dobry pomysł, aby zwyczajnie zerwać się pojechać i wykończyć tego palanta. Tony absolutnie nie chciał gadać o tym, co się stało i jedyna informacja jaką uzyskał BJ, dotyczyła tego, że Tony jest bezdomny i bez pieniędzy na życie. O studiach nie wspominając. Tony nie chciał rozmawiać o tym… właściwie ‘stanowczo odmawiał’ jakiejkolwiek rozmowy by było bliższe prawdy.

W tej sytuacji BJ doszedł do wniosku, że musi dać mu czas, aby dojść do siebie. Wiadomo, że najprawdopodobniej nawet mgliście nie potrafił sobie wyobrazić, co tamten przeżywa.

Cichutko, wolniutko oderwał chude ramiona od siebie i spróbował wymknąć się z łóżka. Już latami wyuczonym odruchem, obudził się zanim budzik zadzwonił. Cieszył się, bo Tony prawdopodobnie wyskoczyłby ze skóry. Całkiem o tym nie pomyślał. Musiał jednak iść do pracy.

Położył tabletki Tonego na stoliku przy łóżku, szklankę wody. W kuchni nastawił nowy dzbanek kawy. Do lodówki przywiesił wielką kartkę.

„Lepiej żebyś coś zjadł! Nie chcesz znać konsekwencji…”.

Miał nadzieję, że Tony poradzi sobie sam przez kilka godzin. Cały weekend odpoczynku zdziałał cuda, ale mimo wszystko jego ciało nadal strasznie bolało. Dołożyć do tego fakt, że już wcześniej nie czuł się dobrze… cóż BJ się martwił. Modlił się żeby idiocie nie przyszedł do głowy jakiś głupi pomysł.

 

***

 

Tony jęknął, obrócił się plecami do lustra, spojrzał i jęknął nawet głośniej. Masakra. Nawet, jeśli już nie bolało jak cholera to wyglądało koszmarnie. Delikatnie przesunął palcem po brwi i po dolnej wardze. Kurczę jak to długo jeszcze potrwa? Wyglądał jakby stoczył walkę z bokserem wagi ciężkiej.

BJ nieraz się krzywił, kiedy myślał, że Tony nie widzi. Nie, dziwić – to mu się nie dziwił. Miło mu nie było, ale się nie dziwił. Rozczulanie się nad sobą też nie da mu nic dobrego. Owszem kusiło go, aby sobie jeszcze pozwolić na trochę jęczenia i marudzenia. Pozwolić sobie na to żeby BJ się nim opiekował i niańczył. Obawiał się tylko, że na koniec będzie go to bolało jak żadne cielesne rany nie zdołają – nigdy.

Wolno powędrował do kuchni, zapach kawy potrafił wyciągnąć go z każdej dziury. Kartka na lodówce niemal od razu rzuciła mu się w oczy. Ze sceptyzmem spojrzał na nią, po sekundzie miał jednak szeroki uśmiech na twarzy. BJ troszczył się o niego. Jakby nie specyficzny miał gust, jeśli chodzi o wybór jedzenia, to starał się jak umiał. Fakt, że asem nie był ani w kuchni, ani jeśli chodzi o gotowanie tym bardziej był rozczulający.

Każda ta cecha tylko bardziej determinowała Tonego, aby odejść. Nie mógł go dręczyć. Nie miał prawa. BJ był wspaniałym facetem. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że nie odwzajemniał jego uczuć. Żeby, choć ich przyjaźń miała szansę przetrwać, Tony musiał wprowadzić między nich dystans, inaczej się znienawidzą. On, bo będzie miał człowieka, którego kocha na wyciągnięcie dłoni, a jednak nieosiągalnego, a BJ, bo Tony nie da rady tak po prostu stać obok. Patrzeć na jego życie i nie brać w nim udziału.

Apetyt mu nie dopisywał, czuł jak na myśl o jedzeniu żołądek podchodzi mu do gardła, ale zjeść było prościej niż kłócić się z tym uparciuchem. Problem z tym, że nie miał w lodówce nic, co nie było zawałem na raty. Muszą iść na zakupy, bo to jest masakra. No i Tony potrzebował gazety. Trzeba było zacząć planować początek, reszty jego życia…

 

 

***

 

 

– Po co?

Oookej to już był trzecie, ‘po co’ jakie padło z ust BJ’a w przeciągu kilku minut.

– To logiczne i sam mi przyznasz rację. – Tony nie wytrzymał w końcu. Jak miał wytłumaczyć temu tłumokowi cokolwiek, kiedy ten zwyczajnie odmawiał logicznego spojrzenia na jego sytuację?

– Nie widzę nic logicznego w tym, że chcesz wyjechać, rzucić studia i poszukać jakiejś nędznie płatnej pracy.

– A co mam robić według ciebie? – Nie miał normalnie już sił.

– Jak to, co? Zostać i uczyć się, postarać o stypendium. Może jakąś dorywczą pracę znaleźć.

– I mieszkać gdzie?

– Tutaj. Nie rób problemu gdzie go nie ma. – BJ stwierdził stanowczo jak jeszcze nigdy. – Są naprawdę istotniejsze sprawy w życiu. Dobrze wiesz, że napakowałem trochę rozumu do głowy od tamtej katastrofalnej rozmowy i nie jestem już tym niedoinformowanym kretynem, co przedtem. Seksu obaj nie uprawiamy. Wiem, że tak nie pozostanie na zawsze, ale trzeba mieć jakieś priorytety.

– Problem z tym, że ja chce seksu. Z tobą. Kiedy ty już miałeś swoją szansę na to żeby się wyszaleć, ja szlochałem po kątach, bo to nie ja byłem w twoich ramionach.

– Tony…

– Nie. Nie mam zamiaru już niczego przed tobą ukrywać. Nie będziesz mnie tak na serio znał, jeśli nie będziesz wiedział, co myślę, jakie mam poglądy. Ja zdaję sobie sprawę, że o wiele łatwiej jest żyć, jeśli się udaje, że takie problemy nie istnieją. Niestety tak naprawdę są nie od łączną częścią naszego życia.

– Wiem, wbrew temu, co ci się może wydawać nie jestem idiotą! – BJ warknął zły jak osa. Tony zdawał się za wszelką cenę znaleźć pretekst, dla którego nie mogą mieszkać razem.

– Nie jesteś, BJ. – Tony jęknął z rozpaczą. Podszedł do niego i stanął niemal nos w nos. BJ nie odsunął się jak kiedyś, stanowczo i poważnie patrzył mu w oczy. Tony walczył całym sobą, aby go nie pocałować. Właśnie, dlatego nie mógł zostać. – Tak bardzo chcę cię pocałować, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. – Szeroko rozszerzone źrenice BJ’a były jego jedyną reakcją. On musiał zdać sobie sprawę z tego, co dzieje się w duszy Tonego, inaczej nigdy nie zrozumie. – Nie wiem jak długo dałbym radę ukrywać to. Jak długo dałbym radę opierać się pokusie, kiedy ty byś był tak blisko. Nawet gdybym spał na kanapie to w myślach, co noc leżałbym w twoim łóżku kochając się z tobą…

BJ zarumienił się gwałtownie. Każde słowo Tonego trafiało dokładnie w centrum jego fantazji. Myśli. Strachu.

– … nie wyobrażasz sobie, jaki to koszmar. Towarzyszył mi od lat. Nie wiesz jak winny czułem się po każdym orgazmie, kiedy ty grałeś główną rolę w mojej fantazji? Czułem jakbym naruszał twoją prywatność. Zwłaszcza, że w realnym życiu pewnie zabiłbyś mnie za samo zasugerowanie tego, do czego zmuszałem cię w moich fantazjach.

Tony miał ochotę zakończyć tą rozmowę. Była jak powolne wyrywanie jego duszy. BJ z lekko zmarszczonymi brwiami przyszpilał go wzrokiem. Widać było jak jego umysł robi nadgodziny, aby jakoś odnieść się do tego wszystkiego. – Nie chcę właśnie tego… żebyś się męczył, próbując pogodzić z tym, że twój przyjaciel masturbuje się myśląc o tobie. Że to twoje dłonie sobie na swoim ciele wyobrażam, że…

– Stop! Mam oględne pojęcie, co chcesz powiedzieć. – BJ uniósł dłoń, aby powstrzymać potok słów Tonego. Jego, graficznie nagle rozwinięta, wyobraźnia miała pożywkę na lata. Tony chciał odejść ze zrezygnowaną miną BJ jednak zatrzymał go stanowczo. Obejmując w pasie. – Stój!

– BJ…

– Poczekaj. Pozwól mi się teraz wypowiedzieć. – BJ nie miał zamiaru dać się spławić po raz kolejny. Rozumiał, że dla żadnego z nich ta rozmowa nie jest łatwa, ale unikanie jej nie mogło przynieść nic dobrego. Rozumiał, co Tony próbował zrobić. Potrafił nawet wydedukować, że robił to dla jego dobra. Nie był jednak pustakiem, sam mógł ocenić, co jest dla niego dobre. Pora, aby Tony sobie to też uświadomił.

Postukał palcem pierś Tonego i mężczyzna skrzywił się z bólu. Cholera!

– Sorry. Posłuchaj mnie jednak mój kochany przyjacielu. Rozumiem, o co ci chodzi. Nawet, dlaczego to robisz. Pojmuję, że nie zmieni się twoje zachowanie czy uczucia względem mnie. Obojętnie czy tego chcemy czy nie. Nie chcę żyć bez ciebie. Nie mam zamiaru żyć bez ciebie. Muszę, więc zaakceptować cię takim, jakim jesteś…

– Ale…

– Moment, do ‘ale’ dojdziemy za chwilę. Chodź…– Pociągnął go bez ceregieli na kanapę. Posadził go i sam usiadł. Blisko, ich boki niemal się stykały. – Dobra, po kolei. Po pierwsze nie wiele wiedziałem na temat gejów. Czy nawet mogę przyznać, że nigdy się nad tym tematem nie zastanawiałem. Oczywiście, że spotkałem się ze zjawiskiem, pewnie nawet się śmiałem z jakiś kretyńskich kawałów o gejach… tak czy inaczej wiedziałem, ale sama „idea” bycia gejem była mi obca. Nieznana. Nie brałem związku z mężczyzną pod uwagę… zwyczajnie, bo mi taki pomysł do głowy nie przyszedł. Nie dlatego że mężczyźni wydają mi się obrzydliwi czy brzydcy. Po przeczytaniu tego wszystkiego, co znalazłem w Internecie. Sam musiałem przyznać, że podświadomie oceniam wygląd mężczyzn. Ich sylwetki, ich ciała. Budowę, muskulaturę. Nawet, jakie ciuchy noszą. Ich zachowanie. W gruncie rzeczy nie mało miejsca zajmują w mojej świadomości. Taki Bennett to niemal nie opuszcza mojej głowy. – Tony musiał się uśmiechnąć. Co było pewnie zamierzeniem BJ’a – Po drugie… Jakby to mogło się wydawać dziwne i mało prawdopodobnie teraz wszystko, o czym mogę myśleć to ty…

Szczęka Tonego zawisła dość drastycznie i widać było, że z trudem przyswaja słowa BJ’a. Mężczyzna klapnął mu delikatnie w brodę.

– Nie napalaj się. Chce powiedzieć, że pobudzasz moją ciekawość. Znam cię już kilka lat. Wiem o tobie rzeczy, których nikt inny nie wie. Wierzę, że związek między mężczyznami opiera się na czymś więcej niż sam ‘sex’ w rozumieniu akt fizyczny, nie wiem ‘rąbanka’, bzykanie, pieprzenie etc., Może to nie jest oficjalnie znana, podtrzymywana czy nawet uznawana rzecz, ale myślę, że dużo więcej się w tym kryje. Dotyk, bliskość, wsparcie, przyjemność, pomoc, szacunek… Problem w tym, że generalnie nie szuka się zaspokojenia tego typu potrzeb u innego mężczyzny. Bo to nie jest ‘znane’, modne czy nawet oficjalnie ‘normalne’. W moim rozumowaniu tylko jeden problem może być tak na serio istotny…

– Aż się boję pytać… – Tony wymamrotał i opadł na oparcie. Nie będę sobie robił złudnych nadziei, żadnych złudnych nadziei… BJ parsknął śmiechem.

– Problem, jaki mam na myśli to atrakcyjność fizyczna. Nie pociąg fizyczny, ale atrakcyjność.

– A to nie to samo? – Tony spojrzał na niego jak na wariata, lekko nawet marszcząc brwi.

– Nie dla mnie. Zobacz. To fakt, że nigdy wcześniej nie napalałem się na ciebie w ten sposób, który tobie przychodzi naturalnie. – Tony parsknął niekulturalnie, ale zdołał się powstrzymać przed komentarzem. BJ wybrał go zignorować. – Nigdy wcześniej jednak nie poświęcałem tyle uwagi temu jak wyglądasz. Jak się poruszasz? Jak błyszczą ci oczy, kiedy masz zamiar zacząć mi dokuczać. Nie miałem pojęcia, jak fajnie jest leżeć z tobą na kanapie. Nigdy to mi wcześniej nie przyszło na myśl. Teraz ciągle mnie gnębi w najmniej nawet spodziewanych momentach. Myślę, że jesteś dla mnie atrakcyjny. Bo cię znam. Bo ci ufam. Bo chce być blisko.

Tony nie wdawał się być przekonany tokiem jego rozumowania. Może on to źle tłumaczył?

– Pomyśl. Jestem dorosłym mężczyzną. Wiem, co oznacza seks. Wiem, co oznacza związek. Nieraz widziałem jak chcesz mnie dotknąć, pogłaskać. Przytulić. W ostatniej chwili się wycofywałeś. A ja za każdym razem zadawałem sobie pytanie; dlaczego nie? Czemu miałbym ci odmówić komfortu? Bliskości. Fizycznie to mnie nie zaboli. Nie sprawi mi przykrości, bo przecież znam cię. Wiem, kim jesteś. Jaki jesteś. Dotyk to dotyk. Nie porażenie prądem. Nawet, jeśli mnie nie podnieci…

– Tego nie wiesz…

–…to nie sprawi mi również trudności. Jeśli chcesz i potrzebujesz się przytulać… cóż każdy potrzebuje. Czy ma odwagę się do tego przyznawać, czy nie, to inna kwestia.

– BJ…

– Wiem, że ci chodzi o coś więcej. Ale jak powiedziałem, musimy akceptować się nawzajem takimi, jakimi jesteśmy. Czyli to również dotyczy ciebie. Zaakceptuj mnie. Znajdźmy kompromis. Taki, z jakim obaj będziemy mogli żyć. Razem.

– A co jeśli przekroczę granice?

– To ci o tym powiem. Jeśli będziesz czegoś chciał, to też mi powiedz. Nie wiem czy wszystko uda mi się zrobić, ale nie oznacza to, że nie spróbuję…

– BJ nie wiem…, co powiedzieć. Zrobiłbyś to dla mnie? – Stalowe oczy lekko się zaszkliły i serce BJ’a załomotało.

– Tak w gruncie rzeczy to nic nie robię. Pozwalając ci się kochać i poszerzając własne horyzonty nie robię ‘tobie’ przysługi. Obaj będziemy czerpać z tego korzyść i radość. Po za tym jedno najważniejsze. Nie stracimy naszej przyjaźni…

 

 

7

 

 

Tony testował jego granice. Nie ufność nie była wcale niczym zaskakującym dla BJ’a. Właściwie spodziewał się tego, ale taktyka Tonego była niesamowita. Wszystko by było cacy gdyby nie to, że Tony zaczął budzić coś więcej niż ‘tylko’ jego ciekawość. BJ miał nie lada dylemat. Nie chciał się ugiąć. Nie miał zamiaru dać Tonemu pretekstu do ucieczki. Dzielnie znosił jego wszystkie podchody. Tony jednak nadal zdeterminowanie wymyślał coś nowego i testował jego cierpliwość. Niemal na wdechu czekając, kiedy BJ w końcu wykopie go za drzwi i zatrzaśnie mu je na twarzy. Cóż, nie zdarzy się… Problem jednak był, jak uświadomić to Tonemu?

– Hej mam zajebistą wiadomość – zawołał od drzwi. Tony jak zwykle siedział w kuchni i gotował. Do końca wakacji nie miał nic do roboty. Czekał też na wiadomości z uniwersytetu i musiał coś w między czasie robić, bo inaczej zasuwałby po ścianach.

– O, jaką? Dali ci pozwolenie na zastrzelenie Bennetta?

– Nie, znacznie lepiej. – BJ wyszczerzył zębiska jak kretyn, w międzyczasie próbując podkraść jedzenie, które szykował Tony. Dostał i po łapach, i pocałunek w policzek. – Okazało się, że to całe zamieszanie, które robił to było, aby odwrócić uwagę od towarów, które wyprowadzał. Paradoksalnie mój urlop przyczynił się do tego, że ktoś zwrócił uwagę na to. Kiedy wróciłem chcieli się upewnić, co do tego czy mu nie pomagam. Ostatecznie dziś policja go aresztowała.

– To super. – Tony postawił talerze na stole i znów do niego podszedł. Czasem był jak szczeniak ciągle potrzebujący uwagi. BJ objął go mocno i przytulił. Oprócz kilku siniaków już nie wiele zostało śladów po jego pobiciu. Żeby tylko te wewnętrzne rany tak łatwo mogły się zagoić. Tony stał czasem i pozwalał się przytulać, najczęściej policzkiem wpierając o jego głowę. Nie raz jednak BJ czuł jakby czekał na coś. Cóż, czekać mógł… grunt, że nie naciskał.

– Może powinniśmy to uczcić? – zapytał w końcu lekko głaszcząc nadal za chude plecy Tonego.

– Jak?

– Nie wiem. Ja mam ochotę na coś dobrego do jedzenia. A to już rozwiązane, bo to, co przygotowałeś pachnie zajebiście. No i może wybierzemy się do jakiegoś pubu? Kilka piwek. Relaksik. Może jakiś spacer?

Tony odsunął się i mrugał oczyma jak idiota. W końcu po odchrząknięciu zapytał z obawą.

– Coś jak randka…?

– Coś jak ‘przyjacielska’ randka. – BJ mrugnął do niego okiem.

Chciał wyjść z Tonym żeby moc się przekonać jak to będzie. Nie byli nigdzie od czasu jego pobicia i Tony praktycznie nie opuszczał jego domu. BJ miał nie miłe podejrzenie, że Tony nie chce wychodzić. Nie chce spotkać znajomych, którzy już na pewno wiedzą. Nie chce stawiać czoła szarej rzeczywistości. Zamknął się jak w kokonie w ich domu i udawał, że zewnętrzny świat nie istnieje. W końcu znienawidziłby siebie za tchórzostwo. Nadal nie mógł sobie wybaczyć smsa, którym go powiadomił o tym, że jest gejem.

Tony wahał się i nie wiedział, co postanowić. Możliwość wyjścia z BJ’em była kusząca. Bardzo. Ale nie wiedział czy chce znaleźć się w tłumie ludzi.

– Dalej Chudy. Jemy i spadamy. Dziś piątek. Nie można spędzać piątku w domu.

– Nie nazywaj mnie Chudy. – Tony uszczypnął go w tyłek i odepchnął lekko.

– Ależ nie będę… tak szybko jak przestaniesz być Chudy…

Tony śmiał się, bo nie miał innego wyboru. BJ zawsze tak na niego działał. Nie mógł nie znaleźć czegoś zabawnego z każdej sytuacji.

 

 

Pub był ich stary, ulubiony. Nie raz tam chodzili. Gwar ściszonych rozmów. Dym, cichy pogłos muzyki i sportu płynących z telewizorów zawieszonych w różnych częściach Sali. Środek był okrągłym, otoczonym blatami barem. Z każdej strony było można podejść. Miejsca dla klienteli były podzielone na sektory. Każda trochę inna, ale pasująca i skompletowana. Tworzyła jednolitą całość. Każdy mógł znaleźć kącik dla siebie. Czy to wysokie stołki tuż przy samym bufecie czy to stoliczki dla dwojga. Ciche przyciemnione boksy. Normalnie oświetlone stoliki bez telewizorów. Można było powiedzieć, że dla każdego coś dobrego. Tony lubił tu przychodzić. Wielu było tu stałych bywalców. Niektórych spotykali tylko tutaj. Niekiedy zabierali ze sobą ich wspólnych znajomych. Większość później wracała tutaj z własnej woli. To miejsce miało swój urok.

BJ pociągnął go w stronę boksów. Tony się cieszył, bo nie był w nastroju, aby znaleźć się w centrum ludzi i ich rozmów.

– Co dla ciebie?

– Piwo.

– Zaraz wracam. – BJ poleciał do baru, a Tony tylko patrzył za nim.

Z zapartym tchem obserwował najseksowniejszy tyłek, jaki chodził po ich mieście. Czarne proste jeansy jak druga skóra przylegały do idealnych krągłości. Mięsisty i sprężysty. Napinający się przy każdym jego kroku. BJ pochylił się nad barem i z uśmiechem zawołał barmankę. Jeansy opięły się jeszcze bardziej, a na dodatek koszulka rozciągnęła na szerokich ramionach. Barmanka podleciała do niego jak na skrzydłach.

Nie ciesz się małpo, on do mnie przyjdzie z tym piwem.

Kobieta roześmiała się na słowa BJ’a i szybko go obsłużyła. Tony siłą woli próbował zwalczyć falę zazdrości. Chyba nie do końca mu się udało, bo BJ zmarszczył brwi, kiedy do niego podszedł.

– Coś się stało?

– Nie. – No przecież się nie przyzna, prawda? To by było żałosne.

– Tony…– BJ warknął ostrzegawczo i postawił przed nimi piwa. Po chwili wahania usiadł przy jego boku. – No wykrztuś, o co ci chodzi. Przecież widzę, że chcesz.

– Chyba zgłupiałeś. Nic nie chcę. – Tony wziął piwo i pociągnął długi łyk. Wewnętrznie toczył walkę między irytacją na flirtującego BJ’a, a radością z tego, że usiadł tuż przy nim, a nie po drugiej stronie stołu.

BJ wzruszył obojętnie ramionami. Weźmie go na przeczekanie. Jak będzie udawał, że go to nie interesuje to Tony sam będzie chciał mu powiedzieć. Zawsze działało. Gdyby go naciskał tylko by się zaparł bardziej.

– Za wywalenie Bennetta z pracy! – Wzniósł toast.

– Za to chętnie wypiję. – Tony roześmiał się.

– Ty wiesz, jakie ja będę teraz miał łatwe życie? Masakra. Aż dosłownie nie mogę sobie wyobrazić tego spokoju. Czasu wolnego. Jeeeezzz… raj na ziemi.

Tony rżał ze śmiechu. BJ faktycznie miał ekstazę wymalowaną na twarzy.

– Zawsze możesz kogoś dostać do pomocy. Może być gorszy. – Wystękał w końcu, poprzez ataki śmiechu. BJ zachłysnął się i plując, i kaszląc, palnął go w ramię.

– Ty mnie już lepiej nie pocieszaj, ja cię proszę. Pozwól mi się nawalić z radości. – BJ pociągnął kolejny łyk z butelki. – Potem w racie „W” – nawalę się z rozpaczy.

– No tak, to ma sens.

– Oczywiście, że ma.

Przez parę minut pili i gadali o bzdetach. Tony zapomniał o swojej zazdrości, a BJ cieszył się, że jego przyjaciel się zrelaksował. W końcu trzeba było uzupełnić płyny. BJ spojrzał w kierunku baru i złapał spojrzenie barmanki. Gestem zamówił dwa kolejne piwa i miał nadzieję, że przypomni sobie o precelkach, o które ją prosił. Wmuszanie jedzenia w Tonego pod każdym pretekstem stało się już jego drugą naturą. Kobieta obdarzyła go seksownym uśmiechem i skinęła, że przyjęła zamówienie. Automatycznie też uśmiechnął się do niej. Okej…, o czym to oni…?

Tony znów miał miną jakby, co najmniej chciał komuś przyłożyć.

– Co?

– Nic.

– Do licha Tony nie bądź dzieciakiem. Co się stało? Mieliśmy być uczciwi i szczerzy względem siebie, tak?

Tony westchnął ciężko odwracając spojrzenie.

– Po prostu trzeba było zostawić mnie w domu, jeśli miałeś ochotę poflirtować z nią…

BJ zacisnął zęby ze złości. Policzył do dziesięciu, a potem jeszcze raz dla pewności. Inaczej najprawdopodobniej udusiłby tego idiotę gołymi rękami.

– Tony, skarbie. Nie flirtowałem. Piwo nam zamawiałem i precelki.

– Taa…

– Tony spójrz na mnie. – Mężczyzna dopiero po minucie zwrócił na niego spojrzenie, ale BJ cierpliwie czekał.  – Nie flirtowałem. Na serio. Nawet mnie pomyślałem o tym, ok?

– Tak, sorry nie mam prawa…

– Tony. Przestań. Nie ma problemu. Wszystko jest ok.

– OK.

BJ przełknął frustrację wraz z piwem i dość gwałtownie zastanawiał się jak przekonać Tonego, że nie grozi mu żadna konkurencja. Wziął chłodną dłoń Tonego i położył na swoim udzie. Przykrył swoją. Jego przyjaciel spojrzał na niego z pod rzęs, widać jednak było nawet w przytłumionym świetle, że się zarumienił. BJ wyszczerzył na niego zęby.

– Ty wiesz tak sobie to dopiero uświadomiłem, widząc twoje urocze rumieńce…

– Nie rumienię się!

–… że ty to tak właściwie dziewicą jesteś.

Tony poczerwieniał jeszcze bardziej i usiadł wyprostowany jak strzała. Nerwowo rozglądając się na prawo i lewo. Parskając w końcu na śmiejącego się BJ’a przez zęby.

– Może głośniej. Twoja ulubiona barmanka tylko nie usłyszała.

BJ nadal chichotał. Tony zabrał obrażony dłoń i strzelił focha.

– To nie jest tak, że ja coś mogę sam na ten problem poradzić. Mój ukochany nie jest zainteresowany moim ‘stanem dziewiczym’, a raczej zmienieniem go.

BJ tylko roześmiał się głośniej. Trochę złośliwie się uśmiechając.

– Niedobry ukochany… niedobry…

Tony jęknął z rozpaczą. BJ chyba dziś miał na serio słabą głowę. Drugie piwo i już mu odwala.

– Tony powiedz mi… nie byłeś nigdy ciekaw jak to jest… z kobietą?

– Nie.

– Ale tak stanowcze NIE i koniec?

– Tak, stanowcze nie. – Tony obrócił się do BJ’a i warknął. – Jak patrzyłem na dziewczyny, z którymi się umawiałeś to z miejsca wiedziałem, że żadnej z nich bym nawet palcem nie tknął.

– Byłeś zazdrosny…

– No oczywiście, że byłem zazdrosny! Jak miałem nie być?

– OK. Kapuje. – BJ pogłaskał go uspokajająco po kolanie. – Przykro mi z tego powodu.

Tony wzruszył ramionami. Co było, a nie jest

– Czyli nic… nawet trochę nie masz doświadczenia? – Najwyraźniej temat gnębił jego przyjaciela, bo nie mógł sobie odpuścić.

– Całowałem się.

– Coo!? – BJ szybko się zreflektował. – Z dziewczyną?

Tony rzucił mu wymowne spojrzenie i napił się piwa. Na trzeźwo się tego tematu nie da drążyć.

– Z–z chłopakiem? – BJ wiedział, słyszał, spodziewał się nawet, ale nie potrafił przyswoić.

– Nie no, wiesz z kosmitą. Oczywiście, że z chłopakiem. Trzy razy.

– Z trzema? Kiedy to było? – Nagle zazdrość Tonego nabrała dla niego innej perspektywy. Musiał szybko wziąć się w garść, zanim zrobi z siebie jeszcze większego idiotę.

– Z jednym, ale trzy razy…

– Po co, aż trzy razy? – palnął BJ bez zastanowienia.

Tony musiał się roześmiać, mina jego przyjaciela była kosmiczna.

– Pierwszy raz żeby sprawdzić. Drugi żeby się upewnić. A trzeci, żeby sprawdzić czy się właściwie upewniłem.

BJ zmarszczył brwi i spojrzał na uśmiechającego się Tonego nic nie rozumiejąc.

– A-ale jak? Co?

– Co? Czy jestem gejem i czy tylko na ciebie lecę? A jak? Bardzo prosto. – Tony pochylił się w stronę BJ’a tak, że dzieliły ich tylko cale. – Pochyliłem się w jego kierunku, on w moim. Nasze usta się spotkały. On wsunął mi język do środka, a ja go ssałem. Potem zmienialiśmy się parę razy. Na koniec ja się odchyliłem, on spojrzał mi w oczy i … obaj nie wiedzieliśmy, co zrobić dalej…

BJ jęknął i znów go palnął w ramię.

– Czemu ty mi to zawsze musisz robisz…?

– Co?

– Zaszczepiasz mi obrazy w głowie i nie ma rady żeby się ich pozbyć – mruknął z frustracją BJ, kilka chłodnych łyków piwa pomogło mu się trochę pozbierać. Tony tylko wzruszył ramionami nadal się nad nim pochylając i uważnie obserwując. BJ mógł się założyć jak cholera, że to był test jak te wszystkie inne. W tym momencie nawet przed samym sobą musiał przyznać, że nie wiedział jakby zareagował, gdyby Tony go pocałował. Starał się nie myśleć o takich rzeczach do czasu, gdy nie będzie wymagała tego sytuacja.

– Pytasz to odpowiadam. – Tony pociągnął łyk piwa z butelki, a BJ jakoś automatycznie spojrzał na jego usta. Mała blizna znaczyła perfekcyjny do tej pory łuk dolnej pełnej wargi. Tony stłumił uśmieszek. Nie oblizał się, choć miał usilną potrzebą. Jego usta niemal mrowiły pod intensywnym spojrzeniem jego przyjaciela. Wziął jeszcze jeden bardzo wolny łyczek. – Nie chcesz wiedzieć?

– Hmm? – BJ podskoczył wyrwany z zamyślenia. Mocno też się zarumienił. – Co wiedzieć?

– Jak było?

– Eee… chyba nie. To znaczy lepiej nie – wykrztusił zaskoczony BJ.

– I tak ci powiem…– Tony znów wyszczerzył się w uśmiechu.

– Tego się obawiałem…– zaprotestował BJ, ale nie drgnął, kiedy Tony pochylił się nad jego uchem.

– Zajebiście… Było–po–prostu–zajebiście.

Gorące usta musnęły krawędź ucha BJ’a i mężczyzna myślał, że serce wyskoczy mu tu na środku baru. Właśnie – nadal siedzieli w pubie.

– Eee… cieszę się? – wydukał w końcu lekko się prostując i spoglądając w poważną twarz Tonego. Jego przyjaciel nie spuszczał go z oka.

Tak na serio to się nie cieszył. Myśl o całującym Tonym… kogokolwiek, nie leżała mu zbyt dobrze. Prawa może do zazdrości nie miał, nadal go to jednak nie powstrzymywało.

Tony roześmiał się i poklepał sfrustrowanego przyjaciela po kolanie. Pozostawiając tam rękę.

– Po jeszcze jednym i spadamy?

– Tak, zdecydowanie. – BJ nie sprecyzował konkretnie, co miał na myśli, ale Tony już dość go nadręczył jak na jeden dzień.

Mniej więcej w połowie ich ostatniego piwa Tony zbladł i niemal boleśnie zacisnął palce na nodze BJ’a. Mężczyzna przerwał opowiadanie anegdotki z pracy i spojrzał na niego z obawą. Tony wskazał ruchem głowy na grupkę chłopaków. Znajomych Tonego z uniwersytetu. Rozmawiali nie opodal i wyraźnie patrzyli w jego kierunku. BJ spiął się wewnętrznie, a Tony wyglądał jakby miał ochotę wsiąknąć w siedzenie. BJ chwycił teraz już lodowate palce Tonego pod stołem i uścisnął lekko. Kiedy jeden z nich, Robert, oderwał się od grupki i ruszył w ich stronę. BJ wyszeptał przez zaciśnięte zęby.

– Tylko spokojnie…– nie bardzo było wiadomo, do którego z nich ta przesłanka miała się kierować. Nie odniosła też zamierzonego skutku.

Tony czuł jak serce wali mu w uszach. Ledwo mógł zrozumieć słowa wypowiadane przez Roberta.

– …eee…Cześć…. My … ja … chciałem powiedzieć, że … bardzo nam przykro z powodu tego, co się stało z twoimi rodzicami… – wyjąkał biedny blondyn nerwowo zerkając na swoich przyjaciół. Tamci jednak usilnie unikali spoglądania w ich kierunku. – Myślę, że to nie fair, że cię wyrzucili z domu, bo… no wiesz… nie mieli prawa… w końcu to mogła być ich wina…, że ci się tak przytrafiło…

BJ czuł jak krew uderza mu do głowy. Gdyby nie fakt, że siedzieli w pubie i że kretyn widocznie się starał, ale mu kiepsko wychodziło… to by go chyba zabił.

– Robert. To nie choroba. Nie jest zaraźliwa i to nie skaza genetyczna – wycedził w końcu przez zęby. Powinni jakieś wykłady robić, bo głupota wartkim strumieniem się szerzyła.

– Nie, nie no my wiemy, że nie…– zapewnił Robert czerwieniąc się gwałtownie. Pewnie gdyby wierzył inaczej to by nigdy nie podszedł. – My wiemy, że to nie ‘ich’ wina. Nic nie mogą poradzić, że nie do końca są ‘normalni’.

Tony poderwał się z boksu i z pałającymi oczyma spojrzał na kolegę.

– A co jest normalne? Fundnąć jakiejś naiwniaczce dziecko i nie płacić alimentów? A może gwałcenie opornych kobiet pod pretekstem obowiązków małżeńskich jest normalne? Niczego nie wiecie na mój temat, na „nasz” temat, ale nie powstrzymuje was to przed ocenianiem i wystawianiem opinii, które nijak się nie mają do rzeczywistości. – BJ wstał i przyciągnął do swojego boku drżącego przyjaciela, obojętnie spoglądając na skołowana minę ich kolegi.

– Robert doceniamy, że starasz się wyjść naprzeciw. Proszę cię jednak. Poczytaj w Internecie. Znajdź informacje i namów znajomych, aby poczytali zamiast wyciągać wnioski lub sugerować się jakimiś zabobonnymi wierzeniami.

– Sorry, my na serio nic złego nie…

– Wiem – zapewnił go BJ. Tony tylko odwrócił głowę i oparł o jego ramię. Tłumiąc sekundowe zażenowanie, BJ skoncentrował się na tym, co naprawdę było istotne. – Problem z tym, że ludzie bzdury gadają. A inni słuchają. Warto czasem użyć głowy.

– Wiemy. Sorry Tony. – Robert wydawał się być na serio skruszony. – Nie przyszło nam na myśl, aby zweryfikować wiadomości i informacje jakie niosą się, a niczym nie są poparte, tylko które zwyczajnie obiły nam się o uszy. Przykro mi z tego powodu…

Tony wymusił uśmiech i spojrzał na kolegę. Wolno też odstąpił od BJ’a.

– Nie ma problemu. Jestem przewrażliwiony. A po za tym wkurza mnie, że ludzie nie używają głowy, choć wszyscy się mają za takich inteligentnych. Jestem gejem, nie znaczy to, że naskoczę na każdego faceta, który minie mnie na ulicy. My też mamy jakiś gust. A właściwie to raczej nie zadowalamy się byle, kim. – Tony mrugnął na BJ’a. Robert spłonił się uroczo i szybko pożegnał. BJ też się spłonił, ale wziął go za mankiet i wyprowadził z pubu.

Pędząc za zamyślonym mężczyzną, Tony w końcu złapał go za ramię.

– Hej, jesteś na mnie zły?

BJ spojrzał na niego jak na wariata, zaskoczony.

– Nie! Skąd ten pomysł?

– Nie wiem. – Tony wzruszył ramionami i ruszył do domu. – Wyglądałeś na podminowanego.

– Myślałem o głupocie ludzkiej. O tym jak są płytcy. Jak naiwni. Większość jest zwyczajnie ślepa. A ci, co są dość inteligentni, aby rozgarnąć ten mrok są obojętni i na nich jestem wkurzony najbardziej.

Tony z czułym uśmiechem szturchnął go ramieniem o ramię.

– Niektórzy mają dobre chęci…

– Wiesz, co się mówi o ‘dobrych chęciach’…– parsknął ironicznie BJ, trącając Tonego też. Z tym, że mężczyzna niemal padł. Śmiejąc się BJ złapał go w ostatniej chwili. Nadąsany Tony wepchnął ich do domu.

– Ja mam chęci…i to sporo.

– Mogę się założyć, że masz…– wymamrotał BJ.

– I wymagania …

– O, na pewno, że tak…

– Nie każdy mężczyzna byłby w stanie je zaspokoić… – Tony mruknął mu do ucha prowokująco. Dreszcz spłynął po grzebiecie BJ’a.

– Tony czy ty mnie podpuszczasz? – BJ zapytał śmiejącego się Tonego, próbując jednocześnie zrejterować. Tony jednak pchnął go na kanapę. Po czym niemal rzucił się na niego całym ciałem. Zderzenie wypchnęło im całe powietrze z płuc. Śmiejąc się BJ chciał go zepchnąć.

– Ja bym się tak na twoim miejscu nie kręcił…– mruknął Tony w szyję BJ’a. – Tylko mnie ‘ekscytujesz’ bardziej.

BJ zamarł. Tony wybuchnął kolejną salwą śmiechu. Cóż, BJ pomyślał, albo przeżywał jakieś dziwne załamanie nerwowe po przeżyciach w pubie… albo się upił… Gorąca i twarda ‘ekscytacja’ wbijała mu się w brzuch. Tony jeszcze wepchnął go mocnej. BJ normalnie bał się głębiej odetchnąć.

– Nie bądź taki przerażony kotku. – Tony podniósł głowę i spojrzał złośliwie na BJ’a – Masz swojego, takiego samego, całe swoje życie.

– No… nie całkiem takiego samego…

– Możemy porównać… – Tony poruszył brwiami.

– Nie dzięki. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła…– BJ przełknął głośno ślinę. Tony testował go już na różne sposoby. To na bank jakiś nowy. Tony przesunął się i przycisnął do niego jeszcze szczelniej. Ciało BJ’a zdawało się aprobować.

– Robisz to celowo.

– No oczywiście, że robię to celowo. –Tony mruknął z niedowierzaniem. Potarł nosem o lekko zarośnięty policzek przyjaciela. Uwielbiał ten chrzęst i lekkie pieczenie. Miał taką straszną ochotę go pocałować. Delikatnie przycisnął kącik ust do chropowatej skóry. Sama świadomość, że był tak blisko niego niemal upajała jego zmysły. Jego członek pulsował niezaspokojoną rządzą. Nieświadomie zaczął poruszać biodrami, jednocześnie przyciskając mocniej usta do szczęki BJ’a. Mężczyzna nawet nie drgnął. Nie oddychał nawet.

– Powiedz mi, jeśli mam przestać. – Tony wyszeptał całując małą ścieżkę w stronę jego ucha. Oddech BJ’a utknął na sekundę. Wielkie dłonie złapały szczupłe biodra i unieruchomiły skutecznie.

– Powiem, …jeśli będziesz miał przestać…

Tony uniósł ręce do góry i objął szerokie ramiona BJ’a. Spojrzał nie wiedząc, na co sobie może pozwolić, a na co nie. BJ obserwował go równie uważnie. Najwyraźniej on też nie wiedział, na co może mu pozwolić…

– Mogę cię podręczyć? – Tony zapytał w końcu lekko zarumieniony. BJ parsknął śmiechem.

– Jak to miło z twojej strony, że pytasz.

– Wiesz kultura osobista i tak dalej…

– Ach, tak… rozumiem.

Tony uśmiechnął się i uniósł, siadając na biodrach BJ’a. Wolno zdjął mu koszulkę. Nie odrywając od jego twarzy wzroku, położył dłonie płasko na jego piersi.

– To w porządku? – zapytał z wahaniem, spoglądając na to arcydzieło i sunąc delikatnie palcami po każdym mięśniu. Wgłębieniu i wypukłości. Zamiast odpowiedzi z ust BJ’a wymknął się cichy jęk. Tony z fascynacją potarł małe sutki, które zareagowały natychmiast. Stwardniały i wpychały się w palce Tonego. Cały tors BJ’a pokryła gęsia skórka. Musiał też zagryźć usta, aby nie jęknąć ponownie.

Twarz Tonego wyrażała całą gamę emocji. Pragnienie, nieśmiałość i głód. BJ westchnął i przyciągnął go do siebie, kładąc na swojej nagiej piersi. Nie mógł znieść intensywności jego dotyku, jego spojrzenia. A już przede wszystkim jego pragnienia. Tony z niepokojem spojrzał na jego twarz.

– OK?

– Oczywiście. – BJ uśmiechnął się, aby go uspokoić. Czuł jak bardzo wali serce Tonego. Nie chciał, aby tak waliło. A przynajmniej nie z powodu strachu. – Czy już zaspokoiłeś swoja potrzebę dręczenia? – zapytał z uśmiechem. Dziwnie miał nadzieję, że nie.

Tony rozpromienił się i zmrużył oczy w zastanowieniu. W końcu potrząsnął głową, że nie.

– Zamknij oczy. I nie podglądaj.

BJ uniósł brwi w zaskoczeniu na sekundę, ale zrobił jak mu kazano. Tony zamarł. Kurczę tak bardzo chciał… wszystkiego. Nie wiedział, co robić. Czy na serio mógł… leciutko? Tak niewinnie…? W końcu doszedł do wniosku, że musi. Może być jego jedyna szansa.

Pochylił się i musnął jego usta własnymi. To zaledwie potarcie było. BJ nie poruszył się ani w żaden widoczny sposób nie zareagował. Tony z kolei był tak podniecony, że z trudem mógł myśleć. Potarł znów ustami o najdelikatniejsze, najcudowniejsze wargi na ziemi. Przy kolejnym razie zatrzymał się na ułamek sekundy. A później na sekundę. BJ oddychał szybko przez nos. Nie powstrzymywał go jednak. Tony znów przycisnął swój boleśnie napięty członek do jego uda. Potrzebował ulgi w jakiejkolwiek formie mógł ją znaleźć. Błaganie jednak BJ, aby pozwolił mu po ujeżdżać jego nogę było zbyt upokarzające. Choć zrobiłby to w mgnieniu oka, gdyby miał pewność, że BJ mu pozwoli. Każda forma kontaktu doprowadzająca go do orgazmu była dobra w tym momencie.

– Kotku? –Tony wymamrotał wykorzystując poruszenie jego warg, jako pieszczotę. Miał nadzieję, że BJ odpowie. Mężczyzna nie był jednak w cienię bity. Po prostu odmruknął.

– Hm?

– Zrobisz coś dla mnie? – Jakiś mikron dzielił ich wargi, kiedy Tony mamrotał słowa. Mężczyzna uniósł brwi pytająco, nie otwierając oczu. Tony miał ochotę skakać z radości. Ale to by wymagało oderwania się od jego ciała. A o tym mowy nie było. To był teraz ryzykowny ruch, ale niech go licho, jeśli mógł się oprzeć pokusie.

– Kochanie…

– Mmmm…?

– Błagam. –Tony wymamrotał samemu zamykając oczy. Jego ramiona drżały z wysiłku. Jego żołądek zaciskał się boleśnie. Serce po prostu wyrywało mu się na wolność. Przysunął jeszcze o ułamek milimetra swoje usta do jego. – Poliż swoje wargi…

BJ znieruchomiał jeszcze bardziej. Tony miał wrażenie, że zaraz umrze. Każda sekunda była jak wieczność, a na dodatek jego serce wyznaczało rytm. Kiedy wreszcie miał zamiar się poddać i przeprosić. Poczuł delikatnie liźnięcie. Z zaskoczenia otwarł oczy. Po to tylko, aby się okazało, że piwne źrenice obserwują go z taką intensywnością, że Tony przez chwilę miał ochotę zamknąć oczy z powrotem. Chciał też pocałować BJ’a jak jeszcze nigdy, przyssać się, musnąć, liznąć…zrobić cokolwiek… ale ostatecznie nie zrobił nic. Skupił się na opanowaniu jego rozpłomienionych zmysłów.

BJ wpatrywał się w twarz Tonego uważnie. Wiedział, w którym momencie zaczął przegrywać walkę ze sobą. A jeszcze nie był gotów. Szybkim ruchem obrócił ich i Tony znalazł się pod jego ciałem. Zdecydowanie wsunął kolano między nogi, młodszego mężczyzny i docisnął udo do jego obrzmiałego ciała. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że musiał cierpieć katusze.

Tylko, dlatego że go pragnął…

– BJ?

– Ciii…teraz ty zamknij oczy.

– Och…– jęk wyrwał się z gardła Tonego wprost w usta BJ’a. Mężczyzna równie delikatnie i wolno, ale bardziej zdecydowanie potarł jego usta.  Tony nawet nie zwalczał już własnych reakcji. Dociskał rytmicznie swój płonący członek do uda BJ’a. – Proszę… błagam…

– O co Tony? – BJ muskał raz za razem jego wargi torturując ich obu.

– O…o..o… o cokolwiek.

– Hmm…– kolejne muśnięcie było jeszcze bardziej stanowcze. W końcu Tony rozchylił usta, w głębi duszy starając się sobie nie robić nadziei, na prawdziwy pocałunek.

BJ miał wrażenie, że jego własne serce oszalało. Waliło w jego głowie, tak że z trudem mógł myśleć. Chciał go pocałować. Dręczenie ich obu było jednak… podniecające.

Delikatnie chwycił wypukłą wargę i ścisnął między własnymi. Tony jęknął, prężąc się. Jak by zareagował na prawdziwy pocałunek? BJ spróbował skoncentrować się na tym, co robi, ale coraz bardziej napalał się. Jeszcze parę minut i nie będzie w stanie ukryć własnego podniecenia. Nie był pewien czy chciał, aby Tony wiedział o tym… już…

Znów przyszczypnął jego delikatne wargi. Lekko i wolniutko pieszcząc je własnymi. To było bardziej podniecające niż jakikolwiek inny pocałunek, który przeżył. Tony praktycznie wił się pod jego ciałem i BJ doskonale wiedział, czego on pragnął. Na osiągnięcie satysfakcji było całe mnóstwo sposobów…

– Chodź! – Poderwał się szybkim ruchem, a zaskoczony Tony patrzył na niego niemal nieobecnym wzrokiem. Zaróżowione policzki, urywany oddech i gwałtownie lizane usta. BJ czuł jak jego krew gęstnieje. Chwycił drżącą rękę Tonego i pociągnął go do sypialni. Tony wyglądał jakby miał, co najmniej dostać zawału. Pewnie wyobrażał sobie wszystko od najgorszego do najbardziej podniecającego scenariusza. BJ chwycił go i przytulił mocno.

– Idziemy się położyć do łóżka. Nie mówię, że będziemy uprawiać dziki, namiętny, wyuzdany seks…, ale spać też jeszcze nie musimy…– Tony wyglądał jakby miał się wywrócić. To jego twarz rozbłyskała nadzieją, to znów pochmurniała nieufnością. – Chodź. Nie zobaczysz, co się stanie jak tak będziesz stał na środku mojego salonu. A ja będę w łóżku …sam…

Nawet nie zdołał dokończyć zdania, a Tony już pchał go do sypialni, BJ roześmiał się.

Jeeezz… to będzie …ciekawe.

Pięć minut później obaj byli naszykowani do łóżka. Tony przebrany w podkoszulek i w bokserkach, w których spał, po szyje nakryty kołdrą. Wyglądał jak dziewica w noc poślubną. BJ skrył nerwowy chichot pod kaszlem i sam wślizgnął się pod kołdrę. Sypiał w starych spodenkach i nie miał zamiaru zmieniać przyzwyczajeń. Jego przyjaciel odkleił spojrzenie od jego nagiej piersi i nieśmiało spojrzał mu w oczy. W duszy BJ musiał przyznać, choćby przed samym sobą, że rozpalone spojrzenia Tonego mu pochlebiały.

– Tony, możesz się przytulić. – Rozkładając ramiona BJ zaprosił stremowanego chłopaka. Ten w ułamku sekundy był naklejony na nim. – Jesteś okropny.

– Ja? – Niemal pisnął Tony.– Czemu?

– Bo tak to robisz, co w twojej mocy aby dobrać się do moich spodni, a tak to zachowujesz się jak nieśmiała dziewica. Którą zresztą jesteś… – BJ roześmiał się lekko pociągając za jego koszulkę. Tony chwycił brzeg i naciągnął niemal do kolan.

– Zostaw – wymamrotał chowając zapłonioną twarz w jego nagiej piersi. – Jestem chudy i nadal kolorowy. Nie musisz na to patrzeć.

BJ bez zastanowienia wymierzył mu klapsa. Siarczystego.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś chudy i kolorowy…jeszcze. – Szybkim sprawnym ruchem zerwał mu koszulkę przez głowę. – Jak napakuje na ciebie trochę mięsa, to będę musiał baseballem oganiać facetów i kobiety od ciebie.

– A-ale ty nie masz baseballu, kotku…– wymamrotał zauroczony Tony. Kontakt ich nagich ciał po prostu robił mu spięcie w obwodach. Aby móc myśleć potrzebowałby, choć kropli krwi w mózgu, a jego była zajęta w innym miejscu w tej chwili.

– Kupię… Dwa – mruknął BJ niezmiernie z siebie zadowolony. Cudownie zarumieniony Tony wpatrywał się w niego jak w obrazek. Cieszył się, że sprawił mu kilkoma słowami taką przyjemność. Zwłaszcza, że to była prawda. Przytulił lekko drżącego Tonego niemal naciągając na swoje ciało. Tony obsypał pocałunkami chyba każdy dostępny skrawek jego ramienia i szyi. BJ nie miał sił, aby się opierać. Ani jemu, ani sobie samemu. Tony był zbyt słodki i kuszący dla jego własnego dobra. W końcu chwytając za jego krótkie włosy oderwał wędrujące gorące usta od swojego obojczyka. Chyba każde zakończenie nerwowe w jego ciele było pobudzone tymi wrażliwymi, ruchliwymi wargami. Tony zamglonym spojrzeniem, spojrzał na niego z wyrzutem, jakby chciał zapytać, jak śmie mu przerywać. BJ uśmiechnął się.

– Kotku…– Tony w końcu zwerbalizował swój protest.

– Piesku…– przedrzeźnił go BJ z uśmiechem. Zastanawiał się na jak długo starczy mu woli, aby nie wycałować tych cudownych opuchniętych, lśniących ust…

– BJ!

– Tony!

– Nie mógłbyś wymyślić jakiegoś pieszczotliwego przezwiska dla mnie? – Tony nadąsał się wywijając swoją różowiutką wargę w dół. BJ nie mógł się powstrzymać i musiał złapać ją swoimi. Tony zapłonął w jego ramionach. Z całych sił przywarł do niego. Każdy milimetr ich skóry tarł o siebie. Jego usta niemal pożerały jego wargi. Gorący język próbował sforsować drogę do środka ust BJ’a. Ten jednak uciekł w bok. Tony jęknął i zaczął przepraszać. Opierając czoło o policzek BJ. Obaj oddychali szybko i z trudem.

– Nie chciałem, nie wiedziałem… przepraszam.

– Nie. Ciii…– BJ złapał jego szczupłą twarz w dłonie i zmusił do spojrzenia w oczy. – Wszystko dobrze, dobrze… obiecuję. Nie denerwuj się…

– Ale…

– Nie ma żadnego, ale… Po prostu chcę dawkować…

– Co? – Tony zdawał się zbyt zagubiony, aby pojąć słowa BJ’a zwłaszcza, że nadal ocierał się swoim wzwodem o udo mężczyzny.

– Wszystko… przyjemność…

– Och…– kolejne słowa zostały stłumione gorącymi wargami BJ’a. Tony odpłynął. Nie przeżył nic bardziej erotycznego niż niewinny pocałunek jego ukochanego. Ich wargi jak w leniwym tańcu muskały się, ocierały. Więziły wzajemnie. Coraz mocnej i szybciej. Coraz intensywniej. Każda komórka ciała Tonego była jak zapalona pochodnia. Wymykająca się z pod kontroli. Miał wrażenie, że niedługo wpełznie do jego wnętrza. Chciał pogłębić pocałunek, ale się bał. Potrzebował jednak jak oddechu poczuć jego smak na języku. Szybko, więc przesunął usta na szyję BJ’a i polizał miejsce gdzie szaleńczy puls, współgrał z obłąkańczym tętnem jego krwi. Echem odbijającym się w jego rytmicznie drgającym penisie. Jego za obcisłe bokserki podrażniały delikatną przekrwioną skórę. Miał ochotę zerwać z siebie przemoczony materiał, bo wielkie krople niemal regularnie spływały z jego przekrwionego, łkającego czubeczka, wsiąkając w niego i ocierając, doprowadzając go szaleństwa graniczącego z bólem. Gdyby dotknął nagim członkiem uda BJ’a prawdopodobnie natychmiast by wystrzelił, ale nie był wstanie myśleć o niczym innym. Musiał przestać zanim całkiem się zbłaźni. Albo zrobi coś głupiego. Dysząc i drżąc spróbował się odkleić od rozpalonego ciała BJ’a, obaj byli mokrzy od potu. BJ złapał go i przytulił z zmartwieniem spoglądając w jego twarz.

– Co się stało, baby?

Tony wybałuszył na niego oczy. A BJ nie mógł pojąć, o co chodzi. Na serio zaczynał się martwić. Tony rzucił się na niego, objął mocno za szyję i zaczął obcałowywać po całej twarzy śmiejąc się. BJ postanowił zaczekać, aż ten atak szczenięcej miłości minie. Cokolwiek zrobił, aby uszczęśliwić tak bardzo swojego mężczyznę… musi zdecydowanie to powtórzyć.

Swojego mężczyznę…– to brzmiało absurdalnie wspaniale. BJ ucałował wiercącego się Tonego na nim i objął z całych sił w pasie. Członek jego przyjaciela ociekał na jego brzuch gdyż czubek wystawał ponad gumką. BJ z niedowierzanie obrócił ich i zajrzał na dół pod kołdrę. Nocna lampka dawał idealne światło.

– Jeezzz… czy ty gdzieś nie jesteś długi? – Wyrwało mu się zanim mógł się powstrzymać. Tony pisnął i w panice spróbował pociągnąć na siebie kołdrę. BJ stłumił śmiech i powstrzymał go bez trudu dociskając jego nadgarstki jedną ręka ponad jego głową.

– BJ! – Tony zaprotestował, umierając z zażenowania.

– CO?– Mężczyzna udał naiwnego i odrzucił kołdrę jeszcze dalej. Bez skrępowania ukazując jego własny imponujący wzwód wypychający przód jego miękkich spodenek. Był tak twardy, że gwoździe by mógł wbijać w kolejową szynę. Tony nie miał, czym się stresować. A może miał…?

– Kotku…

– Tak, baby?

Tony znów się rozpromieniał, że aż po oczach dawał, blaskiem jego bielutkiego uśmiechu. Aha. To wiadomo, o co chodzi. BJ chichocząc pocałował go delikatnie, nadal więżąc w delikatnym, ale mocnym uścisku. Tony lgnął do niego i jęczał cichutko. W końcu odwrócił się, aby złapać oddech.

– BJ dręczysz mnie… może byś mnie uwolnił? Ja…ja musze… iść… ja…och… – Tony nie sądził, że mu, choć z dwie komórki sprawnie działające w mózgu zostały, żeby się o siebie ocierać. BJ zmiótł czubek jego głowy i wszelkie zawory bezpieczeństwa.

– Co musisz, baby? Gdzie iść? – BJ pocałował jego szczękę, potem jego szyję. Nerwowo podrygujące Jabłko Adama. – Jeśli cię puszczę… nie będę już mógł cię tak dręczyć…

Tony potrzebował chwili, aby przetworzyć dźwięki na konkretne informacje.

– Ccczyli j–jak?

– Może tak? – mruknął BJ liżąc jego szyję, skrobiąc zębami delikatną skórę. – A może tak…?– Polizał sutek Tonego. Wolno ssąc wypukłe, stwardniało ciało. Mężczyzna niemal wyskoczył z łóżka. – A może tak…? – BJ przejechał czubkiem palca po jego torsie od obojczyka poprzez obite żebra aż do pępka.

Tony jak zaczarowany parzył za szorstkim palcem sunącym po jego ciele. Jego skołatany umysł jeszcze nie rejestrował dotyku, tylko sam obraz. BJ zaś obserwował go.

Czarne źrenice miał tak bardzo rozszerzone, że niewiele pozostało koloru na obwódce. Chaotycznie opadająca pierś i niemal niekontrolowane, ruchy bioder.

Jak kiedykolwiek mógł myśleć, że go nie kocha? – Dumał w duszy BJ. Jak wielkim można być idiotom? Najwyraźniej patentowanym. Tony szamotał się pod jego delikatną pieszczotą. To nie było dość.

Więc jego ukochany musiał dostać więcej…

Bez ceremonialnie zsunął jego bokserki, a protestujące usta uciszył językiem. Te ich poprzednie pocałunki były dziecięcą igraszką. Prawdziwy pocałunek był jak tajfun w porównaniu do podmuchu wiatru. BJ myślał, że chyba odleci. Gorąca wilgoć, która otoczyła jego zmysły była wszystkim, co kojarzyło mu się z szczęściem, podnieceniem, pragnieniem i miłością. To było jak znaleźć się w centrum własnego raju. Gorączkowo ssąc i pieszcząc język Tonego, zdejmował własne spodenki. Potrzebował kontaktu cielesnego i to natychmiast! Pół sekundy później znalazł się na rozpalonym ciele jego przyjaciela, ciasno opleciony jego nogami i wędrującymi rękami. Jego jedyną obawą było, nie zrobić jego wciąż zdrowiejącemu ciału, krzywdy. Przytrzymał większość ciężaru ciała na przedramionach. Jednocześnie dociskając jego domagające się uwagi krocze do płonącego członka i jąder Tonego. Obaj jęknęli. Tony jednak nie chciał zwolnić jego ust choćby po to, aby złapać oddech. BJ uśmiechnął się zadowolony. Jeśli to od niego będzie zależało? To spędzą każdą minutę całując się. To znaczy każdą, którą nie poświecą na kochanie się…

– Och, BJ… kochany… och… ja …mmm…– Tony wyprężył się znów, próbując znaleźć lepsze tarcie. Wystarczające, aby posłać go po za krawędź. Jego ciało było jak przeładowane. Niemal miał ochotę płakać z bólu, który nie był bólem.

– Szy… baby. Ja się tobą zajmę. – BJ omal czuł w własnym ciele wibracje przepływające przez ciało jego kochanka. Mógł się domyślić, że Tony przeżywa to o wiele intensywnej niż on, który wiedział, czego się spodziewać. Rozplótł miażdżące go niemal, w pasie nogi i chwytając pod kolana rozsunął jego uda jak najszerzej się dało. Swoje kolana podciągnął pod nich i rozsunął tak, że znajdowały się pod wysoko uniesionymi udami Tonego. Ich przekrwione członki stykały się teraz na całej długości, trąc się o siebie i ociekając intensywnie.

Przyjemności, jaką to posyłało do wnętrza ich ciał, niemal nie dało się wytrzymać. Tony jęczał poruszając się chaotycznie, a BJ dociskał ich ciała razem. Płomienie lizały wnętrze ich ud. Kiedy nawet to nie pomogło, wziął w dłoń ich spragnione penisy i ścisnął, pieszcząc na całej długości. Posyłając Tonego praktycznie natychmiast w intensywny orgazm. Sam widok jego twarzy, zaparł mu dech w piersi. Pierwsze strzały gorącej wilgoci na jego piersi spowodowały, że samemu eksplodował na wskutek ekstazy, jaką poczuł z powodu orgazmu swojego przyjaciela. Głowa mu detonowała wszelkimi kolorami. Tony płakał i śmiał się na przemian. BJ miał ochotę wpełznąć do wnętrza jego ciała. I w tym właśnie momencie uświadomił sobie, że niczego bardziej nie pragnie niż połączyć ich ciała razem…, niż właśnie znaleźć się w nim, często.

Choć może nie natychmiast…

Kiedy po minucie czy dwóch, Tony się nie uspokoił, BJ obrócił ich na bok i przycisnął do piersi szlochającego mężczyznę.

– Baby?

– Kocham, kiedy nazywasz mnie ‘baby’ – wyszeptał Tony zawstydzony, ale nieziemsko szczęśliwy. BJ otarł mu policzki i pocałował mocno, i głęboko. Pieszcząc każdy zakamarek jego ust. Jego mężczyzna wprost rozpływał się w jego ramionach.

I jak potężne uczucie to było?

Mieć taką władze nad kimś? Jak wielka odpowiedzialność? BJ pocałował go nawet mocnej. Sycąc się tym i uzależniając. Tony nawet nie zaprotestował tylko otwarł się na niego bardziej.

– A ja kocham ciebie, baby…– wyszeptał w skroń przytulonego do niego, oddychającego już spokojnie przyjaciela.

Tony zesztywniał lekko na sekundę, po czym delikatnie zaczął wcierać w płaski brzuch BJ’a ich zmieszane perłowe krople. Usatysfakcjonowany, że BJ go nie powstrzymał przytulił się, całując go w pierś i ułożył do snu wzdychając.

Nie uwierzył mu, ale to nic… miał mnóstwo czasu, aby mu udowodnić. Całe ich życie.

 

 

8

 

BJ leżał z zamkniętymi oczyma, tak nieruchomo jak tylko zdołał. Nie zmieniając rytmu oddechu ani nie napinając mięśni. Nie chciał spłoszyć zaledwie oddychającego za jego plecami Tonego. Jego przyjaciel najwyraźniej walczył z sobą, próbując zadecydować czy przejdzie numer z jego ocierającą się o BJ’a erekcją, czy nie. Trzeba było przyznać, że starał się zwalczyć pokusę. Drżącymi dłońmi obejmował BJ’a w pasie, a policzek miał oparty o jego bark. Co rusz tłumił cichy jęk dociskając usta do jego skóry to znów lekko dociskając swoją erekcję do nagiego pośladka BJ’a. Musiał być biedak rozdarty. A już z pewnością staczał wewnętrzną walkę na całego. Szala skłaniała się żeby ulec pokusie i ulżyć obolałemu narządowi.

BJ w wspaniałym nastroju postanowił wspomóc niepewnego ukochanego i lekko poruszył się. Sprawiając, że członek Tonego wślizgnął się między jego pośladki. Szczęściem jęk Tonego zagłuszył jego własny. Teraz to już ciekawość go wręcz zżerała, co młodszy mężczyzna zrobi?

Tony znieruchomiał i wstrzymał oddech, wystraszony. Jego serce niemal obijało się o plecy BJ’a. Długą chwilę czekał bez tchu żeby sprawdzić czy BJ się obudził. Ten z trudem mógł powstrzymać śmiech. Obaj więc leżeli jak mumie. Każdy z innych powodów. W końcu Tony zrelaksował się i wolno przesunął dłonią po torsie BJ’a.

Nic, żadnego drgnięcia.

Ośmielił się lekko i przesunął kciukiem po napiętym sutku BJ’a. Mężczyzna musiał zacisnąć zęby żeby nie jęknąć. Będą musieli wyeksplorować szerzej ten partykularny sposób doprowadzania go do obłędu. Nie chciałby pozbawiać Tonego, choć jednego sposobu na podniecanie go do granic możliwości. Tony znów pocałował go lekko w ramię i jakby nigdy nic wtulił mocniej w jego plecy. Jednocześnie wciskając swój członek głębiej między jego pośladki. BJ zacisnął powieki i starał się nie ruszyć ani nie reagować. Choć prawdą było, że miał nieodpartą potrzebę, aby wcisnąć tyłek w promieniujące gorącem, krocze jego Tonego.

Fokus chłopie. To nie o ciebie chodzi. Jego baby eksperymentuje z seksem, trzeba mu pozwolić.

Tony zaczął wolniutko i delikatnie pocierać o zaczynające się rozgrzewać ciało BJ’a. Pot zrosił ich skórę i temperatura zaczęła wzrastać.

Uczucie, jakie wzbudzało w nim samo pocieranie o jedno z jego najintymniejszych miejsc, było nie do opisania. BJ myślał, że wiele w życiu przeżył. Cóż mylił się i to bardzo. Nie przeżył do tej pory nic tak istotnego jak ta chwila. Jak moment, w którym uświadomił sobie, że kocha Anthonego. Delikatna, szczupła dłoń pomknęła jak piórko po jego żebrach, następnie po boku. Trochę łaskotało i BJ napiął się instynktownie. Tony znów znieruchomiał. Leżeli chwilę. Palące pragnienie Tonego sprawiło jednak, że jego ostrożność straciła trochę na ostrości. O wiele szybciej niż poprzednio poruszył biodrami. Ledwie – zaledwie, ale to i tak niemal sprawiło, że westchnienie umknęło z ust BJ’a.

Jeszcze raz, dlaczego on się bawi w te podchody? Ach, tak… głodne usta Tonego przylgnęły do jego karku. Czubeczek języka nieśmiało rysował esy–floresy na jego wrażliwej skórze. Nigdy by nie podejrzewał, że to tak erogenne miejsce? Gęsia skórka spłynęła po jego torsie i plecach. Niemal boleśnie napięte sutki teraz już stały w pełnej atencji.

BJ miał ochotę je przyszczypnąć… musi poprosić później o to Tonego. Może zębami? Jęknął w duszy z narastającej frustracji. Jego własny wzwód domagał się własnej porcji zabawy. Jeszcze chwilkę…

Wędrująca dłoń Tonego znalazła drogę na jego biodro. Tam zatrzymała się na chwilę. Tony odchylił się lekko i najwyraźniej patrzył na jego pośladki. Zimne powietrze było jak szok dla jego nadwrażliwego, rozgrzanego ciała.

 

 

 

Tony podniecony i lekko dyszący, poruszył biodrami na próbę. Z fascynacją patrzył jak jego członek ociera się o cudowne krągłe pośladki jego ukochanego. Pasowali idealnie. Czego by on nie dał żeby móc… och…

Drżącą dłonią przejechał po pośladku BJ’a. Później trochę śmielej. W końcu ujął swój członek w dłoń i czubkiem zaczął pocierać o nagrzaną skórę. W dół i w górę, z dręczącą powolnością. Nieomal nie krzyczał z rozkoszy. Zamiast tego zagryzł usta do krwi. Tak długo czekał, tak długo pragnął. Jego umysł pracował już w tylko jednym kierunku. Nic się nie liczyło, tylko zapach podnieconego ciała BJ’a i jego bliskość.  Pomalutku wsunął się głębiej między idealne półkule i wyobraził sobie jakby to było… potrzeć jego ociekającym czubkiem o różową dziurkę tam skrytą… och… samo to niemal pchnęło go na wyżyny podniecenia. Nie, jeszcze nie…

BJ jakby czytając w jego myślach uniósł zgiętą w kolanie nogę i oparł o udo Tonego, dając mu szeroki i łatwy dostęp do każdego przepysznego zakamarka swojego ciała. Tony myślał, że umrze. Ze strachu i z podniecenia jednocześnie. BJ jednak nie zrobił nic żeby go powstrzymać. Wręcz poruszył swoim tyłeczkiem ocierając się o przekrwiony organ Tonego i wyszarpując mu jęk z piersi.

Jeśli BJ nie spał, najwyraźniej miał ochotę na zabawę… Tony zbyt długo i dobrze go znał, aby nie wiedzieć.

Z torturującą ich obu powolnością ponownie przesunął po jego szczelince. Starając się natrafić na jego maleńki, wrażliwy otworek. Myślał, że chyba nie wytrzyma tego napięcia. Po czwartej wycieszcie między tymi boskimi pośladkami zjechał członkiem aż do wewnętrznej strony jąder BJ’a.

Mężczyzna przestał udawać, że śpi. Jęczał lekko i poruszał biodrami starając się robić koliste ruchy. Obaj chcieli jak najwięcej tarcia. Tony jednak miał zamiar podręczyć BJ’a za igranie z nim. Z ogłupiająca powolnością namierzył czubkiem wejście do ciała BJ’a i przycisnął lekko. Obaj niemal nie wrzasnęli.

– Jeeezz…

– Mhm… nie bój się…

– Nn–nie boję idioto – wystękał w końcu BJ, sapiąc. Chaotycznie poruszając biodrami chyba nie wiedział czy przysunąć się bardziej czy uciekać. – Tylko…to, ach…oo…takie …przyjemne…

– Mhm… ja nie…, my… ja…oooch…– Tony nie dawał rady skoordynować myślenia z przyjemnością, która ogarnęła każdy jego zmysł. Jego usta były pełne smaku BJ’a, jego nos wypełniał ich zmieszany zapach seksu i podniecenia. Jego uszy wychwytywały najlżejsze westchnienie, najmniejszy jęk jego kochanka. Nie wiedział gdzie kończy się jego pragnienie, a zaczyna BJ’a. Znów ocierali się o siebie nienasyceni.

BJ odwrócił głowę, chwycił Tonego za kark i przyciągnął do siebie, aby pocałować. Nie zdołałby wytrzymać choćby jeszcze sekundy bez jego smaku. Niemal westchnienie ulgi wyrwało się Tonemu. Ich języki splotły się nierozerwalnie. Długimi ramionami Tony oplótł pierś BJ’a i przytulił z całych sił.

– Tak bardzo cię kocham. Tak bardzo cię pragnę…

– Baby…och…tak…proszę.

– Jesteś mój, tylko mój! – Tony wsunął rękę pod kark BJ’a i drugą przycisnął go do swojego szczupłego ciała. BJ znów pocałował go z pasją, która odebrała im dech.

– Kochanie muszę… tak blisko…– pchnął biodra wciskając mocnej członek między pośladki BJ’a. – Mogę na ciebie?

– Och…Jeezz…tak! Baby…– BJ opuścił udo i wypchnął biodra do tyłu. Tony eksplodował zamierając na chwilę. Gorąca wilgoć prawie sparzyła plecy i pośladki BJ’a, wolno spływając pomiędzy nie. Tony drgnął kilka razy ocierając się o BJ’a, a parę sekund później zaczął drżeć niekontrolowanie, dysząc. BJ chciał się obrócić i objąć go, ale jak poprzedniej nocy Tony delikatnie, ale stanowczo zaczął wcierać lśniące krople w ciało BJ’a. To samo w sobie było podniecające. BJ pozwolił mu na jego mały rytuał. W końcu nie mógł dłużej ignorować własnej dokuczliwej erekcji.

– Hej, baby. – Odwrócił się i pociągnął zarumienionego mężczyznę w ramiona. Po długim pocałunku, Tony odszepnął nieśmiało.

– Hej, kotku.

BJ parsknął śmiechem.

– Masz zamiar dziś być nieśmiały?

– Wcale nie!– Oburzył się Tony, ale ukrył twarz w jego ramieniu.

– To dobrze. Musiałbym cię przekonywać, że to nie potrzebne, a mam ważniejszy problem w tej chwili…

Tony zerknął na niego z niepokojem. BJ roześmiany wziął jego dłoń i skierował na południe. Stalowo–srebrzyste oczy Tonego z okrąglały zabawnie.

– Przepraszam… nie wiedziałem… ja… ooch…mmm…– oblizał szybko usta, spojrzał w dół, a później oblizał wargi jeszcze raz nerwowo uciekając spojrzeniem. Szczupłe, długie palce delikatnie zacisnęły się na twardym jak stal członku jego przyjaciela. BJ westchnął i nieświadomie poruszył biodrami.

– Nie musisz… wiesz… Tylko ja…pragnę cię. Och! – BJ zadrżał na całym ciele. Tony schylił się i polizał jego sutek. Wolno wsysając do wnętrza gorących ust spragnione ciało. To nie potrwa długo–pomyślał rozgorączkowany BJ.

– Mogę?

– Hm?

BJ nie bardzo był w stanie określił, o co pytał Tony.

Jego umysł znajdował się, na obecny moment, w zaciśniętej dłoni jego przyjaciela. Długimi posuwistymi ruchami, pieszczącymi i gładzącymi każdy jego najczulszy punkt. Może nie dorównywał Tonemu w departamencie długości, ale był zdecydowanie grubszy i Tony chyba chciał doprowadzić go do utraty przytomności, intensywnymi pieszczotami.

– Pytałem czy mogę, no wiesz… – Tony spojrzał wymownie w dół. Jego policzki pałały intensywną czerwienią. BJ myślał, że połknie język z zaskoczenia.  Mocno i chciwie pocałował Tonego, niemal wsiąkając w niego. Po niekończących się minutach wziął twarz Tonego w dłonie i spojrzał w oczy poważnie. Tony sapał lekko.

– Wiesz, że jestem zdrowy i ja wiem, że ty też. Nie musimy używać żadnych zabezpieczeń, bo ufam, że teraz już nie będzie miejsca dla nikogo innego w naszym życiu. –Tony gwałtownie przytakiwał mu. – Możesz wszystko kochanie. Jestem cały twój.

– Och… ooo…kocham cię! – Tony rzucił się i zaczął całować każdy skrawek ciała BJ’a. Lizał i ssał drogę w dół. Nie pomijając żadnego z erogennych miejsc na ciele BJ’a. Mężczyzna nawet nie wiedział, że niektóre ma. Najwyraźniej obaj mieli, jeszcze wiele do nauczenia się…

Głuchy jęk wyrwał się z ust BJ’a, kiedy gorący, mokry i sprytny język zaczął lizać całą długość jego członka. Każda myśl, każda wątpliwość zmieniła się w czyste pragnienie. Tony wyczuł jego desperację i wolno wessał czubek do wnętrza swoich żarliwych ust. Tak na próbę, tylko odrobinkę… leciutko… malutko…

Tylko to, szybko było nie dość. To wręcz było za mało. Jak wygłodniały człowiek rzucił się na napięty członek BJ’a i doprowadził go do szaleństwa. Językiem, ustami i dłońmi. Miał ochotę go połknąć. Nie mógł wyssać dość smaku ani jedwabistej przyjemności. Był uzależniony i bardzo, bardzo szczęśliwy z tego powodu. BJ najwyraźniej też, bo złapał go za włosy i wystrzelił, kiedy obaj się tego najmniej spodziewali… Lekko dławiąc się Tony próbował nadążyć z przełykaniem. Nie miał zamiaru dobrowolnie oddać ani jednej kropelki. BJ wił się pod jego atakującymi ustami. Dopiero, kiedy Tony uznał, że BJ jest wystarczająco zadbany i czysty, wpełznął na zarumienionego, lekko nieprzytomnego przyjaciela.

– Hej… ok?

– OK? … Jeezzz baby to było znacznie bardziej niż okej. To było…– BJ spojrzał w ukochane oczy i rozpromienił się.– Było po prostu cudowanie.

Szczęśliwy Tony skrył twarz w jego karku i objął z całych sił.

– Tak bardzo cię kocham…

– Ja też, baby!

Tony poderwał głowę, aby spojrzeć na poważnie brzmiącego mężczyznę.

– Naprawdę kochanie. – BJ pogłaskał jego policzek z czułością. – Nic się nie martw. Udowodnię ci to.

Nie wierząc, ale i tak ciesząc się nieprzytomnie Tony obcałował go z całą pasją i miłością, jaką czuł dla mężczyzny.

 

 

***

 

– BJ?

– Hm? – Mężczyzna wziął mydło i lekko namydlał smukłą linie pleców Tonego. On na serio musi przytyć. Dało się policzyć wszystkie żebra. I BJ czuł się jakoś winny z tego powodu. Tony odchrząknął wyrywając go z zamyślenia.

– Cczy…my? Teraz… no wiesz…

– Jesteśmy razem, tak? – Śliskie dłonie przesunęły się na dość gwałtownie unoszącą się i opadającą pierś Tonego. Serce niemal kołatało o wnętrze jego dłoni. BJ pocałował kark Tonego i pociągnął na swoją pierś. Tony skinął głową patrząc w dół. Woda z prysznica opływała ich ciała jak lśniąca kurtyna. – Tak kochanie. Jesteśmy razem. Parą czy jakkolwiek chcesz, aby to się nazywało.

Mały uśmiech wypłynął na bladą twarz Tonego, ale jego oczy nadal były niespokojne, kiedy spojrzał na BJ’a przez ramię. Był jakieś pięć czy sześć centymetrów wyższy.

– Tak po prostu? Jesteś pewien? To nie jest… po prostu ciekawość?

– Baby, to jest całe mnóstwo niezaspokojonej jeszcze ciekawości. – Tym razem to BJ wsunął swoją dumnie stojącą erekcję między pośladki Tonego. Mężczyzna zadrżał i lekko wypchnął biodra do tyłu. BJ pocałował jego ramię gładząc jego nagie ciało, łagodnie. – Jak długo musiałeś się zastanawiać nad tym czy mnie kochasz?

– Wcale. Kiedy już zrozumiałem, o co chodzi z tym całym zamieszaniem z moimi uczuciami, to wiedziałem, że cię kocham.

– To, dlaczego nie wierzysz, że ja też wiem, co czuję? Czy podejrzewasz, że chcę cię oszukać? Czy to można udać? – BJ znów poruszył biodrami prowokująco. Tony z jękiem odchylił głowę na jego ramię.

– Nie. Ale…

– Ty i to twoje, ale… co chcesz jeszcze wiedzieć?

– Czy to będzie tajemnica? – wypalił Tony. Musiał, bo jego wszelkie myśli zaczynały koncentrować się tylko na jednym. Jak sprawić, aby BJ go kochał. Namiętnie i mocno.

– Nie mam zamiaru ukrywać tego, że cię kocham. Ani że z tobą jestem Tony. – Twardo stwierdził BJ. – Za jakiego mężczyznę mnie masz? Myślałem, że masz o mnie lepsze zdanie.

– Mam! Przyrzekam… tylko…

– Boisz się. Wiem kochanie. – Delikatnie pocałował policzek młodszego mężczyzny, objął najmocniej jak potrafił i przytulił do swojej piersi, starając się go ochronić, otoczyć opieką i troską. – Ale ja się nie boję.

– Jak to możliwe? Nie przejmujesz się, co powiedzą ludzie? Twoja matka i rodzeństwo?

BJ zastanowił się. Nie chciał, aby Tony pomyślał, że nie traktuje jego pytań poważnie. Zastanawiał się nad reakcją swojej rodziny. Nie wiedział, jaka będzie. I jakoś to nawet nie miało dla niego znaczenia. Przecież nie mógł zmienić tego, że kochał Tonego. Ani tego, że tak chciał ułożyć sobie życie. Nie zmieniłby tego nawet gdyby mógł. Nie mieć jego byłoby największą i najdotkliwszą stratą w jego życiu. Tony był dla niego tym wszystkim, czym nie mogli być wszyscy jego znajomi, przyjaciele i rodzina. Tony był niezastąpiony.

– Nie Tony. Nie przejmuję się, co powiedzą inni. Tylko ty masz znaczenie. Tylko twoja opinia na mój temat jest ważna.

Widać było jak bardzo Tony się ucieszył. Wyraził to najgorętszym pocałunkiem, jaki BJ przeżył w życiu.

– A co jeśli… jeśli to miedzy nami się nie uda? Lub stwierdzisz, że to jednak nie to?

– To dotyczy nas obu. Ty też możesz uznać, że nie chcesz już ze mną być. Możesz nawet zakochać się w kimś innym. Jesteśmy stosunkowo młodzi. Tysiąc rzeczy może się stać. Powstrzymuje cię to przed kochaniem mnie lub przed pragnieniem bycia ze mną?

– Nie! Absolutnie nie. –Tony z rozpaczą spojrzał na BJ’a. Za wszelką cenę pragnął, aby mężczyzna mu uwierzył. BJ uśmiechnął się do niego uspokajająco.

– Masz, więc już odpowiedź na swoje pytania. Czy jeszcze coś cię gnębi, baby?– zapytał pieszczotliwie. Tony rozpromieniał się i uwodzicielsko poruszył biodrami, przypominając BJ’owi i jego dość naglącej potrzebie.

– Tylko jedno mnie gnębi… potrzeba żebyś znalazł się tak głęboko we mnie, że nie znalazłbyś drogi powrotu – wysapał, kiedy BJ złapał go za włosy i mocno odchylił głowę do tyłu, eksponując jego długą szyję na deszcz letniej wody i gorących pocałunków. – O ile chcesz, oczywiście… możesz…ee…och…ooo!

BJ ugryzł go lekko w wrażliwe zagłębienie między jego obojczykiem i ramieniem. Tony czuł jak kolana mu się uginają. Tylko silne ramiona go podtrzymywały.

– Myśl o tym stała się moją obsesją.– Przyznał BJ chwytając w garść pulsujący członek Tonego, dumnie pikującego w sufit łazienki. Powolnym ruchem torturując go i podniecając. – Musimy jednak mieć naprawdę dobry lubrykant, baby. Nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził…

– Och… kochanie. Proszę… potrzebuję cię…desperacko.

BJ zachichotał, ale zacisnął dłoń trochę mocniej. Kciukiem przejeżdżając po czubku raz po raz. Tony trząsł się i wciskał swój ciasny tyłeczek w krocze BJ’a

– Nie czynisz mojego rycerstwa ani trochę łatwiejszym, baby.

– Pieprzyć rycerstwo…! I pieprzyć Tonego! Natychmiast! – Tony dąsał się i jęczał. Wpychając członek w dłoń BJ rytmicznie. BJ zachichotał. Wcale by się nie zdziwił gdyby Tony okazał się niezłym spitfirem w łóżku.

Zrobił to, co Tony rano. Polecił oprzeć Tonemu dłonie na kafelkach i pochylić się lekko do przodu. Ujmując swoją pulsującą erekcję w dłoń poszczuł Tonego lekkim dotykiem. Jego przyjaciel jęknął, klnąc cicho pod nosem. BJ bardziej zdecydowanie docisnął czubeczek i przesunął nim po perfekcyjnym rowku. Obaj jęknęli. Gorąca lawa zebrała się w brzuchu BJ’a, nie był pewien jak długo jeszcze może ich obu dręczyć. Tony poruszył się próbując nadziać się na niego.

– Tsk, tsk, tsk…nie ładnie baby. Trochę cierpliwości.

– BJ…

– Wiem, ale to by bolało jak jasna cholera. Jeszcze raz tak zrobisz i przestanę się bawić.– BJ złagodził ostre słowa pocałunkiem. – Powiedziałem, że nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy i nie zrobię. Przeczytałem na ten temat sporo. Wiem, co robię. Zaufaj mi.

Tony rzucił mu niedowierzające spojrzenie, a BJ wyszczerzył zęby bardzo dumny z siebie. W końcu Tony pochylił się nawet bardziej i oparł czoło o kafelki na ścianie.

BJ rozejrzał się po łazience w poszukiwaniu czegoś, co by mogło zadziałać, jako nawilżacz. W brew pozorom woda się nie nadawała. Musiał się upewnić, że Tony odczuje jak najmniej dyskomfortu przy jego pierwszym razie. Na szafce stał balsam i choć to było marne zastępstwo mogło się nadać puki, co. Przesunął czubkiem jeszcze raz po delikatnym ciele i za karę nacisnął na maleńkie wejście. Długi dreszcz przepłynął przez ciało Tonego.

– To na serio jest bardzo przyjemne – wymamrotał, starając się zwalczyć pokusę i nie nacisnąć mocnej.

– Mhm…poczekaj. Będzie lepiej.

Szybko wyskoczył z pod prysznica po balsam. Chłodny powiew ostudził jego rozpalone zmysły. I dobrze, bo potrzebował jak najwięcej opanowania.

Tony czekał i nawet nie drgnął z miejsca. Zadowolony BJ pocałował jego kark, ramię i przygryzł płatek ucha.

– Dręczysz mnie…– zaprotestował Tony żałośnie, obrócił głowę i porwał BJ’a w namiętny pocałunek.

Starając się jak najdelikatniej, BJ pomasował nawilżonym czubkiem palca małe wejście. Tony wił się i jęczał. Jego głowa znów opadła na ścianę, a stopy rozwarły się szerzej. Przedstawiając perfekcyjny widok głodnym oczom BJ’a. Nigdy by nie przypuszczał, ale tak do końca nie był chyba zaskoczony. Mocniej potarł pomarszczoną skórkę. Tony nie stawiał oporu, wręcz zapraszał go do swego ciała. Nie bał się i nie napinał. Niczego przecież nie pragnął bardziej…

Palcami, a nawet czubeczkiem penisa BJ wpychał milimetr po milimetrze balsam do wnętrza Tonego. Jego głowa huczała jakby woda prysznica spływała po wnętrzu jego czaszki na nie po ich parujących ciałach. Tak bardzo już chciał być, wewnątrz… ale jeden palec to za mało. Musiał rozciągnąć go mocniej. Kiedy Tony zniecierpliwiony zaprotestował, BJ wsunął drugi palec do środka, delikatnie pieszcząc jedwabiste ścianki. Miał ochotę wyć z podniecenia i frustracji. Tony właśnie robił dokładnie to.

– Jeśli się kotku nie pośpieszysz to oszaleję… kochanie!

– Już, już prawie – mamrotał BJ zaciskając powieki do bólu. Dość szybkim ruchem, wsunął trzeci palec w nic niepodejrzewającego Tonego. Jego przyjaciel zesztywniał i spiął się. – Hej, hej, hej… nie, nie napinaj się. Oddychaj i odpręż się.

– Próbuję! – Tony wycedził przez zaciśnięte zęby. Wziął głęboki wdech przez nos i wypuścił ustami, powtórzył z większym sukcesem. To nawet nie był ból. Nie taki prawdziwy. To było po prostu uczucie …inwazji. I Tony musiał zadecydować czy do niej dopuści, czy nie. Dłoń BJ’a zaciśnięta na jego penisie przeważyła szale. Odruchowo wpychając jego nadal drastycznie twardy członek w nieziemsko przyjemną sensację. Całkiem zapomniał o tkwiących w nim palcach. Ten moment BJ wykorzystał, aby okręcić palce i przycisnąć jego prostatę. Nogi Tonego ugięły się, kiedy z krzykiem opadł na ścianę. BJ złapał go w pasie i mocno do siebie przytulił.

– Ok? – wychrypiał BJ.

– Tak. Bardzo, bardzo ok. – Tony pocałował go i wepchnął język do jego gardła. – A teraz masz minutę na to, aby znaleźć się we mnie. – Oświadczył gryząc dolną wargę BJ’a. Nie dostrzegł zdziwionej miny przyjaciela tylko dlatego, że pochylił się jeszcze bardziej do przodu i wsparł policzkiem o zimne kafelki.

Zaraz zwariuje, wybuchnie, oszaleje. Czy BJ tego nie rozumie…?

– Dobrze kochanie, ale jeśli będzie bardzo bolało to masz mi powiedzieć. Słyszysz?

– Tak kochanie, ale wiem, że nie będzie bolało.

BJ chciałby mieć aż tyle wiary w siebie, co najwyraźniej miał w niego jego ukochany. Biorąc wielką ilość balsamu wolno wmasował w go w pośladki Tonego, starając się zrelaksować ich oboje. Później wziął i wepchnął trochę do środka. Z tym nigdy nie było można przesadzić. Sporą też ilość wtarł w swój szaleńczo pulsujący członek. Zimno przyjął niemal z wdzięcznością.

– Gotów baby?

– Od lat…

Nawet nie wiedział jak to się stało, a już byli złączeni. Bez pośpiechu i delikatnie, ale wszystko, o czym BJ był w stanie myśleć to miłość i rozkosz zalewająca jego ciało, dusze i umysł. Nie mógł pojąć jak bez tego żył? Jak bez niego żył?

Mizernie…

Teraz jednak aksamit jak pięść zaciskała się na jego członku i drżał z pragnienia, aby posiąść Tonego z całą siłą uczuć targających jego wnętrzem. Nie mógł jednak ryzykować, że zrobi mu krzywdę. Wolno na próbę poruszył się, a Tony wyszedł mu naprzeciw. Rytm był w nich. Potrzeba prowadziła ich ciała. Nie mieli jak jej kontrolować. Może nie potrzebowali?

Tony krzyczał bezsensowne słowa, a BJ zatopił się w każdym pchnięciu, w każdej odpowiedzi ciała Tonego. Był jak odbiornik, wiedział, kiedy mocniej, kiedy lżej. Kiedy szybciej. W końcu Tony zaciskając pięści na zimnej ścianie, płakał jego imię.

– BJ! Kochanie…

Mężczyzna objął go, choć i jego kolana same się uginały. Złapał szaleńczo pulsujący członek Tonego w dłoń i połączył pieszczotę wewnątrz i na zewnątrz w jedną ogłupiająca rozkosz.

Tony nie przetrwał. Orgazm wstrząsnął jego ciałem jak marionetką. Silne, długie strzały sięgnęły ściany i poddały się spływającej wodzie. Zaciśnięte mięśnie, na płonącej męskości BJ’a pchnęły go natychmiast w własny orgazm.

Sprawiając, że świat na chwilę zniknął i pozostał tylko Tony…

 

Miesiąc później

 

Tony gnał biegiem do drzwi wyjściowych uczelni, ignorując ludzi. Ich spojrzenia, szepty i uśmieszki. Za to nerwowo patrząc na zegarek. Kurczę…

Stał tam gdzie zawsze. Piękny jak zawsze… włosy zawsze rozkosmane. Ciemne okularki kryjące jego oczy. Ramiona zaplecione na muskularnej piersi, plecy oparte o bok samochodu. Długie nogi opięte grzesznie ciasnymi jeansami, skrzyżowane w kostkach.  Z powagą słuchał dziewczyn, paplących i chichoczących. Mizdrzących się do niego.

Tony musiał nacieszyć oczy…

Blondyna bezczelnie zaczęła głaskać jego pierś i Tony nie mógł już wytrzymać, ruszył w ich kierunku. BJ zsunął okulary i rozstawione nogi, kiedy dostrzegł, że Tony się zbliża. Blondyna zapomniana… z nadąsaną miną spojrzała nienawistnie na przybyłego chłopaka.

Tony wszedł miedzy jego rozsunięte kolana. Nie odrywał wzroku od piwnych oczu.

– Co? Tony The Gej? Co to znaczy? Kim jesteście dla siebie? – Dziewczyna niemal wepchnęła się miedzy nich, ale BJ odsunął ją stanowczo. Chwycił dłoń Tonego i ucałował wnętrze zanim odpowiedział;

– Po prostu przyjaciółmi…– drugą ręką wziął za kark przyciągnął, niestawiającego oporu Tonego i wpił się w jego usta. Obaj zapomnieli o całym świecie. A przynajmniej próbowali zignorować niewybredne komentarze dziewczyn. W końcu Tony oderwał się od atłasowej pokusy i spojrzał w ukochane, zamglone teraz oczy.

–…najlepszymi…– wymamrotał całując ponownie BJ’a.

Przecież, nie było tak na prawdę powodu, aby sobie odmawiać…

 

😉

 

AkFa

 

 

Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie do mojej strony: http://www.myspaceintheworld.wordpress.com

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mój CHŁOPAK nie jest gejem

 

AkFa

 

AkFa©2011Copyright

 

©Wszystkie Prawa Zastrzeżone

 

Powielanie, kopiowanie lub rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autora jest surowo wzbronione i będzie traktowane jak przestępstwo. Praca również nie może być zmieniana czy wykorzystywana bez umieszczenia informacji o autorce.

 

 

 

1

To wszystko było bez sensu. To takie nie sprawiedliwe, nienawidził swojego przeklętego życia. Jego głowa niemal eksplodowała z bólu, płuca paliło mu zmęczenie. Biegł i nie mógł uciec przed samym sobą. Był taki wściekły, taki zły i zrozpaczony, że świat przed jego oczyma był tylko szarą rozmazaną plamą. Krew pulsowała mu w uszach i zapierało mu dech w piersi.

Ale to dobrze, bo inaczej by krzyczał, wrzeszczałby w niebo głosy. Płakałby i szlochał, a tak to co najwyżej mógł tylko łkać. Chciał kogoś zranić, skrzywdzić, zabić, a może sam chciał umrzeć? Na ten konkretny moment było mu bardziej niż wszystko jedno. Ale czy można umrzeć z upokorzenia?

Nie, jesteś skazany żeby żyć i cierpieć katusze, dzień po dniu. Borykając się z tymi samymi problemami nie do pokonania. Dlaczego to zawsze jemu się przytrafia? Dlaczego to on jest zawsze na przegranej pozycji? Dlaczego nikt go nie rozumie? Czy wymaga zbyt wiele? Najwyraźniej tak. Inaczej nie musiałby przeżywać tych wszystkich małych koszmarków zakradających się do niego z różnych stron. Czy ten ucisk w piersi, to był już na stałe? Czy już zawsze będzie się tak czuł?

Łzy strumieniami lały się po jego policzkach, ale zdeterminowany ocierał je zaciśniętymi pięściami. Zamiast tego jednak miał ochotę użyć tych pięści, aby wywalczyć sobie spokój. Ale i to nie było mu dane. Nie, oczywiście, że nie. Był zbyt mały, zbyt słaby, zbyt niepozorny i zbyt wszystko… nie dość dobry do niczego. Och, miał mnóstwo zdolności, szkoda tylko, że żadnego konkretnego talentu. Tak bardzo tego nie nawiedził. Nie mógł być przystojny i wysoki. Nie miał mięśni ani czarnego pasa w karate. Nie mógł powalać ludzi urokiem osobistym czy charyzmą, nie. On przeznaczone miał być nikim.

Jeszcze tylko kawałek. Już tak nie daleko. Droga sama uciekała mu spod stóp. Jak jedna długa, szara wstęga. Może, kiedy zatrzasną się za nim drzwi domu, odetnie ten ból i rozpacz, która go po prostu zaczynała przytłaczać.

Bryan wbiegł po schodach werandy, z rozmachem otwierając drzwi i wpadając z impetem na wielką górę mięśni. Przynależącą do wszystkich jego nastoletnich fantazji sennych. Wszystkie jego „mokre sny”, wszystkie jego poranne wzwody i wszystkie jego najdziksze erotyczne, niespełnione pragnienia były złożone na ołtarzu uwielbienia dla tej właśnie osoby.

Osoby, której nie chciał widzieć w tym momencie, najbardziej ze wszystkich! Najlepszego przyjaciela jego brata, Kyla. Wielkie ramiona złapały go, kiedy niemal odbił się od niego z impetem, ratując go przed haniebnym upadkiem na tyłek.

Rozpacz i smutek zamienił się w gniew jakby ktoś odpalił flarę w jego głowie.

– To …to …to twoja wina! – wrzasnął – Wszystko to twoja wina! – Bryan walił pięściami w wielki tors Kyla. – To przez ciebie. Nie nawiedzę cię, nie znoszę! Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie mogę umrzeć w spokoju? Jak to możliwe!? Co jeszcze musi mi się dziś przytrafić!? Powinienem wiedzieć, powinienem do cholery wiedzieć, że to było tylko preludium mojego wstydu. Ale nieeełudziłem się jak zwykle i co! Ze wszystkich ludzi na świecie musze wpadać na ciebie!

Kyle w pierwszym zaskoczeniu po prostu pozwalał małej furii walić pięściami w jego tors. Nie mógł mu wyrządzić krzywdy. Przy jego budowie i posturze był jak mały chłopiec, uparcie walący małymi piąstkami. Łzy spływały po twarzy Bryana nieprzerwanym ciągiem. Blond włosy miał przyklejone do spoconego czoła i czkał na przemian z łkaniem. Cokolwiek się stało Bryan Thomson zwariował, albo był bardzo blisko. Wnioskując po jego stanie.

Znudzony czekaniem aż młodszy mężczyzna się zmęczy, Kyle objął go, niemal miażdżąc w ramionach. Może nie był zbyt dobry w pocieszaniu, ale zobowiązał się zaopiekować Bryanem pod nie obecność jego rodziny. W Bryana jakby wstąpił nowy ogień. Zaczął rzucać się jeszcze bardziej, na przemian odpychając go to przyciągając.

– Bryan… Bryan uspokój się.–  Kyle starał się przemówić jak najspokojniej.

– Nie mów mi, że mam się uspokoić, kiedy nie wiesz, o co chodzi! Nic nie wiesz i nic nie rozumiesz, i nawet gdybym ci wytłumaczył to byś nie zrozumiał! – Bryan wrzeszczał nadal szamocąc się z Kylem.

– Przestań zrobisz siebie krzywdę. – Kyle użył więcej siły, aby obezwładnić rozhisteryzowanego mężczyznę. Obawiał się jednak, że zrobi mu krzywdę. Czasem sam nie pamiętał ile siły posiadał. Wyglądało jednak na to, że jeśli nie uspokoi Bryana to mały idiota zrobi sobie krzywdę sam.

– Jak by to miało jakiekolwiek znaczenie? Myślisz, że będę cierpiał mniej niż do tej pory? Nie, nie będę, bo to po prostu niemożliwe. Nic nie pojmujesz, bo jak możesz? Jesteś piękny i cudowny, i jak na złość do cholery, oczywiście inteligentny. Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? To takie nie fair. To takie niesprawiedliwe. Ty tutaj cały idealny, mówisz mi, że mam się uspokoić! Gdybyś czuł to, co ja, to nigdy nie mówiłbyś mi, że mam się uspokoić!

– Bryan, to, co mówisz nie ma sensu. Powiedz mi, co się stało? Co zrobiłem? – Kyle poważnie zaczął się obawiać o Bryana. Jego twarz była zaczerwieniona i opuchnięta, usta niemal sine. Jego spokój jednakże zdawał się tylko podsycać gniew i rozpacz Bryana.

– Co zrobiłeś?! Co zrobiłeś? Oczywiście, że nie wiesz, co zrobiłeś! Bo jak byś mógł wiedzieć. Z twojego piedestału przecież nie widać, co się dzieje u maluczkich! – Bryan wrzasnął znów się wyrywając.

To, że nie miał racji nic w tym momencie nie znaczyło. Że był niesprawiedliwy, też nie. Miał prawo być zły, miał prawo się wściekać…

– Bryan to, co mówisz nie ma sensu. – Znów jak najspokojniej Kyle starał się przemówić do rozsądku rozemocjonowanemu, drżącemu chłopakowi. Przypominał małą kulę energii bez wytchnienia szamocąca się w jego ramionach.

– Myślisz, że nie wiem, że to nie ma sensu! – Bryan znów krzyknął. Jego ciało było teraz wstrząsane falami dreszczy. Był też coraz bardziej wyczerpany i tylko złość nadal dawała paliwo jego ciału. Mdłości skręcały jego wnętrzności. – Doskonale wiem, że to bez sensu. Kto jak nie ja wie, że to wszystko jest bez sensu? I o to może chodzi. Nie uważasz, że o to chodzi!? Moje życie to jeden wielki bezsensowny pomysł!

– Bryan. Przestań …przestań na chwilę. Pozwól mi… – Kyle spróbował chwycić Bryana tak, aby wreszcie spojrzeć mu w oczy. Unieruchomił jego głowę trzymając za kark. Mimo jego ogromnych dłoni, niełatwo było skłonić Bryana, aby zrobił coś, na co niemiał najwyraźniej ochoty. Po krótkiej walce, Kyle patrzył w zapłakane oczy Bryana – Dobrze tak lepiej. Posłuchaj mnie. Nie, nie odwracaj wzroku. Posłuchaj mnie przez chwilę. Weź głęboki oddech i powiedz, co się do cholery stało?

– Nie powiem ci. Nie dość już mojego upokorzenia? Nie dość? Chcesz mieć jeszcze więcej możliwości, aby rzucać mi je w twarz ze śmiechem? – Bryan był przerażony.

Wyładowanie złości na pierwszej osobie, która wpadła mu w ręce to jedno. Ale przyznanie się do jego upokorzenia i wstydu, to już było całkiem coś innego.

– Mam sobie iść do domu? Tego chcesz? Zdaje się jakby każde moje słowo tylko bardziej cię denerwowało.– Kyle wolno pogłaskał go po plecach i zaczął się odsuwać.

Złość na twarzy Bryana w jednej sekundzie zmieniła się w śmiertelne przerażenie. Pomimo może dwudziestu centymetrów różnicy w ich wzroście, jednym susem rzucił mu się na szyję. Niemal kleszczowo zaciskając na niej ramiona,

– Nie, nie, nie, nie, nie …nnie. – Rozpłakał się z głośnym szlochem. – Nie odchodź, nie zostawiaj mnie. Proszę cię, błagam, nie zostawiaj mnie. Trzymaj mnie, przytul. Nie odchodź!

– Bryan… – Kyle był wytrącony z równowagi, ponowie. Nagłą zmianą w zachowaniu Bryana. Z furii przeszedł do histerii, coś jak w ułamku sekundy.– Chodź usiąść.

Bryan gwałtownie zaczął potrząsać głową, zaciskając uścisk aż do bólu. Nogami oplótł pas Kyla.

– Nie, nie puszczaj mnie. Bez ciebie nie mogę. Potrzebuję cię. Nie chce, ale potrzebuje. Czuję jakby ktoś rozrywał moje wnętrze na strzępy. Wiesz, co to za uczucie? Przeżyłeś je kiedyś?– Bryan zdawał się nie zdawać sprawy z tego, że paple bez sensu.

Kyle z westchnieniem postanowił zanieść go do jego pokoju i położyć do łóżka. Bryan nadal jednak kontynuował swój monolog, nie czekając tak naprawdę na odpowiedź Kyla. To i dobrze, bo niech go licho, jeśli wiedział, co powiedzieć swojemu małemu przyjacielowi.

– Oczywiście, że nie przeżyłeś czegoś takiego. Ludzie jak ty nie są skazani na to, nie muszą sobie z tym radzić. Ale to w porządku, wiesz? To na serio ok. Ty nie powinieneś cierpieć, naprawdę nie. Nie chciałbym abyś cierpiał. Po co? Ja to, co innego.

– Bryan – Kyle znów spróbował przebić się do robiącej nadgodziny głowy Bryana.– Jesteśmy w twoim pokoju. Co chcesz zrobić? Położyć się? Iść do łazienki, usiąść?

– Po prostu usiądź – wyszlochał Bryan. Kyle zdębiał. Miał trzymać go na kolanach czy jak?

– Bryan?

– Och, siadaj! Nie możesz tego po prostu dla mnie zrobić? Co w tym takiego skomplikowanego? Siadasz i siedzisz do cholery!

– Spoko, spoko! Tylko się nie denerwuj – Kyle usiadł na samej krawędzi łóżka Bryana, ale to nie była zbyt dobra pozycja. Wiercąc się i kręcąc udało mu się przesunąć do tyłu na tyle, aby oprzeć się plecami o ścianę. Bryan wtulił twarz w zagłębienie jego szyi. Kolanami objął biodra Kyla jak imadłem. Szlochając i łkając, gorącym oddechem niemal parząc jego szyję.

– Nie mów mi, że mam się nie denerwować! – Tym razem już nie było złości w głosie Bryana tylko raczej beznadzieja. – Mogę się denerwować, jeśli chce. Tobie by nikt nie powiedział, że masz się nie denerwować albo, że masz się uspokoić.

– Przepraszam – stwierdził spokojnie Kyle, konstatując, że najlepszym wyjściem będzie spacyfikowanie Bryana poprzez ułagodzenie go i zaczekanie, kiedy będzie gotów, aby powiedzieć mu, co się stało. Jego przyjaciel znów potrząsnął głową nadal chlipiąc. Przy okazji wycierając mokrą twarz w jego ulubioną podkoszulkę.

– Nie mów przepraszam. Wcale nie chcesz mnie przepraszać. Tylko mówisz tak, bo chcesz mnie uspokoić. W duchu myślisz sobie, że ześwirowałem i pomału zaczyna cię to przerażać.

– Cóż … może trochę. Ale przede wszystkim martwię się o ciebie. Pochorujesz się, jeśli będziesz tak płakał. – Kyle znów wolno pogładził go po plecach. Tak zawsze robił, kiedy jego młodsza siostra zrobiła sobie krzywdę. I najpierw obrzucała go wszystkimi winami świata, wrzeszczała, a potem wpełzała na niego i pozwalała się pocieszać, i przepraszać za wszystko. Zwłaszcza za to, czego nie zrobił. Problem polegał na tym, że ona miała sześć lat. I nie wodziła wilgotnymi, drżącymi i rozpalonymi ustami po jego szyi. Bryan chyba nie zdawał sobie z sprawy z tego, że to robi. Był tak do niego przytulony, że z trudem oddychał miedzy szlochnięciami. – Może podam ci jakieś chusteczki abyś mógł otrzeć twarz? Może miąłbyś ochotę na szklankę wody?

– Nie! Chcesz się wykręcić, aby mnie nie trzymać! Nic mi nie będzie.

– Bryan …nie, oczywiście, że nie. Po prostu moja koszulka jest cała mokra.– Kyle znów postarał się uspokoić nieustannie zalewającego się łzami przyjaciela. Bryan uniósł się lekko z dłońmi nadal zaplecionymi na jego szyi. Spojrzał zapłakanymi, czerwonymi oczyma na ewidentne dowody swojego załamania nerwowego. Pociągnął za brzeg koszulki, patrząc wyzywająco na Kyle.

– Pożyczę ci inną. Matta powinna pasować.– Bryan stwierdził z czknięciem i zaczął podciągach mu koszulkę do góry. – Mogę tę zatrzymać? – zapytał, kiedy w końcu Kyle uległ i pozwolił ją sobie ściągnąć.

– Mmm, …jeśli nalegasz – odparł zaskoczony mężczyzna z wahaniem. Dziwnie zaczynał podejrzewać, że zamiast opanować sytuację, coraz bardziej wszystko wymykało mu się z rąk. Bryan ukrył twarz z jego koszulce i Kyle jakoś dziwnie podejrzewał, że wytarł w nią nos. O tak, zdecydowanie mógł ją zatrzymać. Bryan obejmując go jedną ręką za szyję, wychylił się w bok i schował zdobycz pod poduszkę. Kyle przyglądał mu się wcale nie lekko zaskoczony. Kolejne łzy popłynęły po twarzy Bryana jakby ktoś odkręcił hydrant.

– Co? Nie patrz tak na mnie. Wiem jak to musi żałośnie wyglądać.– Bryan znów z impetem ukrył twarz w jego karku. – Mam w pół nagiego, najprzystojniejszego faceta na świecie w łóżku i nawet siedzę mu na kolanach i co robię? Co robię?! Wycieram nos w jego koszulkę! Ale nie martw się. Ja dokładnie taki żałosny jestem!

– Bryan, przestań. Widzę, że filtr, mózg–usta padł ci całkowicie.– Kyle postanowił potraktować całą tą sytuacje z poczuciem humoru. Bo w przeciwnym wypadku musiał by się rozpłakać z szlochającym w jego ramionach młodym mężczyzną.

– Och, łatwo ci mówić. Po raz pierwszy nie mam zamiaru cenzurować, co myślę! Jaki to ma sens, skoro do tej pory nie przyniosło mi nic dobrego?

– Bryan wybacz, ale ja nic nie rozumiem. Pojęcia nie mam, o co ci chodzi – stwierdził z wahaniem Kyle. Starając się nie rozpraszać gorącem, które biło z przyprasowanego do niego ciała. Jemu również zaczęło robić się gorąco.

– Wiem, że nie wiesz, o co mi chodzi. W tym problem, że nikt nie wie. Nikt nie wie, nikt nie widzi. Nikt nie rozumie. I jak mam z tym żyć?

– Powiedz mi, a ja cię zrozumiem, wysłucham, postaram się pomóc. – Kyle próbował z całych sił wymyślić powód tak silnego załamania Bryana. Ale prawdą było, że nie miał pojęcia. Faktycznie nie zwracał zbytniej uwagi do tej pory na brata swojego najlepszego przyjaciela. Zawsze był przy nich. Łaził za nimi od lat. Spędzał czas z nimi, ale nigdy nie przyciągał do siebie uwagi. Po tych wszystkich latach nie wiele na jego temat wiedział. I jakoś go to zawstydzało.

– Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może i nie udawaj, że nagle zależy ci na poznaniu mnie, skoro wiem, że tak nie jest. Ale już jestem do tego przyzwyczajony. Ja już tak mam.– Kiedy tylko zdawało się, że Bryan zaczynał się uspokajać to coś prowokowało nowy atak.

– Przestań rozboli cię głowa.– Kyle delikatnie zaczął masować skalp jego głowy czubkami palcy.

– Masz na myśli bardziej niż do tej pory? – Bryan parsknął ironicznie.– Ból głowy to nic w porównaniu do bolesnego uścisku, który czuję w brzuchu. Do mdłości, które ściskają mój żołądek czy dławienia, które dusi mnie w gardle. Prawdziwym problemem jest to, jaki ból czuję tutaj.– Wskazał swoje serce – To jakby przepastna dziura, wyrwana i zostawiona abym się wolno wykrwawił. I nie, nie mrugaj z zaskoczenia tymi swoimi ślicznymi oczkami. Wiem, że to strasznie melodramatyczne. Wiem! Ale patrz, jeśli się tym przejmuję. Bo się nie przejmuję. Moje życie nie może być już bardziej do dupy.

– To już lekka przesada Młody. Masz świetne życie. Wspaniałą rodzinę.– Kyle miał ochotę nim potrząsnąć. Zdawał jednak sobie sprawę z tego, że to może nie być najlepszy pomysł. Bryan zaczął trzeć czołem o jego nagi tors.

– Wiedziałem, wiedziałem, że tego nie zrozumiesz. W głębi duszy wiedziałem, że nie, nawet, jeśli mimo wszystko łudziłem się, że tak.

– Bryan przestań, zdzierasz mi skórę tak mocno trzesz.– Kyle jęknął, kiedy Bryan ocierał się o niego coraz szybciej. Chwytając małą okrągłą twarz Bryana w swoje wielkie dłonie unieruchomił go skutecznie. Wielkie szare oczy uniosły się na niego. Dolna warga zaczęła podejrzanie znowu drzeć. Och, nie, tylko nie to. – Nie trzyj tak mocno po prostu. Ale tak to w porządku.

Bryan spojrzał na jego cudowny, wielbienia godny tors. Absolutnie umięśniony, absurdalnie proporcjonalny, karmelowo smakowity. Poznaczony teraz czerwonymi śladami, które zostawiły jego pięści. Z wahaniem, wolniutko zaczął wodzić palcem po każdym zaczerwienieniu. Znów oczyma wypełnionymi łzami spojrzał na Kyla.

– Niechciałem zrobić ci krzywdy – zawahał się na sekundę – To znaczy chciałem. Chciałem rozedrzeć cię na strzępy, skrzywdzić i pobić. Obedrzeć ze skóry… tylko…tylko – zająknął się.

– Tylko nie chciałeś widzieć efektów swojej wendetty.– Kyle stwierdził z uśmiechem, nawet, kiedy na całym ciele wyszła mu gęsia skórka, a jego sutki zmieniły się w małe kamyczki.

– Cóż…– Bryan wcisnął twarz w jego pierś z jękiem rozpaczy. Wsunął dłonie pod ramiona Kyla i znów się przytulił całym ciałem.

– Cieszę się, że twoja krwawa masakra nie doszła do skutku. – Kyle czuł w kościach, że jakiś czas spędzą w tej dziwnej sytuacji czy raczej pozycji. Wnioskując po tym jak Bryan pocierał nosem każde zaczerwienie na jego torsie. Równie dobrze mógł się zrelaksować i spróbować nie zdenerwować czkającego mężczyzny na swoich kolanach.

– Bo ty nic nie rozumiesz – jęczał Bryan.

– To już ustaliliśmy. – Kyle bardzo chciał zrozumieć, bardzo. Nawet, jeśli się obawiał tego jak cholera.

– Nie ma sposobu na to żeby ci to wytłumaczyć. A przynajmniej nie taki, który potrafiłbyś pojąć – wymamrotał żałośnie Bryan, wskazał palcem na tył swojej głowy. – Nie przestawaj robić tej rzeczy palcami w moich włosach, proszę.

– Generalnie to muszę zaprotestować, wiesz. Nie pokładasz we mnie zbyt wiele wiary jak widzę. – Kyle starał się stwierdzić, tak stanowczo jak tylko mógł, w danej sytuacji. – Ale też muszę przyznać, że zaczynasz mnie na serio przerażać.

– Och i to pewnie też moja wina? – Bryan znów na niego naskoczył.– To moja wina, że nie możesz zrozumieć? Że masz fantastyczny dotyk i jeszcze pewnie to, że tak cudownie pachniesz to też moja wina!

Kyle nie czekał na kolejny wybuch złości lub alternatywnie płaczu, chwycił Bryana za kark i przytulił, wciskając jego twarz w swoją szyję. Najwyraźniej to nie był jeszcze odpowiedni moment na rozsądną rozmowę.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to absolutne szaleństwo? – Bryan pytając, zaczął gładzić go po plecach …uspokajająco? – To znaczy nie jak szaleństwo–szaleństwo. Tylko porostu …

– Wariactwo? – Zasugerował delikatnie Kyle, jednocześnie starając się jakoś połapać w tym, co się na około niego aktualnie działo.

Bryan szlochał znów cicho, ale dość intensywnie. Jego ramiona drżały, temperatura jego ciała znów zaczęła wzrastać. Na dodatek zaczął bujać się lekko w tył i w przód, i jego pośladki zaczęły ocierać się o bardzo delikatną część ciała Kyla. Kyle aż obawiał się coś nadmienić na ten temat. Nie był mentalnie nastawiony na konsekwencje, a przynajmniej nie jeszcze w tym momencie. Ale był facetem, a tarcie to tarcie. Jego członek zdawał się nie widzieć różnicy.

– To wszystko takie głupie, głupie, głupie. A najgorzej, że wiem, że to czysty idiotyzm. Wygląda jednak na to, że nic to nie zmienia. Nie mogę przestać. Jakbym nie dość miał innych problemów. Dlaczego to mi się ciągle przytrafia? – Kyle tylko znów go pogłaskał po plecach. Na tym etapie nie ufał własnemu głosowi. Zwłaszcza, że miał ciężki czas ze skoncentrowaniem się na jego słowach. Podniecanie się w tym momencie było na serio kiepskim pomysłem. A jeszcze biorąc pod uwagę stan Bryana, cóż …mógłby nie zrozumieć. On sam nie bardzo rozumiał. Ale co tu mówić, miał w tej chwili ręce pełne …Bryana. Mógł martwić się tym, że sam zwariował, trochę później.

– Dlaczego mi nie powiesz, o co chodzi? – Zasugerował wolno, czas było ruszyć gdzieś z tego punktu. Bryan tylko pokręcił głową, nie.

– Ale to ma coś wspólnego ze mną? – Sondował dalej. Dawało mu to zajęcie pozwalające oderwać się od nieodgadnionej potrzeby, która nagle zaczęła mu gwałtownie doskwierać. A mianowicie, chwycić szczupłe biodra Bryana i przyciągnąć je nawet bliżej swojego krocza. A potem pozwolić mu się nadal bujać – Aaaa, …o czym to ja? Ach, czy to ma coś wspólnego zemną?

– Mnnmymnnbmymnnyy…– Bryan wymamrotał w jego szyję.

– Hej, hej. Żeby mówić potrzebujesz więcej tlenu, więc proszę oderwij usta od mojej szyi, kiedy mówisz, ok?

– Nie chce ci mówić. Nie mogę ci powiedzieć, ale tak, to coś „jakby” chodzi o ciebie. Ale nie do końca, to skomplikowane. Nie zrozumiałbyś.

–Wciąż to powtarzasz. Może spróbuj i się przekonamy. Możesz być zaskoczony. Czy zrobiłem coś złego, że nie chcesz mi powiedzieć? – Kyle nie mógł sobie nic takiego przypomnieć, ale też nie mógł sobie przypomnieć nic miłego, co dla niego zrobił. Bryan znów tylko pokręcił głową. Jego plecy zesztywniały trochę.

– Bryan, powiedz mi…

– No właśnie nie zrobiłeś nic, nic kompletnie. I w tym problem. Och, ja wierzę, że nie z twojego punktu widzenia, ale wierz mi, to problem.

– To powiedz, o co chodzi i to zrobię, jeśli to takie istotne. – Cóż, zgadzanie się na cokolwiek w stanie podniecenia, generalnie nigdy nie było mądrą rzeczą, ale miał nieodpartą potrzebę pocieszenia Bryana. To była tylko kolejna z kilku rzeczy, których nie pojmował, a lista gwałtownie rosła z minuty na minutę.

Bryan niespodziewanie na przykład zareagował całkowicie nieprzewidzianie. Westchnął głośno, żałośnie gdzieś z dna duszy i znów objął go za szyję, przysuwając się tak, że ich torsy przylegały do siebie ściśle.

– Widzisz problem polega na tym, że teraz na serio powinienem się wściec, albo gorzej wybuchnąć płaczem. Bo wierz mi, nie zrobiłbyś tego, o czym mówię. I wiesz to jest takie smutne, takie okropne. To, czego chce, a co mam to dwie tak różne rzeczy, że nie ma szansy, aby spotkały się w tym samym życiu, które mam do dyspozycji. Chryste pewnie gdybym chciał się zastrzelić przykładając sobie lufę do skroni to skończyłbym z odstrzelonym palcem u nogi.– Bryan jednak nie wytrzymał i znów się rozszlochał. – I zobacz, jakie to żałosne, ryczę w sercu nosząc nadzieję, że jednak wiedziony litością zgodzisz się. A nie chce twojej litości. Myśl o tym sprawia, że widzę na czerwono!

– Znów zaczynasz bredzić, zdajesz sobie z tego sprawę? – Kyle zapytał lekko już zirytowany. Chwycił w garść blond włosy Bryana, które były dłuższe na czubku i odchylił jego głowę do tyłu, niewiele, ale przynajmniej na tyle, że byli nos w nos. Z jękiem frustracji Kyle odgarnął opadającą na jego twarz grzywkę, facet potrafił się kamuflować!

– Po prostu powiedz to!

Bryan zaczął gwałtownie potrząsać głowę, w końcu po minucie przytknął swoje czoło do czoła Kyla.

– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że to perfekcyjnie Ok, że nie możesz. Rozumiem, że to po prostu nie możliwe. Nie powinienem być taki zaskoczony. Nie …nie…

– Znów przestałeś mówić z sensem. Czy to nadal ten sam …problem, z którym wróciłeś do domu? – Kyle spróbował znów delikatnie i spokojnie. Ile czasu może trwać jedno załamanie? Czy to zależy od ilości dylematów? Czy może można w ramach konkretnej depresji zaraz zaliczyć kilka innych dręczących nas spraw?

Bryan otarł mokry policzek o jego i wtulił twarz w jego szyję. Jeśli zaraz nie przedstawi jakiegoś konkretnego wytłumaczenia to Kyle wywali go z kolan i koniec z przytulaniem. Jego życiowa szansa przepadnie. Nie może do tego dopuścić. Nawet, jeśli skończyłoby się to dla niego skopaniem tyłka. Czuł się wystarczająco podle, że wielkiej różnicy by nie odczuł.

– Ok, powiem tak. – Wziął głęboki oddech. – To częściowo ten sam problem, ale nie do końca. To, co dziś się stało było, było naprawdę straszne. Jak kwintesencja wszystkich moich poprzednich problemów spleciona, stłamszona w jedno i wybuchająca mi prosto w twarz. I wiesz nawet nie widziałem, że to nadchodzi. Żyłem w jakimś pieprzonym LaLaLandzie. I to jest powód, dla którego wpakowałem się w kolejne kłopoty. I…i…i teraz to wszystko się połączyło i wszystkie poprzednie, i obecne kłopoty zmieniły się, w jeden wielki przyszły problem, i nie mam jak się z tego wszystkiego wyplątać! – Bryan znów zaczął hiper wentylować i Kyle automatycznie znów zaczął głaskać go po plecach. Kolejne gorące łzy spływały mu po torsie.

– Och Boy! Masz osiemnaście lat. Wszystkie twoje kłopoty urastają do rangi katastrof. Zdajesz sobie z tego sprawę? – Kyle stłumił śmiech, który groził go ogarnąć. Podejrzewał, że to jednak nie byłoby najmądrzejsze. Bryan prawdopodobnie rzuciłby mu się do gardła.

– Wiem! Myślisz, że nie wiem. Prościej by było gdybym nie wiedział tak cholernie dużo! Ale wiem. Teraz nie wyobrażam sobie przeżyć kolejnego dnia, a tak naprawdę za dziesięć lat, pewnie będę się z tego śmiać …bla…bla…bla…

– Bryan! – Tym razem Kyle zaczął ostrzegawczo. Znów pozwalał zwodzić się Bryanowi na manowce. Przez ostatnią godzinę nie dowiedział się, co się do cholery stało! – Chciałbym i zastrzegam, że to jest ostatnia szansa, bo inaczej będzie koniec tego całego przytulania, głaskania i masowania. Więc chciałbym dowiedzieć się, dlaczego to wszystko robimy? Dlaczego to wszystko się dzieje i jak znalazłem się pośrodku twojego zwariowanego LaLaLandu?

Bryan zamrugał przemoczonymi oczkami z zaskoczenia i przygryzł dolną wargę zażenowany. Białe, ostre zęby wpiły się niemal boleśnie w różową, wypukłą wargę. Kyle odczuł nagle irracjonalną potrzebę wyssania jej z dręczącego uścisku.

– Bo ty jakby …zawsze tam byłeś…

Tym razem to Kyle zaczął kręcić głową. Nie wiedział, czy potrząsnąć nim, czy co?

– Masz jednak rację, nie rozumiem.

Bryan jęknął z rozpaczą. Kyle znów objął go głaszcząc po głowie. Nagle to wszystko zaczęło go trochę bawić. Bryan był po prostu słodki cały taki sfrustrowany. Drżący i rozpalony w jego ramionach.

– Chyba powinieneś mi wytłumaczyć lepiej. Zaufaj mi, nie możesz mnie zszokować ani raczej przerazić. Daj mi szansę. – Kyle tłumaczył cicho jak upartemu dziecku. Szczęściem cierpliwość była jego naprawdę mocną stroną.

Bryan czuł pokusę. Wielką, nieprzemożną pokusę. Miał Kyla na wyciagnięcie dłoni. Nie, to było nie dopowiedzenie stulecia. Miał go w ramionach. To znacznie bliżej niż kiedykolwiek śmiał marzyć. Teraz miał wybór. Mógł pozwolić okazji umknąć mu przez palce, zaryzykować i wszystko stracić, albo wszystko zyskać.

– Nie chcesz wiedzieć. Wierz mi, kiedy ci mówię – wyszeptał cicho z ustami tuż przy rozpalonej skórze szyi Kyla. Udawał, że tego nie robi już od jakiegoś czasu. Jego zapach uderzał mu prosto do głowy. Tylko cudem powstrzymał się, aby go nie zacząć lizać. Był w dalszym ciągu zbyt przywiązany do swoich zębów.

Kyle zaśmiał się lekko nadal lekko go głaszcząc.

Chryste, te wielkie lekko szorstkie dłonie robiły mu cudowne rzeczy. Szczęściem sapanie mógł skryć pod pozorem łkania. Myśl, że jego prośba może wszystko zakończyć między nimi wywołała nową fale łez.

– Ciii…wiem, że chcesz mi powiedzieć. Nie obawiaj się. To naprawdę w porządku. – Kyle nie wiedział, dlaczego też szeptał, ale zdawało się jakby sytuacja tego wymagała.

– Dobrze, więc – odszepnął Bryan, uniósł dłoń i wplótł palce w rozkosmane ciemnoblond włosy Kyla. Policzkiem potarł jego i wyszeptał.– Więc jeśli to w porządku to … pocałuj mnie.

 

 

 

2

 

   Za sukces trzeba było poczytać, że Kyle nie uciekł z wrzaskiem, ani nie znokautował go, jak najpierw podejrzewał Bryan. Jego ciało po prostu zesztywniało lekko. A najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział rozszerzyły się ze zdziwienia. Bryan czekał z zapartym tchem. Żaden z nich nie drgnął nawet. W końcu Kyle zmrużył lekko oczy i wpił się w niego spojrzeniem.

– Muszę przyznać, że tu mnie masz – wydukał cicho. Serce waliło mu jak młotem. Mimo wszystkich oznak, nie widział, że to nadchodzi. Jego mózg absolutnie odmówił współpracy. Powinien automatycznie i stanowczo zaprotestować, nawet oburzyć się. A jednak nie robił tego. Potrafił, jego usta otwierały się, ale potrzebne słowa nie opuszczały ich.

– Mówiłeś, że mam sprawdzić, że to nic takiego. – Bryan bał się odezwać, ale w głębi duszy nadal miał nadzieję. Ponoć optymiści giną na końcu?

– To nie konkretnie to, co oczekiwałem, ale wiele wyjaśnia. Niestety Bryan nie jestem gejem… – odparł Kyle intensywnie myśląc i marszcząc brwi. Po sekundzie znów patrzył w jego oczy. Nie miał bladego pojęcia, co robić, jak wybrnąć z tej sytuacji? Jak się w niej w ogóle znalazł?

– Nie musisz być gejem żeby mnie pocałować. – Bryan stwierdził najspokojniej na świecie. Jakby to rozumiało się samo przez siebie.

– Nie? – Kyla to mimo wszystko lekko zaskoczyło. Hmm–ciekawe. Bryan jednak pokiwał głową poważnie.

– Nie, nie musisz. Musisz przecież tylko po prostu chcieć mnie pocałować – stwierdził zdecydowanie. – Tylko chcieć i nic więcej. Choć mogę zrozumieć, jeśli mnie nie chcesz – dodał szybko. – Jestem nikim. Nawet nie jestem atrakcyjny. Nie dla kogoś jak ty, zdecydowanie nie… – trajkotał zdenerwowany.

Kyle znów zmarszczył brwi na jego słowa. Pomimo szaleńczego walenia jego serca i zaćmienia umysłu, Kyle widział jak bardzo Brian pragnie być pożądany i doceniony. Z jaką obawą i nadzieją na niego patrzy, choć jest przekonany, że nie ma szans. Jak wiele pokładał w tej chwili? Na pierwszy rzut oka widać było, że dla niego to miało istotne znaczenie. Nie tylko pocałunek. Ale bycie chcianym. Kyle przypuszczał, że Bryan rzucił mu wyzwanie i teraz czekał na jego odpowiedź. Problem w tym, że chodziło o znacznie więcej niż tylko pocałunek. I dla Bryana to mogło znaczyć znacznie więcej niż chciał przyznać, znacznie więcej niż sam pewnie podejrzewał.

I co do cholery to oznaczało dla niego, skoro miał tę potrzebę…potrzebę żeby go pocieszyć, uspokoić, otoczyć opieką…? I dlaczego nawet rozważanie tego nie wydawało mu się aż tak niedorzeczne jak powinno?

– Wiem, o czym myślisz. Niemal widzę jak trybiki okręcają się w twojej głowie. – Bryan stwierdził z cichym westchnieniem. Zaczął też pocierać czubkiem nosa o nos Kyla. Chłopak z zaskoczenia uniósł brwi. – Mhm…widzisz rozważasz, co się stanie, jeśli odmówisz, czy znów zeświruję? A jeśli się zgodzisz to czy to będzie tylko przyjacielski pocałunek? A potem, co dalej? Na tym jednym koniec? Czy będę chciał czegoś więcej? Bo to już by naruszało granice nawet twojej litości.– Bryan znów zaczynał się nakręcać. Oczy miał pełne łez w sekundę.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że za dużo myślisz i gadasz? – Kyle wiedział, że to zrobi. To nie podlegało dyskusji. Nawet, jeśli nie był w stanie racjonalnie wyjaśnić jak to było możliwe, to był zbyt uczciwy w stosunku do samego siebie, aby udawać inaczej. Jaki więc miało sens odwlekanie?

Chwycił twarz zaskoczonego Bryana w dłonie i przytknął usta do jego rozchylonych warg.

To było, było…

…całkiem nie to, czego się spodziewał. Nie żeby się czegoś spodziewał, a mimo to był zaskoczony. Bryan z każdym muśnięciem jego warg zdawał się topnieć mu w dłoniach. Wolno, wolniuteńko obwiódł jego usta końcówką języka, później wsunął czubek między, gorące, drżące wargi Bryana. To nie mogło być tak różne od całowania dziewczyn. Choć żadna nigdy nie miała tak miękkich ust jak on. Słone usta i słodki język Bryana, niemal zmiótł czubek jego głowy.

Między oszołomieniem, niecierpliwością i obawą, podniecenie było jego największym zaskoczeniem. Te motyle muśnięcia nagle już były niewystarczające. Chciał więcej, potrzebował. Musiał. Bryan poddawał się jego eksplorującym ustom chętnie. Mruczał, wił się i lgnął do niego. Nakręcając spirale podniecenia jeszcze bardziej. Na każde liźniecie i każde muśniecie odpowiadał własnym. Nie było żadnego wahania w nim. Bryan całował go z pasją i namiętnością. Żaden z nich nawet nie wiedział jak się znaleźli w plątaninie własnych rąk. Z całych sił obejmując się. Bryan wodził dłońmi po jego plecach i karku. A Kyle, Kyle niemal zduszał jego małe ciało w swoich objęciach. Przyciskając go do piersi z całych sił. Coraz bardziej zagłębiając się w pocałunku.

To wszystko, o czym czyta się w książkach: dreszcze, iskry, drżenie. Ciało w płomieniach. Zapierający dech w piersi pocałunek. Spadło na Bryana tak gwałtownie, że w pierwszej chwili myślał, że po prostu odleci. Cały świat zredukował się do szerokich, ruchliwych, umiejętnych ust Kyla. Pozbawiony doświadczenia Bryan, pokierował się instynktem. Ssał, lizał i przygryzał jego usta. Bo nie mógł znaleźć się wystarczająco blisko, mieć wystarczająco dużo. Ani nie mógł się nasycić. Nie przeszkadzało mu nawet, że nie może wziąć głębszego oddechu, tak mocno Kyle go obejmował. Dech i tak tkwił mu w gardle wypełnionym językiem Kyla. W końcu jednak obawa zemdlenia stała się realną możliwością. Nie chętnie Bryan wycofał się pocałunku.

Wciąż oszołomieni i zamroczeni uczuciami, które się w nich kotłowały przez długi moment patrzyli sobie z Kylem w oczy. Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

Jak się zachować? Obawiając się zniszczyć tę wątłą nitkę porozumienia, która się między nimi utworzyła. Bryan nie wierzył aż do ostatniego momentu, że Kyle to zrobi. Teraz nawet, tylko opuchnięte seksowne usta Kyla upewniały go, że to nie jego wybujała wyobraźnia znów z nim wygrała. Kyle wyglądał sam jakby nie do końca był przekonany, że to była rzeczywistość. Żaden z nich nie wiedział, że to będzie tak intensywne przeżycie.

Kyle pewnie oczekiwał na jego reakcję. A Bryan obawiał się cokolwiek powiedzieć, aby nie zrujnować chwili. W końcu wybrał najmniejsze zło i znów rzucił się Kylowi na szyję. Młody mężczyzna westchnął cicho i przytulił go, chowając twarz w jego szyję.

– Czy czujesz się lepiej? – zapytał z wahaniem Kyle.

Bryan zesztywniał. Przynajmniej pasowało to do reszty jego niesfornego ciała. Teraz szczęśliwie wbijającego się w brzuch Kylowi. Dopóki żaden z nich nic nie nadmienił na ten temat, mogli obaj udawać, że podobny problem nie wbijał się w pośladek Bryana.

– Mmm… chyba jeszcze nie aż tak dobrze – odparł z ociąganiem Bryan. Tak szybko jak zamkną się za Kylem drzwi, prawdopodobnie nie będzie miał możliwości, zbliżyć się już nigdy więcej do niego na sto metrów.

– Ale…Bryan? Ty nie myślałeś chyba na poważnie…o tym umieraniu? – OK, wnioskując po minie Bryana to nie była najmądrzejsza rzecz, o jaką mógł zapytać, zwłaszcza po pocałunku, takim jak ten. Ale to było zaraz następną rzeczą, która martwiła go najbardziej, tuż „po pocałunku”. Z tym, że na ten temat nie był gotów rozmawiać. Czy myśleć, jeśli o to chodzi.

– Ok, chyba nie–poważnie. Na tamten moment nie czułem się jakbym miał ochotę żyć…dalej. – Bryan znów zaczął ocierać się o jego bark policzkiem. – Z tym, że to nie koniecznie znaczyło, że miałem ochotę umierać – dodał zdecydowanie. Nie chciał, aby Kyle mu tu zaczął bzikować.

– Och…och, rozumiem – odparł Kyle z ulgą.

– Nie rozumiesz, ale to ok. – Stwierdził smutno Bryan spoglądając na Kyla z głową wciąż wspartą na jego ramieniu. Kyle musiał pochylić głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy. Ich twarze znów były cale od siebie. Obaj przełknęli ślinę głośno. Sytuacja, w której się znaleźli była tak oczywista. A mimo to obaj bali się cokolwiek zrobić. Cała masa myśli i wątpliwości odbijała się na twarzy Kyla.

I Bryan absolutnie wiedział, że powinien go puścić i pozwolić mu odejść. Że to było jak kontynuowanie życia w LaLaLandzie. Ale przecież jeszcze chwila nie mogła zaszkodzić? Szkoda, że nie czuł się na tyle pewnie żeby po prostu pocałować Kyla znowu. Pod uważnym spojrzeniem niebieskich oczu Kyla, Bryan z trudem stłumił potrzebę wiercenia się na jego kolanach.

– Och, to takie bezsensu – wyjęczał w końcu.

– Co ty nie powiesz?– Kyle odparł trochę ironicznie.

– Nie chce o tym rozmawiać, choć wygląda na to, że powinniśmy. To… to…To jak pakowanie się w całkiem nowy zestaw problemów. Gorzej, to jak wciąganie ciebie w te właśnie problemy, choć w pierwszym miejscu, załamałem się starając się „nie” wciągać cię w nie.

– Ok, Ok. nie denerwuj się. Nie musimy o tym rozmawiać. Nie w tej chwili, jeśli nie chcesz. Ale nie nakręcaj się od nowa. Nie wiem czy mam więcej pomysłów na to jak cię pocieszać.– Kyle uspokajająco zaczął znów gładzić plecy Bryana. – Powiedz mi tylko jedną rzecz Bryan. Jak znalazłem się w tym wszystkim? Podejrzewam, że gdybym to mógł zrozumieć, cała reszta była by o wiele prostsza.

– Och, Kyle! – Bryan usiadł prosto z przerażoną miną i przeczesał włosy nerwowo dłońmi. – To o to chodzi. Ty nie miałeś wiedzieć. Wszystko opierało się o to, że nie  wiedziałeś.

– A teraz, dziś konkretnie, coś się zmieniło i okazało się, że mogę się dowiedzieć? – Kyle zapytał cicho. Bryan najpierw wzruszył ramionami, a potem z wahaniem skinął głową.

Kyle stłumił uśmiech. Wszystko zaczynało nabierać sensu powoli. Choć jeszcze nie wiedział jak sobie z tym wszystkim poradzi w ostatecznym rozrachunku. Przyjdzie pora, będzie rada. Bryan rzucił mu nieśmiałe spojrzenie z pod niesamowicie długich rzęs. Grube i gęste dużo ciemniejsze niż jego włosy, okalały jego oczy czyniąc je jeszcze większymi. Bryan znów wyglądał jakby zamierzał wykręcić się od odpowiedzi. Albo przynajmniej udzielić takiej, która nic mu nie powie.

– Bryan w końcu będziesz musiał mi powiedzieć, prawda?

– Nie! To znaczy nie wiem, może. Ale uwierz mi, nie chcesz o tym wiedzieć.

– Tego nie wiesz. Naprawdę doceniłbym gdybyś dał mi tu trochę kredytu. Chyba nie zakładasz, że jestem kretynem? – Kyle zdawał się lekko zraniony. Bryan skrzywił się lekko.

– Nie, oczywiście, że nie. Jesteś utalentowanym baseballistą. Studiujesz architekturę i inżynierię. Kobiety padają do twych stóp. Na dodatek jesteś przystojny, miły, zawsze kulturalny. Przezabawny. Przez wszystkich lubiany. – Bryan wykonał nieskoordynowany ruch dłonią. – Chryste, nienawidzę cię.

Impet, z jakim rzucił się Kylowi w ramiona przeczył jednak jego słowom. Kyle musiał roześmiać się.

– To najzabawniejsze wyznanie miłosne, jakie w życiu słyszałem.

Cała krew odpłynęła Bryanowi z głowy, świat na moment pociemniał na krawędziach. O Mój Boże!!! Przerażony i zawstydzony po za wszelkie granice Bryan niemal zerwał się do ucieczki. Kyle jednak zbyt mocno trzymał go obejmując w pasie. Bryan nawet nie wiedział, w którym momencie znów zaczął płakać.

– Hej, hej, hej, spokojnie Bryan, żartowałem. Tylko żartowałem. – Kyle znów złapał jego twarz  w dłonie i spojrzał mu oczy. Nie spodziewał się tego, co tam zobaczył. – …Ale ty nie żartowałeś…? Prawda?

Bryan zacisnął powieki tak mocno, że cętki zaczęły pływać mu przed oczyma. Koszmar całego dnia wrócił do niego i przygniótł jak tona cegieł. Nie mógł przechodzić tego na nowo!

– Bryan! Nie! Słyszysz, nie rób tego znowu. Uspokój się. Nie pozwolę abyś znów popadł w depresję. Już radziliśmy sobie świetnie. Nie zaczynaj od nowa. – Kyle zdecydowanie i stanowczo potrząsnął nim. Potem wtulił z powrotem w swoje ramiona.

– Nie chcę o tym gadać. Możemy wrócić do tego, co robiliśmy wcześniej? Pocałowałeś mnie i nie ześwirowałeś z tego powodu, …hmmm, …właściwie, dlaczego nie ześwirowałeś…? – Bryan wyjęczał cicho. To się nazywa naciągać swoje szczęście. Ale nie wydawało mu się, aby mogło być dużo gorzej w tym momencie. – Ja chciałby wrócić do tamtego punktu i udawać, że wcale nie przerwaliśmy. Co ty na to? No, oczywiście zakładając, że nie myślisz sobie w tej chwili, że to nie jest dobry pomysł. Bo mogłoby mi dawać niewłaściwe wyobrażenie, że coś to znaczy. Bo nie znaczy i nie ma żadnego odnośnika do przyszłości. A ty przyjaźnisz się z moim bratem i nie chciałbyś być narażony na kontakty z jakimś napalonym, nieszczęśliwie zakochanym, zbyt potrzebującym, wiecznie pragnącym twojej uwagi, szczeniakiem…

– Ty masz to wszystko skrupulatnie przemyślane, co nie? – Kyle zapytał z lekkim uśmiechem. Był pod wrażeniem. W tym szaleństwie Bryana była nawet metoda. – Musiałeś już od dawna ważyć wszystkie opcje, wszystkie za i przeciw. W końcu nawet wymyśliłeś wszystkie odpowiedzi, na przypuszczalne pytania.

Twarz Bryana zalała się głębokim rumieńcem. Szybko jednak pozbierał się, gwałtownie zadzierając podbródek do góry.

– Nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć rzeczy oczywiste. – Parsknął złośliwie, po chwili jednak dodał ciszej. – Miałem też duuużo czasu na myślenie o tym…o nas…czy raczej, dlaczego nie ma żadnej szansy na „nas”.

– Bryan…– Kyle spróbował mu przerwać. Nie mógł patrzeć jak jego przyjaciel znów odpływa, jak bez hamulców znów pozbywa się całej pewności siebie.

– Nie, wiem, że bredzę. Znów. Po prostu to jak z katastrofą kolejową. Z każdym słowem zbliżam się coraz bliżej do kraksy, a nadal nie mogę nic zrobić żeby przestać.

Kyle uśmiechnął się do niego i objął kładąc niemal na swojej piersi. To wszystko było taaaaaaaaaaakie zakręcone. Bryan wydawał się wykończony, blady i nadal jakoś roztrzęsiony wewnętrznie.

– Wiesz, wydaje mi się, że za dużo myślisz – stwierdził spokojnie, kładąc rękę na karku Bryana i unosząc jego twarz trochę do góry.

– Och, co ty nie powiesz – parsknął sarkastycznie Bryan znów się czerwieniąc. Kyle przytrzymał jego głowę, kiedy starał się odsunąć.

– I zdecydowanie za dużo gadasz – dodał całując Bryana po raz kolejny, ale delikatnie i stanowczo. Przeczekał początkowe zaskoczenia Bryana i przeczekał próbę pogłębienia pocałunku. Chciał, aby to było wyjątkowe i cudowne. Bardziej pocieszające i uspokajające niż erotyczne. Terapeutyczne, albo tak to sobie przynajmniej tłumaczył.

Pieścił wypukłe, całuśne usta Bryana wolno i delikatnie. Muskając je i pieszcząc własnymi ustami. Liżąc kąciki jego ust i łaskocząc jego brodę własną. Bryan zdawał się wstrzymywać oddech z początku, wkrótce jednak przylgnął do Kyla i rozpłynął się w jego objęciach. Gdyby pozostało Kylowi, choć kilka działających komórek mózgowych, pewnie zastanawiałby się, dlaczego tak bardzo uwielbia jego smak, jego zapach? Jak to możliwe, że całowanie go wydaje się najnaturalniejszą rzeczą na świecie?

Jakim cudem nigdy żadna dziewczyna nie pasowała do jego objęć tak idealnie? I jak to się stało, że niczego bardziej nie pragnął na świecie niż złagodzić wszystkie smutki Bryana, wszystkie jego rany. Otoczyć go opieką i troską. Dobrze jednak, że cała spływająca na południe krew pozbawiła jego mózg możliwości martwienia się o tak nieistotne problemy. Całym sobą był skoncentrowany na gładkim, lekkim wsunięciu języka między perfekcyjne usta swojego przyjaciela. Bryan odpowiedział natychmiast. Jego język wyszedł mu na spotkanie w powolnej pieszczocie.

Nie można było zbadać cudzych ust bardziej szczegółowo, bardziej dogłębnie, z większą pasją. Kyle nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale chciał poznać każdy niuans ciała Bryana. Zaczynając od jego ust. Bryan westchnął. I w tym westchnieniu zawarte było wszystko, radość, podniecenie i wyczerpanie. Kyle powoli zsunął się po ścianie na bok, nadal go mocno obejmując. Po chwili i małej poprawce, leżeli twarzą w twarz, nadal całując się delikatnie. Kyle w końcu ułożył głowę Bryana w zagłębieniu swojego ramienia. Mężczyzna zaprotestował lekko.

– Musisz odpocząć – wyszeptał Kyle do Bryana. Pocałował go delikatnie w czoło, później w nos.– Będę tu, kiedy się obudzisz.

– Nie chce mi się spać. – Bryan nawet nie miał sił otworzyć oczu. Ale obawiał się, że Kyle zniknie jak, te tysiące razy wcześniej w jego snach. Zostawiając go pustego, osamotnionego, załamanego i bardziej niż kiedykolwiek nieszczęśliwego. Kyle musiał czuć, że znów się napina, bo pogłaskał go, delikatnie całując.

– Śpij, będę tutaj, obiecuję. – Znów zaczął go delikatnie całować.

„OK” wymamrotał mu Bryan wprost do ust. Sto pocałunków później, westchnień i jęków obaj zasnęli. Ale to może dobrze, bo zwolniło to Kyla z myślenia, o rzeczach, które nie miały wyjaśnienia, ale nigdy nie były właściwsze w jego życiu.

3

 

    Gorące usta zabierały go do raju wprost z wygodnego, ciepłego snu. Przyśpieszając bicie jego serca do niemal bolesnego, szaleńczego rytmu. Kyle zamrugałby z zaskoczenia, gdyby jego oczy nie zaczynały wpadać mu do tyłu głowy. Wydawało się jakby cała krew odpłynęła mu w kierunku jego pulsującej pachwiny. Wilgotny, zmysłowy taniec języka na jego członku sprawiał, że niemal wsiąknął w poduszkę. I wszystko byłoby cudownie, gdyby mógł zidentyfikować osobę robiącą mu najcudowniejszego „loda” w życiu. Po trzecim podejściu, determinując całą jego silną wolę uniósł głowę, aby spojrzeć w kierunku swojego krocza. Blond głowa pochylała się pracowicie, a czerwone lekko opuchnięte usteczka zaciskały na wszystkich tych najcudowniejszych miejscach.

– Bryan!?…– Kyle wychrypiał. Potrzebował odchrząknąć kilka razy, zanim w ogóle mógł wydobyć głos. Bryan uniósł na chwilę głowę na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. Później zacisnął powieki ciasno i wrócił do pieszczenia go, jeszcze bardziej zdeterminowany, pozbawić go ostatków rozumu.

Kolejne „Bryan” było bardziej jak jęk niż słowo. Kyle wplótł palce w włosy Bryana i pociągnął aż głodne usta mężczyzny oderwały się od jego boleśnie twardego przyrodzenia.

– Nie możesz tego robić – wyjęczał, zanim Bryan znów się do niego przyssał z nowym entuzjazmem. Kolana Kyla zaczęły drżeć. – Nie …nie…nie musisz…eee, to znaczy nie …och…fuck…nie tam, nie tam …och! Bryan! – Język Bryana znał wszystkie jego najczulsze punkty. Nagle powody, dla których nie powinien tego robić z Bryanem…z mężczyzną…przestały być takie istotne. Łomot jego serca nie bardzo pozwalał mu skoncentrować się na czymkolwiek innym niż język Bryana, kąpiący go gorącymi liźnięciami od nasady po samiutki czubeczek.

– Bryan to na serio nie konieczne… to znaczy… nie powinieneś… och, yyyyy, och… nie rób tego… Noooo… tego… tak, tak, tego…Oooo…Bryan!

Cichy chichot był jego odpowiedzią, a przynajmniej pierwszą, którą zrozumiał.

– Mam przestać? – Bryan zapytał uwodzicielsko wpychając czubek języka w jego ociekającą szczelinkę. Natychmiast niemal, wsysając cały czubek do wnętrza swoich gorących, wilgotnych ust. Kyle niemal poderwał się z łóżka. Patrząc na niego tępo.

– Och, Bryn! Och, Boże. – Kyle padł z jękiem na łóżko. – To nie jest odpowiedni moment, aby o to pytać, wiesz? Ty właściwie nie powinieneś o to pytać! To nie sprawiedliwe, że o to TERAZ pytasz! – Kyle jęknął zażenowany. Bryan tylko zachichotał i połknął go w całości. To było dokładnie tyle ile zajęło Kylowi, aby wybuchnąć z fajerwerkami wprost w usta Bryana.

Kyle poczuł się jakby nagle znalazł się na pograniczu utraty przytomności. Jego głowa eksplodowała barwami. Wzdłuż karku, krzyża i wnętrza ud spłynęła mu lawa. Jego jądra wpełzły do wnętrza jego ciała. A puls po pulsie jego orgazmu, wypełniły jego brzuch i klatkę piersiową ogniem. Nigdy, przenigdy nie czuł nic, choćby zbliżonego do tego, co poczuł w chwili, kiedy wystrzelił w głąb gardła Bryana. Bryana! Z desperacją, nadal wstrząsany spazmami rozkoszy przepływającej jego ciało, Kyle uniósł głowę, aby potwierdzić swoje najgorsze obawy. Bryan zaróżowiony, z szeroko rozszerzonymi, zlęknionymi oczyma, wpatrywał się w niego. Oczekując jego reakcji z zapartym tchem. Wolno i dokładnie oblizał usta.

Długa wiązanka fantazyjnych przekleństw wyrwała się Kylowi. Bryana zaskoczony i przerażony zbladł gwałtownie. Natychmiast też spróbował się zerwać z łóżka, na którym leżeli. Kyle wiedziony bardziej instynktem niż rozsądkiem, chwycił Bryana za nadgarstek i rzucił na łóżko. Bez skrupułów wykorzystał swoją przewagę fizyczną i przycisnął szamoczącego się Bryana do łóżka. Młody chłopak był może smukły i szczupły. Był też zdecydowanie silny i zdeterminowany. Z całych sił próbował zepchnąć Kyla ze swojego ciała. W końcu zaciskając pięści i próbując go uderzyć.

Mężczyzna zacisnął zęby i chwycił oba nadgarstki Bryana przytrzymując je nad jego głową. Kładąc się całym ciałem na nim. Gdzieś podczas ich drzemki Bryan się rozebrał i teraz leżał pod wielkim, gorącym ciałem Kyla tylko w czarnych, obcisłych bokserkach. Kyle stłumił jęk, kiedy nabrzmiały pulsujący członek Bryana wbił mi się w brzuch. Najwyraźniej Bryan był bardzo entuzjastyczny, odsysając jego mózg przez czubek jego penisa.

– Bryan przestań, bo zmusisz mnie abym w końcu przełożył cię przez kolano i złoił tyłek.– Kyle miał Bryana przyszpilonego do łóżka w kilka sekund. Dlatego też bez problemu odczuł, jaki efekt miały jego słowa na członek Bryana. Obaj mężczyźni jęknęli, każdy z innego powodu. Bryan spojrzał na niego wyzywająco z groźna miną. Kyle tylko się uśmiechnął krzywo.

– Nie ciesz się, to była reakcja na to jak wyobraziłem sobie ciebie, przewieszonego przez oparcie kanapy. Z tyłkiem wysoko uniesionym do góry i krwisto czerwonym od klapsów, którymi bym ci go rozgrzał. – Bryan wysyczał zjadliwie. Oczy Kyle zrobiły się komicznie okrągłe. Szybko jednak się pozbierał.

– Nie wiem, co brałeś, ale nie dziel się ze mną. – Kyle znalazł się po raz pierwszy w życiu w sytuacji, kiedy nie wiedział, co zrobić. Gorzej nie wiedział nawet jak się w tym wszystkim znalazł? On miał tylko przypilnować żeby Bryan zjadł obiad. Czego jak się okazało nie zrobił. Kyle niemal roześmiał się, kiedy zorientował się, że jego własne myśli przypominają chaotycznością myśli Bryana. Czuł, że był gdzieś na pograniczy paniki i histerycznego śmiechu.

– Czy teraz wreszcie odwali ci z powodu tego, co się stało? – Bryan zapytał cicho, wpatrując się mu głęboko w oczy. Kyle czuł jak rumieniec zalewa jego policzki. Pytanie trafiało centralnie w sedno obaw Kyla. Jego serce zaczęło znów walić i to nie miało nic wspólnego z podnieceniem. On chciał tylko pomóc i zatroszczyć się o brata swojego przyjaciela, a wylądował z nim w łóżku. Czy to w ogóle stało się naprawdę? To było nierealne.

– Kyle? – Bryan znów spytał w wahaniem.

Kyle mimo najszczerszych chęci nie potrafił zmusić swoich ust do poruszenia się. Jego głowa była tak pusta i tak lekka, że istniała poważna obawa, że zaraz odfrunie. Bryan jednak nie potrafił czytać w jego myślach i biorąc pod uwagę jak ciężki miał dzień, zaczynał znów wpadać w panikę. Chciał wydostać się z pod znieruchomiałego przyjaciela i uciec, skryć. Kyle jakby ocknął się, kiedy Bryan zaczął znów się wyrywać.

Dźwięk telefonu zaskoczył ich obu tak bardzo, że obaj niemal spadli z łóżka. Kyle automatycznie objął Bryana i niemal schował w swoich ramionach. Ich serca biły zgodnym szaleńczym rytmem. Tym razem to Bryan zaklął.

– To chyba twoja komórka – stwierdził w końcu, kiedy Kyle nie ruszył się, aby ją odebrać tylko nadal miażdżył w swoich ramionach. Telefon musiał wyślizgnąć się mu z kieszeni podczas snu i leżał teraz gdzieś na łóżku. Z ociąganiem wielki mężczyzna usiadł i rozejrzał się w poszukiwaniu domagającego się uwagi urządzenia. W końcu wydobył go z fałd narzuty.

– Halo? – Z roztargnieniem przeczesał swoje miodowo–blond włosy. Zawsze perfekcyjnie rozkosmane i niedbale nastroszone, nic nie straciły na swojej atrakcyjności, po ich zapasach…i innych rozrywkach. Ale Kyle po prostu zawsze miał wgląd niegrzecznego chłopca „wprost z łóżka”.

Bryan stłumił jęk.

Nie daj Bóg usłyszałby go ktoś, na drugiej stronie tej monosylabowej rozmowy. Całym sobą jednak niczego bardziej nie pragnął niż tylko przylgnąć do szerokich pleców Kyla. Jego sztywna postawa i oszczędne ruchy, wskazywały jednak, że nie doceniałby tego w tym momencie. Tłumiąc kolejny jęk, tym razem rozpaczy, Bryan rzucił się na łóżko zasłaniając oczy przedramieniem. Chryste, co on najlepszego zrobił? Zaatakował, rozebrał i niemal uwiódł najlepszego „hetero” przyjaciela swojego brata. Matt go zabije za to, że mu „popsuł” kolegę.

Z rozpaczą i łzami dławiącymi go w gardle skulił się w kulkę i spróbował udawać, że jego wcale tu nie ma.

Kyle z westchnieniem zamknął telefon i siedział patrząc przed siebie, nie poruszając się. A Bryan obawiał się otworzyć ust. Albo wydobywały się z nich straszne rzeczy, albo były przytwierdzone do jakiejś części ciała Kyla. Kolejny jęk, dał radę jednak umknąć, przez jego boleśnie zaciśnięte usta.

– To była mama. Zastanawiała się gdzie przepadłem. Muszę wrócić do domu, bo coś chce ode mnie… – Kyle w końcu spojrzał na Bryana. Młody jednak odmówił spojrzenia na niego. Oczy i usta miał silnie zaciśnięte. Kyle wolno wyciągnął dłoń i pogłaskał go po głowie, odgarniając długą grzywkę z jego czoła. – Wrócę i wtedy porozmawiamy. Nigdzie nie wychodź.

Po kilku minutach bez odpowiedzi Kyle wstał i poszedł do pokoju jego brata. W sekundę wrócił zakładając jego czarną prostą podkoszulkę. Z wahaniem przystanął w progu. Nie wiedział, co zrobić ani jak się zachować. Nie wiedział, co powiedzieć nie pogarszając sprawy. W końcu zdecydował się na neutralny temat.

– Bryan zjedz obiad i odpocznij. Ja wrócę.

Jego jedyną odpowiedzią była cisza i Kyle w końcu wyszedł cicho. A Bryan … Bryan po prostu drżał.

 

 

 

 

4

 

 

Kyle wszedł do domu Bryana z wahaniem, w dalszym ciągu zastanawiając się, co też najlepszego robi. Jego zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien uciekać i udawać, że nigdy nic się nie stało. W duszy jednak wiedział, że stało się. I że już nic nigdy nie będzie takie samo. Nie dla niego przynajmniej. Bryan był w nim zakochany. Co miał z tym począć? Nie miał bladego pojęcia. Był przerażony i zafascynowany. A mimo to stał w progu pokoju Bryana z sercem w gardle.

Młody mężczyzna siedział przy biurku, kołysząc się na dwóch tylnych nogach krzesełka. Musiał wziąć prysznic i przebrał się w spodnie od piżamy. Tuż przed nim stało kilka butelek różnych alkoholi. Whisky, burbon, wódka, coś niezidentyfikowanego, choć Kyle miał niejasne podejrzenie, że to jakiś słodki likier jego matki i kilka puszek piwa. Żadna z butelek jednak nie była jeszcze otwarta. A szklanka była pusta. Dobre i to.

– Nie masz lat żeby to pić – stwierdził najspokojniej jak tylko umiał, wchodząc do pokoju. Krzesełko opadło ze stukiem. Bryan nie odwrócił się jednak do niego.

– Wróciłeś…– Kyle niemal przewrócił oczyma na zaskoczony ton Bryana. Bez zaproszenia usiadł na łóżku tak, aby widzieć bok jego twarzy.

– Nigdy nie powiedziałeś mi, co się stało…

Bryana niemal skręcił sobie kark, tak szybko odwrócił głowę w jego kierunku. Szare oczy lśniły z zaskoczenia.

– Możesz już iść, nie ma o czym rozmawiać. W ogóle dziwie się, że się zjawiłeś. – Bryan odpowiedział stanowczo i zimno. Sięgnął też po butelkę z whisky. Kyle złapał go za nadgarstek zanim dosięgnął celu. Nie odezwał się jednak ani słowem. W jego obecności Bryan nie będzie pił i nie było o czym dyskutować.

– Zastanawiam się, ile wystarczy, aby nie myśleć? – powiedział cicho Bryan, spoglądając na wielką dłoń zaciśniętą na jego cienkim nadgarstku. – Ile wystarczy żeby przestało boleć? Ile żeby wyleczyć, a ile żeby zalać pustkę?

– Nie ma takiej ilości, która wyleczyłaby ból w naszym sercu. Wierz mi. – Kyle potarł kciukiem wnętrze nadgarstka, gdzie puls Bryana bił chaotycznie. – To nigdy nie działa tak jakbyśmy tego pragnęli. I jutro byś tylko nienawidził się za własną głupotę. Porozmawiaj ze mną.

– Ha! Mam lepszy pomysł, co zrobić „z tobą”, ale nie sądzę abyś się na niego zgodził. Więc …

– Bryan musimy pogadać. – Kyle był bardzo cierpliwym człowiekiem. Niesamowicie, nieskończenie wyrozumiałym. Tym razem jednak potrzebował odpowiedzi na pytania, które zaledwie miał odwagę zadać. A wyglądało na to, że Bryan trzymał klucz do nich.

Bryan spojrzał na niego chłodno.

– Nie obawiaj się. Nikomu nie zdradzę twojej chwilowej niepoczytalności. – Bryan wzruszył ramionami i w końcu zabrał swoją rękę. – No i obiecuję, że już cię nie dotknę. Postaram się też zniknąć jak tylko zaczną się wakacje.

Kyle wziął Bryana za ramiona i odwrócił razem z krzesełkiem w swoją stronę.

– Przestań, nie o to mi chodzi!

– Więc, o co? – zadrwił lekko Bryan, litość zostawił chwilowo w innej parze spodni. – Chcesz zrozumieć, co się stało, prawda? Jak to się stało? I jak to nawet było możliwe? Tobie takie rzeczy się nie przytrafiają. Z trudem odrywasz jakąś panienkę od siebie, aby wziąć prysznic w spokoju, a i to tylko, dlatego że mieszkasz w domu rodziców. Jak to się stało, że wylądowałeś zemną w łóżku? To dopiero zagadka. Niestety nie mogę ci pomóc, bo nie wiem.

– Nie chodzi o to, co nam się przytrafiło, chodzi o to, co przytrafiło się tobie wcześniej? Dlaczego popadłeś w taką depresję? Konsekwencjami tego zajmiemy się później. – Kyle odparł spokojnie, nie miał zamiaru dać sprowokować się Bryanowi i wykręcić od rozmowy. Młody wykrzywił się na poważny ton Kyle.

Mister Cholerny Ideał.

I taki piękny.

– Jesteś pewien, że nie wolisz udawać, że mój język NIE znajdował się w głębi twojego gardła? – Z trudem oderwał oczy od szerokich, wypukłych, całuśnych warg przyjaciela. Z wysiłkiem uniósł je do równie cudownych oczu Kyla. Budziły w nim wszystkie najgorsze instynkty.

– Nie. Nie wolę i ty też nie. Równie dobrze możemy darować sobie słowne przepychanki i porozmawiać. Bo nie zamierzam stąd wyjść dopóki nie skończymy. – Kyle z trudem powstrzymał się przed oblizaniem warg pod intensywnym spojrzeniem Bryana. Szczęściem jego głos nie drżał, choć jego żołądek tak.

– Kyle nie wiesz nawet, o co chodzi. A ja nie znam odpowiedzi na to, dlaczego nagle zapałałeś pożądaniem do mnie…

– Ja nie…! – Kyle oburzył się odruchowo, a Bryan pokręcił tylko głową smutno.

– Widzisz nie ma, o czym mówić, nie jesteś w stanie nawet…

– Nie, nie, masz rację. Ale…

– Nie Kyle, nie ma żadnego, ale. To, co się stało, było …błędem. Przepraszam. Starałem się trzymać ciebie od tego z daleka, ale mnie poniosło i …

– O tym chce porozmawiać. Najwyraźniej to dotyczy tak mnie jak i ciebie. Więc nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?  Że powinienem wiedzieć? – Kyle znów go przycisnął. To była najważniejsza rozmowa w jego życiu, a przynajmniej takie miał uczucie. I dla Bryana też o ile to, co podejrzewał pokrywało się choćby w niewielkim stopniu z historią Bryana.

– Nie, jeśli mogę temu zapobiec. – Bryan parsknął. Kyle uniósł brwi w powątpiewaniu.

– A możesz?

Bryan zmarszczy brwi i zastanawiał się przez chwilę nad tym, jakie ma opcje. Nie wiele, bez względu na to jak optymistycznie by zakładał. Ale miał szansę odstraszyć Kyla. Zniechęcić zanim ich życie rozpadnie się już na zawsze.

– OK, powiem ci, o co chodziło i co się stało…

– I swoją tajemnice…

– I moją tajemnicę, pod jednym warunkiem. – Bryan rozsiadł się i założył ramiona na piersi, starając się wyglądać jak najpoważniej.

– Czemu mnie to jakoś nie zaskakuje? – Kyle wcale nie wydawał się pod wrażeniem.– O co chodzi? Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. – Zawsze najgorszym błędem było rzucanie mu wyzwania. Bryan prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Ooookej. Spoko. Weź napij się piwa i pocałuj mnie, żebym miał, choć namiastkę… a później chce pocałunek po każdej jednej informacji.– Kyle przewrócił oczyma na buńczuczne słowa Bryana.

– Czemu „to” też mnie nie zaskoczyło?

Bryan wzruszył tylko ramionami, to było na tyle, jeśli chodziło o jego odwagę. Teraz Kyle się oburzy i wyjdzie. Może najpierw skopie mu tyłek, ale cóż. Darowana mu będzie konieczność przeprowadzenia tej żałosnej, najbardziej żenującej rozmowy w życiu. Kyle odezwał się i Bryan wstrzymał oddech.

– Możesz zapomnieć … o piwie. Ale jak masz ochotę mogę przynieść ci colę …

– Ha! – sapnął Bryan. Zbladł jednak, kiedy Kyle dodał.

– Możesz ją wylizać z moich ust.

Bryan zbierając szczękę z podłogi, mógł niemal przysiąc, że słyszał chichot, kiedy Kyle wyszedł do kuchni.

O cholera!

Z podekscytowania niemal nie wywrócił krzesełka tak szybko się zerwał. Co jeśli Kyle… a co jeśli nie? Kolejna fala mdłości zacisnęła mu żołądek. Dłonie spociły mu się i nagle uświadomił sobie jak rozebrany był. Ubieranie się jednak zawstydziłoby go bardziej niż pozostanie pół nagim.

Problem się rozwiązał, kiedy Kyle wrócił do pokoju z otwartą puszką coli, paczką chipsów i zdeterminowana miną. Rzucił chipsy na łóżko, pociągnął spory łyk z puszki, po czym odstawił ją na biurko. Zanim Bryan zdołał zmobilizować, choć jedną komórkę mózgową, aby zdecydować się na jakąkolwiek reakcję, Kyle złapał go w pasie, wygiął do tyłu i sforsował jego usta jednym sprawnym ruchem. Sekundę później usta Bryana wypełniła ciepła cola i Kyle.

O Boże!!!

Bryan niemal zachłysnął się, tak szybko to się rozegrało. Kyle postawił go i ustabilizował na nogach, potem popchnął w stronę łóżka. Czyli jednak mimo wszystko będę mieli  rozmowę…

– Siadaj i zjedz, chociaż chipsy. Widziałem, że nie ruszyłeś obiadu. – Jeśli pocałunek, kolejny zresztą, zrobił na Kylu jakieś wrażenie, świetnie to ukrywał. Bez niczego usiadł na łóżku Bryana i obserwował każdy jego gest.

Lekki dreszcz przebiegł Bryanowi po plecach. Nie miał zamiaru dać się onieśmielić. Sam znalazł się, co prawda w tym całym bałaganie, ale to nie znaczy, że Kyle może z nim wygrać. Potocznie mówiąc, miał zamiar rozdrażnić lwa. Nonszalancko sięgnął po paczkę chipsów otworzył ją i wepchnął się na kolana Kyla, siadając bokiem. Mężczyzna stłumił słowa, które cisnęły mu się na usta widząc buntowniczo uniesioną brew Bryana.

– Więc?

– Mmm…dobre. Chyba jestem głodny. – Bryan wymamrotał wrzucając całą garść chipsów do ust.

– Bryan.– Kyle warknął ostrzegawczo. Mężczyzna o słabszym charakterze prawdopodobnie łkałby już.

– Ok, Ok. jak długo liczysz się z kosztem tej wiedzy… – oczy Kyla przypominały szparki w tym momencie. Bryan mimo wszystko stłumił uśmiech. Kyle był duuużym mężczyzną, baaardzo dużym – NO, więc jestem gejem! – wypalił i natychmiast przywarł do ust Kyla.

Nie chciał widzieć jego reakcji. Nie był na nią gotów. I pewnie nigdy by nie był. Po chwili wahania i lekkiego oporu Kyle rozchylił usta wpuszczając Bryana do środka.

Chipsy już nigdy nie będą smakowały dla niego tak samo. Kyle pozwolił się całować. Pozwolił, aby Bryan wessał jego język i pieścił go własnym. Kiedy jednak pulsowanie w jego kroczu zaczęło współgrać z biciem jego serca, oderwał swojego przyjaciela zanim zapomniał, że rozmawiali. Zanim zapomniał, czemu powinni przestać się całować.

– To nie była nowina. Kiedy przyssałeś się do mojego penisa, sam to wywnioskowałem.– Kyle spróbował pokryć zmieszanie i podniecenie, sarkazmem. Bryan poróżowiał bardziej i wpakował kolejną porcję chipsów do ust.

– Nie chciałem, żeby były jakieś wątpliwości.

– Co się dziś stało? – Kyle nie miał zamiaru dać się odwieść od przeprowadzenia tej rozmowy. Nawet, kiedy Bryan zaczął ambitnie oblizywać palce. Jego przyjaciel nie spieszył się jednakże. W końcu Kyle klepnął go w pośladek. Z zaskoczeniem i rozbawieniem obserwował jak źrenice Bryana rozszerzają się lekko. Wielkie gorące rumieńce zalały jego policzki. Kyle nawet nie chciał o tym myśleć. Nie w tym momencie w każdym bądź razie. Bryan wziął głęboki oddech i prostując się sztywno zaczął bezemocjonalnie.

– Tom Jerry się stał. Nasza gwiazda szkolna. Ideał pod każdym względem. Totalny macho, przystojny, popularny i uwielbiany. Totalny pryk.

– Mhm…– Nieświadomie Kyle zaczął pocierać plecy Bryana, kiedy wyczuł jak tężeje na wspomnienie owego pryka.

– Doskonale znasz ten typ. Sportowiec, wielki i muskularny. Przechodzi po maluczkich jak czołg. Wszystkie panienki wiszą na nim. Można by powiedzieć, że jest tak zajęty własną sławą, że nie dostrzeże kogoś tak małego, nudnego i przeciętnego jak ja. Ale nieeeee… jestem jego prywatną rozrywką. I to jeszcze by mnie nie ruszało. Ale w tym roku nagle doznał olśnienia i stwierdził, że jestem gejem. Cała szkoła drżała ze śmiechu. Zignorowałem go. W końcu nie jest tak, że może spojrzeć na mnie i wiedzieć, o kim fantazjowałem, kiedy masturbowałem się pod prysznicem.

– Słusznie. – Kyle nie mógł powstrzymać sarkazmu. Jeśli ta historia zmierzała tam gdzie przewidywał, to ktoś właśnie zarobił sobie lanie. Z opcją na więcej.

– Tak czy inaczej, Tom po prostu nie wie, kiedy przestać. Gnębił mnie i wyśmiewał, ale kiedy nikogo nie było świntuszył do mnie i składał mi propozycje „nie do odrzucenia”. Tak też…– Bryan przełknął ciężko. Kątem oka rzucił spojrzenie Kylowi.

– Taak?

– Tak też …zostałeś moim chłopakiem. – Bryan wymamrotał i błyskawicznie skorzystał z tego, że szczęka Kyla opadła mu do kolan.

Chwycił twarz zaskoczonego przyjaciela w dłonie i przywarł do jego ust jakby od tego zależało jego życie. Bo pewnie i zależało. Tym razem jednak Kyle przejął kontrolę. Wolno i głęboko pocałował Bryana. Zdecydowanie jednak zakończył pocałunek, kiedy ciche westchnienie wymknęło się z jego ust.

– Jak rozumiem, tego miałem się nie dowiedzieć?

– Mhm…

– I brałeś pod uwagę, że mogłeś za to nieźle oberwać? – pytał dalej ponurym tonem Kyle. Palce jego wielkiej dłoni zacisnęły się na karku Bryana.

– Zakładałem, że nie dowiesz się. – Przyznał niechętnie Bryan.

– Mhm.– Tym razem Kyle udzielił lakonicznej odpowiedzi.– Czy to w ogóle zadziałało?

Bryan rzucił mu niepewne spojrzenie. Po czym wzruszył ramionami nonszalancko.

– Trochę. Tom bardziej się pilnował. Problem był taki, że nigdy nikt cię nie widział ze mną. Nawet zdjęcie, które zacząłem ze sobą nosić, przestało być wiarygodne. – Brwi Kyla uniosły się do góry w zaskoczeniu. Mały złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta.

– Masz moje zdjęcie?

Twarz Bryana znów zapałała czerwienią.

– Nasze właściwie. Z urodzin Matta…

– …Ale? – Dopytywał się Kyle kpiąco.

– Och! Odciąłem go, zadowolony? – Bryan nagle chciał zerwać się z kolan Kyla i odsunąć. Jakim cudem myślał, że siedzenie mu na kolanach to był taki dobry pomysł? Powinien trzymać się od niego z daleka. Kiedy ta rozmowa się skończy, dobrze będzie, jeśli tylko głupie serce Bryana będzie poturbowane.

Kyle parsknął śmiechem. Jego niebieskie oczy lśniły wewnętrznym humorem. Prosto i niewinnie pocałował Bryana w usta. Umknął jednak zbyt szybko, aby Bryan mógł się nacieszyć.

– No no, bardzo sprytnie. Ale, co się stało dziś? – Jeszcze nie wiedział jak jest do tego wszystkiego nastawiony. I czując złość, i irytację narastającą w jego brzuchu, wolał poczekać na wszystkie informacje. Zanim komuś skręci kark.

– Dziś przydybał mnie po lekcjach w szatni i przystawiał się na maksa. Myślałem, że chyba zabiję go taki byłem wściekły. A on tylko się śmiał. W końcu przygniótł mnie do ściany i chciał pocałować. – W tym momencie nie tylko Bryan drżał. Kyle również, ale z morderczej wściekłości. Jak ktoś mógł znęcać się nad kimś tak delikatnym i miłym jak Bryan?

– Zrobił ci krzywdę? – Z trudem udało mu się wycedzić przez zęby. Bryan spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczyma.

Nie on miał się go bać tylko ten pozbawiony mózgu i w niedalekiej przyszłości jaj idiota. Zdecydowanie przytulił Bryana do swojej szerokiej piersi, wkładając jego głowę pod swoja brodę. Bryan drżał lekko na całym ciele. Ale trudno było powiedzieć czy bardziej z nerwów czy z frustracji.

– Nie, nie miałby czym i nie wiedziałby jak – parsknął, choć to nie była prawda. Zranił go i to niestety nie cieleśnie. Bo większość fizycznych ran można po prostu zagoić.

– Jego szczęście…

– Ale jego kumple nas nakryli. Tom się wściekł. Odwrócił całą sytuacje. Powiedział, że go molestowałem. Powiedziałem prawdę, ale to nic nie dało. – Jego ton jasno i wyraźnie wskazywał na to, że wcale nie wierzył, aby była inna opcja. To było przykro słuchać jak wiele było cynizmu w kimś tak młodym. Kyle uznał, że to zasługuje na kolejny pocałunek.

Delikatnie polizał kącik ust Bryana, następnie dolną jego wargę. Jakikolwiek protest formował się na jego ustach został stłumiony językiem Kyla. Obaj jęknęli, kiedy z zapałem zaczął wylizywać wnętrze jego ust. Mocno i gorąco. W sekundę później Bryan znów był schowany w szerokich ramionach Kyla. Jedyne, co ich mogło rozdzielić to brak tlenu. Bryan odsunął się trochę drżąc i dysząc. Twarz schował w szyi Kyla.

– Pokłóciliśmy się. Tamci wyśmiali mnie. Bo kto by mi uwierzył, takiemu nic. Taki brzydal. To oczywiste, że musiałem się na niego rzucić!

– Ale…– Kyle zaprotestował. Zanim jednak zdołał zwokalizować swój sprzeciw, Bryan uciszył go jednym zimnym spojrzeniem. Ok… to nadal nie jest odpowiedni moment na rozsądną rozmowę.

– Akurat wszyscy zlecieli się jak zadeklarowałem, że mój „chłopak” jest tak seksowny i tak zakochany we mnie, że nie dotknąłbym takiego śmiecia jak Tom nawet kijem…– Głosik Bryana słabł i słabł z każdym słowem. Nie mógł też spojrzeć na Kyla. Ze zdenerwowania przygryzł dolną wargę.

– Hej spokojnie. – Kyle spróbował go uspokoić, choć sam nie czuł się ani trochę spokojny. Jego wybuch jednak niczego by nie zmienił. –  Już gorzej być nie może. Nie stresuj się.

Bryan popatrzył na niego z krzywą miną. Jego oczy wskazywały na to, że to jeszcze nie koniec. Kyle westchnął.

– Dalej. Gadaj i miejmy to już za sobą.

Młody mężczyzna zawahał się, po czym ironiczny uśmieszek wykrzywił mu usta.

– Może jeszcze jeden pocałunek zanim mnie zabijesz? – Kyle tylko parsknął w odpowiedzi. Prawdę jednak powiedziawszy serce stało mu w gardle. W ciągu tych kilku godzin, przywiązał się do Bryana tak bardzo, że mógłby zrobić dla niego, praktycznie wszystko. Nie wiedział tylko, co to „wszystko” znaczy.

– Nie, nie zabiję cię i nie pozwolę się rozproszyć.

– Och! Moje pocałunki cię rozpraszają? – Bryan nagle się zapalił. Kyle strzelił mu klapsa. Delikatna dolna warga Bryana, ślicznie wygięła się w lekkim dąsie. Niestety Kyle zdawał się być całkiem na to odporny.

– Ok, Ok. po prostu tak jakoś wyszło, że … Powiedziałem, że przyjdziesz na mój Prom Ball, jako mój partner!

– Co? – Kyle zerwał się niemal zrzucając Bryana na podłogę. Młody siedział ze spuszczoną głową, jego ramiona zaczęły podejrzanie drżeć. W tej chwili jednak Kyle nie potrafił się tym przejąć. Myśli wirowały mu w głowie jak huragan. Konsekwencje całej tej sytuacji mogą być kolosalne. Jego reputacja wisiała na włosku. Nie żeby miał problem z byciem postrzeganym, jako gej. Sytuacja jednak nie była tak prosta. Jego rodzina i rodzina Bryana po prostu odpadną. Musi zastanowić się, co zrobić w tej całej sytuacji? A przede wszystkim musiał wziąć pod uwagę uczucia Bryana. Nie mógł pogłębić cierpienia, które wyraźnie było widać w jego oczach.

Starając się ukryć swoje uczucia Bryan wstał i wsparł dłonie na biodrach.

– Rozumiesz, to nie tak, że w ogóle miałem zamiar iść na Bal. Więc to nie jest żaden problem… Tom i tak w to nie uwierzył. Więc, jeśli się tam nie pokarzę, to nie będzie żadne zdziwienie. A te ostatnie dwa tygodnie miną w oka mgnieniu. – Bryan starał się brzmieć przekonywująco i stanowczo. Kyle tylko rzucił mu ironiczne spojrzenie.

– A dlaczego ten „Bestia Inteligentna” ci nie uwierzył? – To na serio ciekawiło Kyla. Bryan spojrzał na niego z niedowierzaniem. Po czym wybuchnął głośnym, smutnym śmiechem.

– Kyle, proszę cię. Jak to sobie wyobrażasz? Taki facet jak ty i ja? No proszę cię, bądź poważny.

Kyle nadal tylko na niego patrzył, jakby stwierdzenie Bryana nie było, aż tak oczywiste, jakby to się mogło Bryanowi wydawać. Z westchnieniem Bryan potargał swoje blond włosy.

– Człowieku. Kto uwierzy, że chciałbyś być zemną? Mną?! Szarym i ponurym, beznadziejnym, mną? – Młodszy mężczyzna spojrzał na niego lśniącymi oczyma. – Jesteś piękny. Idealny. Nie ma opcji, że byś mnie chciał. Kiedy palnąłem o nas …to było …głupie. Nie myślałem.

– Bryan. Przesadzasz. – Kyle stwierdził spokojnie.

– Nie. Niestety nie. Nawet Tom stwierdził, że żaden prawdziwy facet nie wytrzymałby z takim beznadziejnym mną. I wierz mi, mogłoby się zdawać jakby znał mnie jak własną dłoń!

– Nie dawaj się na to nabrać. Teoretycznie, pewne cechy, można przypisać praktycznie każdemu. – Kyle nie potrafił zrozumieć, dlaczego Bryan tak nisko się cenił.– To był jego głupi traf. Co ci powiedział?

– Och, nie chce o tym rozmawiać. Miał zbyt dużo racji.

– Nie! Zdziwiłbyś się jak wielu ludzi pragnie tego samego. Jak wielu ma te same oczekiwania i pragnienia.

– Ale nie każdy jest taki…potrzebujący, uzależniony od uczuć, troski i opieki. Taki chciwy emocjonalnie. Jestem facetem na litość boską! Powinienem wziąć się w garść, a nie snuć nierealne marzenia. – Bryan zdenerwowany i wyraźnie smutny, zaczął ciskać się z kąta w kąt, niewielkiego pokoju.

Kyle czuł jak jego dłonie same wyciągają się, aby objąć swojego małego przyjaciela. Jakiś głosik z tyłu głowy, który do tej pory nazywał zdrowym rozsądkiem, podszeptywał mu sposoby na to jak pocieszyć Bryana. Daleko by jednak nie zaszli, gdyby pozwolił się zdekoncentrować.

– Bryan uspokój się. Tom może iść się pieprzyć samemu. Zastanów się, co ty byś chciał od swojej…go idealnego partnera. Czy miałbyś mu za złe, że cię potrzebuje? – To się nazywało granie adwokata diabła. I Kyle nagle odkrył, że jest w tym niespodziewanie dobry… Bryan uniósł nagle na niego swoje pełne łez oczy. Szeroki uśmiech rozbłysnął na jego twarzy jak neon.

– Och, Kyle! Gdybym miał taką osobę… ukochanego. Ozłociłbym go gdyby mnie potrzebował, ufał na tyle żeby się do mnie zbliżyć i kochać mnie. Gdyby mnie chciał, choć w połowie tak jak ja go pragnę, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Całowałby go, przytulał. Wykrzyczałbym na cały świat, co do niego czuję. Oddałbym mu wszystko. Jeśli ktoś cię pragnie, kocha i potrzebuje to wszystko, czego możesz chcieć i potrzebować w życiu. Nie rozumiesz tego?

Kyle rozumiał. Rozumiał aż za dobrze. Rozumiał, czemu taki Tom mógł uznać, że Bryan jest potrzebujący i chciwy. To, czego pragnął Bryan było jednocześnie najprostszą i najtrudniejszą sprawą. Bardzo niewielu ludzi potrafiło docenić taki dar jak Bryan. Szczęściem on nie był idiotom.

– Czyli dla ciebie z kimś „takim” nie jest nic, nie w porządku? – zapytał niewinnie. Bryan zmarszczył groźnie brwi jakby rozważał czy mu nie dowalić.

– Przestań. Wiesz, że nie. Potrzebować kogoś nie jest słabością. Potrzebować kogoś jest wolnością. Dopóki nie wiemy, że czegoś potrzebujemy. Nie wiemy nawet, że tego nie mamy – stwierdził stanowczo, ale z lekkim rozmarzeniem. Jednak w sekundzie, kiedy dostrzegł przeszywające go spojrzenie Kyla, wyprostował się gwałtownie i zadarł podbródek.– A czy dodałem, że Tom uważa mnie za mięczaka?

Kyle parsknął nieelegancko i podkradł się ostrożnie do Bryana.

– Nie martw się. Ja zajmę się zmianą jego poglądów. – Po czym chwycił Bryana w objęcia i wpił w jego usta. Mocno, intensywnie i namiętnie.

Fala gorąca uderzyła Bryanowi do głowy, jednocześnie z falą podniecenia uderzającą w jego jądra. Jego świat zawirował. Z obawy, ale i z pragnienia chwycił się gwałtownie szerokich barków ukochanego. Jego ciało idealnie pasowało do muskularnej sylwetki Kyla. Przy wzroście stuosiemdziesięciupięciu centymetrów i wadze stu kilogramów, Kyle potrafił skryć Bryana w swoich ramionach. I Bryan chciał się tam ukryć, schować i przede wszystkim nie wypuszczać Kyla nigdy więcej z rąk. Jakiekolwiek szaleństwo go opanowało, Bryan pragnął, aby trwało wiecznie. Wszystko, co miał, wszystko, co czuł przelał w ten pocałunek. Lata ukrytej miłości i tysięcy gorących pragnień, skompresował w jeden kilku minutowy pocałunek. Jego kolana drżały jak galaretka. Jego napięty do granic możliwości członek ociekał z podniecenia. Jeszcze kilka minut i chyba wystrzeli tu i teraz. Całym ciałem pragnął, aby Kyle czuł dokładnie to samo. Pragnął, aby się uzależnił, aby już nie mógł bez niego żyć. Tak jak on nie potrafił!

I najsmutniejsze było to, że to były niedorzeczne pragnienia. Łkając cicho obsypał twarz Kyla drobnymi pocałunkami. Dosięgając niemal każdego skrawka jego odsłoniętej skóry. Obaj niemal dyszeli. W końcu Kyle oderwał swoje opuchnięte usta od Bryana.

– Och boy! To było, było…

– Och, tak. Zdecydowanie było…– odparł Bryan bez tchu, wtulając twarz w pierś Kyla. Pachniał tak cudownie. Jak piżmo, pot i seks. Gdyby nie koszulka Kyla, prawdopodobnie lizałby go od stóp do głów. Z jękiem oderwał się od pięknego ciała mężczyzny.

– Mmmm…nie żebym narzekał, ale nie wiem jak długo jeszcze dam radę się powstrzymywać. – Wiedział, po prostu wiedział, że sobie tego nie wybaczy, ale musiał dać szansę Kylowi, aby się wycofał. Ulec chwili było łatwo, żyć z konsekwencjami tej nagłej decyzji już nie. – Doceń, więc mój gest i wiej, puki masz spodnie na sobie.

Kyle wybuchnął śmiechem, trochę roztrzęsionym i lekko ochrypłym, ale jednak śmiechem. Zrobił też krok do tyłu. Drżącymi dłońmi rozkosmał włosy jeszcze bardziej.

Bryan musiał usiąść. Jego nogi nie mogły utrzymać go już dłużej.

– Co teraz? Nie zamierzasz skręcić mi karku? – Bryan wsunął się dalej na łóżku i oparł o ścianę, jak poprzednio siedział Kyle. Mężczyzna zrobił kilka kroków niezdecydowanie. Widać było jak intensywnie myśli. Bryan starał się uspokoić bicie swojego szalonego serca. Musiał nastawić się na najgorsze. Kyle miał wszelkie prawo, aby być wściekłym. Gdyby ludzie się dowiedzieli miałby zszarganą reputację. Kyle przyjrzał mu się przez chwilkę i w końcu wpełzł na łóżko tuż przy nim.  Wkrótce siedzieli bok przy boku.

– Czego byś chciał Bryan? Tak, naprawdę bardzo? – zapytał cicho. Młody wzdrygnął się lekko i spojrzał na niego zaskoczony, ale i zakłopotany. Przyznawanie się do własnych uczuć zawsze było trudne. I normalnie nie dałby rady wykrztusić z siebie słowa. Ale dzisiejszy dzień był inny niż wszystkie. Może to był moment, kiedy należało podjąć wyzwanie i sięgnąć po to, czego się pragnęło?

– Tak naprawdę bardzo, to bym chciał…nie, źle to ująłem. Wszystko, czego pragnę to… ciebie Kyle. Możliwości kochania cię i bycia z tobą. Troszczenia się o ciebie i wspierania. – Przyznał Bryan cicho, głęboko patrząc w błękitne oczy. – Problem w tym, że ty mnie nie potrzebujesz.

Brwi Kyla uniosły się w zaskoczeniu na ciche stwierdzenia Bryana. On zdecydowanie powinien popracować nad jego poczuciem własnej wartości.

– Może byś pozwolił mi o tym zadecydować? – Bryan zarumienił się na łagodną reprymendę. – Czyli oględnie mówiąc, pragniesz być ze mną?

– Tak – odpowiedź była natychmiastowa, ale zdecydowane łuki brwi Bryana zmarszczyły się podejrzliwie.

– Możesz mi wytłumaczyć jak to się stało? Dlaczego ja?

Tym razem jego przyjaciel popatrzył na niego jak na wariata.

– Gorzej ci? Jesteś jak moja erotyczna fantazja przywołana do życia. Na dodatek jesteś miły, dobry, grzeczny i serdeczny. Proszę cię, nie narodził się idiota, który by cię nie chciał. – Bryan wydawał się podejrzanie oburzony na taką możliwość. Kiedy Kyle znów się roześmiał, gorące rumieńce zalały jego policzki. – To nie jest śmieszne. Byłem zadurzony w tobie od chwili, kiedy wszedłeś do tego domu po raz pierwszy, potykając się o swoje długie nogi w wieku czternastu lat. Kiedy uśmiechnąłeś się do mnie, miałem ochotę paść na kolana i cię wielbić – wyznał lekko zirytowany Bryan. Dlaczego Kyle nie potrafił tego pojąć?

– Nikt, nigdy jeszcze, nie powiedział mi nic równie wspaniałego. – Kyle objął kark Bryana dłonią i pocałował go lekko. Bryan jednak odsunął się.

Tym razem to Kyle się zirytował, zachowanie Bryana było nie do przewidzenia.

– Nie rób tego. Nawet nie wiesz, co mi robią twoje pocałunki. Wkrótce nie będę mógł bez nich żyć, a ty znikniesz nie oglądając się za siebie. Nie traci się czegoś, czego się nigdy nie miało! – Szybko wytłumaczył Kylowi. Miał już dość odpowiadania na pytania. Teraz miał kilka własnych. Pytanie główne czy Kyle udzieli mu jakichkolwiek odpowiedzi?

– Jesteś bardzo szczery, prawda? Niczego nie owijasz w bawełnę. – Kyle przyglądał mu się uważnie. Chciałby móc czytać w jego myślach i był pewny jak jasna cholera, że nie chciałby, aby Bryan mógł czytał w jego myślach.

– Nie wiesz, jakie to dołujące, bez przerwy ukrywać prawdę, tłumić emocje, obawiać się odezwać? W tej chwili pozwalam sobie na to, ponieważ jestem załamany i chyba, dlatego że przy tobie czuję się bezpiecznie.

– To bardzo dobrze Bryan. Bardzo. Możesz polegać na mnie, zawsze. – Kyle poklepał go po kolanie lekko. Jego przyjaciel popatrzył na dłoń nadal spoczywającą na jego nodze. Dokąd to wszystko prowadzi? Co dalej?

– Kyle wyłudziłeś ode mnie wszystkie informacje, jakie tylko się dało, odpowiedz mi teraz na moje pytania, mógłbyś? – Starał się nadać głosowi tak wiele stanowczości jak tylko udało mu się wymustrować. Ale szczerze powiedziawszy żołądek podchodził mu do gardła.

– Chciałbym móc. Jeśli jednak chodzi o to, co dzieje się między nami. Nie jestem pewien czy sam wiem, co się dzieje. – Kyle wzruszył szerokimi ramionami. Nie bardzo też umiał spojrzeć mu w oczy.

– Ale…? Pocałowałeś mnie. A nie lecisz na facetów. Wiem, bo tuziny lasek przewijały się przez twoje łóżko. – Bryan wypalił zirytowany. Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie.

– Nie wiem, czy powinienem czuć się pochlebiony, czy zirytowany. Nie każda laska wylądowała w moim łóżku. Choć chciały, aby wszyscy w to wierzyli. – Bryan parsknął na buńczuczne słowa Kyla.

– Szczęściary.

– Skoro tak twierdzisz. – Garnitur bielutkich zębów Kyla niemal go oślepił w szerokim uśmiechu.

– Więc co robisz ze mną? I wierz mi zdaję sobie sprawę z tego, że ci się podobało. – Może to był upór, ale Bryan nie potrafił sobie odpuścić.

– To prawda. Dlatego nadal tu jestem. Chcę…mmm… Chcę dowiedzieć się więcej. Sprawdzić…– Kyle przerwał, kiedy Bryan zerwał się z łóżka i stanął po drugiej stronie pokoju, patrząc na niego na przemian wściekły i zrozpaczony. Kiedy Kyle chciał podejść, zaczął gwałtownie potrząsać głową.

– Nie, nie, nie… Nie będę twoim eksperymentem. Nie mogę. Nie zniósłbym, kiedy zaspokoiłbyś swoją ciekawość i wrócił do swoich wielbicielek.

– Bryan, to nie tak. Nigdy bym ci czegoś podobnego nie zrobił. Nie przemyślałem sobie jeszcze wszystkiego, bo wziąłeś mnie przez zaskoczenie, ale chcę być z tobą. – Kyle wpakował dłonie w kieszenie swoich grzesznie obcisłych jeansów. Minę miał niepewną i trochę nieśmiałą. Bryan miał wrażenie, że zemdleje.

– Ty chyba zwariowałeś!

– Pewnie tak. Wierz mi sam się nad tym zastanawiałem. Ale to ma sens.– Kyle zaśmiał się nerwowo. Jednym ruchem długiej ręki pociągnął Bryana w swoje ramiona. Mocno i zdecydowanie objął go, i spojrzał mu w oczy.

– Cco…to dla mnie znaczy? – Bryan zbyt długo był w życiu rozczarowany, aby teraz uwierzyć w niewiarygodne.

– To mój drogi, znaczy…, że zabiorę cię na bal!– Kyle niemal nie dał rady powstrzymać śmiechu na widok zszokowanej miny Bryana. Niechciał jednak, aby Bryan doszedł do wniosku, że żartuje. Bo nie żartował, bez względu na to jakby to nie było szalone.

– Aaa…le…ale…le…cco…jak?

– Bryan, wyluzuj. Wszystko będzie dobrze. Tom będzie miał bardzo niemiłą niespodziankę.– Delikatnie, ale stanowczo pocałował niższego mężczyznę. Uważnie obserwując jego reakcję.

– Co ludzie powiedzą? Twoja rodzina, Matt? – Bryan schował twarz w piersi Kyla. Jak szalony zastanawiał się, co też najlepszego robi zniechęcając mężczyznę swojego życia? Nie mógł jednak pozwolić, aby zrujnował sobie życie, właśnie z tegoż samego powodu. Kyle był mężczyzną jego życia. Bryan nie chciał, aby kiedykolwiek cierpiał. Lub gorzej, żeby go znienawidził za to, co się może stać.

– Bryan to nie ma znaczenia. Nie dla mnie, w każdym bądź razie. Jeśli będziesz chciał nie musimy nikomu mówić, jeśli zechcesz powiemy wszystkim. – Nie miało znaczenia, co byłoby trzeba zrobić, jedno było jednak pewne. Chciał pocieszyć Bryana, zaopiekować się nim i otoczyć go troską. To było szaleństwo, bezsens. Jednocześnie Kyle nie pragnął w życiu niczego bardziej.

– Tak po prostu? Jednego dnia mnie nie zauważasz, a następnego „puff” i spełniasz moje wszystkie marzenia? – Bryan znów zerwał się i stanął po drugiej stronie pokoju, podejrzliwie przyglądając się Kylowi. Był dużo bardziej skłonny uwierzyć, że to był jakiś podstęp lub żart. Choć rozdarłoby to jego serce na kawałki. Kyle westchnął cicho. Nie dziwił się Bryanowi. Sam sobie nie do końca wierzył.

– Tak, tak po prostu. Pocałowałeś mnie i to sprawiło, że nigdy nie byłem w życiu niczego bardziej pewien niż tego, że chcę ciebie. Tylko i wyłącznie ciebie. A po drugie…– zawahał się lekko. Wiedział jednak, że tylko szczerością wygra zaufanie Bryana – Po drugie… chcesz zaoferować ukochanej osobie dokładnie to, czego pragnę dla siebie. Jak mogę ryzykować, że pokochasz kogoś innego? Muszę, chcę i pragnę abyś dał mi szansę. To może być moja jedyna nadzieja i okazja.

Bryan znów stał z szeroko rozdziawionymi ustami. Jezu! Gwiazdka w tym roku jest wcześniej? Czy może zginął w wypadku samochodowym i poszedł do jego własnego prywatnego nieba? Cokolwiek się działo czuł, że chyba zaraz zemdleje. Kyle uśmiechał się do niego na wpół nieśmiało i na wpół zachęcająco. Jego wysokie policzki zdobił delikatny rumieniec.

– Nie stój tak tylko powiedz coś. Mam serce w gardle.– Kyle wydukał niepewnie. Po raz pierwszy w życiu był przerażony, bo nigdy wcześniej w życiu nie zależało mu bardziej na pozytywnej decyzji jak w tym momencie. Strach boleśnie ściskał mu wnętrzności. Bryan stał jak zamurowany na przemian bladnąc i rumieniąc się. Widać było, że za każdym razem, kiedy zaczyna się decydować, nowe wątpliwości trzymają go w miejscu. Kyle nie mógł patrzyć jak jego śliczny, delikatny mężczyzna jest rozdzierany przez niepewność. Jak miał udowodnić mu, że nie kłamie i nie żartuje? Że nie zamierza go wykorzystać czy zadrwić z niego? Pomysł wpadł mu do głowy i wziął go z zaskoczenia.

– Umów się ze mną na randkę. Proszę? – Zdecydowanie wziął spiętego Bryana za dłoń i uniósł ją do ust.– I byłbym zachwycony gdybyś pozwolił mi jutro odwieść się do szkoły…

– Aale, to blisko. – Nieśmiało zaprotestował oszołomiony Bryan. Jego głowa wirowała od obaw, uczyć i strachu. Kyle uśmiechał się jednak do niego łagodnie.

– W takim razie. Czy mógłbym cię odprowadzić?

Możliwość i konsekwencje wynikające z tego sprawiały, że serce Bryana niemal nie wyrwało się na wolność, z jego piersi.

– Czy ja śnie? Powiedz, że nie. – Wahanie i obawa w głosie Bryana rozdzierało serce Kyla. Zdecydowanie i stanowczo wciągnął młodszego mężczyznę w swoje ramiona i pocałował z całym uczuciem, jakie go zalewało. Mocno, namiętnie i po męsku. To było jakby brał go w posiadanie, nie pozostawiając cienia wątpliwości, do kogo teraz Bryan należy.

– Nie śnisz, baby. Jesteś mój! – Lekki uśmiech wygiął jego opuchnięte, lśniące usta, na widok uniesionych brwi Bryana.– A ja zdecydowanie jestem twój!

Bryan wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze, choć wcześniej nawet sobie nie uświadamiał, że je wstrzymuje. Spróbował zapanować nad sobą. Stanowczo spojrzał w uśmiechnięte, lekko zamglone pożądaniem oczy Kyla.

– Wiesz, co robisz? Wiesz, co to wszystko może znaczyć? Jak to może się skończyć? Jaki obrót przyjąć? To może być katastrofa dla ciebie i twojej rodziny. Możesz stracić przyjaciół…

– Wiem! – Kyle przerwał mu zanim biedak znów się nakręcił. – Jeśli ich stracę, to nie byli moimi przyjaciółmi w pierwszym miejscu!

Z rozdrażnieniem przeciągnął dłonią po włosach. Nie chciał i nawet nie był w stanie myśleć o konsekwencjach, i możliwościach w tej chwili.

– Bryan cokolwiek się stanie i jakkolwiek się to skończy, to jesteś wart ryzyka. Nie rozumiesz?– zapytał z rozpaczą, widząc niepewną i zaskoczoną minę swojego przyjaciela.

– Nie, szczerze mówiąc nie rozumiem. Jak możesz chcieć zrobić to dla mnie? Jak możesz chcieć mnie?

– Zadajesz najgłupsze pytania na świecie. Kto zdołał pozbawić cię pewności siebie?

Bryan tylko wzruszył ramionami. To nie było całkiem tak. Miał o sobie dobre zdanie we wszystkim oprócz swojego życia uczuciowego. Zakochanie się w heteroseksualnym przyjacielu brata, może to zrobić człowiekowi.

– Jesteś uzdolniony i prawie wszystko przychodzi ci bez wysiłku. – Kyle nie zniechęcał się jego ponurą miną i milczeniem.– Tam gdzie inni potrzebują włożyć wiele nakładu, ty masz to na skinienie palca. Nie rozumiem, dlaczego traktujesz siebie tak krytycznie?

– Spójrz na mnie! Do jakiej kategorii byś mnie zaliczył? Mały mózgowiec. Nudny i …

– Zarozumiały.– Kyle przerwał tyradę Bryana zanim znów się nakręcił.

– Co?!– Szczęka Bryana opadła na podłogę.– Jak nawet możesz tak mówić?

– Bo twój największy problem to twój wygląd czy raczej brak jego, w twoim własnym mniemaniu. – Kyle nie miał zamiaru popuścić Bryanowi. W końcu był inteligentnym chłopakiem. Sam powinien to wiedzieć. – Czy na serio jesteś tak płytki, że zewnętrzny wygląd ma dla ciebie takie wielkie znaczenie?

Bryan jak lodowe szpilki wbite w jego ciało, czuł prawdziwe pytanie ukryte pod słowami Kyla. „Czy tylko mój wygląd ma dla ciebie znaczenie?”

Jak w ogóle mógł go o to podejrzewać? Złość znów podniosła mu ciśnienie.

– Nie wygląd zewnętrzny nie ma dla mnie AŻ tak wielkiego znaczenia. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. – Z tym, że to nie ty musisz żyć w moim ciele. Gdybym miał tyle wzrostu, co ty, wyglądał jak ty i wielbiciele kładli mi się pokosem do mych stóp, też mógłbym sobie pozwolić na luksus nie przejmowania się nim.

– Ty po prostu nie pojmujesz, że niczego ci nie brak, prawda? Jak słodki i uroczy jesteś w rzeczywistości?– Kyle jakby z niedowierzaniem potrząsnął głową.– To, co niewidoczne jest znacznie ważniejsze od tego, co kto ma na zewnątrz. A z tym też nie masz najmniejszego problemu. Znam znacznie mniej przystojnych mężczyzn od ciebie. I znacznie głupszych.

– Tylko że ludzie mają mentalność wyrabiania sobie opinii o innych zanim nawet masz szansę otworzyć usta.– Bryana parsknął cynicznie. Nie, Kyle nie miał szansy pojąć, o co mu chodziło. W teorii wszystko, zawsze powinno być cudowne. – Mówisz, że nic mi nie brakuje. Ale jakoś nie widzę abym przyciągał do siebie uwagę adoratorów!

Kyle uśmiechnął się nagle jak drapieżnik i posłał dreszcz…obawy? Ekscytacji? Wzdłuż kręgosłupa Bryana.

– Och, baby, moją zdecydowanie masz!

Szybkim zdecydowanym ruchem wziął Bryana w ramiona i wypędził z jego głowy jakiekolwiek wątpliwości.

 

5

 

Kyle siedział naprzeciwko czworga zszokowanych członków swojej rodziny, siedzących teraz z rozdziawionymi ustami. Cztery pary oczu, podobnych do jego własnych, wytrzeszczało się na niego jakby urosła mu nagle jeszcze jedna głowa.

Kyle, pomimo że starał się zachować poważną i opanowaną minę, miał ochotę się roześmiać. A to był niemały postęp. Bo od chwili, kiedy otworzył usta przy swoim rodzinnym stole tego ranka, był przerażony i obawiał się czy da radę, choćby słowo wydusić z siebie.

Z całych sił starał się zapewnić przerażonego Bryana, że wszystko będzie ok, ale nie był pewien czy udało mu się nabrać nawet samego siebie. Wspólnie z Bryanem postanowili, że powiadomią ich rodziny już od początku. Cóż, wspólnie postanowili, jeśli nie licząc, czasu, jaki najpierw musiał poświęcić na przekonanie Bryana, że –„Nie, nie potrzebuje czasu, aby się zastanowić i nie, nie chce najpierw spróbować czy mu się spodobają randki z Bryanem, w razie gdyby potem chciał się rozmyślić. Nikt by nie musiał wiedzieć.”

Zdecydowali, że rodzicom Bryana i Mattowi powiedzą razem, ale rodzinie Kyla postanowili, że powie sam. Nie miał bladego pojęcia, jaka będzie ich reakcja i nie miał zamiaru narażać Bryana na jakiekolwiek nieprzyjemności. Jego instynkt opiekuńczy rozwinął się u niego względem Bryana do nielogicznych rozmiarów. Nikt nie miał prawa narażać jego „chłopaka” na jakiekolwiek przykrości. Nikt! Nawet jego, niezmiernie teraz zszokowana rodzina.

Pod ich bacznym, przeszywającym i lekko nieprzytomnym spojrzeniem, Kyle miał ochotę zacząć się wiercić. Także cisza, która zapanowała nagle w kuchni wbijała się w jego bębenki słuchowe. Miał ochotę wrzasnąć na nich, aby wreszcie zareagowali. Niespokojny i zdenerwowany odkrzyknął głośno. Jeśli zaraz nikt się nie odezwie to chyba po prostu wyjdzie stąd, bez oglądania się za siebie. Może stwierdzenie prosto z mostu „Zabieram dziś Bryana na naszą pierwszą randkę! ” Nie było najmądrzejszą opcją. Może powinien powiedzieć coś bardziej w stylu…” Kochani, chciałbym coś ogłosić…” albo …

– Bryana? Jakiego Bryana? Tego Bryana?– Śmiertelnie opanowany ton jego ojca, całkowicie stał w sprzeczności z jego chaotycznymi pytaniami. Kyle przełknął boleśnie, spoglądając na swojego tatę. Wspaniały, poważny, opiekuńczy mężczyzna w sile wieku, nadal przystojny pomimo siwizny przyprószającej jego skronie. Kyle podziwiał go i szanował. Pytanie czy jego ojciec będzie nadal szanował jego? Cóż, zaraz się przekona.

– Tak tato, tego Bryana. Myślę, że zabiorę go do kina i na pizzę. – Kyle nie miał zamiaru czuć się zdeprymowany. Nie miał, czego się wstydzić, ani obawiać. Jego rodzina z resztą nigdy nie wykazywała najmniejszych przejawów homofobii.

Ciche sapnięcie jego matki, na chwilkę oderwało go od nadal pasywnej twarzy swojego ojca. Śliczna kobieta o blond lokach i dystyngowanej sylwetce, dalej spoglądała na niego lekko zszokowana. Kyle uśmiechnął się do niej pocieszająco. To do cholery przecież nie koniec świata. Przecież nie oświadczył właśnie swoim rodzicom, że „stuknął” jakąś niewinną panienkę i spodziewają się dziecka. Na obecna chwilę już mu to dłużej nie grozi!

Nie! Myślenie o seksie i Bryanie w jednym zdaniu nie było najlepszym pomysłem przy rodzicach. Jego ciało wybierało siebie najdziwniejsze momenty, aby reagować. Tak jak właśnie teraz. Dyskretnie poprawił się na krzesełku, aby ulżyć dyskomfortowi w jego spodniach. Fokus człowieku.

– Mamo…

– Czy potrzebujesz gotówki? – Cichy, ale spokojny głos jego ojca przerwał mu zanim Kyle zmobilizował się, aby zacząć udzielać, jakiś wyjaśnień swojej matce. Teraz to cała rodzina spojrzała z szokiem na jego ojca, z nim włącznie.

To już?

Tak o?

Bez żadnych pytań czy czegokolwiek? Kyle nie wiedział, czego się spodziewać, ale chyba mimo wszystko nie spodziewał się tego. I dwójka jego rodzeństwa najwyraźniej też nie. Bo czekali, na to kiedy zacznie się „imprezka” cichutko do tej pory. Brak przewidywanej reakcji ze strony ich ojca wytrącił ich kompletnie z równowagi. Meg, jego o rok młodsza siostra, zwróciła się do ich ojca z nadąsaną minką.

– To nie fair tato! Dlaczego nigdy mnie nie pytasz, czy mam kasę na randki? – Szeroki uśmiech rozjaśnił jej śliczną twarz, kiedy całkiem bez skrępowania mrugnęła na Kyla okiem. Młody mężczyzna poczuł się jakby tona kamieni opadła z jego duszy. Przynajmniej jego siostra zaakceptowała go bez zastrzeżeń. Za to jego piętnastoletni brat, ze złością zaplótł ręce na piersi i wyraźnie było widać jak strzelił focha.

– To totalnie zrujnuje moją reputacje w szkole! Nie wiem jak ja, mam się tam znów pokazać? To jest totalnie nie fair!

Trzy oburzone parsknięcia, spowodowały, że Kyle w końcu się roześmiał. Poklepując kościste ramię swojego brata.

– Tak kochany braciszku, bo to „totalnie” chodzi o ciebie.

Sam tylko uciągnął minę jeszcze bardziej i obrzucił tych nic nierozumiejących dorosłych, ponurym spojrzeniem. Ale cóż, bycie juniorem w High School nigdy nie jest łatwe. Będzie musiał przetrwać chwilową niepoczytalność swojego brata. Bo jaki normalny facet wyrzekłby się tych wszystkich lasek, które same się na niego rzucają!?

– Kyle!– Sześcioletnia Susy wypadła zza kontuaru, za którym się chowała i jak burza wpadła w jego ramiona.– Kyle, Kyle, Kyle…czy teraz Bryan będzie twoim „chłopakiem”?

Kyle mrugając zaskoczony nerwowo spojrzał na swoją matkę, która do tej pory nie odezwała się ani słowem.

– Susy Mary Mathews ile razy ci powtarzam, że nie wolno podsłuchiwać, kiedy dorośli rozmawiają?– Matka zwróciła się bezpośrednio do córki, nie spoglądając w oczy synowi. Serce Kyla ścisnęło się w jego piersi boleśnie. Susy tylko wzruszyła maleńkimi ramionkami.

– A jak inaczej mam się dowiedzieć czegokolwiek w tym domu?– Znów całą uwagę przeniosła na swojego uwielbionego brata. – To jak?? Będzie teraz twoim chłopakiem czy nie? Bo to by oznaczało koniec tej tępej, wrednej…

– Susy! – Tym razem ojciec rzucił córce ostrzegawcze spojrzenie, ale Kyle widział, że stara się stłumić uśmiech.

–… pustogłowej Mony! – Córeczka dokończyła swoją tyradę ignorując ojca, jak było zresztą do przewidzenia. – Nawet sobie nie wyobrażasz jak to było „ totalnie nie fair”, kiedy ciągle się tak do ciebie czepiała. Niemal wbijała w ciebie te swoje czerwone pazury!

– Susy, ja…

Susy właściwie nie była zainteresowana odpowiedzą Kyla, tylko nakręcała się bardziej. Mała kula energii i żywiołu.

– Ja lubię Bryana. Jest słodki. Nie uważasz, że jest słodki? I ładny, i miły. Ale przede wszystkim słodki. Ale nie, musisz tak uważać, jeśli będziesz z nim chodził na randki.  A będziesz go całował na tych randkach? Albo w swoim pokoju? Tak jak tą głupią Monę? Będziesz się z nim trzymał za ręce? To tak totalnie romantyczne! Zabierzesz mnie do niego? Albo nie, przyprowadzisz go tutaj? Chce was zobaczyć. No wiesz, nie jak będziesz… tylko wiesz tak normalnie. Jak będziesz…

– Susy!– Ich matka w końcu niemal wrzasnęła. Kyle z ciężkim sercem spojrzał na nią. Jego głowa wirowała od nieprzerwanego strumienia pytań jego siostry. Ich matka z dezaprobatą spojrzała na swoją małą, za cwaną córeczkę.

– Może byś tak nabrała oddechu… zanim zemdlejesz? – Szeroki uśmiech w końcu rozjaśnił jej twarz i Kyla znów poczuł jak jego dusza niemal ulatuje z radości, i ulgi.

Cholera!

Był bardziej przerażony niż mu się wydawało. Jego matka z ciepłym uśmiechem wstała i wzięła z jego ramion roztrajkotaną córkę, aby przygotować ją do szkoły.

– Przyprowadź Bryana na obiad w któryś dzień, ok?– Lekko pocałowała Kyla w czoło, a on miał ochotę się nagle rozpłakać. Tylko badawczo wbite spojrzenie jego ojca w niego powstrzymało go przed tym. Z lekko zmrużonymi oczyma, jego ojciec wykrzywił usta w lekko drwiącym uśmieszku.

– To jak Kyle? „Będziesz…”? – zapytał przekornie ojciec, a cała fala pytań Susy nagle przeleciała mu przed oczyma. Kyle czuł jak jego twarz zalewa się wszystkimi odcieniami czerwieni. Kilka chyba nawet powstało na jego użytek. Meg śmiejąc się jak dzikuska wybiegła z kuchni, aby również naszykować się do szkoły. A Sam mamrocząc pod nosem, podążył za nią. Rozważając, jakie są szanse, że da się całą tę niedorzeczną sytuację ukryć przed jego kolegami.

Z nadal zarumienioną twarzą Kyla spojrzał w rzucające mu wyzwanie oczy ojca. Nie wiedział jeszcze na jak stabilnym gruncie stał, ale nie chciał, aby były od początku jakiekolwiek wątpliwości.

– Zdecydowanie będę tato! Przy każdej nadarzającej się okazji.– Odparł z dumą i powagą Kyle.

Gromki śmiech jego ojca towarzyszył mu jeszcze długo po tym jak wyszedł z domu, aby spotkać się z Bryanem. Śmiech i słowa ostrzeżenia, na które musiał się roześmiać sam.

„Kiedy matka mówiła ‘w któryś dzień’ miała na myśli najpóźniej jutro. Zdajesz sobie z tego sprawę, synu?”

 

 

 

 

Bryan obgryzłby resztkę tego, co zostało z jego paznokci gdyby faktycznie cokolwiek zostało mu do obgryzienia. Po raz dziesiąty pod bacznym i nie lekko zdziwionym spojrzeniem swojego brata i rodziców wrócił do pokoju, aby sprawdzić czy mimo wszystko dobrze wygląda. Zamiast zmieniać ponownie koszulę, co z pewnością wywołałoby grad pytań, na które nie był gotów, po prostu przyczesał kolejny raz włosy. Jego długa grzywka opadła mu na oczy zasłaniając połowę twarzy. Reszta jego blond włosów pozostała idealnie na miejscu. Po bokach i z tyłu krótkie, na czubku trochę dłuższe, zawsze wydawały się idealnie na miejscu. Dziś jednak Bryan umierał na milion sposobów obawiając się czy się spodoba Kylowi.

Opanuj się człowieku!

Zabawne, że bardziej był przerażony i jednocześnie podekscytowany kolejnym spotkaniem z Kylem niż faktem, że ma zamiar powiadomić rodzinę o tym, że jest gejem. Prawdę mówiąc nie powiedział im do tej pory tylko, dlatego żeby Kyle się nie dowiedział. Był paranoicznie przekonany, że wtedy po jednym spojrzeniu na niego, Kyle by wiedział. Wiedziałby jak totalnie i bezgranicznie, nie wspominając, że beznadziejnie zakochany jest w nim Bryan.

Dzwonek do drzwi spowodował, że Bryan niemal zemdlał. Kopiąc się w tyłek mentalnie za takie „babskie” zachowanie, rzucił na pół zdesperowane na pół przerażone spojrzenie w lustro i popędził do kuchni, z której dochodziły odgłosy cichej rozmowy. Bez tchu wpadł do kuchni tylko po to, aby stanąć jak zamurowany w progu. Jego chciwe spojrzenie chłonęło każdy idealny, cudowny, pyszny skrawek mężczyzny, który sprawiał, że jego kolana zamieniały się w galaretkę. Kyle zaakceptował kubek z kawą z rąk swojego przyjaciela i odwrócił się do niego z ciepłym, szerokim uśmiechem.

– Hej, Bryan. – Natężenie w kuchni stało się nagle niemal namacalne. Kyle celowo zignorował ciekawskie spojrzenia. Jego oczy były skierowane na Bryana. Zaraz i tak nie będzie miało znaczenia, co ktokolwiek myśli. O ile Bryan jest gotów, oczywiście.

– H–h–hej Kyle. – Bryan klną w duszy na własną nieporadność. Z ledwością mógł wydukać cokolwiek. Jego rodzice znów spojrzeli na niego z mieszaniną zdziwienia i nawet chyba zmartwienia. Pięknie. Czy może być jeszcze bardziej żałosny?

Jednak spokojna i pewna siebie postawa Kyla była jak balsam dla jego skołowanej duszy. W końcu tu jest, tak? Przyszedł tak jak obiecał. To znaczy, że powiedział rodzicom. I nadal się uśmiecha… A może, bo nie powiedział? I jego ojciec mimo wszystko nie obedrze mnie ze skóry?

Ciche chrząknięcie wyrwało Bryana z chaotycznego pędu jego myśli. Złośliwe błyski w oczach Kyla udowadniały, że świetnie zdawał sobie sprawę z myśli, jakie galopowały w jego głowie.

Cholera, weź się człowieku w garść!

– Gotów? – Kyle zapytał cicho. Jego pytanie pozostawiało Bryanowi wolny wybór. Mógł być gotów, aby porozmawiać z rodzicami albo zwyczajnie do szkoły. Choć jakby uzasadnił, czemu Kyle go odprowadza nie miał pojęcia. Na absurdalność całej tej sytuacji zachichotał lekko. Cholera, zachichotał!

Co on… zakochana nastolatka?

– Gotów? Gotów, na co?– Matt spojrzał lekko nieprzytomnie na swojego przyjaciela. W brew pozorom bracia wcale nie byli do siebie podobni. Matt bardziej przypominał swojego postawnego, ciemnowłosego ojca, kiedy Bryan znów odziedziczył wygląd po swojej małej, delikatnej matce. Włącznie z srebrnymi oczyma i blond włosami. Choć jeśli Kyle miałby się zakładać, przysiągłby, że Bryan ma zadziorny, zdecydowany charakter po swoim ojcu. Charakter, który zazwyczaj idzie w parze z wzrostem i siłą mięśni. Choć najwyraźniej nie koniecznie w przypadku drobnego, choć nieonieśmielonego tym małym fakcikiem Bryana.

– Mam zamiar odprowadzić Bryana do szkoły – odpowiedział w końcu Kyle, kiedy żaden dźwięk nie padł z poruszających się ust Bryana. Biedactwo.

– Po co? – Matt nadal nie kojarzył, o co chodzi jego przyjacielowi. – Ale jak chce, to spoko może jechać z nami. Podrzucimy go pod jego budynek.

Kyle uśmiechnął się znów na widok jak Bryan zrobił wielkie oczy i zaczął potrząsać gwałtownie głową. Bezapelacyjnie potrzebował bodźca, bo szybko podszedł do Kyla i niemal chwycił go za dłoń, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Brakowało mu jeszcze pewności siebie najwyraźniej. Nie brakowało jej jednak Kylowi.

Bez ceregieli objął Bryana za pas i przyciągnął go do swojego boku. Zdecydowanie i spokojnie spojrzał na swojego najlepszego, swojego jedynego przyjaciela.

– Dziś odprowadzę Bryana na nogach. A później… cóż, będziesz musiał zapytać brata czy zgodzi się abyś nam towarzyszył. – Z uśmiechem, spojrzał na wpatrującego się w niego jak urzeczony, Bryana. – Ale chyba nie będzie miał nic przeciwko temu?

Matt przez dobrą chwilę wyglądał jakby zachodziła poważna obawa, że się przewróci. Co musieli zauważyć nawet jego rodzice, bo zerwali się od stołu, aby do nich podejść. Bryan czuł jak jego serce staje mu w gardle i odmawia zwolnienia swojego szaleńczego tętna.

– Matty? – Głos jego matki ledwie przedzierał się przez fog w głowie Bryana. Otwórz swoje pieprzone usta idioto!

Matt uniósł dłonie w uspokajającym geście i wpił swoje brązowe oczy, w parę niepewnie stojącą przed nim. Jego spojrzenie zdawało się penetrować najdalsze zakątki umysłu młodszego brata. Bryan poczuł stróżkę zimnego potu spływającego po jego plecach. Cholera, cholera, cholera…

Gromki śmiech trojga przedstawicieli jego rodziny, po raz drugi tego samego dnia sprawił, że Bryan niemal zemdlał. Mięczak… strofował się mentalnie. Kyle wyglądał na tak zdziwionego, jak on się czuł. Co jest takie śmieszne? Czy przegapił żart?

– Wiedziałam! – Matka Bryana, Sophie zatarła radośnie dłonie i dała kuksańca swojemu stającemu tuż za nią mężowi. – Na dodatek wygrałam z wami zakład. Płacicie chłopcy! W żywej gotówce.

Bryan z niedowierzaniem patrzył jak jego ojciec z lekko nadąsaną miną, wyciąga portfel i płaci swojej żonie pięć dolarów. Zaraz za nim, z równie nadąsaną miną, Matt wydobył pomiętoszony banknot i wręcza swojej matce.

Kyle zdawał się, tylko po porostu, mrugać gwałtownie oczyma.

– C–c–co to…? Jak? A–a–aleee…– Pięknie Bryan, cudownie. Pokazuj Kylowi bardziej, jaki z ciebie niepotrafiący się wydukać idiota.

Matt w końcu zlitował się i poklepał ich przyjaźnie po ramieniu.

– Spoko braciszku…– Po czym rzucił trochę zdegustowane spojrzenie Kylowi. – Ale po tobie spodziewałem się, że będziesz się dłużej opierał.

– Ha, to moja krew. Kyle nie miał żadnych szans. Wystarczyło tylko dać Bryanowi sprzyjającą okazję i jest jego! – Sophie Thomson uśmiechnęła się z duma jakby to była, co najmniej jej zasługa, że Bryan w końcu zdobył Kyla. Nieprzyjemne podejrzenie, że jego rodzice mogą wiedzieć także o jego kłopotach w szkole, zaciążyło mu gwałtownie na duszy. Jednak kolejne zdanie jego matki szybko go uspokoiło. Dzięki Bogu za małe przysługi! – Dobrze, że wpadłam na ten pomysł z weekendowym wyjazdem. Inaczej Bryan nigdy by się nie zebrał na odwagę.

Gorący rumieniec zalał policzki obu młodych mężczyzn. Matt rzucił im zaciekawione spojrzenie. Kyle mógł się założyć, że w duszy szczerzył zęby jak szalony. Było pewne jak w banku, że czeka go długie i skrupulatne przesłuchanie. W duszy jednak śpiewał z ulgą, że wszystko najwyraźniej będzie dobrze.

– Ale mamo jak? To znaczy …wiedzieliście? O–o mnie?– Bryan nie mógł najwyraźniej wyjść z szoku. Kyle delikatnie pogłaskał go po plecach. Jego dotyk zdawał się zawsze wpływać uspokajająco na niego. Bryan wsparł się o niego niemal całym ciałem z wdzięcznością uśmiechając się. Wielkie ciało jego przyjaciela zdawało się być jedyną pewną rzeczą w tym całym szaleństwie.

– Och Sweety! Oczywiście, że wiedzieliśmy, że jesteś gejem. – Sophie pogłaskała go delikatnie po policzku, a jego ojciec obdarzył pocieszającym uśmiechem. Bryan jednak nijak nie czuł się pocieszony. Czy to możliwe, że był taki przewidywalny? Tak przezroczysty?

– Ale jak? Skąd?– Ciekawski umysł Bryana, nie mógł najwyraźniej sobie odpuścić. Kyle po prostu uwielbiał tę jego cechę. I wszystkie inne też. Włącznie z tym słodkim rumieńcem, który co rusz pokrywał jego gładkie policzki.

– Bryan, synu. Nigdy nie przyprowadziłeś do domu choćby nawet jednej dziewczyny. To musiało coś znaczyć. Już od dawna to podejrzewaliśmy, zwłaszcza, że…auuu – Mocny kuksaniec w żebra przerwał ojcu Bryana. Steven Thomson skrzywił się komicznie i przesadnie potarł żebra. Ostrzegawcze spojrzenie jego żony, uciszyło go jednak skutecznie. Jego tak, ale nie Matta.

– Zwłaszcza, kiedy zacząłeś się ślinić kiedykolwiek Kyle znalazł się w zasięgu twojego słuchu, wzroku czy choćby węchu. – Starszy brat Bryana wybuchnął śmiechem. Bryan czuł jak jego szyja i twarz pokrywa się rumieńcem.

– Wcale, że nie….

– Ależ oczywiście, że tak. W dni, kiedy Kyle zostawał na obiedzie, mama musiała dawać ci dodatkową serwetkę…

– Matty! – Sophie pacnęła niereformowalnego syna w ramię, ale widać było, że próbuje się nie uśmiechnąć. Bryan jęknął z rozpaczą. Świetnie. Teraz będą mieś radochę przez lata. Szybkie spojrzenie na twarz Kyla upewniło go tylko w tym, że i on uznawał całą sytuację za zabawną.

– No, co? To aż żal było patrzeć, jak mój mały braciszek traci te dwie ostatnie komórki mózgowe za każdym razem, kiedy Kyle stawał w drzwiach. Wystarczyło, że Kyle otwierał usta, a Bryan wyglądał jakby jego mózg nagle dostawał spięcia nerwowego. Nieraz musiałem ugryźć się w język żeby się nie posikać ze śmiechu. Bryan nie mógł być bardziej oczywisty, a ty Kyle mniej spostrzegawczy.

– Dobry z ciebie przyjaciel, skoro nigdy nawet się nie zająknąłeś! – Kyle rzucił zdegustowane spojrzenie swojemu przyjacielowi. Matt wzruszył ramionami.

– Wybór zawsze należał do Bryana. Skoro chciał cię wielbić z ukrycia, to była jego sprawa. – Znów się roześmiał.

– Wcale nie! – Bryan zaprotestował odruchowo, ale kiedy Kyle spojrzał na niego z uniesionymi brawami, szybko dodał, rumieniąc się. – To znaczy tak, uwielbiam cię…eee… to znaczy! Wybór zawsze należał do mnie!

Kyle znów czuł jak gorąco rozlewa się w jego piersi. Jak to jest mieć dla kogoś uczucia taki długi czas? Jak to jest wyobrażać sobie, że ta osoba nigdy ich nie odwzajemni? Naturalnym by się mogło zdawać odruchem już dla niego, przyciągnął Bryana mocnej do swojego ciała. Jak zwykle pasowali do siebie idealnie. Można było niemal usłyszeć „klik”.

– To prawda, kochanie. Czekaliśmy aż przyjdziesz do nas i sam nam powiesz, kiedy będziesz gotów. Nie chcieliśmy kłaść na ciebie żadnej presji – dodała matka Bryana, spokojnie uśmiechając się do nich obu łagodnie. Ojciec Bryana także obdarzył ich wyrozumiałym uśmiechem.

– Gdybyśmy, choć przez chwilę podejrzewali, że ciężko ci i obawiasz się naszej reakcji, w końcu sami poruszylibyśmy temat.

– Ale co z Kylem? Przecież on nie jest… no wiecie…gejem…– Bryan lekko spłoszony spojrzał na swojego mężczyznę.– To znaczy …

– Wiem, co to znaczy – odparł Kyle spokojnie. – Że znów za dużo myślisz.

– Kyle nie miał po prostu szansy przy tobie. W końcu jesteś moim synem – odparła jego matka z dumą.– Twoje uczucia do niego zaczynały sięgać zenitu. To było kwestią czasu, że sięgniesz po to, czego chciałeś!

– I że dostaniesz dokładnie to, czego chciałeś – dodał jego ojciec stanowczo. – W końcu, jesteś także moim synem.

Bryan, po raz nie wiadomo który, zarumienił się po nasadę włosów i na poły nieśmiało, na poły przepraszająco spojrzał na Kyla. Młody mężczyzna uśmiechnął się do niego trochę drwiąco. Teraz wiadomo, po kim Bryan odziedziczył swój temperamencik. Kyle wręcz mógł się założyć, że ich związek będzie pełen iskier. Które już spływały po jego zakończeniach nerwowych. Każdy najdelikatniejszy ruch ciała Bryana tuż przy jego ciele, posyłał nową fale przez jego organizm. Rodzina Bryana zdawała się nieświadoma chemii, która zachodziła między nimi. I chwała Bogu!

– Cóż, jeśli Bryan nie wyhodowałby wreszcie kręgosłupa, sam bym ci powiedział Kyle. – Matt zdołał wreszcie stłumić napad swojego śmiechu. – Już miałem serdecznie dość tych serduszek, które unosiły się nad jego głową! Zaczynałem tracić nadzieję, bo przy tobie zdawał się tracić wszelkie umiejętności mowy i myślenia.

– Wcale, że nie! – Ok, to nie był najlepszy przykład jego elokwencji. Kyle znów zdawał się lekko dławić. Co na sto procent znaczyło, że próbuje się nie śmiać. – To nie jest śmieszne! – Rzucił swojemu chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie i zadarł zadziornie podbródek do góry.

Trzeba przyznać, że Kyle bardzo się starał nie drażnić mniejszego mężczyzny. Bardzo, ale to bardzo. W końcu zmuszony był objąć Bryana za kark i wcisnąć jego twarz w swoją pierś, aby ukryć uśmiech, który wyrwał mu się na wolność.

Bryan z lekką obawą spojrzał na swojego ojca kątem oka. Nie był pewien jak zareaguje na tak jawną bliskość między nimi. Z drugiej strony nie miał zamiaru odmawiać sobie czegokolwiek, co mógłby dzielić z dziewczyną. Będąc z Kylem nie tracił żadnych praw!

Steven Thomson, pięćdziesięcioletni ex–futbolista i obecny współwłaściciel firmy ochroniarskiej zachowywał nieprzenikniony wyraz twarzy. Jednocześnie Bryan znał go wystarczająco dobrze, aby zdawać sobie sprawę z tego, że to dobrze wróży. Gdyby jego ojciec był na niego choćby w najmniejszym stopniu zły, bez wątpienia dałby mu już o tym znać. Jemu i kilku przecznicom.

– Matt przestań go drażnić. – Kyle rzucił ostrzegawcze spojrzenie przyjacielowi. Nikt nie może denerwować jego baby.

– Och, Kyle psujesz całą zabawę.

– Spadaj Matt. – Bryan już od dawna nie pozwał swojemu starszemu bratu zaleźć mu za skórę. I choć nadal miał wrażenie, że znajduje się w jakimś surrealistycznym śnie, zdawał sobie sprawę z tego, że i tak wszystko poszło łatwiej, lepiej i szczęśliwiej niż miał odwagę marzyć. – Jeśli skończyliśmy bawić się biednym Bryanem, to chyba czas na nas.

Szybko i bardzo wylewnie pożegnali się, aby udać do szkoły. Serce Bryana zaczęło znów walić jak szalone. Nie wiedzieć, czemu nadal nie wierzył w to, co się działo. Czy to na serio on, niepozorny Bryan Thomson szedł za rękę z szkolną gwiazdą i najpopularniejszym chłopakiem?

Tak, tak, TAK! Szeroki uśmiech wykwitł na jego twarzy.

– Hm… o czymkolwiek myślisz, cieszę się. – Kyle lekko uścisnął jego dłoń. – Wolę, kiedy się uśmiechasz.

Bez zastanowienia wziął pociągnął plecak Bryana i założył na ramię ze swoim.

– Hej! Mogę sam nosić mój plecak – Bryan oburzył się. Jego nadąsana mina wyglądała po prostu uroczo. – Nadal jestem mężczyzną!

– Oczywiście, że jesteś. Chcę nosić twoje rzeczy dla ciebie, bo Susy twierdzi, że to jest „totalnie romantyczne”. – Kyle cmoknął lekko rozdziawione usta Bryana. Tam na środku ulicy. W biały dzień!

– Ale…ale…– Cholera! Jego mózg na serio doznawał spięcia przy Kylu. – Kurczę wiesz, o co mi chodzi!

– Och, baby, oczywiście, że wiem. Jeśli ma ci to poprawić humor i udowodnić, że nie myślę o tobie jak o mojej „nowej” dziewczynie, proszę! – Bez zastanowienia Kyle ściągnął plecaki z ramienia i wręczył oba zaskoczonemu Bryanowi. Mowy nie było żeby pozwolił mu je nieść, ale nie miał zamiaru też urazić jego delikatnego ego. Chodziło tylko o to żeby doszedł do odpowiednich wniosków i uniknąć walki bez znaczenia. Której tak nawiasem mówiąc i tak by nie miał możliwości wygrać.  Bryan przez chwilkę patrzył podejrzliwie na plecaki, a potem na uśmiechniętego Kyla.

– Aaa, nie no spoko. Możesz je nieść, jeśli tak to widzisz.– Nonszalancko wzruszył ramieniem.– Może następnym razem ja je poniosę. Też lubię być romantyczny.

– Absolutnie, kochanie. Co tylko zechcesz. – Mowy nie ma! Kyle obdarzył go kolejnym pocałunkiem i pociągnął rozpromienionego, ale zaczerwienionego chłopaka za sobą. Jeszcze chwilka i spóźnią się do szkoły. Zwłaszcza, że kompleks szkolny Kyla znajdował się po drugiej stronie kampusu.

 

 

 

6

 

Kyle był nastawiony na najgorsze, jeśli chodzi o szkołę. Nie spodziewał się ani przez sekundę, że pójdzie im tak łatwo jak z ich rodzinami. Postanowił jednak załatwić to raz i odgórnie, nie pozostawiając ani cienia wątpliwości, że Bryan jest nietykalny i jego. Mentalnie już przyszykował sobie listę, „co zrobię Tomowi, jak go złapię” można powiedzieć, że była kreatywna… i długa. Ale niespodziewanie, nic się nie stało.

Żadnych fanfar, żadnego trzęsienia ziemi.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł?– Bryan wyszeptał pod nosem, nerwowo rozglądając się na prawo i lewo. – Wiesz, że nie musisz tego robić dla mnie, prawda?

Kylowi serce się łamało na widok pobladłej twarzy Bryana. Bez trudu mógł wyczuć jak drżała jego mała dłoń.

– Nie wiem, o czym ty mówisz. Chcę odprowadzać mojego chłopaka do szkoły? Co w tym takiego dziwnego?– Szybkim ruchem objął go i przycisnął do jego szafki. – Mam też zamiar zjeść z tobą lunch. W stołówce.

Przyśpieszony oddech Bryana świadczył o tym, jak wielki wpływ miał na niego kontakt ich ciał i dziwna radość opanowała Kyla z tego powodu.

– Kyle, co jeśli wszyscy nas zobaczą? Nie bądź niepoważny. Będę wiedzieć, że….mmemmymny – kolejny protest Bryana, Kyle po prostu stłumił pocałunkiem. Jakieś pół sekundy zajęło Bryanowi, żeby jego mózg nadążył za resztą ciała.

Ach, do licha z tym wszystkim! Nie może przecież opierać się mężczyźnie swojego życia. Idiotą w końcu nie jest. A Kyle to duży chłopiec z pewnością wie, czego chce. Nikt nie musi mu mówić, co jest dla niego najlepsze.

– Kochanie muszę iść. McPherson zedrze mi skórę z pleców, jeśli się spóźnię na jego zajęcia. – Z trudem, ale udało się oderwać Kylowi od ust Bryana. Po relatywnie niedługim pocałunku. Wraz z tlenem powracającym do jego płuc, powrócił też jego słuch. Grupki młodzieży stały na około nich, nawet nie udając, że się nie gapią. Szepcząc między sobą jak szaleni. Kilka dziewcząt zachichotało, kiedy obrzucił je spojrzeniem. Słodka twarz Bryana była znów krwiście czerwona, a srebrzyste oczy zamglone i lśniące.

– Eee… tak, tak. Idź…– Bryan z trudem, ale zdecydowanie otrząsnął się z seksualnego fogu, który groził go otoczyć za każdym razem, kiedy Kyle zbliżał się do niego na wyciągnięcie ręki. – Ja też musze iść, spotkamy się w porze lunchu. Bye!

Nie uciekał, tylko po prostu się spieszył! Musiał iść ochłodzić twarz do łazienki. Choć preferowałby, gdy mógł znaleźć sobie sposób na ochłodzenie się znacznie niżej. Chryste! Każdy dotyk tego faceta zdawał się stawiać go w płomieniach. Mowy nie było, aby był w stanie usłyszeć, choć jedno słowo jakiegokolwiek wykładu dzisiaj!

Względnie uspokojony i z szerokim uśmiechem na twarzy Bryan, ruszył do swojej Sali zajęć. Nic i nikt nie był w stanie popsuć mu dziś humoru. Ani głupie uśmieszki dziewczyn, ani nawet walący głową o szafkę, brat Kyla mamroczący o przeniesieniu się do innej szkoły.

Jeden dzień i wyglądało na to, że wszystko się zmieniło. Wczorajsza desperacja i załamanie było już tylko mglistym wspomnieniem. Jak to możliwe, że to, co wczoraj było dla niego niepowodzeniem i rozpaczą dziś nie miało żadnego znaczenia? Młodość zawsze niesie za sobą burzę emocji i strachu. To, co w jednym momencie jest dla nas tragedią w następnej przestaje mieć znaczenie. Zwłaszcza, kiedy chodzi o emocje i uczucia. Musimy czasem sobie odpuścić, a czasem wręcz przeciwnie. Poddać się emocją i wybuchnąć, zanim te uczucia nas pokonają…

C.D.N

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ 2

 

AkFa

 

 

 

„Mój chłopak nie jest gejem… nadal…”

 

 

 

1

 

 

 

Kyle nie dał się zapędzić w kozi róg. Nonszalancko stanął z ramionami zaplecionymi na jego szerokiej piersi, twardym spojrzeniem obrzucając swoich przeciwników. Wysocy, postawni i z minami jasno świadczącymi o tym, że szukają zaczepki. Korytarz szkolny jednak nie był najlepszym miejscem do ‘tego’ typu dyskusji. Kyle jednak nie miał zamiaru unikać konfrontacji, której właściwie spodziewał się od samego początku. W duszy modlił się jednak, aby Matt nie dał się w ciągnąć w całą tą niedorzeczną sytuację. Zwłaszcza, kiedy czuł jak jego przyjaciel nerwowo poruszał się za jego plecami. Spięty i gotowy, do skoku w każdej chwili.

 

Trzech ich kolegów z drużyny footballowej miało ochotę zweryfikować ‘plotki’, jakie ostatnio się roznoszą na jego temat. Kyle był więcej niż chętny udzielić im wyjaśnień, nie był tylko pewien czy im się owe wyjaśnienia spodobają.

 

Dlatego też teraz stał robiąc dobrą miną do złej gry, szczęśliwy i dumny, że Matt kryje jego plecy. Bez względu na to, jakie wyobrażenie miał o nim Bryan, trzech idiotów nie położy sam.

 

– Więc jak to z tobą jest? Co? – Zachary, największy i najdurniejszy zapytał, splatając dłonie i strzelając kostkami palcy. Taa… to było subtelne.

 

– Co jest, z czym? – Kyle uniósł brew kpiąco spoglądając na niego niewzruszony. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo serce tkwiło mu w gardle.

 

– Spotykasz się z tym małym pedziem, czy nie? – Mark wychylił się i zerkną na Kyla zza pleców swojego większego kolegi. Wszyscy zesztywnieli.

 

– Lepiej uważaj jak się wyrażasz o moim bracie, bo za chwilę ty nawet pedziem nie będziesz mógł zostać, jak ci wywrę jaja i wsadzę w twoją własną dupę! – Matt wyskoczył nagle przed Kyla z zaciśniętymi pięściami, gotów rzucić się na Marka. Kyle jednak powstrzymał go lekkim potrząśnięciem głowy. Jeśli to oni zaczną burdę, to oni będą zawieszeni. A przed zakończeniem roku szkolnego nie było to najlepszym pomysłem. Wszystkie ich oceny mogłyby polecieć w dół. Matt rzucił mu urażone spojrzenie.

 

Tak, tak wiem. Powinienem stanąć w obronie twojego brata. I zamierzam, ale nie jak kretyn bez planu i pomysłu.

 

– Czyli jednak mój brat miał rację! – Mark zatriumfował, zadowolony z siebie jakby odkrył lekarstwo na kaca. Jego koledzy znów spojrzeli na Kyla, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Nie miał zamiaru się przed nimi tłumaczyć. Miał za to pytanie.

 

– Czy przypadkiem twoim bratem nie jest Tom? – zapytał spokojnie. Nie chciał zdradzać problemów swojego chłopaka przy Matthew, ale cholernie bardzo chciał wiedzieć, kto dręczył Bryana.

 

– Tak, a co? – Mark zapytał defensywnie i znów cofnął się za plecy Zachary’ego. Jego mina straciła trochę na pewności siebie. Kyle wbił w niego spojrzenie i chłopak zaczął się wiercić niespokojnie.

 

– A nic. Upewniam się tylko – stwierdził chłodno Kyle i po plecach wszystkich przeleciał zimny dreszcz.

 

– Skończcie mi tu pieprzyć! – Zachary warknął na kolegę. – Przyszliśmy tu upewnić się, że w mojej drużynie nie ma żadnych ciot.

 

– W twojej drużynie? – Kyle nie zdołał powstrzymać wybuchu śmiechu, co tylko bardziej zirytowało trójkę napierającą na nich coraz bardziej dryblasów. – A ja od trzech lat byłem przekonany, że Kapitanem drużyny jest Matt.

 

– Nie pieprz i nie wykręcaj się od odpowiedzi. Jesteś cholernym homo–nie–wiadomo czy nie? – Zach warknął w twarz Kylowi. Obaj byli jednego wzrostu i Kyle skrzywił się na nieświeży oddech, który uderzył go w nos. Wzdrygając się lekko, odsunął od siebie mężczyznę na wyciągnięcie ręki, jednym szybkim i niezmiernie skutecznym ruchem.

 

– Przestań ziać na mnie. Nie wiem, co jadłeś, ale polecam miętówki – mruknął pod nosem, pocierając obrażony narząd dłonią.

 

Koledzy Zachary’ego parsknęli śmiechem i ten wściekł się jeszcze bardziej, czerwieniejąc niebezpiecznie na twarzy. Jeszcze chwila i wyglądało na to ze się rzuci na Kyla bez względu na to, co ten mu powie.

 

– Taki wyszczekany się zrobiłeś?

 

– Nie wiem, kiedy przestał być? – Matt zauważył ironicznie, uważnie jednak obserwujące Marka i Chucka, zwłaszcza tego drugiego, bo zaczął się przesuwać w bok, aby zajść Kyla od tyłu.

 

O nieee… niedoczekanie twoje. Matt stanął frontem do niego z przesłaniem na twarzy jasnym i wyraźnym. Musisz przejść po mnie, żeby się do niego dostać.

 

– Dla mnie to oczywiste że pieprzy małego braciszka, swojego przyjaciela – Chuck parsknął wściekły, kiedy jego podchody się nie udały. Matt zesztywniał, ale Kyle znów położył mu dłoń na ramieniu. – Pewnie pieprzy obu braci – Chuck dodał nieopatrznie i tym razem to Matt przytrzymał Kyla.

 

– Spokojnie – mruknął Matt w ucho przyjaciela. Przecież to było logiczne, że tamci chcieli ich sprowokować. Zwrócił się do Chucka z paskudnym uśmiechem. – Ty nie masz się, czym martwić. Tobie z tą paskudną gębą nie grozi, że ktoś na ciebie poleci. Możesz spać spokojnie, nawet jakbyś wystawił ten swój tłusty tyłek goły za okno.

 

Mark parsknął śmiechem i Chuck całą swoją wściekłość i upokorzenie skierował na niego. Zachary powstrzymał ich w ostatnim momencie, zanim wybuchła bójka. Przy czym palnął Marka w tył głowy.

 

– Idioci. Przecież oni was specjalnie podpuszczają – pokręcił głową zniesmaczony i znów wlepił spojrzenie swoich niebieskich oczu w Kyla. – Ty jednak nie wyobrażaj sobie, że tak ci to na sucho ujdzie. Mamy prawo wiedzieć czy mamy geja w drużynie czy nie. Nie chcemy, aby jakiś zbok gapił się na nas pod prysznicami, ani żeby używał tych samych rzeczy, co my. To chore. Mamy prawo wiedzieć czy jesteś gejem czy nie.

 

– Nie jestem gejem – padła pewna i stanowcza odpowiedź Kyla, i Matt wybałuszył na niego oczy. Zanim jednak zdołał rzucić mu się do gardła, Kyle mrugnął do niego i zwrócił się do Zachary’ego. – Nie sądzę, aby to była twoja sprawa, ale nie jest to też żadna tajemnica, tak jak choćby ta, że jesteś idiotom. Jestem biseksualny.

 

Cisza, jaka zapadła na korytarzu była komiczna. Matt obrzucił ironicznym spojrzeniem trójkę próbującą połapać się w stwierdzeniu Kyla i sam również spojrzeniem obiecał mężczyźnie, że sobie jednak w końcu porozmawiają. Bo do tej pory Kyle jakoś dawał radę się mu wymykać.

 

Kyle z szerokim uśmiechem na twarzy patrzył jak jego koledzy próbują przegrupować siły i ponownie zaatakować.

 

– Nie wykręcisz się tak łatwo. Nie ma czegoś takiego. To tylko fagasy tak się tłumaczą by ukryć, że dają się pieprzyć facetom – Zachary stwierdził w końcu autorytatywnie i przyszpilił go triumfującym spojrzeniem.

 

Kyle westchnął a Matt wyrzucił ręce do góry w geście poddania. Normalnie, z tymi idiotami nie dało się inteligentnie rozmawiać.

 

– Po pierwsze, daruj sobie te epitety. Nie robią na mnie i tak żadnego wrażenia. Możesz, więc się nie wysilać i nie nadwyrężać swojej kreatywnej wyobraźni. – Kyle stwierdził spokojnie stając bardziej wyprostowanym i z wyższością spoglądając na całą trójkę. – Po drugie nie interesuje mnie, w co wierzysz a w co nie. W nosie to mam. Prawda jednak jest taka, że mnie zawsze „człowiek” interesował. Kogoś poznawałem, oceniałem i decydowałem czy jest pociągający i atrakcyjny dla mnie czy nie. Do tej pory były to dziewczyny, bo nie spotkałem nikogo takiego jak Bryan. Teraz to on jest dla mnie „naj” pod każdym względem. Najwyraźniej po prostu obaj musieliśmy dorosnąć… – dodał rzucając Mattowi szybkie spojrzenie. Po czym przepchnął się przez stojącego jak debil Zachary’ego i dodał ponad ramieniem. – Czego i wam życzę…

 

Odeszli niezatrzymywani, choć za plecami było słychać jak Chuck wścieka się, że nie skopali im tyłków.

 

– To było faktycznie takie proste? – Matt zapytał cicho wpadając w krok tuż przy nim, obserwując poważną minę swojego przyjaciela.

 

– Nie – padła cicha odpowiedz. – To było cholernie trudne. Mieszało mi w głowie. Wypaczało spojrzenie na wiele spraw. Przez długi czas myślałem, że to jakieś wahania hormonalne. Że przejdzie z wiekiem. – Kyle westchnął i pchnął drzwi stołówki, rozglądając się za blond głową jego „chłopka”. Matt nadal jednak na niego patrzył w zamyśleniu. Kyle nie miał sił i czasu na zawiłe tłumaczenia, bo dojrzał właśnie smutną i zamyśloną twarz Bryana siedzącego samotnie w kącie. Spojrzał w oczy przyjaciela i z wzruszeniem ramion dodał tytułem wyjaśnienia. – Bryan zrobił to, czego ja nie miałem odwagi zrobić, aby się przekonać. Pocałował mnie. – Matt parsknął śmiechem na rozmarzony ton przyjaciela a Kyle skierował ich do stolika Bryana. – Zamknij oczy przyjacielu, nie chce cię zgorszyć – mruknął przez ramię a sekundę później był przyssany do pałającego czerwienią, ale niezmiernie szczęśliwego Bryana.

 

– Hej – mruknął w końcu Kyle, kiedy brak tlenu stał się istotnym problemem i zmuszony był oderwać usta od słodkich warg Bryana. Młodszy mężczyzna był zasapany, zaczerwieniony i jego szare oczy lśniły podejrzanie.

 

– Hej. – Bryan poczerwieniał jeszcze gwałtowniej, kiedy ponad jego ramieniem dostrzegł swojego brata, z kpiącym spojrzeniem wpatrującego się w całującą się parę, wysoko unosząc brew. Kyle usiadł tak blisko niego jak tylko się dało i Bryan obdarzył go szerokim uśmiecham.

 

Który znikł prawie natychmiast, kiedy uświadomił sobie cisze, jaka zapadła w kafeterii. Chyba wszyscy patrzyli na nich. Matt odwrócił się do Sali i zaplótł ramiona na wielkiej piersi. Jego mina wyzywała jasno i wyraźnie do komentarza. Nikt się nie odważył, ale co po niektórzy mamrotali coś pod nosem.

 

– Nie przejmuj się. Jak chcesz to możemy iść zjeść gdzie indziej? – Choć to nie był dobry pomysł ustępować pola, to Kyle stawiał komfort Bryana na pierwszym miejscu. Chłopak jednak potrząsnął głową.

 

– Ja już na dziś skończyłem. Nasz ostatni wykładowca złamał nogę i nie ma dziś już więcej zajęć. Czekałem tylko na ciebie żeby ci powiedzieć. – „Żeby sprawdzić czy przyjdziesz” wisiało w powietrzu niewypowiedziane.

 

Kyle przyjrzał mu się uważniej i dopiero teraz dostrzegł, że oczy Bryana wydawały się lekko zaczerwienione. Jego smutna mina najwyraźniej miała jakieś konkretne przyczyny. Nie sądził jednak, aby to było odpowiednie miejsce na poważne rozmowy. Matt też musiał coś wyczuć, bo usiadł po drugiej stronie stolika i przyjrzał się Bryanowi uważnie.

 

– Ok, gadaj co się stało? Ktoś cię zaczepiał? – palnął prosto z mostu.

 

Jemu najwyraźniej nie przeszkadzało miejsce czy towarzystwo. Zresztą taki właśnie był Matt. Bezpośredni i do celu. Bryan lekko drgnął, ale wymustrował uśmiech i potrząsnął głową. Przez moment Kyle miał nadzieję, że Matt odpuści, niestety były to płonne nadzieje.

 

– Możesz sobie darować wykręty. Przecież widzę, że oczy masz czerwone jak biały królik.

 

– To nic takiego – Bryan westchnął zmęczony i niemal odruchowo położył głowę na ramieniu Kyle. Silne ramie natychmiast otoczyło go w pasie.

 

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? – Matt upewnił się, mając nadzieję skłonić brata do mówienia. Chciał mu zapewnić wsparcie i udowodnić, że na serio się o niego troszczy. Nie podejrzewał nawet przez sekundę, że będzie mu łatwo po ujawnieniu się, ale życie w ukryciu też zabijało go na raty.

 

Najgorsze było to, że to nie była wina Bryana. A już na pewno nie tego, że był gejem. Wina była idiotów, którzy nie potrafili pilnować własnych spraw.

 

– Dzięki Matty, ale w tym wypadku nie ma, o czym rozmawiać. – Bryan uśmiechnął się do brata. – Choć doceniam troskę i wsparcie.

 

– Kochanie, na serio nie musisz już dłużej męczyć się ze wszystkim sam. – Kyle pogłaskał gładki i blady policzek swojego chłopaka. Zamiast jednak go to pocieszyć chyba tylko bardziej go zdenerwował, bo jego oczy się zaszkliły. – Hej…hej… ciii… – pocałował go lekko w skroń i przytulił.

 

– Przestańcie!!! – Różowe zjawisko stanęło przy ich stoliku wrzeszcząc i zaciskając pięści. Blond włosy związane w kitkę aż wirowały wokół jej ramion. Matt spojrzał na dziewczynę zaskoczony.

 

– Marta? – zapytał niepewnie zerkając na Bryana. Zachowanie najlepszej przyjaciółki jego brata było po prostu szokujące.

 

– Macie w tej chwili przestać! – krzyknęła, niemal chwytając Kyla za bluzę i szarpiąc. – To chore. Nie macie prawa zmuszać mnie do patrzenia na to!

 

– Marta… – jęk Bryana był ledwo słyszalny, ale dziewczyna i tak go zignorowała, wbijając w nich nienawistne spojrzenie.

 

– Jesteście zboczeńcami i wasze zachowanie jest obraźliwe. Nie będę tego tolerować!

 

– Marta myślałem, że przyjaźnisz się z moim bratem. Jak możesz mówić coś takiego? – Matt zapytał z niedowierzaniem. Wstał i z góry spoglądał na zasapaną i czerwoną ze złości dziewczynę. Ta obrzuciła go zimnym spojrzeniem. Jej idealna twarz o idealnych rysach, pokryta idealnym makijażem była brzydko wykrzywiona i czyniło ją to idealną wiedźmą.

 

– Nie wiedziałam, jaka była jego prawdziwa natura. Jakim wybrykiem natury jest!

 

– Przeginasz! – Tym razem to Kyle wstał.

 

– Ja przeginam? To nie ja obnoszę się ze swoją perwersją! – wrzasnęła. Bryan wstał na chwiejnych nogach, ale Kyle nie pozwolił mu podejść do wścieklej furii.

 

– Ty za to obnosisz się z własną głupotą – Matt parsknął. Rozejrzał się po raz kolejny po stołówce, która drugi raz tego dnia wpatrywała się w nich jak w cyrk na kółkach. Miał normalnie dość. Wskazał palcem na cheerliderkę siedzącą chłopakowi na kolanach. – Jeśli zabraniasz mojemu bratu okazywania uczuć swojemu chłopakowi, to powiedz tamtej lalce, że ma złazić z jej faceta.

 

Wspomniany chłopak zaprotestował pod nosem, obejmując talię dziewczyny mocniej i przyciągając gestem posiadacza. Dziewczyna nadąsała się uroczo na określenie „lalka”. Nie za bardzo jednak. W końcu Matt był przystojnym chłopakiem, jeśli była w jego oczach lalą to nie było się, czego szczególnie czepiać. Marta jednak nie dała się tak łatwo zbić z pantałyku.

 

– Oni są normalni. To co robią jest zgodne z naturą. Mężczyźni są dla kobiet, a kobiety dla mężczyzn. Tak jesteśmy stworzeni. To co robicie jest grzechem.

 

– Jasne i jeszcze pewnie sam Stwórca ci to powiedział osobiście. – Matt nie mógł sobie darować uszczypliwej odpowiedzi i Marta przez sekundę wyglądała jakby miała się na niego rzucić.

 

– Nie ma usprawiedliwienia dla was – warknęła w końcu i zwróciła się do bladego i cichego Bryana. – To twoja wina i na dodatek jeszcze zaraziłeś Kyla, który był do tej pory normalnym człowiekiem.

 

– Ciebie chyba pogięło, kobieto – Kyle nie wytrzymał w końcu, przyciągnął Bryana do siebie i spojrzał na dziewczynę ostrzegawczo. – Możesz być idiotką, jeśli się koniecznie upierasz. Nie obchodzi mnie twoja głupota. Ale otrząśnij się. Jest dwudziesty pierwszy wiek. Ty chyba gdzieś na przełomie piętnastego utknęłaś, ale chyba nie wypada udawać, że się nie dostrzega zmian i ewolucji?

 

– Nie mów do mnie, nawet na mnie nie patrz – Marta wysyczała przez zęby do Kyla. – Takich jak wy powinno się separować. Oddzielać od normalnych ludzi, nie narażać dzieci na kontakt z wami. Nie pozwalać im, aby w ogóle wiedziały o waszym istnieniu, abyście nie spaczali im umysłów, wmawiając im, że to co robicie jest normalne!

 

– Oczywiście, bo jeszcze wszyscy faceci zaczęliby sobie dobrze robić nawzajem i zrezygnowali z takich durnych, pustogłowych debilek jak ty! – Matt naskoczył na nią wściekły, jego opanowanie wisiało na ostatnim włosku. – Uuuu, jeszcze by się okazało, że brakło faceta dla ciebie i musiałbyś zostać lesbijką. Katastrofa.

 

– Matt… – Bryan podszedł do brata i położył mu dłoń na ramieniu w geście uspokojenia. Z smutną twarzą spojrzał na swoją wieloletnią przyjaciółkę.

 

– Marta wiesz, że zawsze mogłaś na mnie liczyć, wiesz, że nigdy nie zawiodłem twojego zaufania. Dlaczego nie możesz mnie zaakceptować takiego, jakim jestem? Przecież się nie zmieniłem. – Spojrzał jej w oczy, ale znalazł tam tylko zapiekłą nienawiść. Wyciągnął do niej dłoń, ta jednak odskoczyła jak oparzona.

 

– Nie dotykaj mnie! Jesteś obrzydliwy…

 

– A ty, to za to, takim ideałem jesteś, że aż szkoda gadać. Zwłaszcza z tym swoim Zespołem Napięcia Przedmiesiączkowego. – Matt odepchnął ją z dala od Bryana i skinął na Kyla żeby wyszli ze stołówki. Koniec przedstawienia. – Ktoś ma coś do dodania? Bo wychodzimy, a nie wiem czy będziemy w nastroju na następne przedstawienie. Nie? – powiódł lodowatym i ostrzegawczym spojrzeniem po ludziach, ale nikt nawet nie pisnął. Marta się wściekła.

 

– Nie macie nic do powiedzenia? Za plecami to tacy mądrzy jesteście a teraz milczycie? Jak wam nie wstyd?! – wrzasnęła na cały regulator. Cichy szmer przetoczył się po Sali, ale wszyscy nagle byli zafascynowani jedzeniem na ich tacach. – Wy obłudnicy! Jesteście tacy jak oni, a nawet gorsi. Bo powinniście coś z tym zrobić a nie godzić się biernie na te ohydne…

 

– Oh, zamknij się Marta. To nie jest żadna tajemnica, że od lat napalałaś się na Kyla i latałaś do domu Bryana, aby się do niego mizdrzyć! Wielka przyjaciółka…phi! – Jakaś dziewczyna w końcu nie wytrzymała i zgasiła Martę raz a skutecznie.

 

Ta pobladła, po czym znów się zaczerwieniła i wybiegła z kafeterii nie oglądając się za siebie.

 

 

 

 

 

2

 

 

 

– Usiądź – Kyle zakomenderował i posadził Bryana na ławeczce w parku. Sam usiadł okrakiem na siedzeniu przy nim, zwracając się twarzą w jego stronę.

 

Pogoda była piękna i słońce prześwitywało przez korony drzew, rozgrzewając przemarzniętego Bryana. Na ile to było fizyczne zimno a na ile jego umysł był zmrożony przez całą tę sytuację w szkole, Bryan nie potrafił zdeterminować i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Miał tylko wrażenie, że jest skostniały od środka. Kyle wręczył mu kubek z gorącą kawą, który po drodze kupili i spojrzał na niego uważnie.

 

– To kłótnia z Marta tak się zdenerwowała? – zapytał w końcu delikatnie.

 

– Tak. Cieszyłem się jak głupi. Nie pomyślałem, że kiedy podzielę się z nią radosną nowiną, ją szlak trafi na miejscu. – Bryan westchnął obejmując kubek obiema dłońmi, niemal się do niego przytulając. A wolałby do wielkiego ciała siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Szybkim spojrzeniem obrzucił park i równie szybko odrzucił ten pomysł. Była pora lunchu. Wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi. Siedzieli, jedli, rozmawiali przez telefony. Nie byłby w stanie przeżyć kolejnej takiej awantury jak z przed paru minut.

 

– Nie może się tym przejmować. Przecież wiesz, że ona nie ma racji. – Kyle zauważył stanowczo nie pozostawiając za bardzo pola do dyskusji.

 

– Myślisz, że nie chcę? Że nie wolałbym to po prostu olać? Mieć w nosie? – Bryan parsknął ironicznie. Jego głowa zaczynała pulsować rytmicznie. – Najbardziej nienawidzę się właśnie za to, że tak się przejmuję. Powinno mi wisieć, co ludzie mówią. Przecież jestem dość inteligentny, aby wiedzieć, że nie była moją prawdziwą przyjaciółką, jeśli tak mnie potraktowała, ale…

 

– Ale mimo tej świadomości, to nie boli ani trochę mniej…

 

Kyle wstał i usiadł za Bryanem ciągnąc go na swoją pierś. Po chwilowym wahaniu chłopak zrelaksował się i opadł plecami na szeroki tors Kyla. Nie zachwianie wierząc, że go utrzyma. Ludzie w parku mogą się odwalić już teraz, bo nie zamierzał rezygnować z komfortu, który był mu dobrowolnie ofiarowany.

 

– Jak się znieczulić? – spytał cicho.

 

– Bryan, nie wiem czy powinieneś. Może to nie o ciebie chodzi, to nie z tobą jest problem tylko z nimi? Jesteś normalnym, wrażliwym człowiekiem. Chcesz stać się gruboskórny i oziębły tak jak oni?

 

– Nie.

 

– Musisz zrozumieć, że w większości przypadków ludzi to nawet nie zainteresuje, co robisz i z kim. W tym roku kończysz tę szkolę. Od nowego będziesz po drugiej stronie kampusu o ile nie wyjedziesz gdzieś hen żeby się dalej uczyć.

 

– Zwariowałeś? Mowy nie ma, że bym cię z oka spuścił – Bryan zawołał z uśmiechem. Odwracając głowę tak żeby spojrzeć w niebieskie oczy Kyla. Szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny przyśpieszył jego tętno.

 

– To było to, co chciałem usłyszeć – Kyle mrugnął do niego i lekko pocałował.

 

– A co byś powiedział, jeśli wyjeżdżałbym na drugi koniec Stanu? – Bryan zapytał przekornie.

 

– Tęskniłbym.

 

– Oh! – Bryan poderwał się, ale silne ręce złapały go w pasie i przyciągnęły z impetem z powrotem. Po zapierającym dech w piersi pocałunku, przez który Bryan całkiem zapomniał, czemu oburzył się na Kyla, wszystko wróciło do równowagi w jego świecie.

 

– To dziwne – Bryan mruknął z twarzą wtuloną w kark Kyla.

 

– Co takiego?

 

Kyle cały czas masował lekko, szczupłe plecy swojego chłopaka. W duszy jednak zżymał się, na myśl, jak jeszcze wiele różnych takich sytuacji będą musieli przeżyć?

 

– Zaledwie parę dni temu byłem sam, w depresji, przerażony. A teraz mam ciebie i wszystko nabiera innej perspektywy. To, co przedtem wydawało mi się straszne, koszmarne nagle już nie wydaje mi się niczym więcej niż po prostu uciążliwym momentem w moim życiu. Przy tobie wszystko jest takie łatwe, takie proste… – z niepokojem spojrzał w ukochane oczy. – Czy to czyni mnie mięczakiem? – zapytał z obawą.

 

Kyle roześmiał się i Bryan poczuł jak jego twarz pała czerwienią. Miał zamiar znów się zerwać, ale Kyle przytrzymał go próbując znów pocałować. Tym razem nie poszło mu to tak prosto. Bryan odwrócił głowę.

 

– Hej, głuptasie. Nie złość się. Ale rozśmiesza mnie, co niektórzy ludzie postrzegają, jako męskość. – Odwrócił na siłę zarumienioną twarz Bryana do siebie i obsypał całą pocałunkami. Kiedy Bryan trochę się zrelaksował spojrzał mu w oczy poważnie. – Obawiam się, że i ty uległeś stereotypowemu i błędnemu wyobrażeniu o męskości. Myślisz, że jak facet jest wielki, ponury i wiecznie w złym humorze to zaraz macho? A może ten małomówny, cichy typ jest bardziej męski? No z całą pewnością o męskości nie świadczy głośne i uporczywe powtarzanie tego każdemu, kto chce słuchać, plus tym, co nie chcą, ale wyboru nie mają. Dla mnie, jeśli ktoś jest niewrażliwy czy oziębły, to po prostu taki jest i nie kojarzy mi się to z żadną formą męskość. Raczej z brakiem kręgosłupa.

 

– Wiem, ale…

 

– Ale co? Nie wyobrażasz sobie, jakiej odwagi i wielkiej inteligencji potrzeba, aby móc, chcieć i potrafić zaufać drugiej osobie, aby obdarzyć ją własnym wsparciem. Jeszcze większej wymaga przyjęcie tego wsparcia dla siebie. Po co ludzie by się łączyli w pary? Po co powstawałyby związki, czy choćby przyjaźnie, jeśli mielibyśmy całe życie borykać się z problemami sami? Jesteśmy tak różnorodni, aby móc się uzupełniać i zapewniać sobie nawzajem to, czego potrzebujemy.

 

– Ale co ja mam do zaoferowania tobie? – Bryan zapytał uważnie obserwując twarz, która znajdowała się zaledwie milimetry od niego.

 

– Siebie. To mi wystarczy. Twoją miłość, chęć bycia przy mnie, dla mnie, ze mną. Troskę. Towarzystwo. Ciepłe ramiona i oczywiście namiętne ciało – wyszczerzył zęby. Koniec poważnych rozmów. Bryan zapłonił się uroczo.

 

– Nie mogę się z tobą sprzeczać, kiedy tak się wymądrzasz – zażartował w końcu szturchając Kyla w twardy jak deska brzuch łokciem. – A po za tym skąd ty taki mądrala się zrobiłeś, hmm?

 

Kyle spojrzał na niego z zdziwieniem mrugając lekko oczyma, w końcu wybuchnął śmiechem. Wstał i pociągnął Bryana na nogi. Kiedy ten się podniósł postukał go lekko w czoło.

 

– Nie wiem czy jestem mądry, zwyczajnie… myślę… – Bryan popatrzył na niego z powątpiewaniem, starając się stłumić uśmiech. – Nie patrz tak. Zdarza mi się – oburzył się Kyle, dając klapsa Bryanowi i zabierając ich plecaki z ławeczki.

 

– A ja przez cały czas byłem przekonany, że to były ciasteczka z wróżbą…– mruknął Bryan przesadnie rozcierając pośladek. Kyle objął go za szyję i przyciągnął do swojej piersi dość drastycznie.

 

– Ciiii…. Bo się wyda – mruknął mu do ucha. Po czym wessał do środka gorących ust miękki płatek jego ucha i Bryan cieszył się jak jeszcze nigdy w życiu, że ma silnego faceta, bo jego kolana zwyczajnie się ugięły.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

– Dobra zaczynaj. – Kyle rzucił się na trawę tuż przy boku leżącego Matta i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Jak co sobotę, poświęcili dwie godziny na trening i przez cały ten czas Kyle praktycznie czuł na kilometr, pytania kłębiące się w głowie jego przyjaciela. Nawet mu się nie szczególnie dziwił. Na jego miejscu już dawno by mu wisiał u gardła. Z całych jednak sił starał się wyrzucić z głowy obraz Matta, umawiającego się z jego własnym bratem. Brr…

 

– Czy na mnie też się kiedyś napalałeś?

 

Kyle spojrzał się niedowierzająco na swojego przyjaciela od blisko dziesięciu lat i zamarł. Matt miał śmiertelnie poważną minę. Spodziewał się ze stu pytań, na to jednak by nie wpadł.

 

– Nie do końca jestem pewien czy rozumiem pytanie – powiedział w końcu ostrożnie. Matt uniósł brwi kpiąco.

 

– Sam powiedziałeś, że automatycznie każdą osobę, którą poznawałeś klasyfikowałeś, jako atrakcyjną lub nie. Rozumiem, więc że i ja w pewnym momencie podlegałem takiej ocenie?

 

– Eee… właściwie nie do końca.

 

– Nie?

 

– Nie. Kiedy zaczęliśmy chodzić do szkoły razem, po tym jak moja rodzina się tutaj wprowadziła, byłem za młody, aby się zastanawiać nad własną orientacją. Poznałem ciebie i automatycznie zakwalifikowałem jako; fajny, niegroźny.

 

– O!? – Matt zdawał się lekko zaskoczony jakby nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Przyjrzał mu się jednak ponownie i zamyślił na chwilę. Po kilku minutach milczenia, Kyle był na sto procent, że nadal jest na haczyku. – Powiedziałeś „nie do końca”, kiedy zgodnie z tym, co powiedziałeś wynika na to, że zwyczajne „nie” załatwiałoby sprawę.

 

Kyle jęknął w duszy. Nigdy nie kłamał przyjacielowi, nie miał zamiaru zacząć teraz. Z tym, że ten temat zwyczajnie wolałby sobie darować. Ocierał się gdzieś o jego barierę, granicę, za którą nie czuł się komfortowo. Którą zaczynał postrzegać, jako jego prywatność. Westchnął jednak i spojrzał poważnie w jego oczy.

 

– Jako nastolatek zastanawiałem się nad różnymi opcjami. Ty byłeś jedną z takich opcji – powiedział ze wzruszeniem ramion. Zanim jednak tamten zdołał cokolwiek powiedzieć, Kyle dodał szybko. – Nie czułem do ciebie pociągu… pomieszało mi to w głowie szczerze mówiąc. Chyba między innymi, dlatego tak długo mi zajęło pojęcie, że jestem zainteresowany i mężczyznami, i kobietami.

 

– Mhm…

 

– Czemu akurat o to zapytałeś? – Kyle nie mógł wytrzymać musiał wiedzieć. Matt wzruszył ramionami obojętnie, ale Kyle zbyt dobrze go znał, aby nie wiedzieć, że udawał. – Chyba nie zadręczałeś się myślą, jakie to niecenzuralne fantazje na twój temat mogę mieć w głowie, hm? – zapytał z uśmiechem, starając się trochę rozładować napięcie. Matt podniósł się na siedząco i sprzedał mu boksa w ramię.

 

– Nie idioto. Po prostu chciałem wiedzieć czy… – zaciął się i spojrzał przed siebie niepewnie. Kyla olśniło.

 

– Czy uważam się za atrakcyjnego? – Zdusił śmiech, ale zaledwie, nie chciał sprawić przyjacielowi przykrości. Matt łypnął na niego złym okiem, ale nie zaprotestował. – A czy ja wydaję ci się atrakcyjny, czy może raczej przystojny? – zapytał przekornie odwracając role i przyciskając przyjaciela.

 

– Nie! – Matt zaprotestował automatycznie. Po czym poczerwieniał pod bacznym, ale kpiącym spojrzeniem Kyla. – To znaczy… nie żebyś był jakąś paskudą…, ale…

 

– Taak? – zapytał zachęcająco, bawiąc się coraz lepiej.

 

– No ok, przyznaję zwracam uwagę na męski wygląd. Zastanawiam się jak postrzegają mnie inni mężczyźni…, ale to nic nie znaczy! – Mimo stanowczego stwierdzenia, na Kyla patrzył z nadzieją jakby tamten miał upewnić go w tym przekonaniu. Kyle jęknął w duszy. Cholera

 

– Nie widzę gdzie leży problem? – Matt sam musi dojść do właściwych wniosków. W jego otoczeniu teraz był on i Bryan otwarcie mówiący i okazujący sobie uczucia, nie było więc nic dziwnego w tym, że Matt zastanawiał się nad sobą. Sam musiał jednak określić, jaki jest jego stosunek do związku z innym facetem.

 

– Ja też nie – westchnął mężczyzna i znów położył się na trawę uporczywie wpatrując w niebo. – To chyba mnie właśnie martwi. Nie powinienem być zdecydowanie nastawiony na nie?

 

– Kto tak powiedział? Jakiś odgórny nakaz? Imperatyw? – Kyle zapytał kładąc się ponownie przy jego boku.

 

– Powiesz mi…? – zapytał Matt, zamiast odpowiedzieć.

 

– Co?

 

– Jak to jest?

 

– Ale co chcesz wiedzieć konkretnie? – Kyle spoglądał na przyjaciela, ten jednak nadal unikał patrzenia na niego. Na dodatek milczał jak zaklęty. – Nie wiem czy to da się wytłumaczyć Matt. Coś, co wydaje ci się naturalne i zwyczajne, jest trudne do określenia, w sposób taki żeby ktoś inny potrafił dostrzec różnicę. Podobają mi się mężczyźni i kobiety. Czerpię z obu światów. Dziwię się, że inni tego nie robią. Stosują jakieś kryteria, jakieś limity. Ja się nanie, nie godzę. Nie chcę ich.

 

Matt nadal milczał. Jego ciało było napięte i widać było jak mała żyłka pulsuje na jego skroni. Kyle domyślał się, co Matt chciał usłyszeć, ale przecież nie może go oszukiwać. Nie może mu powiedzieć, że preferencja seksualna to wielki neon w głowie mówiący „mężczyźni” – „kobiety”. Czasem, tak jak u niego, nie ma po prostu żadnej barierki oddzielającej jednych od drugich.

 

– Nie wiem czy chcesz wiedzieć to, jak to jest być z facetem, czy jak ja się czuję, czy co myślę?

 

– A jak się czujesz?

 

Kyle roześmiał się i podłożył ręce pod głowę, wdychając ciepły zapach trawy i potu z ich parujących ciał.

 

– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że nie czuję się inaczej niż zwykle. Po prostu szczęśliwszy i spokojniejszy. Nie wiem jednak czy to się liczy? Zawsze byłem taki, jaki jestem teraz. Uświadomienie sobie swojego pociągu do Bryana nie zmieniło we mnie nic. Może ja nie wiem, jak czują się inni faceci, ci wiesz, tak zwani ‘normalni’.

 

– A jak to jest być z facetem? – Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu, leniwie bawiąc się trawką. Całe napięcie wydawało się go opuścić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kyle uderzył go w ramię.

 

– Za kogo mnie masz? „Nie całuję a potem opowiadam” – udał oburzenie.

 

– Ha ha, czyli po prostu nie wiesz! – Matt roześmiał się. – Mój brat trzyma cię na krótkiej smyczy.

 

– Bredzisz. To nie twój interes. – Kyle stłumił uśmiech z naganą patrząc na przyjaciela. Jego nastrój wrócił do normy i znów był wkurzającym sobą.

 

– A co myślisz? – Matt załapał go z opuszczoną gardą tym pytaniem. Tym bardziej, że zabrzmiało śmiertelnie poważnie.

 

– Że się zakochuję w twoim bracie – wyznał szczerze spoglądając poważnie na niego.

 

Głośny śmiech poderwał ich obu. Czy raczej prawie. Bo na Kylu wylądował z impetem obcałowujący go po całej twarzy Bryan. Kyle bez problemu poznał jego zapach. Z miejsca też odpowiedział na pocałunek, przytulając z całej siły. Ich ciała wpasowały się w siebie jak klocki układanki. Parę sekund zabrało im, żeby na dobre odpłynąć, w pieszczocie ich języków i ust.

 

Zniecierpliwiony Matt zepchnął w końcu Bryana na bok ze śmiechem, mimo protestów Kyla.

 

– Hej, mamy trening – zawołał oburzony.

 

– Nie, nie macie, już od pół godziny. – Bryan wytknął język na brata, z czego skorzystał Kyle i znów spróbował się do niego przyssać. Matt chwycił go za głowę i odepchnął w ostatnim momencie.

 

– Podsłuchiwałeś?

 

– Nie.

 

– Bryan – zawołał Matt ostrzegawczo, przyglądając się bratu.

 

– Nie podsłuchiwałem. Nie moja wina, że tak głośno gadałeś. – Bryan wzruszył ramionami spoglądając na brata z lekkim uśmieszkiem. Nagle jednak coś mu się przypomniało i znów przypił się do ust Kyla na krótki, lecz energetyczny moment. Efekt którego, był dobrze widoczny w sportowych spodenkach Kyla, dla każdego kto tylko spojrzał w ich kierunku z kilku jardów. – Ja też jestem w tobie zakochany… – wyznał Bryan patrząc w oczy mężczyzny poważnie i zdecydowanie.

 

Wielki i szczęśliwy uśmiech wypłynął na twarzy Kyla. Objął go z całych sił i przytulił niemal miażdżąc w objęciach. Matt jęknął z rozpaczą. Usiadł i potrząsając głową spojrzał na zakochaną parę.

 

– Aż mnie zęby bolą od tego lukru. – Wstał i otrzepał spodenki przeciągając się lekko. Uważnym spojrzeniem zlustrował okolice. – Na–ra chłopcy!

 

Zawołał i tyle go widzieli. Kyle zakończył kolejny namiętny pocałunek i spojrzał za biegnącym przyjacielem. Jego brwi się zmarszczyły.

 

– Co on robi? – Bryan z zaskoczeniem patrzył jak Matt podbiegł do biegającej po parku wysokiej blondynki i po paru wymienionych słowach przyłącza się do niej.

 

– Obawiam się, że próbuje udowodnić sobie, że nie jest gejem – mruknął Kyle na chwilę zamykając oczy. Bryan gapił się na niego niedowierzająco.

 

– Może jest Bi–ciekawy? – Zaproponował po chwili milczenia.

 

– Może, ale ktoś będzie cierpiał, jeśli on ma zamiar eksperymentować, zamiast być ze sobą szczerym. – Kyle podniósł się i podał dłoń Bryanowi żeby mu pomóc wstać.

 

– Matt nigdy by nikogo nie skrzywdził – stwierdzając stanowczo Bryan, przytulił się do gorącego ciała swojego partnera.

 

– On może nie zdawać sobie z tego sprawy, kochanie.

 

Za rękę ruszyli z parku, mijając gapiących się na nich ludzi, bez zwracania na nich najmniejszej uwagi. Bryan ponownie obejrzał się za bratem. Nie było po nich jednak śladu.

 

– Przestań się o niego martwić. Matt jest dorosły. Da sobie radę.

 

– Nie o Matta się martwię – Bryan spojrzał na Kyla poważnie. – Martwię się o biedaka, na którym będzie ‘eksperymentował’. Mam nadzieję, że tamten nie zakocha się w nim. Wiem jak to jest pokochać kogoś i nie móc go mieć.

 

– Oh, kochanie. – Kyle przytulił go lekko, zanim wsadził do swojego auta. – Będzie dobrze. Porozmawiam z nim, ok?

 

– Tak! – Bryan ujął twarz Kyla w dłonie i pocałował mocno, i namiętnie.

 

Kolana starszego mężczyzny drżały, kiedy wsiadał do auta.

 

Uszczęśliwianie jego chłopaka było po prostu… cudowne…

 

 

 

 

 

3

 

 

 

Bryan był tak szczęśliwy, tak uradowany i tak zakochany, że aż się bał.

 

Bał się, że coś się stanie. Że jego szczęście pryśnie jak mydlana bańka. Ile by razy Kyle nie całował go, nie pieścił i nie przytulał, Bryan nadal podświadomie czekał na moment, w którym się obudzi. Jego rodzina zaczynała dostawać do głowy. Bo z stanu euforycznego popadał w nostalgię. Sam nie potrafił z sobą wytrzymać.

 

Godzinami na tysiące sposobów powtarzał sobie, że nic się nie stanie. Kyle i Matt na to nie pozwolą. I że to w porządku liczyć na ich wsparcie i opiekę. Gdyby to on był wielkim postawnym facetem jak Kyle, albo jak jego ojciec czy Matt, też by się o nich troszczył. Przecież na swój sposób troszczy się o nich wszystkich. Zawsze pomaga na tyle na ile może.

 

Z jękiem położył głowę na swoim biurku, najpierw kilka razy stukając o nie czołem. Jutro miał być Prom Ball. I choć wszystko się od tego zaczęło to tak naprawdę nie miał ochoty iść. Będzie się czuł skrepowany nawet przy Kylu. Ludzie będą ich wytykać palcami. Marta z pewnością ich zaczepi. Tom to na bank. I na dodatek smoking. Brrr… będzie wyglądał jak pingwin. Na dodatek Kyle wręcz jest podekscytowany. Cholera wie, czym.

 

Zresztą ekscytuje się każdą ich randką. Kino, spacer, czy hamburgery w McDonaldzie. Zachowuje się jakby to był za każdym razem pierwszy raz.

 

I jak on ma ocalić, choć odrobinkę rozsądku przy tym facecie? Przecież chyba już bardziej zakochać się w nim nie może. Jego serce za każdym razem chce wyskoczyć z jego piersi na jego widok. Dłonie mu drżą i kolana miękką. Czuje jak żołądek podchodzi mu do gardła i ma to takie lekko mdląco–duszące uczucie.

 

Wysoki, barczysty i wysportowany. Cudem jest jak Bryan nie dostaje przy nim ślinotoku. Na pierwszej randce siedział jak idiota i wlepiał w niego oczy jak dureń.

 

Z jękiem, Bryan poderwał się z krzesełka i spojrzał w lustro, jeszcze dziś wychodziły mu rumieńce, na wspomnienie, jakiego kretyna z siebie zrobił.

 

Przy Kylu zwyczajnie zachowuje się jak zakochany małolat, którego hormony zabijają ustawicznym wzwodem, w najmniej sprzyjających okolicznościach i sytuacjach. Ale w końcu miał osiemnaście lat. To jakby postawić przed głodującym bufet i wymagać, aby zachował właściwe maniery przy jedzeniu.

 

Z kolejnym jękiem poprawił wzwód, który mu nieodmiennie towarzyszył na samą myśl o Kylu.

 

Bal miał jedną zaletę. Po balu mógł oddać się temu, czemu oddają się wszyscy inni jego uczestnicy. Dzikiemu, gorącemu seksowi… z Kylem…

 

Klnąc pod nosem dość fantazyjnie, Bryan zrzucił ubranie na środku pokoju i nago, zabierając ze sobą tylko wizerunek ukochanego poszedł pod prysznic. Wcale nie miał zamiaru go brać zimnego.

 

Ciepłe strugi spływające po jego ciele pomagały mu udawać, że to wielkie lekko szorstkie dłonie Kyle pieszczą go od góry do dołu. Jego własne dużo mniejsze były substytutem języka Kyla. Wolno sunącego po jego szyi i wzdłuż obojczyka. To zawsze sprawiało że gęsia skórka obsypywała jego nadwrażliwą skórę. Jego małe różowe sutki zawsze boleśnie się napinały w oczekiwaniu na swoją kolej pieszczot. Kyle je bardzo lubił. Nieraz drażnił Bryana wsuwając mu dłoń pod koszulkę i dręcząc niewielkie supełki doprowadzał go do szaleństwa. Nieraz zagryzał usta do krwi, aby stłumić jęki. Tym razem umknęły mimo wszystko. Wspomnienie gorących wilgotnych ust na swoim sutku, wzburzyło jego i tak już gęstą krew.

 

Tak bardzo pragnął swojego mężczyzny, że jego członek pulsował w rytm uderzeń jego serca. Zmuszony był zacisnąć dłoń na własnym ciele, bo dłużej nie potrafił znieść tej tortury. Kyle powinien tu być z nim. Całować go, pieścić. Przytulać i uczynić swoim własnym na zawsze. Wziąć w posiadanie, bo przecież Bryan należał do niego.

 

Szybkim ruchem rozprowadził trochę żelu pod prysznic na swojej przekrwionej erekcji. Wolnym posuwistym ruchem potarł czubek kciukiem i aż syknął przez zęby. Przyjemność wstrząsnęła jego ciałem. Pod boleśnie zaciśniętymi powiekami Bryana maleńkie plamki pływały, bo światło łazienkowej lampy wydawało się dla niego zbyt raziste. Nawet jego oczy zdawały się nadwrażliwe. Szum wody drażnił jego uszy, szaleńczo bijące mu w uszach tętno nie zagłuszało go. A może to jego krew szumiała na wspomnienie jak dłoń Kyle wślizgnęła się w nogawkę jego spodenek i jak praktycznie uwiódł go w własnym aucie, doprowadzając do orgazmu kilkoma pieszczotami długich palcy. Teraz też jądra Bryana niemal skurczyły się boleśnie w dotkliwiej potrzebie ulgi. Płomień lizał jego uda i brzuch. Mięśnie miał zaciśnięte do bólu. Delikatnie podrażnił czuły punkt pod główką i jego kolana lekko się ugięły. Bryan wsparł czoło o chłodne kafelki wciągając drżący oddech.

 

Kyle, tak cię kocham, tak cię pragnę… weź mnie

 

Nie mógł sobie odmówić przyjemności, nie potrafił się powstrzymać nawet gdyby chciał… a nie chciał. Chwycił w jedną dłoń swoje jądra a w drugą członek i narzucił sobie tempo, od którego w jego głowie wirowało a jęki zlewały się jeden długi pomruk. Pieszczota była pewna i intensywna. Lekkie potarcie kciukiem na samym czubeczku i dygotał. Mocne ściśnięcie u nasady i jego krew zmieniała się w lawę. Pragnął… chciał… potrzebował… był sfrustrowany… rozpalony… drżał, ale od płomieni ogarniających jego ciało a nie od zimna.

 

Zbyt dobrze znał swoje ciało i orgazm przyszedł za szybko. Pozbawił go tchu i czucia w całym ciele. Rozsypał się, miał wrażenie, że spływał wraz z wodą. Oddałby wszystko, aby Kyle właśnie teraz tulił go do swojej wielkiej, gorącej piersi. Aby podtrzymał go, kiedy jego głowa pulsowała w rytm dreszczy przenikających jego członek. Zamraczając go, osłabiając, usuwając grunt z pod nóg.

 

Wolno zjechał po zimnej ścianie.

 

Jutro będzie na Kylu, w Kylu czy z Kylem, ale będzie to wliczało twardą powierzchnię płaską. Kilka razy…

 

 

 

 

 

***

 

 

 

– E! Princess! Książę przyjechał! – Matt wydarł się z holu, zamiast iść do pokoju Bryana żeby go zawołać jak poprosiła go matka. Ojciec dał mu prztyczka w ucho, ale sam nadal się czaił w wejściu do salonu. Bryan zaszył się godzinę wcześniej w swoim pokoju z smokingiem, który odebrała dla niego mama i nie wychylił stamtąd nosa od tamtej pory. Wszystkich zżerała ciekawość.

 

– Wejdź Kyle, kochanie. – Mama Bryana zaprosiła nadal stojącego w drzwiach mężczyznę. – Zignoruj tych Neandertalczyków. Oh, Kyle! – Klasnęła w dłonie zachwycona na widok niezmiernie przystojnie wyglądającego w smokingu Kyla. – Wspaniale wyglądasz! – wykrzyknęła entuzjastycznie i poleciała po aparat.

 

– Dziękuję! – Kyle zawołał za nią z śmiechem.

 

– Taa, super wyglądasz – mruknął Matt szczerząc zęby jak kretyn do przyjaciela. – Jak pingwin.

 

– Po prostu mu zazdrościsz – padło ciche od drzwi i wszyscy jak jeden się odwrócili.

 

Bryan wyglądał jak mniejsza, szczuplejsza wersja Kyla. Idealny i przystojny. Nawet jego niesforna wiecznie opadająca grzywka była schludnie zaczesana do tyłu. Stał prosto i dumnie. Mały podbródek miał zadarty do góry. Wyzywał ich, aby powiedzieli coś głupiego.

 

Kyle siłą woli, którą nie wiedział, że posiada, stłumił nieodpartą potrzebę, aby drapnąć ślicznego chłopaka i rozpakować z tego pięknego, lecz jego zdaniem zbędnego opakowania. Dobrze, że męska część jego rodziny wlepiała w nich oczy, bo pewnie już obaj byli by na podłodze w dość posuniętym stanie rozbioru.

 

– Oh, Bryan! – W oczach jego mamy zakręciły się łzy. Byli tak do siebie podobni, że aż Kyla to przerażało. – Cudownie wyglądasz, kochanie. Jesteś taki przystojny!

 

– Mamo… – Bryan zaprotestował słabo, kiedy niewielka kobietka zaczęła ściskać go, co sił w ramionach.  Cierpliwie przeczekał kilka pierwszych cmoknięć, ale kiedy stało się oczywiste, że jego mama nie puści go szybko, Bryan spojrzał z rozpaczą na ojca, błagając go o ratunek. Mężczyzna stłumił uśmieszek, ale ruszył do nich, i odlepił ją z niejakim trudem. Sam objął Bryana jednym ramieniem i poklepał po plecach przyjaźnie.

 

– Kochanie puść chłopaka, bo się dławi. A po za tym spóźnią się.

 

– Przepraszam – otarła ukradkiem łzę i pocałowała obu Bryana i Kyla, który podszedł żeby go lekko przytulić na przywitanie. Z kieszeni wyciągnął niewielki pakunek i oczy matki, i syna z okrąglały.

 

– Co to?

 

– Kwiat do butonierki. Przecież wypada swojej randce kupić podarek, prawda? – Kyle mrugnął do zachwyconej kobiety. Bryan tylko mrugał urzeczony. Szeroki uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy Kyle wpiął kwiat w klapę wprawnie.

 

– Poczekaj aż ty dostaniesz swój…’upominek’.

 

– Czemu to zabrzmiało jak ‘sex’? – Matt palnął bez zastanowienia i twarze wszystkich zwróciły się na niego zaskoczone.

 

Dobrze, bo przegapili krwistego rumieńca, który zalał twarz Bryana. Siłą woli życzył sobie opanować się. Przecież nikt nie może wiedzieć, co zrobił, tylko patrząc na niego…, prawda?

 

– Głodnemu chleb na myśli! – Matka pogroziła mu palcem, ale mała iskra nie opuszczała jej oczu.

 

– A ja udam, że tego nie słyszałem – ojciec zarzekł się, życzył im udanej zabawy, obiecał mieć włączoną komórkę ‘w razie czego’ i znikł w salonie.

 

– Co? – Matt udał oburzenie. – To oni gadają o seksie a to ja dostałem burę.

 

– Wychodzimy – Kyle zdusił głupawy uśmieszek i nie pozwolił się podpuścić przyjacielowi.

 

– Nie! – Matka Bryana wrzasnęła bliska paniki. – Zdjęcie – dodała tonem wyjaśnienia, jakby gdyby nigdy nic, kiedy wszyscy niemal podskoczyli na jej krzyk.

 

– Mamo – Bryan jęknął zażenowany, ale bez oporu pozwolił się objąć Kylowi, kiedy pozowali do zdjęcia.

 

Pięć zdjęć później, Matt musiał odebrać matce aparat i zdecydowanie wziąć za łokieć ciągnąc do kuchni, żeby zrobiła mu kolację.

 

Inaczej chyba by nie wyszli.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

Bryan wszedł na pstro udekorowaną salę i czuł jak wszystkie spojrzenia skierowały się na nich. Wirujące światła i kule zmiękczyły jednak sylwetki i postacie, jak mrowie sunące przez drzwi. Strojne sukienki, wymyślne fryzury. Przepłacone smokingi i ekstrawaganckie makijaże. Teraz w tym stłumionym świetle, w tym niekończącym się tłoku, nie były nawet widoczne. Podniecenie, ekscytacja i gwar rozmów unosiły się w powietrzu jak wielkie girlandy z światełek i balonów.

 

Zamiast strachu i zażenowania, jak na początku Bryan się obawiał, poczuł jedynie dumę. Miał Kyla którego kochał, u swojego boku. Pięknego, dobrego człowieka, który odwzajemniał jego uczucia i bez którego nie potrafił sobie wyobrazić życia. Nie obchodziły go te rozmazane twarze. Właśnie dziś kończył się jeden rozdział jego życia. Przed nim niezliczona ilość nowych. Przerażających, ale i ekscytujących.

 

Mieć, kogo kochać, być kochanym czyni różnicę w tym jak spoglądamy na niepewną przyszłość. Czy mu się powiedzie czy nie…

 

Z całą cholerną pewnością będzie się starał…

 

– Hej – Kyle szepnął do jego ucha. – Cieszy mnie ten uśmiech.

 

Bryan po raz któryś uświadomił sobie, że Kyle musi go obserwować bez przerwy. Zawsze dostrzega jego zmiany nastroju, zawsze jest, kiedy Bryan go potrzebuje. Troskliwy i uważny, nigdy nie zapomina o jego obecności, nie skupia się na niczym innym w jego obecności tak, aby wykluczyć go, bez względu na to w obecności ilu ludzi się znajdują i gdzie.

 

Obdarzył swojego mężczyznę szerokim uśmiechem. Kyle był idealnym przykładem mężczyzny, od jakiego powinien się uczyć, aby jednym zostać samemu.

 

– Co powiesz na ciepły, bezsmakowy poncz? Myślisz, że jest szansa, że komuś już się udało przemycić do niego alkohol? – Bryan pociągnął ich w stronę bufetów. Kilka nauczycielek służących za przyzwoitki powitały ich powściągliwym uśmiechem, ale i wszystkich innych też. Kto chciałby z entuzjazmem pilnować bandy niewyżytych, napalonych małolatów? O niczym innym niemyślących jak tylko jak ich przechytrzyć.

 

Mijane dziewczyny chichotały a chłopacy się odsuwali. Bryan jednak parł do przodu. Nalał Kylowi szklaneczkę a potem sobie. Świat na około nich równie dobrze mógłby nie istnieć. Nawet, jeśli jego serce lekko drgnęło na widok tego jak się od nich odsuwano, to nie miało znaczenia. Głupie serce. Kyle również nie odrywał oczu od jego. Mały psotny uśmieszek pałętał się po jego ponętnych ustach i Bryan musiał bardzo się starać, aby nie rzucić się na niego. Wziął małego łyczka ze szklaneczki i aż się skrzywił.

 

– Nie. Żadnego alkoholu. W tym roku chyba pomysły im się wyczerpały – stwierdził ironicznie.

 

– Nie mów hop! Noc jeszcze młoda, na koniec nikt nie będzie chciał nawet wiedzieć, co tam się znajduje – Kyle parsknął śmiechem, prawie rozlewając poncz na siebie. Bryan otrząsnął się z obrzydzeniem.

 

– Myślisz, że o której możemy się urwać? – zapytał w końcu podekscytowany. Nie dawał po prostu rady dyskutować o bzdetach, skoro w jego głowie już było dawno po imprezie. Kyle wyszczerzył garnitur ząbków jak perełki i poruszał sugestywnie brwiami.

 

– Po zdjęciach i po jednym tańcu możemy się stąd wynieść.

 

– Oh! – Bryan jęknął. On chyba się wykończy, cały wieczór przed nimi.

 

Kilka par stanęło czy bufecie od czasu do czasu zerkając na nich. Kilkoro przeszło po prostu ich ignorując. Zdążało się jednak, że od czasu do czasu ktoś im pomachał a ktoś inny zawołał „cześć”. Kyle wszystkich traktował z dystyngowaną uprzejmością, a Bryan starał się naśladować jego opanowanie i spokój.

 

Sylwetka Kyla była zrelaksowana, jego ramiona proste, ale swobodne. Swoją całą uwagę poświęcał Bryanowi, choć nic tak naprawdę nie umykało jego uwagi. Kilka krótkich przemów nauczycieli i dyrektora szkoły były przez większość zignorowane. Dopiero życzenia dobrej zabawy było przyjęte entuzjastycznie. Coraz to nowe pary przybywały, aby mieć swoje ‘wielkie wejście’. Modnie spóźnieni, udawali, że nie dostrzegają oczu wszystkich na nich skierowanych. Marta przybyła kilka minut wcześniej. Z wysoko uniesionym podbródkiem, ominęła ich wzrokiem a jej partner wręcz za łokieć odciągnął na drugą stronę Sali. Bryan nie mógł przez kilka minut oderwać od nich spojrzenia. Nie do końca docierało do niego, że jego przyjaciółka potraktowała go w taki sposób. Nie chciał w to wierzyć, bo gdyby uwierzył musiałby przyjąć do wiadomości, jakim człowiekiem Marta naprawdę jest.

 

Gdzie się kończy linia tolerancji i akceptacji, dla nich oboje?

 

Jego ponure rozważania przerwał gromki śmiech wysokiego, szczupłego chłopaka, który dość drastycznie poklepał Kyla w geście przywitania.

 

– Co tu robisz, stary durniu? – mężczyzna ryknął. A głowy kilku najbliższych par odwróciły się w ich stronę z nowym zainteresowaniem.

 

– Oh, śmiem podejrzewać, że to samo, co ty. – Kyle roześmiał się, szczerze ucieszony. Obrzucił szybkim spojrzeniem swojego towarzysza z młodszych lat. Nie widzieli się dawno, ale nie dość dawno, aby zapomnieć nieokiełznany charakter i jego rudą czuprynę. Wielkie zielone oczy aż odstawały z jego szczupłej, pociągłej twarzy. – Red chciałbym ci przedstawić mojego ukochanego, Bryana Tomsona – powiedział z prawdziwą dumą w głosie, przyciągając lekko oszołomionego Bryana do swojego boku. Uważnie obserwując reakcję swojego kolegi. – Kochanie, poznaj mojego przyjaciela z lat dziecięcych Dona ‘Reda’ Garetta.

 

Mężczyzna spojrzał na Bryana, rzucił Kylowi aprobujące spojrzenie sugestywnie poruszając brwiami i uśmiechnął się z uznaniem, do obu panów błyskając białymi zębami. Jak gdyby nigdy nic potrząsnął dłonią zaskoczonego Bryana.

 

Młodszy mężczyzna dając sobie mentalnego klapsa otrząsnął się i przywitał kulturalnie. Jego matka byłaby z niego dumna.

 

– A komu ty dziś towarzyszysz? – Kyle zapytał ciekawie się rozglądając.

 

– Ah, nic tak ekscytującego jak twoja randka zapewniam cię – mężczyzna mrugnął na niego. Spojrzał przez ramie na parkiet gdzie mała grupka dziewczyn tańczyła w szybkim rytmie, fantazyjnie podskakując. – Widzisz to fioletowo–różowe coś z blond lokami? – Wskazał kciukiem przez ramię.

 

Kyle potaknął, kryjąc uśmiech.

 

– To moja kuzynka Mirabel. Jej matka nie chciała puścić jej na bal z jakimś niewyżytym, napalonym samcem i musiałem się zgodzić ją zabrać. Oczywiście przysięgając najpierw na wszelkie świętości, że będę pilnował jej cnoty – poskarżył się Red z nadąsaną miną. Cała trójka wybuchnęła śmiechem.

 

– Już zdołała cię namówić żebyś na trochę spuścił ją z oka? – Bryan zapytał ocierając ze śmiechu łzy.

 

Red udając absolutny szok, złapał się za pierś.

 

– Ależ absolutnie nie! – wykrzyknął z emfazą. – To porządna młoda dama! … Przekupiła mnie…

 

Kolejna fala śmiechu rozładowała resztę napięcia, którego Bryan nawet sobie wcześniej nie uświadamiał.

 

Red okazał się super, zabawnym facetem. Żarty trzymały się go bez przerwy. Parokrotnie nawet sprawił, że twarz Kyla pałała gorącym rumieńcem i za samo to znalazł sobie drogę do serca Bryana. Przerzucali się historyjkami z dzieciństwa, o których Bryan nigdy wcześniej nie miał okazji się dowiedzieć.

 

– Matt chciałby to usłyszeć – wystękał prawie pokładając się ze śmiechu, kiedy Red, ku zażenowaniu Kyla opowiadał jak w wieku dwunastu lat, ten się upił i nie dość, że został przyłapany na gorącym uczynku to tonem wyjaśnienia zwymiotował swojemu ojcu na buty.

 

– A kto to Matt? – Żywo zainteresował się Red.

 

– Mój brat i przyjaciel Kyla.

 

– Ah…

 

– Jeśli zostaniesz tu na trochę to chętnie możemy wszyscy się spotkać. Chciałbym dowiedzieć się więcej, co słychać na starych śmieciach? – Kyle zaproponował spontanicznie i jego kolega uśmiechnął się krzywo.

 

– Oh, barcie. Obawiam się że w krótce będziesz widywał mnie częściej niż przypuszczasz – rzekł trochę złośliwie. – Moja mama chce zamieszkać z siostrą, mamą Mirabel. Obie są wdowami, na dodatek szczęśliwymi w tym stanie. Doszły do wniosku, że nie opłaca się utrzymywać dwóch domów. Więc jesteśmy w trakcie przeprowadzki tutaj.

 

– Super! – Kyle na serio się ucieszył. Najwyraźniej tęsknił za przyjacielem z dzieciństwa.

 

– Przepraszam was na chwilę, wy sobie nie przerywajcie wspominek…

 

Bryan z lekkim całuskiem na odchodne, wymknął się spod skrzydeł Kyla i wyszedł z Sali.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

– Zabieraj te łapy ode mnie – Bryan wycedził przez zęby, jednocześnie rozglądając się ukradkiem po bokach. Nikogo jak okiem sięgnąć. Pusta łazienka aż się echo niosło.

 

Jakim trzeba być idiotom, aby dać się tak przyszpilić? Zbyt łatwo i spokojnie wieczór się toczył. Nie powinien był wychodzić sam. Teraz stało się to, czego przez cały czas podświadomie się obawiał.

 

– Tsk, tsk… taki hardy nagle jesteś? A już tyle razy kwiliłeś przy mnie. – Tom pochylił się nad Bryanem i zbliżył twarz do niego, jednocześnie przyciskając go całym ciałem do ściany. W jego oddechu najwyraźniej znajdowała się zawartość tego, co powinno znaleźć się w salaterce z ponczem.

 

– Spadaj Tom. Nie rozumiesz jak się do ciebie normalnie mówi? – Bryan sapnął zapierając się z całych sił, ale wielkie cielsko idioty nie drgnęło nawet. Zimna stróżka potu spłynęła mu po plecach wolno wsiąkając za pasek. Nie chciał okazać strachu, bo takie dranie jak Tom Jerry właśnie na tym żerowały. Z tym, że jego serce łomotało mu chaotycznie w piersi. – Ah, zapomniałem. Nie rozumiesz, bo jesteś idiotom! – wrzasnął.

 

– Zamknij się, lachociągu! – Silnym szarpnięciem za klapy marynarki Bryana, Tom uderzył jego plecami o ścianę. Całe powietrze utknęło Bryanowi w płucach. – Jesteś taki cwany, bo udało ci się namówić przyjaciela twojego braciszka, na udawanie twojego gacha? Myślisz, że głupi jestem? – Tom potrząsał szczupłym ciałem Bryana coraz mocniej zaciskając na nim pięści.

 

Tak, tak myślę… zachowam to jednak dla siebie. Pozwolę ci mieć niespodziankę, kiedy się wreszcie zorientujesz, pomyślał Bryan drętwo.

 

– Bredzisz! Zostaw mnie w spokoju. Poszukaj sobie własnego chłopaka. – Bryan zaparł się stopami na podłodze i znów spróbował odepchnąć Toma od siebie. Znów bez powodzenia, czym wcale nie był zaskoczony, tylko bardziej przerażony. Gdzie do cholery podziali się wszyscy ludzieJuż kurwa nikt nie korzysta z toalety?

 

– Nie jestem jakimś pieprzonym pedziem! – Tom zamachnął się na Bryana a ten przerażony odwrócił głowę w ostatniej chwili, minimalizując uderzenie. Na tyle w każdym bądź razie, że zamiast paść na miejscu, w jego uszach po prostu zadzwoniło.  Jego kolana ugięły się i dzięki zaskoczeniu Toma udało mu się zjechać po ścianie, na okafelkowaną podłogę. Bardziej instynktownie niż celowano pchnął swojego napastnika ramieniem w brzuch z całej siły i odskoczył jak najdalej się dało.

 

Co daleko wcale nie było. Drzwi kabin toaletowych znów były za jego plecami. A Tom szybko się pozbierał i to jeszcze bardziej wkurzony.  Bryan modlił się, aby nie było słychać dzwonienia jego zębów w ciszy łazienki. Ale nawet gdyby odbijało się echem o kafelki nie wiedziałby, bo jego serce biło w jego głowie, tłumiąc wszystko inne. Nawet słowa tego wielkiego debila były stłumione. Musiał się porządnie wysilić żeby je usłyszeć.

 

– Jeszcze mnie popamiętasz mała cioto. Kiedy ja skończę z tobą odechce ci się facetów raz na zawsze! – Tom zrobił krok w jego kierunku. A Bryan przesunął się w bok, rozglądając się za czymś więcej do obrony, niż tylko jego cięty język.

 

– Jak na kogoś niezainteresowanego facetami, wykazujesz mną strasznie dużo zainteresowania! – Bryan parsknął, zanim zdołał się powstrzymać. Równie dobrze mógł kontynuować. – Może pogódź się z tym, że lecisz na fjuta i wszyscy będziemy szczęśliwsi? Tylko popracuj nad kulturą zanim uderzysz do jakiegoś chłopaka. Bo nie wróżę ci zbyt wielkiego brania.

 

Tom poczerwieniał po twarzy widać było jak żyły pulsują mu na szyi. Wyglądało, że jeszcze chwila i rzuci się na Bryana czającego się w koncie, ledwo dającego radę ustać na drżących nogach.

 

– Zobaczymy czy taki wyszczekany będziesz jak z tobą skończę? Myślisz, że ci twój fagas pomoże? Nie po tym jak mój brat z nim skończy… – Tom w końcu wyszedł z ripostą. Stanął naprzeciwko Bryana a z jego oczu biła nienawiść z chorą satysfakcją.

 

Bryan zbladł. Myśl o tym, że Kylowi może coś grozić, może nawet w tym momencie, sprawiła że jego serce stanęło a kolana mu się ugięły. Musiał go ostrzec. Przypilnować… cokolwiek. Nikt nie będzie kładł swoich obrzydliwych łapsk na tym, co jest jego!

 

Nikt!!!

 

Bez zastanowienia, bez udziału własnej woli, zrobił krok w przód i z całą nienawiścią, całą złością, z całym upokorzeniem, jakie się w nim nazbierało przez ostatni rok z powodu właśnie tego żałosnego palanta. Stojącego teraz przed nim w mały rozkroku z obleśnym uśmieszkiem na ustach. Bryan zamachnął się prawą… nogą i kopnął go w jaja. Tak mocno, że czuł jak jego obuta elegancko stopa spotyka się z kością łonową Toma.

 

Nie odczuł nawet odrobiny współczucia, kiedy większy mężczyzna zbladł z zaskoczenia, po czym intensywnie poczerwieniał, obiema rękami złapał się za krocze i wolno osunął na kolana pojękując cichutko i bez tchu. Zatrzymał się dopiero, kiedy jego czoło oparło się o zimne kafelki podłogi.

 

Chwytając całą garść włosów Toma, Bryan podniósł jego głowę do góry, aby zobaczyć jego posiniałą aktualnie twarz. Nie, nadal zero współczucia. Co najwyżej niesmak, spowodowany tym, że został do tego zmuszony.

 

– Nikt, powtarzam nikt, nie ma prawa położyć choćby małego palca na Kylu. Rozumiemy się? – zapytał lekko szarpiąc, sapiącego z bólu mężczyznę. Jego mina musiała być poważna, bo Tom skwapliwie potaknął głową, znów próbując się zwinąć na zimnej podłodze w kłębek. Bryan puścił go niechętnie, nie chciał jednak zniżać się do jego poziomu, dręcząc go. – Choćbym miał nauczyć się bić, będę go bronił. Zapamiętaj to sobie.

 

Odwrócił się na pięcie zniesmaczony, wewnętrznie roztrzęsiony i z adrenaliną niemal roznoszącą go od środka. Nie oglądał się za siebie, kiedy z impetem otwarł drzwi łazienki i wpadł na wielką górę mięśni.

 

– To zaczyna się stawać zwyczajem – Kyle powiedział z uśmiechem, kiedy Bryan odbił się od niego. Odruchowo złapał go i ustabilizował na nogach. Bryan praktycznie rzucił się w jego ramiona. – Hej, spokojnie.

 

Szybkim spojrzeniem obrzucił łazienkę i zdrętwiał. Z niedowierzaniem przyjrzał się postaci skulonej na podłodze i z obawą obejrzał twarz Bryana. Zimna wściekłość ścięła mu krew. Czerwony ślad na policzku Bryana zburzył jego opanowanie.

 

– Co się stało? – wymamrotał lekko całując zaczerwienienie. Bryan poklepał go po policzku uspokajająco starając się opanować drżenie, łzy i zalewające go poczucie ulgi.

 

– Nic się nie stało. Trafił na silniejszego od siebie – powiedział ironicznie ocierając policzek, po którym jedna łezka spłynęła niechciana.  Wziął Kyla za kark i przyciągnął do siebie całując mocno. Starając się zastąpić strach, szczęściem. – Chodź zatańczyć ze mną. A ja opowiem ci o wtyczce analnej…, którą dla ciebie mam.

 

Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, na komicznie z okrąglałe oczy Kyla. Mężczyzna stał jak zamurowany, mrugając gwałtownie. Bryan zachichotał i przycisnął do niego biodra, sugestywnie nimi poruszając.

 

Oczy Kyla tylko jeszcze bardziej się powiększyły, kiedy dotarło do niego, co Bryan chce mu powiedzieć. Jak wariat roześmiał się, objął go mocno i okręcił. Bez słowa złapał go za rękę i pognał na salę żeby zatańczyć z ukochanym.

 

Dźwięki muzyki były stłumione, szelest rozmów przeplatał się szelestem zwiewnych sukienek. Tańczyli objęci nie zwracając na nikogo uwagi. Bez znaczenia było, że szerokie koło wokół nich było puste. Nie docierało to do nich, bo nie miało znaczenia. Ich świat znajdował się w ich oczach. Puste komentarze, idiotyczne uśmieszki i ironiczne spojrzenia, nie robiły na nich wrażenia. Ludzie, którzy nie mieli tego, co oni, nie czuli tego co oni, byli tylko żałosnymi zazdrosnymi kreaturami. Bryan właściwie im współczuł. Przytulił się nawet mocniej do wielkiej piersi ukochanego.

 

Głośne chrząkniecie poderwało ich nagle na miejscu, rozkojarzeni spojrzeli na szczupłą, starszą kobietę stojącą przy ich boku. Nauczycielka angielskiego Ms. Treter, skinęła im głową. Jej twarz była powściągliwa, jej spojrzenie chłodne. Kyle automatycznie zesztywniał zanim jednak zdołał się odezwać, kobieta uniosła dłoń do góry.

 

– Przepisowa odległość, panowie – stwierdziła spokojnie i dłońmi pokazała około dziesięciocentymetrową przestrzeń. Odeszła zanim ktokolwiek się odezwał. Parę sekund później rozdzielała kolejną parę. Bryan roześmiał się i potrząsnął z niedowierzaniem głową.

 

– Możemy już iść? Wiem, że na pewno masz względem mnie jakieś plany? Nie wierzę, że nie… – zapytał, z nadzieją patrząc w oczy swojego chłopaka. Kyla lekko pogłaskał jego policzek i z mrugnięciem oka, objął go ręką w pasie, prowadząc do wyjęcia.

 

– Nie większe niż najwyraźniej ty masz względem mnie – mruknął mu do ucha, lekki dreszcz przebiegł po plecach Bryana. Całkowicie rozmarzony i podniecony, z trudem wyczekał w kolejce do zdjęcia. To miała być pamiątka i chciał ją mieć.

 

Fotograf rzucił na nich okiem i wyruszył ramionami, ze zmęczonym uśmiechem.

 

– Uśmiech, proszę! – zawołał. – Gotowe. Następni.

 

Kyle uśmiechnął się do niego wziął Bryana za rękę i poprowadził do swojego samochodu. Młodszy mężczyzna praktycznie podskakiwał przy każdym kroku z ekscytacji.

 

Starał się stłumić nadzieję i nie nastawiać na nic szczególnego, ale jednocześnie nie potrafił wytrzymać podekscytowania. Jego mała niespodzianka dla jego ukochanego też nie ułatwiała sprawy. Mały przyrząd miał go przygotować, rozciągnąć na przyjęcie jego mężczyzny, ale jednocześnie torturował go od kilku godzin, pobudzając. Dręcząc obietnicą tego, co miało nadejść. Przez cały wieczór był na w pół twardy. Serce łomotało mu gardle i czuł jakby miał rozpłynąć się z pożądania.

 

Jeśli Kyle nie miał jakiegoś dobrego planu, to Bryan był gotów zacząć go molestować w jego własnym aucie.

 

Kiedy wreszcie przedarli się przez gęsto zastawiony parking do auta Kyla, ten zamiast otworzyć drzwi, odwrócił Bryana dość gwałtownie i pchnął na karoserię.

 

Jakikolwiek protest czy też zaskoczenie uformowało się na ustach Bryana, zostało stłumione przez ognisty pocałunek. Język Kyla był chyba w jego gardle. Potężny wzwód wbił się Bryanowi w brzuch i wszelkie myśli uleciały z jego głowy jakby to był złoty pył.

 

Pozostał tylko wilgotny język Kyla i dłonie przyciskające go do wielkiego, twardego ciała z całej siły. Kiedy w końcu Bryan osłabł z braku tchu, Kyle poluzował swój drastyczny uścisk, uwalniając jego lśniące, opuchnięte wargi. Wielkie dłonie zsunęły się na pośladki Bryana i jeden palec odszukał przez cienki materiał bielizny i spodni, małe silikonowe zakończenie wtyczki i docisnął je palcem. Głuch jęk wyrwał się Bryanowi z gardła, jego kolana poddały się. Kyle przycisnął go mocniej do drzwi, wkładając swoje kolano między jego uda. Znów nacisnął, obserwując jak kolejna fala podniecenia wstrząsa ciałem jego ukochanego.

 

– Nie ładnie mnie tak dręczyć… – polizał szyję Bryana wolno. Przyłożył wilgotne usta do jego ucha i wyszeptał gorączkowo. – Nawet nie wiesz, jaką torturą było, stać cały wieczór przy twoim boku i nie móc cię rozebrać, rzucić na podłogę i wziąć. Natychmiast i mocno – wyszeptał lekko zdyszany. Po czym polizał krawędź jego ucha dręcząco po woli.

 

– Kyle… – czy to był protest czy zachęta… dla Kyla to i tak nie miało znaczenia, bo nie zamierzał wypuścić Bryana z ramion, nigdy. No chyba żeby liczyć czas dojazdu do motelu, do którego chciał go zabrać.

 

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz kochanie, bo nie wiem czy kiedy uda mi się już wyłuskać ciebie z tego ślicznego wdzianka będę miał siłę, aby cię puścić. Musisz się z tym liczyć. – Poważnie spojrzał w zamglone podnieceniem oczy Bryana. Jego źrenice były tak rozszerzone, że tęczówka była tylko niewielką srebrzystą obwódką.

 

– Nie, nawet o tym nie myśl. Chyba, że chcesz abym zwariował. Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten moment. – Bryan stwierdził stanowczo i spokojnie, bez wahania odpowiadając na ostrożne, badawcze spojrzenie Kyla. – Zapominasz, że fantazjowałem o tobie od lat. Pragnę cię jak niczego na świecie.

 

Kyle jęknął opierając swoje czoło o Bryana.

 

– To wiele dla mnie znaczy. Nawet sobie nie wyobrażasz ile, ale co będzie, jeśli się rozczarujesz? Jeśli ci się nie spodoba?

 

Bryan pocałował go tak, że w głowie Kyla wirowało.

 

– Cóż, może najpierw się przekonajmy… a później będziemy ćwiczyć aż dojdziemy do perfekcji – powiedział z mrugnięciem. Odepchnął większego mężczyznę i dość jednoznacznie zażądał wejścia do auta.

 

Na serio, parking szkolny nie był najlepszym miejscem na pierwszy raz. A jego niesforna i uparta erekcja zaczynała wygrywać mentalna walkę z jego rozsądkiem. Kyle trzy sekundy później siedział na miejscu kierowcy i ruszał z parkingu.

 

 

 

 

4

 

 

 

W momencie, kiedy drzwi pokoju w niewielkim motelu zatrzasnęły się za nimi z cichym kliknięciem, serce Bryana stanęło na ułamek sekundy, tylko po to, aby nagle przyśpieszyć ze zdwojona prędkością. Mała lampka przy łóżku stojącym na środku dawała wystarczająco dużo światła, aby mogli patrzeć sobie w oczy i widzieć wszystkie te emocje, które nimi targały.

 

Jego dłonie drżały, kiedy zdejmował marynarkę i pomagał Kylowi rozpiąć guziki koszuli. Muszek już w aucie się pozbyli, zbyt niecierpliwi żeby czekać.

 

– Wiesz, że nie musimy robić niczego, czego nie będziemy chcieli? – Kyle uniósł podbródek Bryana palcem do góry i poważnie zajrzał w jego oczy. Lekkim pocałunkiem na ustach obiecując, że wszystko będzie w porządku, obojętnie jaką by nie podjął decyzję.

 

Bryan parsknął krótkim, powściąganym śmiechem. Jednym szybkim ruchem pchnął Kyla na łóżko tak, że tamten zaskoczony wylądował na plecach. Sekundę później Bryan siedział na jego udach. Kładąc dłonie tuż przy jego głowie po obu stronach, pochylił się i spojrzał mu w oczy nie kryjąc swoich uczuć.

 

– Nie boję się, nie martwię. Choć właściwie jedna rzecz mnie martwi…, że nie wytrzymam zbyt długo. Nie musisz się ze mną cackać. Pragnę cię, kocham… – dowód jego słów wbił się w brzuch Kyla, kiedy Bryan położył się na jego piersi.

 

Zdecydowanie wplatając dłonie w blond pasma jego włosów, zaczął obcałowywać jego całą twarz i szyję. Mężczyzna wił się pod namiętnym atakiem, aż w końcu odwrócił ich i położył całym ciałem na nim.

 

– Spokojnie, bo jak na razie ja sam nie jestem pewien jak długo wytrzymam – sapnął przygryzając ucho Bryana. Długi dreszcz był jego nagrodą.

 

– Nie ma się, czym martwić. Przy tobie cierpię raczej na nadmiar wzwodów, niż ich niedobór.

 

– Mhm… wiem sam po sobie – Kyle odparł z kpiącym uśmiechem i uklęknął na łóżku. Szybko i sprawnie pozbył się reszty ich ubrań. Z uwielbieniem wpatrując się w szczupłe ciało leżące i czekające na niego żeby je hołubił każdym dotykiem, pieszczotą i pocałunkiem.

 

Zanim jednak całkiem stracił poczucie rzeczywistości sięgnął po małą torbę, którą wziął z samochodu. Wydobył z niej wielką butelkę lubrykantu i pudełeczko prezerwatyw. Pokazał je Bryanowi.

 

– Moje okresowe badania lekarskie, były idealne, ale jeśli chcesz, możemy się zabezpieczać dopóki nie zrobimy ponownych testów – powiedział miękko. Nie chciał, aby Bryan sobie pomyślał, że mu nie ufa. Chciał żeby pomyślał, że się o niego troszczy. Bryan lekko zarumieniony wziął pudełko i odłożył na bok.

 

– Jeśli twoje wyniki są w porządku to ufam ci, bo nie wierzę że chciałbyś mnie oszukać lub skrzywdzić – stwierdził spokojnie. Z kimkolwiek innym nie zdecydowałby się na to, ale to był Kyle. Nie nikt inny. – Z mojej strony nie masz czego się obawiać… – wyznał cicho, lekko przymykając powieki. – To będzie mój pierwszy raz.

 

Kyle znieruchomiał i przez moment wydawało się Bryanowi, że chyba nawet nie oddycha. Po czym skoczył na niego nakrywając go własnym nagim ciałem.

 

– Kochanie…, to będzie nasz wspólny pierwszy raz. – Obcałował całą jego twarz i szyję. Dłońmi sunął po całym jego ciele, jakby nie mógł się zdecydować gdzie zacząć najpierw, więc był wszędzie na raz. Dech utknął w piesi Bryana. Gorący deszcz pocałunków nakręcał spiralę jego podniecenia w zastraszającym tempie.

 

Kiedy Kyle przyssał się do jego różowych, napiętych sutków, głośny jęk wyrwał się z jego ochrypłego gardła. Najwyraźniej jęczał już od dłuższego czasu. Kyle nie ustawał w wynajdowaniu nowych pomysłów na doprowadzenie go do obłędu. Pociągał i przygryzał delikatne ciało, lekko pieszcząc je płaskim językiem to znów ssą mocno. Każda fantazja Bryana stała się rzeczywistością. Bolała go głowa od nadmiaru emocji.

 

– Kyle…

 

Mężczyzna od razu poderwał głowę i spojrzał na niego zaniepokojony. Uniósł się do góry i położył między udami Bryana.

 

– O co chodzi, kochanie? – zapytał łagodnie, lekko dygocząc samemu.

 

– Możemy trochę zwolnić? – Bryan wyszeptał zażenowany. Jego policzki paliły go i jakieś bezsensowne łzy zapiekły go w oczach. Kyle pocałował go delikatnie.

 

– Możemy wszystko…

 

Odwrócił ich tak, że to Bryan znów leżał na nim. Nie chciał, aby młodszy mężczyzna czuł się przytłoczony. To było wielkie i istotne przeżycie dla niego. Nijak się nie miało do tych kilku ukradkowych pieszczot, które dzielili.

 

Bryan przez moment leżał na piersi Kyla, słuchając miarowego, ale mocnego bicia jego serca. Przesunął dłonią po jego torsie, delikatnie muskając palcami delikatne jasne włoski. Kciukiem i palcem wskazującym ujął mały brązowy sutek i potarł go na próbę.

 

Kyle syknął przez zęby, ale się nie poruszył. Dłońmi delikatnie pogłaskał napiętą linię pleców Bryana. Po muśnięciach, przyszły lekkie pocałunki, a następnie wycieczki po wszelkich wypukłościach i wgłębieniach w umięśnionym torsie Kyla i jego cudownie zdefiniowanym kaloryferku na brzuchu.

 

Szokiem dla zmysłów Kyla był maleńki wilgotny język Bryana sunący po jego wrażliwej skórze. Obwiódł napięte do granic możliwości sutki Kyla, zmieniając je w supełki czystych odsłoniętych nerwów. Pomknął jednak dalej w dół, poświęcając dręcząco długą chwilę na maleńki pępek. Wodził dłońmi po wspaniałym ciele, ciesząc się delikatną skórą pokrywającą sprężyste mięśnie. Mógł oddać się samemu głaskaniu a i tak by go to podniecało niewymownie. Bez wahania zsunął się niżej i z zachwytem przyjrzał się smukłej, intensywnie czerwonej męskości swojego ukochanego. Jak wiele godzin spędzał fantazjując o tym momencie? Na ile sposobów wyobrażał sobie jak Kyle wygląda? Nic jednak nie przygotowało go na perfekcję.

 

Musnął czubkiem palca ociekający czubeczek i biodra Kyla mimowolnie poderwały się z łóżka. Nawet na jego udach sypnęła się gęsia skórka.

 

– Kochanie? Jeśli zamierzasz się bawić, to twoje igranie może zakończyć się znacznie szybciej niż podejrzewasz – sapną mężczyzna unosząc lekko głowę, aby spojrzeć w dół na leżącego między jego udami Bryana. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu i wolno pochylił się, aby czubek języka wepchnąć w małą szczelinkę na czubku wabiącą go. Nawet na ułamek sekundy nie oderwał spojrzenia od Kyla. Oczy jego ukochanego rozbłysły gorączką.

 

Bryan zafascynowany smakiem połknął cały czubek i lekko possał jakby to był najcudowniejszy lizak na świecie.  Kyle zredukowany do drżącej i jęczącej masy, był podniecający w swym zapamiętaniu. Bryan czuł jak jego własny puls przyśpiesza z każdym liźnięciem. Miał chęć ssać mocniej, wziąć go głębiej, ale się obawiał. Niedosyt tylko wzmagał jego apetyt. Każdą kropelką nasienia zlizywał natychmiast, a kiedy to było nie dość, szukał w wewnątrz małej dziurki, co doprowadzało Kyla do obłędu.

 

– Bryan! – Kyle w końcu poderwał się i lekko pociągnął go za włosy. – Moment! – jęknął gorączkowo starając się opanować. Jego wydepilowane schludnie jądra ściśle przylgnęły do jego ciała i Bryan przyjrzał im się z fascynacją. Ujmując delikatnie w dłoń i pieszcząc pomarszczoną skórkę. Były takie delikatne. Wtulił twarz w nie, bo zwyczajnie nie potrafił się oprzeć pokusie. Na jego policzku były cudowne i kuszące. Ujmując pulsujący członek Kyla w dłoń, rozprowadził kolejne lśniące krople na jego całej długości i zadowolony z tego jak niekontrolowanie Kyle rzuca się po poduszce, wrócił do pieszczenia jego jąder.

 

Na próbę polizał troszeczkę pod spodem, szybko jednak zapragnął czegoś więcej. Mała kulka pasowała idealnie do jego ust i gorący oddech zdawał się podniecać Kyla niesamowicie. Dmuchnął lekko na wrażliwe ciało i Kyla znów poderwał biodra mamrocząc coś o szaleństwie i płomieniach.

 

Bryan stłumił uśmiech i zaczął lizać jego całą pachwinę, sięgając w każdym kierunku tak daleko jak mógł. Od czubeczka twardego niczym stal członka Kyla. Teraz już opływającego jego nasieniem, po przez całą jego długość i wspaniałość, aż po piękne krągłe jądra, teraz już skurczone i boleśnie napięte, kończąc na małej dziureczce tuż za nimi. Gdzie kierowany nieopanowaną ciekawością musiał wepchnąć język.

 

Kyle z wrzaskiem, praktycznie siadając, wystrzelił w dłoni Bryana, bez ostrzeżenia i gwałtownie. Pokrywając jego palce i spryskując swój brzuch pierwszymi srebrzysto–białymi kroplami. Bryan zachwycony poderwał głowę, aby jego zdobycz nie uciekła cała i zamknął swoje gorące usta na pulsującym i drgającym rytmicznie penisa. Kyle jęczał padając, wszystkie jego mięśnie drgały, słabo wplątał palce trzęsącej się dłoni w włosy liżącego ścieżkę w górę jego torsu, Bryana.

 

– Kochanie… – mruknął biorąc go w ramiona i przytulając z całych sił. Bryan wkomponował się w jego ciało szczęśliwy i oszołomiony całym doświadczeniem. – Kocham cię – westchnął do ucha, nadal chaotycznie oddychającego ukochanego.

 

Kyle przekręcił ich, ale nie położył się na Bryanie, tylko przy jego boku. Podpierając głowę na ręce spojrzał nadal lekko nieprzytomnym wzrokiem w szare oczy Bryana.

 

– Jesteś szalony… nieprzewidywalny… cholernie podniecający…

 

Szeroki uśmiech na twarzy Bryana był praktycznie oślepiający. Kyle pocałował go długo i namiętnie. Wkładając w to całe serce.

 

– Cieszę się, że doprowadziłeś mnie do orgazmu – wymamrotał w końcu, kiedy rozdzielili się, aby zaczerpnąć wielce potrzebnego oddechu.

 

– O?

 

– Mhm…teraz mogę właściwie zająć się twoim cudownym, seksownym ciałkiem, czyli tak jak na to zasługuje. Będę do tego bardziej zdolny, kiedy wreszcie przerzedziła się w mojej głowie ta czerwona mgła żądzy.

 

Bryan zachichotał na kwieciste słowa Kyla, ale jego uśmiech szybko umarł, kiedy Kyla chwycił jego męskość w dłoń i zacisnął palce lekko, pozbawiając go tchu.

 

– Nawet nie wyobrażasz sobie, co działo się w mojej głowie od momentu, kiedy powiedziałeś o wtyczce… – Przesunął dłonią po piersi Bryana lekko szczypiąc jego sutki.

 

Nagle miał cały czas świata, aby go dręczyć. Polizanym placem obwiódł skurczoną brodawką a Bryan, co najwyżej mógł wziąć drżący oddech. Kyle nadal szeptał, pochylając się niżej i liżąc policzek Bryana dmuchnął w jego ucho posyłając dreszcz wzdłuż całego jego ciała. – Myśl że zrobiłeś to dla mnie… że mógłbym cię wziąć w każdej chwili, sprawiała że chciałem przerzucić cię przez ramię i wynieść z Sali.

 

– Oh,…oh…Kyle… – Bryan niemal nie oszalał. Słowa Kyle tylko bardziej zagęszczały jego krew. Kiedy ręka jego kochanka zawędrowała do małego zabezpieczenia sylikonowej wtyczki obaj jęknęli. Ich ciała wstrząsało seksualne napięcie i nieokiełznane pożądanie.

 

– Kyle błagam… pobawisz się później…, ale teraz ja cię tak bardzo potrzebuję – wyjęczał Bryan za włosy przyciągając go do siebie i całując prawie brutalnie. Kyle mruknął aprobująco. Odwrócił Bryana na bok tak, że sam leżał za jego plecami. Obsypał pocałunkami jego ramiona i kark. Bryan tylko dyszał mocniej i coraz szybciej.

 

– Dla ciebie wszystko, baby. Nie pozwoliłbym ci nigdy cierpieć, nigdy bym ci nie sprawił bólu…

 

Z pod poduszki wyjął butelkę z przejrzystym żelem. Wycisnął na dłoń niewielka ilość i posmarował palcem niewielkie wejście, w tej chwili nadwrażliwe i drgające, rozciągnięte wokół cielistego koloru zabezpieczenia wtyczki. Bryan drgnął, ale uspokoił się pod słodkimi pieszczotami swojego mężczyzny.

 

Kyle delikatnie poruszył zabaweczką i jego ukochany oszalał. Jęczał i klął. Jego biodra tańczyły.

 

– Dalej! Zrób to… – zażądał w końcu a Kyle roześmiał się na jego ochrypły, ale stanowczy ton.

 

– Już… momencik… – pociągnął wtyczkę aż wysunęła się do połowy. Biorąc pod uwagę jej rozmiar, Kyle zadrżał cały, zaciskając własne pośladki na najlżejsze wyobrażenie o posiadaniu czegoś takiego w sobie.

 

No no, jego mały, nieśmiały, najdroższy… z całą pewnością nie jest… pruderyjny…

 

Tylko krótką chwilę udało mu się podręczyć Bryana wsuwając ją i wysuwając. Bryan tak pięknie odpowiadał całym ciałem, jęcząc i szlochając na przemian. Błagając i przeklinając Kyla. Że nie dał jednak rady zapanować nad własnym pożądaniem, gwałtownie powracającym do niego ze zdwojoną siłą.

 

– Masz racje, pobawimy się później… – stwierdził stanowczo, biorąc usta Bryana w posiadanie głodnym pocałunkiem. Miał ochotę zwyczajnie rzucić się na niego, ale zapanował nad sobą w ostatniej chwili, delikatnie wysuwając urządzonko z Bryana.

 

Używając dużej ilości lubrykantu, palcami delikatnie sprawdził czy Bryan jest gotów przyjąć go w swoim rozpłomienionym wnętrzu. Jego ukochany był rozluźniony i bardziej niż gotów. Co nawet potwierdził werbalnie, głośno i stanowczo.

 

Kyle czuł jak jego serce tłucze się w jego piersi, kiedy powoli wsuwał się w ciasną i gorącą głębię ciała Bryana. Świat zminimalizował się do tego miejsca gdzie ich ciała się złączyły.

 

Nigdy nie wyobrażał siebie, że to będzie ‘tak’…

 

Był zachwycony, był szczęśliwy… był ogłuszony rozkoszą.

 

Podłożył ramię pod kark Bryana i drugą ręką chwycił go za biodro, przyciskając całym ciałem do siebie. Wolno, ale stanowczo wsuwał się w ciało swojego kochanka, napotykając jedynie gotowość i entuzjazm. Bryan uniósł nogę i przerzucił ją przez biodro Kyla, dając jego dłoni możliwość do eksploracji po jego cudownej, boleśnie wezbranej męskości. Pieszcząc go ustami i dłońmi na zewnątrz, wprawiał całe ciało Bryana w wibracje, a jednocześnie do szaleństwa doprowadzał, pieszcząc we wnętrz. Twardy jak stal członek Kyla idealnie pasował, wypełniał Bryana po brzegi.

 

Tempo z każdym pchnięciem stawało się chaotyczniejsze i Kyle z całych sił skoncentrował się, aby doprowadzić Bryana do orgazmu, jako pierwszego. Chciał być tego świadkiem. Chciał tego doświadczyć, będąc po jądra głęboko w mężczyźnie, który zawładną jego sercem, duszą i umysłem.

 

Lekko pochylając go do przodu, zmienił kont wejścia do jego ciała i Bryan oszalał praktycznie rozpływając się w jego ramionach. Małe muśnięcie dłoni Kyla i po prostu nie zdołał dłużej opierać się rozkoszy, która zmiotła całą jego rzeczywistość i czas.

 

Drżąc, lśniąc od potu i pojękując leciutko, Bryan wtopił się w muskularne ramiona z miażdżącą siłą obejmującego go Kyla. Orgazm przepływał falami przez jego ciało, wstrząsając całą jego sylwetką. Kyle musiał go trzymać inaczej obawiał się, że prawdopodobnie by uleciał. Więc Kyla trzymał go, urzeczony, zaskoczony, praktycznie uwięziony w jego ciasno zaciśniętym na jego członku ciele. Jego własna rozkosz wstrząsała całym jego ciałem, kiedy zagłębiony po nasadę uległ własnemu zaspokojeniu i rozpłynął się w płomiennym wnętrzu mężczyzny w jego ramionach.

 

Obaj jak w transie tulili się i szeptali o spalających ich uczuciach. Wiele czasu potrzebowali, aby choć częściowo odzyskać nad sobą opanowanie.

 

– Kyle, kochanie…?

 

– Mhm? – Kyle odpowiedział, mimo że właśnie zajęty był układaniem Bryana na swojej wielkiej piersi i obejmowaniu go całym ciałem, nawet udami. Nie chciał, aby dzielił ich, choć milimetr.

 

– Rano ja wyjdę stąd w moim pingwiniastym wdzianku… – wymamrotał w między czasie ssąc małą malinkę na szyi nieopierającego się Kyla. – A ty z moją wtyczką…

 

Kyle zesztywniał na chwilę.

 

– Nie.

 

– Nie? – Bryan zapytał niepewnie. Chciał, aby ich związek był pod każdym względem ‘równy’. Nie wiedział, co by zrobił gdyby Kyle tego nie chciał. Oczywiście by go nie zmuszał, ale byłoby mu przykro…

 

– Nie, nie musisz zakładać smokingu. Matt naszykował mi dla ciebie torbę z ubraniami na zmianę – odparł Kyle z przekornym błyskiem w oku. – Mam nawet dla ciebie propozycję…

 

– Ooo? – oddech utknął Bryanowi w gardle. Podniecenie znów spłynęło wzdłuż jego kręgosłupa. Kyle złapał go za kark i przyciągnął do siebie chwytając zębami jego dolną wargę. Bryan zakwilił lekko, choć na serio nie chciał…

 

– Ja pomogę ci w ubieraniu, jeśli i ty pomożesz w ‘ubieraniu’ mnie…

 

Zanim Bryan przeanalizował znaczenie słów Kyla, znów był przyszpilony do łóżka i tylko przelotnie zastanowił się; po co czekać do rana…?

 

 

 

***

 

Bryan starał się opanować, nie było to jednak łatwe po kolejnym trafnym acz złośliwym komentarzu Reda. Jego boku już go bolały od śmiechu. Razem opuścili trybuny i ruszyli w poszukiwaniu Kyla i Matta. Ich drużyna wygrała o włos. Tylko dzięki perfekcyjnemu podaniu Matta i Bryan był dumny z wystąpienia brata. Red, choć akurat na ten temat nic nie powiedział, był pod wrażeniem.

 

Ominęli tłumy ludzi i rodzin, dyskutujących o ostatnim meczu w tym semestrze i ekscytacja jak fala upału unosiła się w powietrzu. Dzieci biegały i krzyczały. Domagały się lodów. Kobiety mamrotały o udarze słonecznym a mężczyźni na nowo przeżywali każdą minutę spotkania.

 

Bryan pokręcił głową. Jego fascynacja footballem kończyła się na Kylu i to było tyle ile chciał na ten temat wiedzieć. Miał oczywiście zamiar dzielnie wspierać pasję swojego mężczyzny.

 

Z zbiorowiska gdzie stali członkowie drużyny dobiegała sprzeczka. Trenera nie było w zasięgu wzroku i Bryan lekko się zaniepokoił, Red jednak nie wydawał się przejęty. Spokojnie i chłodno przyglądał się grupce spoconych na wpół porozbieranych zawodników.

 

Zachary wskazał palcem na Kyle i z złośliwym uśmiechem powiedział jak najgłośniej.

 

– Dupy dałeś! – szyderczo się roześmiał na ciche parsknięcia śmiechem jego kolegów. – A! Co ja się dziwię? Przecież ty literalnie ‘dupy dajesz’!

 

Kolejna fala śmiechu przetoczyła się po tłumku, niektórzy jednak niespokojnie spoglądali na Kyla i Matta. Ten ostatni wyglądał jakby robił mentalny spis tortur, specjalnie na użytek dla Zachary’ego.

 

Kyle za to spocony, ale uśmiechnięty zmierzył pogardliwym spojrzeniem, lekko upasionego zawodnika. Jego wielkość wcale nie polegała na muskulaturze i w sportowym uniformie rzucało się to w oczy.

 

– Gdybyś wiedział, jakie to jest cholernie przyjemne to być z fjuta nie złaził jak dzień długi! – Kyle odparł leniwie na zaczepkę. Wyszczerzył zęby na widok szoku, który się odbił na twarzach jego kolegów z drużyny.

 

Dojrzał Bryana i pomachał mu, przepychając się między stojącymi kolegami, olewając ich już całkowicie. Zapomniał o nich w momencie, kiedy dostrzegł ukochanego. Ciche pomruki i złośliwe komentarze całkowicie do nich nie docierały, kiedy Bryan ucztował na ustach Kyla. Intensywnie i namiętnie go całując.

 

Red podszedł do Matta i skinął głową w kierunki całującej się pary.

 

– Oni tak często? – zapytał obserwując drugiego mężczyznę z pod rzęs. Tamten tylko przelotnie na niego zerknął i szybko wbił spojrzenie w plecy Kyla.

 

– Mhm… żeby móc porozmawiać z Kylem, muszę stać miedzy nimi, inaczej Bryan jest praktycznie na stałe przymocowany do jego ust. Na tlenie chyba oszczędzają… – wymamrotał pod nosem z krzywym uśmieszkiem. Red roześmiał się i Matt spojrzał na niego w końcu. Ten skorzystał z okazji i wyciągnął dłoń na powitanie.

 

– Witaj, mam na imię Donatello. – Mocno ujął dłoń Matta w swoją, oplatając ją swoimi długimi palcami.

 

Kyle z mlaśnięciem oderwał się od ust Bryana i z niedowierzaniem spojrzał na Reda. O ile było mu wiadome, a Red sam mu to kiedyś powiedział.

 

Pełnym imieniem przedstawiał się tylko kobietom… które zamierzał uwieść!

 

Upsss…

 

 

 

AkFa

 chłopak jest gejem

 

AkFa

 

 

wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

– Możesz w to uwierzyć? – Kyle pociągnął długi łyk ze swojej butelki z piwem. – Czasem już miałem wrażenie, że się nie doczekam. Od poniedziałku zaczynamy pracę!

W zatłoczonym przez byłych i obecnych studentów przy uniwersyteckim barze, zaledwie dało się rozmawiać, ale Matt, jego brat Bryan i Kyle, chcieli po raz ostatni pożegnać się z przyjaciółmi. Większość z nich wyjeżdżała na wakacje, albo do pracy, szukając szczęścia po za ich małym miastem.  Wszyscy mieli świadomość, że z większością pewnie już nigdy się nie zobaczą.

Kyle i Matt jednak mieli zamiar zostać i zdeterminowani byli związać swoja przyszłość z ich miasteczkiem. Szczególnie, że Kyle nigdy w życiu nie zostawiłby Bryana, który nadal miał jeszcze kilka lat nauki przed sobą. Zresztą mieli już swoje plany i wiedzieli czego chcą. Matt mógł tylko się cieszyć, bo i jemu nieśpieszno było wyjeżdżać. Tutaj miał wszystko czego mógłby pragnąć i widział dla siebie możliwości, których nie dostrzegali inni młodzi ludzie. I dobrze. Więcej opcji dla niego.

Kyle rozparł się wygodnie w brązowym skórzanym boksie, przyglądając się ludziom bez przerwy kręcących się po lokalu. Boksy, stoliki i wysoki bar były zatłoczone, ale Matt wcale się nie dziwił. Tak tutaj zawsze było w sobotnie wieczory. Nawet boks, który zajmowali był ich ulubionym. Znajomi podchodzili, aby zamienić kilka słów i szli dalej, za co Matt był im wdzięczny. Chciał spędzić trochę czasu z Kylem i miał lekkie wyrzuty sumienia, że przez ostatni tydzień go unikał. Kyle był zajęty swoim drugim przyjacielem Redem, a Bryan nigdy nie odstępował jego boku, żadnego z nich więc nie widział i miał zamiar to nadrobić.

Bryan jak zwykle siedział wtulony w bok Kyla i parsknął pod nosem cicho.

– Co ja mam powiedzieć? Chciałbym mieć już studia za sobą. Mam wrażenie, że czas w ogóle nie mija. Wierzyć mi się nie chce, że wy już możecie robić co chcecie i żyć jak chcecie.

Matt obrzucił przyjaciela i swojego brata przelotnym spojrzeniem, wzruszając ramionami.

– Ach tam, nie pleć bzdur. Mamuśka z tatą będą cię utrzymywać. Gotować ci i sponsorować. To na serio nie jest wielki powód do narzekania. My z Kylem teraz musimy wziąć się za siebie i zacząć życie na własny rachunek. W końcu ostatnie lata harowaliśmy, żeby wreszcie znaleźć się tu i teraz. Jedyne czego mi będzie brak to sportu, ale za studiami nie będę tęsknił – odparł spokojnie, starając się ukryć podekscytowanie w głosie. Od poniedziałku miał się zacząć początek reszty jego życia i decyzje jakie będzie podejmował od tej pory będą szły na jego własne konto. Szczerze mówiąc był posrany ze strachu. – To nasz ostatni weekend przed rozpoczęciem odpowiedzialnego, dorosłego życia, musimy go więc dobrze wykorzystać! – Z uśmiechem wzniósł niby–toast unosząc własną butelkę piwa w kierunku towarzyszy. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i odpowiedział toastem.

– Mówiąc o dorosłości i odpowiedzialności… – Bryan zaczął wolno, rzucając zaniepokojone spojrzenie swojemu mężczyźnie, ten jednak skinął mu głową uspokajająco. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Chcieliśmy ci powiedzieć wcześniej, ale po pierwsze nic nie było pewne, a po drugie mógłbyś chcieć nas odwieść od tego pomysłu…

Matt zmrużył oczy ostrzegawczo. Instynkt z miejsca podpowiedział mu, że nie będzie mu się podobało to, co chcą mu powiedzieć. Ich pomysły zazwyczaj były rewolucyjne i miały nie mały impet na jego własne życie. Przyzwyczaił się jednak do tego i zazwyczaj był w stanie dostosować. Zazwyczaj…

– Witam panów! – Ciepły, wesoły głos przebił się przez gwar i stłumiony dźwięk muzyki, wbijając w rozmowę. Wysoka, szczupła postać zjawiła się jak znikąd przy ich boksie, radośnie się witając i wymieniając uściski dłoni z Kylem i Bryanem.

Matt zdrętwiał, bojąc się nawet spojrzeć w kierunku nowo przybyłego. Przez moment miał ochotę zamknąć oczy i znaleźć się gdziekolwiek tylko nie tu. Pobożne życzenia nigdy jednak nie działają, kiedy człowiek ich najbardziej potrzebuje.

Donatello Red Garett był jego przekleństwem i unikanie go sprawiało mu niemało kłopotu, nie żeby się nie starał. Zwłaszcza, że mężczyzna był najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Kyla i bez pardonu wwalcował w ich życie. Potrzeba było niemało kreatywności, aby móc uniknąć spotkań z tym człowiekiem. Czasem jednak, żadne kombinacje nie pomagały. Tak jak tego dnia najwyraźniej. Choć pewnie powinien był się domyślić, że Kyle i Bryan, mały zdrajca, zaproszą swojego przyjaciela.

Kyle z Bryanem nie mieli jednak takich oporów witając się z gościem radośnie i zapraszając go do ich boksu. Z trudem zmusił się do podania ręki Donowi. Pod uważnym spojrzeniem i wielkim uśmiechem skierowanym centralnie na niego, czuł jak ciśnienie mu skacze.

– Matty rusz tyłek i posuń się Redowi – zakomenderował Bryan uśmiechając się jak idiota. Matt miał ochotę rzucić się przez mały stolik na niego i poddusić go własną białą podkoszulką.

Nie miał jednak wyboru, bo mężczyzna już przysunął się do niego czekając na jego ruch z tym swoim zaraźliwym, przeraźliwie radosnym uśmiechem. Zielone oczy błysnęły spod ciemnorudych, długich rzęs, kiedy przypatrywał mu się uważnie. Matt odwrócił spojrzenie i przełykając przekleństwa posunął się pod ścianę, praktycznie przyklejając się do niej. Nie mógł i nie chciał reagować w żaden sposób, bo nie chciał dawać braciszkowi i przyjacielowi więcej amunicji do dręczenia go. Już miał za sobą o kilka krępujących rozmów za dużo.

– Wychodzi na to, że właściwie mamy dla ciebie dwie niespodzianki – oświadczył Kyle radośnie, całując Bryana przelotnie w usta i masując jego kark lekko swoją wielką dłonią. Jego długie palce wplotły się w blond włosy jego brata, pewnie usiłując rozluźnić jego napięte z nerwów mięśnie.

Matt wbił w nich na wpół przerażone, na wpół ostrożne spojrzenie. Nie miał pojęcia czym mógłby się stresować Bryan, więc pomysły jakie przychodziły mu do głowy były zatrważające. W duszy już czuł, że będzie musiał skopać tyłek Kylowi.

– Chyba nie chcę wiedzieć – wymamrotał, skinąwszy ręką na mijającą ich kelnerkę. – A przynajmniej możecie poczekać, aż się odpowiednio znieczulę? – zapytał z nadzieją, ignorując cichy śmiech siedzącego przy nim mężczyzny.

– Poczekaj Matty… – Red powstrzymał go, kładąc mu dłoń na nadgarstku na kilka sekund.  Jeśli wyczuł jak ten się wzdrygnął nie dał tego po sobie poznać. Po prostu obdarzył go kolejnym olśniewającym uśmiechem. Matt zagryzł zęby, żeby nic nie palnąć. – Będzie fair jeśli to ja zamówię kolejną kolejkę. – Nie czekał na odpowiedź tylko sam przywołał kelnerkę po raz drugi. – Można powiedzieć, że świętujemy…

– Świętujemy? – Matt nieświadomie potarł nadgarstek, na którym nadal czuł ciepło szczupłej dłoni, dotykającej go przed chwilą.

Miał ochotę wrzeszczeć, zażądać, aby Donatello nie dotykał go więcej, ale wiedział, że nie mógł. Musiał zachowywać się zimno i obojętnie. Nie mógł pozwolić, aby któremuś z towarzyszących mu mężczyzn przyszło do głowy coś głupiego. Wystarczy, że jemu przychodziło. Otrząsnął się, czując zimny dreszcz strachu spływający po jego plecach. Chciał wyjść z baru. Nagle ochota na imprezowanie przeszła mu całkowicie. Kyle jednak nigdy by mu na to nie pozwolił. Nie bez dogłębnych i zawiłych tłumaczeń. A tych nie mógł udzielić.

Nie umiał udzielić.

– Okej, powiem to, bo chyba nie wytrzymam. – Bryan oświadczył dzielnie, przełykając ślinę nerwowo. Złapał Kyle’a za rękę i pochylając się nad stołem, wbił spojrzenie w brata. Widać było jak żyłka pulsuje mu na szyi w dzikim tempie. Matt poczuł jak serce załomotało mu w piersi. Teraz i on był zdenerwowany.

– Dobra gadaj, bo mnie zaczynasz wkurzać! – zażądał, spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Cokolwiek wykombinowali, nie mogło to być nic dobrego. Wątpił jednak, że oni będą pytać go o pozwolenie. Bardziej prawdopodobne było to, że zwyczajnie mają zamiar oświadczyć mu swoje kolejne szaleństwo. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał za to ukatrupić.

– Zamierzam wprowadzić się do Kyla i Reda, bo zamierzają wynająć wspólne mieszkanie! – Bryan wyrecytował jednym tchem, nie dając szans na odpowiedź Mattowi, którego i tak zatkało całkowicie. – Red został przyjęty do waszej firmy i będzie z wami pracował! Powiedz, czy to nie wspaniale? – zawołał entuzjastycznie, oczekując reakcji brata z zapartym tchem.

Trzy pary oczu przeniosło wyczekujące spojrzenie na Matta.

Nie wiedział kiedy, ale krew pulsująca mu w uszach praktycznie zagłuszyła ostatnie pytanie jego brata. Otoczenie zniknęło nagle i jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w siedzące przed nim osoby. Bryan szczupły blondyn, kurczowo obejmował swojego przystojnego, barczystego chłopaka. Kyle wykorzystujący swoje długie ręce i szerokie ramiona, przytulał do siebie zarumienionego, zmartwionego ukochanego. Nic nie mówili. Bezapelacyjnie wszystko co mieli do powiedzenia, zostało powiedziane.

Matt nie mógł myśleć logicznie, miał wrażenie, że nawet nie mógł normalnie oddychać. Jego oczy same powędrowały do siedzącego tuż przy nim, zdecydowanie za blisko jak na jego gust, Dona. Błyszczące oczy o niesamowitej barwie, wpatrywały się w niego ze smutkiem i lekkim niepokojem. Ciemno rude włosy opadały mu na blade czoło i wiły się na karku, i uszach w modnej niedbałej fryzurze. Wysokie kości policzkowe i nasadę nosa miał obsypane złocistymi piegami, a pełne różowe usta po raz pierwszy nie były wygięte w uśmiechu.

Matt nie potrafił zmobilizować się, aby się odezwać.

Co ten Bryan sobie myślał? Chciał wyprowadzić się z domu? Tak po prostu? Chciał zamieszkać ze swoim narzeczonym w tak młodym wieku? Jak on to sobie wyobrażał? Było go stać na utrzymanie z dorywczej pracy? A Kyle uznał to za świetny pomysł? I czemu do cholery zaproponował wynajęcie wspólnego mieszkania Donowi, a nie jemu? Donowi ze wszystkich ludzi!

Zazdrość i złość przerzedziły trochę smog w jego głowie i zwolniły natłok pytań buzujących mu w mózgu. Pobudzony do życia, wbił ponownie spojrzenie w swojego najlepszego przyjaciela. Lekki rumieniec pokrywał opaloną twarz Kyle’a, ale mężczyzna nie spuścił spojrzenia. Najwyraźniej miał jakąś setkę dobrych wymówek i usprawiedliwień. Zbyt dobrze Matt go znał, aby tego nie wiedzieć. To tylko pogłębiło w jego duszy uczucie zdrady i gniewu. Bez słowa spojrzał na swojego brata. Bryan siedział wyprostowany i blady czekając w dalszym ciągu na jego reakcję. Matt nie wiedział czego się po nim spodziewali, ale ponad wszelką wątpliwość podejrzewali go o jakiś wybuch czy fochy.

O nieee… ich niedoczekanie.

Z trudem i praktycznie boleśnie, wymusił uśmiech starając się spojrzeć na towarzyszącą mu trójkę jak najniewinniej i najobojętniej. Ocenzurował to co cisnęło mu się na usta i chwytając butelkę z piwem wzniósł toast.

– Cóż, nie wiem komu pogratulować najpierw. Mieszkanie, przeprowadzka, nowy nabytek dla naszej nowo powstałej firmy… wiele przegapiłem – parsknął ironicznie, starając się zmusić do lżejszego tonu. Mdłości sprawiały jednak, że praktycznie miał ochotę zwymiotować wcześniej wypite piwo. Nagły ból głowy rozsadzał mu czaszkę od środka. Musiał wielokrotnie przełknąć, aby móc kontynuować. Jedyną jego pociechą były zaskoczone miny jego przyjaciół. – Gdzie ja byłem jak mnie nie było? – zapytał z fałszywym uśmieszkiem, mającym zneutralizować jego cierpki ton. Zauważył jednak, że Kyle wzdrygnął się robiąc bolesną minę. W tym momencie miał to jednak głęboko w nosie.

– To moja wina… – wtrącił Don nagle. Z poważną miną odwrócił się do Matta i spojrzał mu w oczy zdecydowanie.

Matt odpowiedział mu twardym, zimnym spojrzeniem. Mógł się założyć, że to właśnie była jego wina i z radością miał zamiar go winić.

– Red potrzebował pracy i miejsca do mieszkania, a my potrzebujemy dobrego speca od reklamy – dodał Kyle, kiedy krepująca i przedłużająca się cisza zaczęła stawać się trudna do zniesienia. Jego głos był opanowany i stanowczy, i Matt wiedział, że najwyraźniej ten temat nie podlega dyskusji. On był zwyczajnie informowany. – Mój ojciec sprawdził go i podjął decyzję, że Red nada się idealnie. Ja będę projektował i budował, ty stworzysz najwspanialsze grafiki i wizualizacje, a Red je rozreklamuje.

– Widziałem jego projekty! Są po prostu genialne! – wtrącił entuzjastycznie Bryan, ale Matt go zignorował milcząc nadal i wpatrując się w swojego przyjaciela. Kyle kontynuował spokojnie, przytulając swojego ukochanego i rzucając Mattowi lekko złe spojrzenie. Don zaczął wiercić się niespokojnie przy jego boku.

– Kiedy okazało się, że ten wielki trzypokojowy dom, zaraz po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszej firmy stoi pusty, zaczęliśmy się zastanawiać. Red nie mógłby go wynająć sam, bo był za drogi i za duży. A ja już od dawna myślałem o wyprowadzce z domu…

– Rozmawiałem z mamą i choć nie była zachwycona, to stwierdziła, że wybór należy do mnie – dodał Bryan stanowczo. Najwyraźniej również on zdecydował.

Szkoda tylko, że żaden z nich nie wspomniał o swoich planach nawet słowem. Żaden nie zapytał go o zdanie ani nie pofatygował się uprzedzić o takiej ewentualności. Złość wypalała dziurę w jego mózgu, nie mniej jednak Matt wymusił szeroki uśmiech. Nonszalancko napił się piwa i wzruszył szerokimi ramionami.

– Cóż, wygląda na to, że już wszystko macie zaplanowane i wszystko układa się zgodnie z planem – stwierdził niedbale. Musiał spuścić wzrok na blat sosnowego stolika, bo obawiał się, że Kyle wyczyta prawdę w jego oczach. Zbyt dobrze się znali… choć właściwie już nie był tego tak do końca pewien.

– Nie jesteś zły? – Bryan wyrwał się z pytaniem, najwyraźniej dręczącym ich wszystkich.

Matt parsknął śmiechem, tym razem szczerym. Gorycz i smutek utonęły w barowym barze, a przynajmniej miał taką nadzieję.

– Skąd podobny pomysł? – zapytał niewinnie, wpatrując się w brata. – Nie mam pojęcia dlaczego miałbym być zły? Przecież to wasza sprawa i wasze decyzje. Mnie one nie dotyczą… – Najwyraźniej.

Żaden z mężczyzn nie miał dobrej odpowiedzi, ale Matt wcale nie był zaskoczony. Było mu źle, był wściekły i miał ochotę stamtąd wyjść, ale prędzej dałby sobie jaja na sucho ogolić, niż przyznać się do tego co czuje.

Musiał więc udawać, że cieszy się, iż za jego plecami jego przyjaciel podjął życiową decyzję, że zamieszka z jego bratem i swoim przyjacielem, nawet nie zastanawiając się czy i on chciałby z nimi mieszkać. Będzie musiał udawać ilekroć ich odwiedzi, że nie ma nic przeciwko Redowi, którego już nie będzie mógł unikać. Ani spotykając się z bratem, ani nawet w pracy nie będzie już miał spokoju. Nigdzie już nie będzie bezpieczny i nawet nie ma możliwości, aby wytłumaczyć to wszystko swojemu jedynemu przyjacielowi.

Miał ochotę przywalić komuś. Najlepiej wielokrotnie. Zamiast tego zmusił się do pytania.

– Kiedy przeprowadzka? Potrzebujecie pomocy?

Niechybnie nie tego spodziewali się po nim, bo po raz kolejny po prostu zagapili się na niego. Kiedy jednak pewnie i spokojnie odparł ich spojrzenia, najpierw Bryan, później Kyle spuścił wzrok na stół. Don nerwowo bawił się etykietką na butelce, co rusz spoglądając na niego jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał.

I słusznie. Matt nie był w pokojowym nastroju, zbyt był jednak uparty, żeby dać się sprowokować.

– Nie prędzej niż w kolejny weekend jesteśmy w stanie spakować się i zacząć przewozić rzeczy. Twój tata pożyczy nam pickupa. – Matt prawie bezboleśnie przełknął uwagę Kyla. – Od poniedziałku zanim się wdrożymy w pracy, nie będziemy mieli czasu –  dodał tonem wyjaśnienia.

Kyle zdecydował się w końcu przejąć inicjatywę i nadać ich rozmowie jakiś sens. Czuł wściekłość swojego przyjaciela i nawet nie był zaskoczony. Właściwie się tego spodziewał. Nie potrafił jednak tak do końca czuć się winny. Jakiekolwiek animozje miał Matt z Redem, najwyższa pora coś z tym zrobić, bo odbijało się to na ich przyjaźni i Kyle czuł się jak w potrzasku. Wiecznie rozdarty między nimi.

– Umowę o wynajem macie w takim razie podpisaną?

– Tak, dziś ją odebrałem i możemy wprowadzać się w każdej chwili. Dom jest nasz… – odparł Donatello, znów skubiąc naklejkę. Z głębokim westchnieniem spojrzał na Matta opróżniającego kolejne piwo. – Zamieszkaj z nami – palnął, blednąc natychmiast. Nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos!

Kyle i Bryan jęknęli.

Matt zachłysnął się, plując z impetem na siedzącego naprzeciwko niego Kyla. Płyn dostał się do jego płuc i intensywny kaszel wstrząsnął całym jego ciałem. Był właściwie wdzięczny, bo mimo łez spływających mu po policzkach i trudności z wzięciem oddechu, to przynajmniej zwolniony był z odpowiedzi. Żałował tylko, że Don zaczął klepać go po plecach. Myśli jak tornado rozszalały się w jego głowie.

Kyle podskoczył z zaskoczenia i popatrzył na swoją piękną niebieską koszulę. Opluty piwem wyglądał bardzo interesująco. Bryan z jakiegoś nie do końca logicznego powodu, uznał to za bardzo śmieszne i rechocząc jak idiota, zaczął wycierać swojego ukochanego, czyniąc więcej spustoszenia niż korzyści. Mężczyzna w końcu odsunął go od siebie i wstając od stolika spojrzał na Matta.

– W porządku? Przeżyjesz?

Matt potaknął uspokajając się w końcu i ocierając zapłakaną od kaszlu twarz. Zasygnalizował też swojemu towarzyszowi, że zdecydowanie może przestać go poklepywać. Donatello, były koszykarz, miał wielkie, silne dłonie i wiedział jak je użyć, praktycznie odbijając mu płuca.

– Chodź, pomożesz mi to wyczyścić. – Uspokojony Kyle pociągnął zaskoczonego Bryana do męskiej łazienki. Mniejszy mężczyzna potykając się o nogę od stolika pośpieszył, żeby dogonić długonogiego partnera.

Matt stłumił przekleństwo. Robił co mógł, żeby uniknąć przebywania z Donem sam na sam. Mężczyzna najwyraźniej chyba musiał to wyczuć, bo powiedział ze smutkiem.

– Przepraszam… – Machnął nieskoordynowanie ręką, jakby miał na myśli wszystko na raz i nie do końca był pewien jak to wyrazić. – Nie chciałem cię zaskoczyć, ale naprawdę wydaje mi się, że to byłby świetny pomysł gdybyś zajął trzecią sypialnię – kontynuował uważnie obserwując nadal zaczerwienionego lekko Matta. – Wiem, że zanim Kyle związał się z twoim bratem myśleliście o tym, żeby razem wynająć dom. Plany trochę się zmieniły, ale nie chcę wchodzić wam w paradę.

Tak, oczywiście, że nie chciał… tyle tylko, że wchodził!

Matt dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wymówki, żeby zniknąć i uniknąć tej rozmowy. Niestety każdy był zajęty własnymi sprawami, a Kylowi i Bryanowi najwyraźniej się nie spieszyło. Z ciężkim westchnieniem spojrzał na siedzącego przy nim mężczyznę. Był przystojny, miły i wesoły, i maltretował go psychicznie. Dręczył urokiem i szczerozłotym sercem. Cholerny ideał.

– To było lata temu. Wszystko się zmieniło i nie ma co trzymać się na siłę starych planów – powiedział udając obojętność, nie przerwał też kontaktu wzrokowego z Donem. Małe zielone światełko błysnęło i zniknęło w tych ekspresyjnych oczach i tylko dlatego, że Matt tak uważnie mu się przyglądał udało mu się je dostrzec. Nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, co to znaczy.

– Kyle i Bryan uważają, że to świetny pomysł… – Don dodał szybko, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. – Moglibyśmy być wszyscy razem. Mieszkając i pracując.

Matt wściekł się tylko jeszcze bardziej.

– Widzę, że wszystko już przedyskutowaliście… – rzucił sarkastycznie wstając i wyszarpując garść pieniędzy z kieszeni. Nie licząc rzucił je na stół. Don również poderwał się na nogi, nie ośmielił się jednak powstrzymać Matta przed wyjściem z boksu, bo mężczyzna miał minę buldożera i gotów był przejść po nim. Nie mniej wyszedł za nim na ciemny, opustoszały parking.

– Matt zaczekaj! – zawołał. Kiedy jednak został zignorowany, złapał wysokiego mężczyznę za przedramię zatrzymując go w miejscu. Niewiele centymetrów różniło ich jeśli chodziło o wzrost i Red był prawdopodobnie o dwa lub trzy centymetry wyższy, ale Matt był muskularniejszy i silniejszy. Zamiótłby nim chodnik, nawet się nie pocąc.

Zawsze ciepłe brązowe oczy, tym razem mogłyby ciąć stal spojrzeniem.

– Matt, proszę cię pogadajmy.

– Nie rozumiem skąd ta nagła potrzeba – Matt parsknął ironicznie wyszarpując rękę z uścisku Dona. – Jakoś do tej pory żaden z was się nie kłopotał, żeby zapytać mnie o zdanie. Nie kłopoczcie się i teraz.

– To nie tak! – Don zaprzeczył, nie pozwalając się wyminąć ani zbyć. Stał murem.

– A jak?

– Kyle chciałby żebyśmy mieszkali wszyscy razem. Ostatnio wcale już się z nim nie spotykasz – zawołał Don z wyrzutem.

Matt powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, Don jednak nie był idiotą.

– Wiem, że chodzi o mnie… – powiedział badawczo spoglądając na niego. – Nie wiem dlaczego mnie tak bardzo nie lubisz, ale… – odchrząknął nerwowo – …ale, może jakbyś miał okazję mnie lepiej poznać, to mógłbyś tolerować moją przyjaźń z Kylem i Bryanem…

To wszystko było koszmarne! Nic, co Matt chciałby powiedzieć nie mogło wydobyć się z jego gardła. Miał wrażenie, że go dusi, choć i tak nie pozwoliłby słowom ulecieć. Mógł tylko patrzeć w bladą, lekko piegowatą twarz Donatello i zagryzać zęby do bólu. Musiał się opanować i zachować z rozwagą, inaczej ośmieszy się i wzbudzi podejrzenia.

– Nie pochlebiaj sobie. To nie ma nic wspólnego z tobą. – Wymusił ostatecznie najspokojniejszą odpowiedź na jaką mógł się zdobyć. Złość niemal w nim wrzała, więc był z siebie dumny.

Don jednak zdawał się nie kupować jego aktu. Jego oczy dostrzegały więcej niż Matt chciał zdradzić.

– Więc wprowadź się do nas i udowodnij, że to nie chodzi o mnie – rzucił z wyzwaniem i prowokacją w głosie. Zmniejszył też dystans między nimi, stając z Mattem pierś w pierś.

Stając prosto jak struna mężczyzna roześmiał się udając, że serce nie podeszło mu do gardła.

– To chyba najsłabsza prowokacja jaką mogłeś wymyślić – powiedział sarkastycznie nie ustępując pola. Nawet nie był pewien w którym momencie Don zepchnął go w cień pod boczną ścianę baru. Nie był jednak tchórzem. Nie zamierzał zrejterować. – Niczego nie muszę ci udowadniać. Wynajęliście sobie we troje dom. Super! Wprowadźcie się tam i poudawajcie dom, lub wróćcie do studenckiego trybu życia. Mnie jest wszystko jedno. Ja nie zamierzam brać w tym udziału!

– Proszę cię, Matt! – Don nie zamierzał ustąpić ani się poddać. Chciał mieć swoją szansę z tym wspaniałym, przystojnym mężczyzną i nie było siły na tej ziemi, która by go zniechęciła. – Daj mi… nam szansę. Nikt nie chciał cię wkurzyć. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od chwili kiedy wpadliśmy na ten pomysł do jego realizacji był tydzień. Właściwie to wszystko, to był jeden wielki fuks…

– No to super – przerwał mu Matt zimno. Nie był skłonny odpuścić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciał być przegadany i ugłaskany. Zwłaszcza przez Dona. Chciał się trzymać od niego z daleka.

– Dlaczego taki jesteś?

– Nie mam pojęcia o co ci chodzi – Matt odparł sarkastycznie. Kusiło go, aby odepchnąć od siebie zbyt blisko, jak dla jego komfortu psychicznego, stojącego mężczyznę. Nie zrobił tego jednak. Nie umiał się zmusić. Wdzięczny był za otaczającą ich ciemność, bo nie musiał patrzeć w te zbyt mądre oczy.

– Doskonale wiesz o czym mówię… – mruknął Red ze smutkiem. – Wiem też, że zdajesz sobie sprawę z tego, że…

– Matt? Red? – Kyle wypadł z drzwi baru rozglądając się za nimi. Najwyraźniej jednak nie był w stanie dostrzec ich w ciemnościach, bo lampy parkingowe skierowane były w drugą stronę. Matt wykorzystał to, aby minąć Dona i zwiać.

– Kyle, boli mnie głowa. Spadam do domu. – Właściwie nie dał czasu żadnemu z mężczyzn, aby zareagował tylko oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu i ruszył do swojego samochodu.

W tylnym lusterku jeszcze przez moment, widział dwie stojące blisko siebie na ciemnym parkingu postacie i ten widok na nowo wzbudziły w jego sercu zazdrość, i wściekłość.

Wściekłość, bo już nie był pewien o co był zazdrosny.

 

***

 

Matt wpadł do swojego pokoju trzaskając drzwiami i ignorując wołanie swojej matki. Był zbyt wściekły, żeby teraz z nią rozmawiać. Ani ona, ani ojciec nawet się nie zachłysnęli na temat wyprowadzki Bryana. To było nie fair! Miał prawo wiedzieć.

Upokorzony i wściekły rozejrzał się po swoim pokoju. Spędził w nim swoje szczęśliwe dzieciństwo i był jego azylem od zawsze. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że był już dorosłym mężczyzną i czas był najwyższy, aby się wyprowadzić. W jego umyśle kiełkowało kilka planów i pomysłów. W większej lub mniejszej mierze powiązanych z Kylem i Bryanem. Nie wyobrażał sobie jednak zamieszkać pod tym samym dachem co Donatello Garrett.

Po prostu nie mógł!

Ten mężczyzna prześladował jego myśli. Nic właściwie nie robiąc wywierał na jego psychikę presję, której nie chciał i na którą się nie godził.  Przez niego czuł się zagrożony i przyparty do muru.

Kiedy Kyle wyznał mu, że jest biseksualny, i że kocha jego brata, Matt poczuł się jakby świat nagiął się tuż przed jego oczami. Wszystkie pytania, wątpliwości co do własnej seksualności i ciekawość, natychmiast brutalnie i skutecznie zdusił w sobie. Nie godząc się na to, aby bezsensowna chęć poznania czegoś nowego i niespodziewanego, spaczyła jego poglądy.

Był hetero i koniec! Nie miał co do tego wątpliwości.

Donatello jednak swoim otwartym zachowaniem, poglądami i pewnością siebie, zachwiał na powrót jego z trudem odzyskaną równowagę. Bryan przez pewien czas borykał się ze świadomością, że jest gejem. Sporo też się z tego powodu wycierpiał. Matt niejednokrotnie żałował, że jego brat jest gejem i tyle musi z tego powodu zaznać bólu i upokorzenia. Gdyby to od niego zależało, sto razy bardziej wolałby, żeby Bryan był hetero.

Don jednak wydawał się czuć świetnie z tym, że jest gejem. Nie ukrywał tego ani nigdy nic nie robił sobie z uwag, wyzwisk czy upokarzających pytań. Szybko i jakby naturalnie wkomponował się w życie miasteczka i ich własne.

Zawsze miły, kulturalny i zabawny świetnie czuł się we własnej skórze i nikomu nie pozwalał zachwiać tej równowagi. Nie ukrywał też, że leci na niego. Od pierwszej chwili przyznał się do atrakcji jaką odczuwał, i że chętnie dowiedziałby się gdzie ich to zaprowadzi. Był uroczy, przyjacielski i flirtował z nim bezczelnie. Nigdy jednak nie dał mu żadnego pretekstu, aby wybić mu te jego śnieżnobiałe ząbki. Zawsze był pieprzonym perfekcyjnym dżentelmenem i Matt nie wiedział co z tym zrobić.

Kiedy Donatello przy ich pierwszym spotkaniu zaprosił go na randkę, Matt był zszokowany do tego stopnia, że właściwie nie pamiętał co odpowiedział. Krew buzowała mu w głowie i jedynie co był w stanie zrobić, to gapić się na śmiałego, bezpośredniego mężczyznę jak idiota.

Bryan głupią uwagą o zdeklarowanym heteryku rozładował napięcie, ale od tamtej pory Matt nie potrafił się zrelaksować w towarzystwie przyjaciela Kyla i już właściwie zaczynało mu brakować pomysłów na wymówki. Wiarygodnych pomysłów, w każdym bądź razie.

Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą furię. Miał nadzieję, że pracując wraz z Kylem w nowym dziale firmy jego ojca, będzie miał okazję na nowo odzyskać przyjaciela. Że tam będzie miał szansę spędzać z nim więcej czasu. Samotność powoli zaczynała go dobijać. Nie tylko nie miał już Kyla dla siebie, ale w efekcie stracił i brata.

Donatello Garrett był wszystkiemu winny. Po jaką cholerę się sprowadzał i wszystko niszczył!?

Nie miał odpowiedzi na to dziecinne pytanie i nie miał nawet z kim pogadać o tym. Gorycz na nowo dławiła go, kiedy ze złością wyciszył telefon i w bokserkach wpełzł pod kołdrę. Ten dzień miał się skończyć całkowicie inaczej.

 

 

2

 

 

 

– Dobra, gadaj! – Kyle nie zamierzał owijać w bawełnę i patyczkować się z Mattem. Zbyt wiele lat się znali, żeby teraz krążyć wokół tematu na paluszkach. Między innymi dlatego byli takimi dobrymi przyjaciółmi, bo mogli polegać na swojej szczerości.

– Nie ma o czym. – Tym razem nic nie było wstanie zmusić Matta do zdradzenia jego wewnętrznych demonów i myśli. A już szczególnie Kyle nie mógł stać się jego powiernikiem, bo sam był częścią problemu.

– Przestań pieprzyć! – Mężczyzna cisnął w niego piłką do kosza. Już nie trenowali jak kiedyś, nadal jednak lubili sport i kosz na tyłach domu rodziców Kyla był świetnym miejscem do upuszczenia trochę pary. Był też na tyle odosobniony, że nie było obaw, iż ktoś ich podsłucha.

Matt bez problemu złapał piłką, choć uderzenie nie było najdelikatniejsze. Przekozłował ją kilka metrów i rzucił do kosza pudłując. Litania przekleństw popłynęła z jego ust.

– Matt nie odpuszczę ci! To już za długo trwa! Przyjmij to jak facet na klatę i powiedz o co chodzi – Kyle zabrał piłkę i zamiast kontynuować grę zastąpił drogę przyjacielowi. Jego spocona, lekko zaczerwieniona twarz była zdeterminowana i twarda. Matt parsknął ironicznie.

– Nie chcę gadać. Nie wiem o co ci chodzi.

– Wiem, że jesteś wściekły o całą tę sprawę z wynajmem domu…

– Nieee… no co ty! – przerwał mu Matt podchodząc nonszalancko do ławeczki i wycierając się ręcznikiem, odwrócił się do Kyla plecami. Nie mógł nawet na niego patrzeć, żeby nie wywrzeszczeć mu frustracji w twarz. – Ja też wam się nie spowiadałem, kiedy zleciłem agencji nieruchomości znaleźć dla siebie kawalerkę w centrum, czemu wy mielibyście mi się tłumaczyć? – Wymyślił na poczekaniu. Dlaczego tak się zachowywał, sam nie wiedział.

Kyle z wściekłością cisnął piłką, trafiając do kosza za trzy punkty. Żaden z nich jednak nie myślał już o grze. Jak taran ruszył do ławeczki i chwycił butelkę wody mineralnej, zaciskając na niej pięść.

– Matt, czemu to robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Red powiedział ci, że chcemy zamieszkać wszyscy razem!

– Taaa… Red… – wymknęło się Mattowi i przełykając jęk, ruszył, aby położyć się na trawniku. Miał tej rozmowy dość, nie zamierzał jednak uciekać jak wystraszony królik. Kyle sokolim wzrokiem śledził każdy jego krok.

– O niego chodzi prawda? – zapytał bezpośrednio. Matt nie potrafiłby mu skłamać prosto w twarz, więc milczał, doprowadzając go do szewskiej pasji. – Co ci ten człowiek kiedykolwiek zrobił, że nie jesteś w stanie go strawić? Przecież chyba do cholery nie jesteś zazdrosny o naszą przyjaźń? – sondował wściekły.

Matt przewrócił oczyma.

– Przestań. Nie ośmieszaj się – parsknął ironicznie. Podłożył ramiona pod głowę i zapatrzył się w bezchmurne niebo nad głową. Letnie słońce jeszcze nie paliło, ale to była tylko kwestia kilku godzin. – Nie wiem czemu się mnie czepiasz.

Kyle klęknął tuż przy nim obserwując jego twarz uważnie.

– Bo ostatnimi tygodniami zachowujesz się jak palant! Myślisz, że jestem idiotą i nie widzę jaką masz minę ilekroć Red się zjawi? Praktycznie przestałeś się ze mną spotykać. A jeśli już, to upewniasz się, że go nie ma.

Matt zbladł pod opalenizną. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że był tak przewidywalny. Upokorzenie zmieniło się w głaz na jego piersi. Nie potrafił spojrzeć przyjacielowi w oczy. Po raz setny zastanowił się, czy powinien porozmawiać z nim na ten temat. Nie potrafił się jednak zmusić.

– Po prostu nie odpowiada mi jego towarzystwo. Kyle zrozum, że nie musimy lubić tych samych osób! – Zauważył dość kostycznym tonem, siadając. – Ty go lubisz. Spoko. Spędziliście razem dzieciństwo. Znasz jego matkę i tak dalej. Nie mówię, że nie masz się z nim przyjaźnić. Nie znaczy to jednak, że ja muszę z tego powodu się z nim zaprzyjaźniać. – Kyle wybałuszył na niego oczy, jakby pierwszy raz w życiu go widział. Matt drgnął lekko zażenowany, ciągnął jednak. – Ty jesteś moim przyjacielem i to mi wystarczy.

 

Zerwał się na równe nogi i otrzepał spodenki. Czekał go jeszcze dziesięciominutowy bieg do domu.

– A teraz wybacz, ale jestem umówiony na randkę. – Odwrócił się na pięcie, żeby odejść, ale Kyle najwyraźniej jeszcze z nim nie skończył.

– O tym też chciałem porozmawiać.

– O czym tu gadać? – zapytał Matt coraz bardziej zirytowany.

– Odkąd zacząłem umawiać się z Bryanem, ty zaliczyłeś więcej panienek, niż przez ostatnie dziesięć lat! O co z tym wszystkim chodzi? – Bezpośredniość pytania zaskoczyła Matta tak, że przez moment nie wiedział co odpowiedzieć.

– To już chyba na serio nie twoja sprawa! – oświadczył stanowczo, żałując po raz pierwszy, że spotkał się z przyjacielem. – Naprawdę trochę przeginasz!

– Nie, Matt – Kyle pokręcił głową ze smutkiem. – To ty przeginasz. Jeśli nie jesteś pewien własnej seksualności nie odbijaj swoich obaw na tych dziewczynach! One nie zasługują sobie na to, żebyś traktował je jak zabawki.

Wielkie pięści Matta zacisnęły się, ale nie zrobił z nich użytku, za to z niedowierzaniem patrzył na swojego towarzysza od dziecięcych lat. Jeśli ktoś go znał, to właśnie on. Jeśli ktoś mógł dostrzec co się z nim działo, to właśnie Kyle. I przez to Matt czuł się zdradzony nie tylko przez swój własny umysł, ale i przez przyjaciela, który powinien go wspierać!

– Chyba coś ci się pomyliło. Nie mam cienia wątpliwości, że spotkam tę jedną jedyną kobietę, z którą stworzę rodzinę – powiedział cicho, martwym tonem. Jego twarz była bezemocjonalną maską. – Ty zwłaszcza powinieneś wiedzieć, że o niczym innym nie marzę jak o złożeniu rodziny pewnego dnia. Na razie szukam i chcę sobie poszaleć, zanim zdecyduję się na obowiązki. Nic nikomu nie obiecuję, a żadna z nich jak na razie nie okazała się tym czego szukam.

Kyle skrzywił się na jego słowa, z rezygnacją kręcąc głową.

– Możesz się oszukiwać do woli – oświadczył w końcu. – Nie licz jednak, że ja jako twój przyjaciel, będę cię oszukiwał. Strach to nie jest usprawiedliwienie, żeby ranić ludzi.

Matt wybiegł z domu Kyla nie odwracając się za siebie. Ostanie słowa przyjaciela nie opuszczały go bez względu na to, jak szybko biegł.

 

 

***

 

 

Donatello zamknął okienko rozmowy w Skypie i westchnął ciężko. Kyle nie powiedział tego otwarcie, ale wyraźnie martwił się o przyjaciela i Don czuł się w pewien sposób za to odpowiedzialny.

Szybko zrozumiał, że Matt trzyma się od nich z daleka przez niego. Nie potrzeba do tego być Einsteinem. Czytał między wierszami wypowiedzi Kyla, uwagi Bryana i spojrzenia jakimi próbował zamordować go mężczyzna. Nie wiedział jednak co zrobić.

Matt to spełnienie jego wszystkich marzeń.

Wysoki, postawny brunet o aksamitnych czekoladowo–brązowych oczach. Jedno spojrzenie i Donatello był załatwiony. Gdyby mógł i gdyby nie setki osób na stadionie, na którym Matt zdobył decydujący punkt w ostatnim meczu w sezonie, to chyba padłby tam na kolana i mu się oświadczył.

Było jak w bajkach. Motylki, spocone dłonie, drżące kolana i zaschnięte usta. Miał ochotę skakać z radości, że wreszcie poznał kogoś takiego i jednocześnie łkać z rozpaczy, kiedy się okazało, że Matt jest hetero.

Załamany zdecydował, że przynajmniej się zaprzyjaźnią. Niestety te piękne oczy o ciepłym spojrzeniu za każdym razem zmieniały się w lód ilekroć były skierowane na niego. Obojętnie jak bardzo się starał i jak poprawnie, i grzecznie się zachowywał. Matt zapałał do niego z miejsca nienawiścią i Don nic nie mógł na to poradzić.

Masując nieświadomie pierś, w której jego serce biło boleśnie na wspomnienie mężczyzny, w którym się zakochał jak szczeniak, Don podszedł do okna, aby wyjrzeć na gród. Jego matka i ciotka siedziały pod wielkim parasolem słuchając muzyki z radia i czytając książki. Z jednej strony cieszył się, że się tutaj sprowadzili, z drugiej żałował tego, że kiedykolwiek spotkał Matta Tomsona.

Nie wiedział już co robić. Nie mógł zrezygnować z mieszkania z Kylem i Bryanem. Dom ciotki był zwyczajnie za mały dla nich wszystkich. Mirabel czuła się skrępowana, a i on nie czuł się komfortowo pod bacznym spojrzeniem cioci. Kobieta w przeciwieństwie do jego matki, która zaakceptowała go bez słowa, miała nadzieję, że Don się jeszcze ‘nawróci’. Musi po prostu spotkać odpowiednią kobietę i dorosnąć do założenia rodziny. Miał już dość tłumaczenia, że to iż zamierza związać się z mężczyzną wcale nie oznacza, że nie będzie miał rodziny. Zamierzał założyć rodzinę, kiedy spotka tego Jedynego.

Jego Jedyny jednak nie chciał go. Właściwie wybierał świadomie nie chcieć go i Don nie miał prawa mieć do niego żalu…

Rozsądek to czasami taki cierń w tyłku i Red nie znosił tego cichego, aczkolwiek upierdliwego głosiku powstrzymującego go przed robieniem wspaniałych, szalonych rzeczy.

Teraz też wiedział, że musi coś zrobić, zanim przyjaźń Matta, Kyla i jego się rozleci, ale masa wątpliwość zalewała jego umysł. Dodatkowo mały, słodki Bryan który bez mrugnięcia okiem podbił jego serce jak brat, którego nigdy nie miał, znajdował się między młotem a kowadłem. Jeśli Matt nie zmieni swojego nastawienia, ktoś będzie musiał odejść…

… i w duszy wiedział, kto by to był.

Wyciągnął komórkę i zadzwonił. Bryan, romantyczna dusza i miękkie serce, z całą pewnością mu pomoże.

Coś musiało się zdarzyć w ich życiu, zanim będzie za późno i Don był zdecydowany, aby w efekcie tego wszyscy „żyli długo i szczęśliwie”. Nawet jeśli musiałby uwieść jednego upartego durnia.

 

***

 

 

Park o dziewiątej wieczorem z założenia miał być opustoszały, ale nigdy nie był. Matt obrał sobie więc taką trasę do biegania, że wiedział jak omijać z daleka obściskujące się po krzakach parki i podejrzanych typków. Nie bał się biegać sam. Wręcz lekki dreszczyk niepokoju sprawiał, że jego krew krążyła mu w żyłach wartko, a jego serce biło szybciej. Ścieżki wiodły wokół dość dużego terenu i w wielu miejscach się przecinały. Wszystkie jednak prowadziły do środka, gdzie znajdowało się stylizowane małe sztuczne jeziorko. Co roku pływały po nim skuszone darmowym dokarmianiem dzikie kaczki. Deptaki i ławki oświetlone były lampami. Dalsze zakamarki parku były zostawione naturze i wielkie krzewy, i drzewa rozrosły się całkiem mocno.

Głuchy tętent stóp odbijający się w wieczornej ciszy był dla Matta uspakajający i lekko hipnotyzujący. Przyzwyczaił się do biegania dwa razy w tygodniu i robił to nawet zimą. Zdecydowanie jednak wolał lato i przyjemne chłodne wieczory. Wsłuchany we własne kroki praktycznie nie zwracał uwagi na otoczenia, a z każdym przebiegniętym kilometrem wydawało mu się, że nabierał rozpędu i rytmiki.

Kiedy jednak samotna postać wyrosła tuż przed nim, z trudem wyhamował piszcząc jak dziewczynka. Impet bezmyślnego biegu sprawił, że odbił się o twardą pierś i upadł na tyłek z jękiem i przekleństwami.

Zły i wystraszony spojrzał w górę długich, pokrytych lekkim rudym włosem nóg. Sportowe spodenki były opuszczone nisko na szczupłych biodrach, w pasie szara bluza zawiązana za rękawy podkreślała jego wąski pas, a ciemny podkoszulek skrywał muskularną choć szczupłą klatkę piersiową. Białe zęby błysnęły w półmroku, kiedy Don pochylił się nad nim z wyciągniętą dłonią, żeby pomóc mu wstać.

– Nie powinieneś biegać sam – mruknął niezrażony, kiedy Matt wściekły odtrącił rękę i zerwał się na równe nogi. – Mogłem być jakimś maniakalnym mordercą, albo łotrem czyhającym na twoją…

– Nie noszę ze sobą wartościowych rzeczy ani pieniędzy!

– …cnotę. – Dokończył Don nieustępliwie. Matt zachłysnął się oddechem i z dłońmi agresywnie wspartymi na biodrach naskoczył na niego.

– Co ty tu do cholery robisz?

– Szukam cię.

– Po jaką cholerę? – zapytał zaskoczony mężczyzna.

– Musimy pogadać – odparł Don spokojnie, wskazując białą altanę na środku jeziorka.

Matt prychnął, omijając go szerokim łukiem i całkowicie lekceważąc go.

– Nie, nie musimy!

Dan błyskawicznie stanął mu na drodze.

– Owszem musimy i porozmawiamy. – Oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu, niezrażony piorunującym spojrzeniem swojego przeciwnika. – Możesz iść dobrowolnie i poświęcić mi kilka minut swojego cennego czasu, a możemy to zrobić trudniejszym sposobem… – powiedział pochylając się niebezpiecznie blisko twarzy Matta. – …ale wtedy będziesz musiał sobie wywalczyć drogę po moim ciele… Wierz mi. Nie mam nic przeciwko temu.

Praktycznie parsknął śmiechem widząc jak Matt odskoczył jak oparzony. Jego podejrzenia nabierały coraz głębszego sensu. Miał zamiar użyć każdego triku jaki tylko znał, aby wymusić na Matt’cie współpracę.

Wściekły biegacz przeczesał spocone włosy dłonią, krzywiąc się, kiedy otarcia spowodowane upadkiem zapiekły go. Jego ciało gwałtownie stygło i jego rozgrzane biegiem mięśnie protestowały. Zdawał sobie jednak sprawę, że Don był zdeterminowany, i rozmowa której się śmiertelnie obawiał miała odbyć się o jakieś sto lat za wcześnie. Nie był na nią gotów i nigdy nie będzie.

Słowa Kyla buzowały jednak w jego głowie nie opuszczając go ani na krok.

Czy faktycznie chciał być wrednym palantem resztę swojego życia?

Powstrzymał się, aby nie zdzielić przystojnej twarzy rozciągniętej w triumfalnym uśmiechu, kiedy mijał zadowolonego z jego kapitulacji mężczyznę i ruszył do altanki. Nie chciał ryzykować, że ściągną na siebie niepotrzebną uwagę. Ażurowe plecionki boków wcale nie zapewniały prywatności, ale Matt wcale nie był pewien czy chciałby znaleźć się z Donatello sam na sam, odcięty od świata.

Raptownie stał się świadom otaczającego go mroku, zbyt głośnego nagle cykania świerszczy, intensywnego zapachu wody i klaustrofobicznie małej altanki. Ledwie stanął na jej środku, a już miał ochotę z niej wybiec. Don jednak nie dał mu takiej możliwości, bo stanął w wąskim wejściu i zdecydowany był go nie wypuścić dopóki nie porozmawiają. Matt cieszył się, że zaledwie mogą się dostrzec w zapadających ciemnościach. Potarł ramiona w nerwowym geście, ale miał nadzieję, że jego towarzysz pomyśli, że zimno mu po biegu. W pobliżu wody zawsze było chłodniej.

– Masz – Don jednym szybkim ruchem odwiązał bluzę i podał mu ją, wcale nie zdziwiony, że mężczyzna nie chciał jej jednak przyjąć.

– Nie potrzebuję. Wystarczy, że się będziesz streszczał i będę mógł wrócić do domu – stwierdził zimno. Don syknął niezadowolony, robiąc krok w jego stronę.

– Czy choć raz nie możesz się nie sprzeczać i zrobić to, o co cię proszę? – warknął w twarz zaskoczonego Matta. – Zabiłoby cię, gdybyś choć raz zachował się przyjaźnie?

Matt nie był w stanie odpowiedzieć. Wyszarpnął za to bluzę z jego rąk i włożył na siebie dwoma impulsywnymi, wzburzonymi ruchami z głośnym zgrzytem zapinając zamek. Zapach Donatello, świeży i piżmowy, z miejsca uderzył mu do głowy i otulił jak rozgrzana ciepłem ciała właściciela materia.  Musiał zrobić krok wstecz, oblizując nagle suche usta, aby zwiększyć między nimi fizyczny i psychiczny dystans.

Wiedział, po prostu wiedział, że to był zły pomysł.

Donatello uśmiechnął się łagodnie, ale pozwolił mu zachować tą niewielką odległość. Nie chciał go całkiem zniechęcić, tylko oswoić.

– Dobra o czym chcesz gadać? – zapytał Matt starając się zachować spokój. Obiecał sobie, że zachowa się jak dorosły, rozsądny mężczyzna, którym był. Bo był, prawda?

– O nas. To proste.

Niby prosto brzmiało, ale dla Matta nie było proste nawet w najmniejszym stopniu. Nie chciał słyszeć co Don miał do powiedzenia, a mimo to, czekał na kolejne słowa obserwując przyglądającego mu się mężczyznę.

– Tak dłużej nie może być – Don kontynuował cicho. – Ja nie wyjadę. Nie mogę, nawet gdybym chciał, a nie jestem wcale pewien czy chcę. Moja matka jeszcze przez jakiś czas mnie potrzebuje. Zaledwie kilka miesięcy minęło od śmierci mojego ojca. Nie mogę jej zostawić, mimo że ma teraz przy swoim boku ciotkę. Zresztą co bym jej powiedział? – Matt drgnął słysząc gorycz w głosie swojego towarzysza, ale nie zdołał nic wtrącić, bo Donatello pokręcił głową nadal mówiąc. – Zobowiązałem się do zamieszkania z Kylem i Bryanem, bo żadnego z nas nie stać na wynajem tego domu indywidualnie. W domu ciotki nie ma dla mnie miejsca, więc i tak muszę się wyprowadzić. Kyle rozważał zrezygnowanie z przeprowadzki, ale teraz czuje się zobowiązany w stosunku do mnie. Wszyscy trzej stoimy przed dylematem, nie wiedząc co robić i nie chcąc cię urazić…

– Nie rozumiem, o co to zamieszanie – Matt wtrącił w końcu. Nie podobało mu się to, że wina jakimś cudem spadła na niego, skoro to oni kombinowali za jego plecami. – Czym się przejmujecie? Z tego co się orientuję to wasze plany są już sfinalizowane, a wy macie wszystko ustalone! Co ja mam z tym wspólnego?

– Bo nam zależy na tobie! – zawołał Don z irytacją. Owijanie w bawełnę jeszcze nigdy nie przyniosło nic dobrego, a on nie miał ani ochoty, ani siły się bawić. Okrągłe z zaskoczenia brązowe oczy były komiczne. – Tak właśnie jest. Co tak się na mnie gapisz? Nam wszystkim zależy na tobie, ale ty zachowujesz się jak nadęty palant. Rozumiem, że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, co też jest bardzo zastanawiające. Nie rozumiem jednak dlaczego traktujesz nagle Kyla jak obcego? Karzesz go za przyjaźń ze mną?

 

– Bredzisz! – zaprzeczył Matt spinając się wewnętrznie. Może faktycznie swoją frustrację odbijał na swoim przyjacielu i bracie, ale z całą pewnością nie zamierzał się do tego przyznać.

– Rozwalasz swoją przyjaźń, zdajesz sobie z tego sprawę? – Don zignorował go całkowicie i nadal napierał. – I wygląda na to, że robisz to ze strachu przede mną! – oświadczył arogancko. Mógł zgadywać, w końcu trafi.

Nie spodziewał się jednak ataku. Dopiero kiedy poczuł jak jego plecy uderzają o filar altanki, odbierając mu dech, zareagował przytrzymując atakującego go wściekłego mężczyznę.

Matt miał ochotę go zabić. Chciał wepchnąć mu te słowa z powrotem do gardła wraz z tymi ślicznymi ząbkami. Zamiast jednak zdzielić przystojną twarz tuż przed sobą, syknął z trudem nad sobą panując.

– Nie boję się ciebie i nie wiem skąd ten poroniony pomysł zrodził się w twojej głowie.

– I to pewnie dlatego, że nic do mnie nie czujesz, teraz chcesz mi dołożyć? – Don zapytał lekko sapiąc. Niewielka odległość między ich ciałami, prowokowała i jego, i Matta. Chciał się znaleźć jeszcze bliżej.

Matt zamachnął się i chciał uderzyć roześmianą arogancko twarz. Nie zdołał jednak, bo Donatello spodziewając się uderzenia, zablokował cios. Sekundę później zmienił ich pozycję i to on przypierał Matta do filaru. Wiedział doskonale, że jego przewaga polega tylko i wyłącznie na zaskoczeniu, zamierzał je jednak wykorzystać do maksimum.

– Uprawiałem zapasy przez prawie dziesięć lat – mruknął prowokująco w znajdującą się od niego o pięć centymetrów zaczerwienioną z wściekłości twarz. Ich oczy starły się w ostrym spojrzeniu. Praktycznie czuli swój oddech na twarzy. – O niczym innym nie marzę, niż tylko o tym, aby potarzać się z tobą po ziemi.

– Jesteś chory! – Matt odepchnął go z całej siły i obaj się zatoczyli. – Trzymaj się ode mnie z daleka! – Znów pchnął Reda i mężczyzna ponownie uderzył plecami, tym razem o przeciwległą ściankę, jęcząc z bólu.

– Możesz udawać, ale ja wiem, że na mnie lecisz… – wydyszał mimo to. Co miał do stracenia? Przynajmniej przestanie być ignorowany.

Brunet zaklął zaciskając pięści i patrząc na niego, jakby na poważnie rozważał bijatykę. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył. Niestety.

– Nie lecę na facetów. Nie jestem tobą zainteresowany, bo nie jestem taki jak Bryan i Kyle.

Don wyprostował się i wyprężył swoją imponującą sylwetkę, jakby oceniając promieniujący przez jego całe ciało ból.

– A co jest z nami nie w porządku? – zapytał z wyzwaniem. – Co jest nie w porządku w pragnięciu innego mężczyzny?

Matt ponownie zacisnął pięści, ale ukrył je krzyżując ramiona na piersi i stając w rozkroku, nie dając się sprowokować.

– Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz!

– Nie, nie wiem. Nie znam cię wystarczająco dobrze. I nie dostrzegam też mężczyzny, którego z uwielbieniem opisują Bryan i Kyle.  – Robiąc jeden duży krok znalazł się nos w nos ze swoim oponentem. Matt nawet nie drgnął. – Czy to tylko ja wzbudzam w tobie najgorsze instynkty? – zapytał cicho.

Oczekiwał kolejnego wybuchu czy złości, nie spodziewał się jednak tego, że Matt spuści oczy i nie odpowie. Naiwne serce Dona drgnęło z nadzieją i żadna brutalna perswazja nie pomogła.

– Matt, dlaczego nie zamieszkasz z nami? Podaj mi jeden naprawdę dobry powód i odpuszczę. – Don właściwie zażądał, a nie poprosił. Miał dość gierek. – Jeśli skłamiesz lub wykręcisz się jakąś bzdurą to zmuszę cię do zamieszkania z nami i wymuszę na tobie prawdę. Zdobądź się choć raz na szczerość. Bądź mężczyzną. Jeśli wolisz kłamać, to będzie oznaczało tylko tyle, że jesteś najgorszym przypadkiem ‘wyparcia’ jaki znam.

W ciszy ciemnej altanki milczenie zawisło między dwoma stojącymi postaciami nieruchomo.

Głowa Matta wirowała od myśli i pytań. Instynkt ostrzegał go przed kolejnym krokiem, bo może okazać się w jego życiu decydującym. Z drugiej jednak strony miał wreszcie możliwość podzielić się z kimś swoimi wątpliwościami. Może to właśnie Donatello był do tego odpowiednią osobą? Faktycznie musiał coś zrobić, zanim jego dotychczasowe, perfekcyjnie poukładane życie przesypie mu się między palcami jak piasek.

Don wyczuwając wahanie i niepewność Matta odezwał się spokojnie i cicho, wkładając w swoje słowa całe swoje serce i duszę.

– Możesz mi zaufać, bo nigdy nie zraniłbym ani ciebie, ani twoich bliskich celowo. Jesteś dla mnie wyjątkową osobą i wcale nie boję się do tego przyznać. Chcę mieć szansę… aby cię poznać… aby… Nie mam zamiaru cię skrzywdzić… Za bardzo mi na tobie zależy…

Matt drgnął wyrwany z letargu. Strach i niepewność zjeżyły mu włoski na karku. Donatello znów go kusił. Oferował nęcące rzeczy i wizje tym swoim hipnotyzującym ciepłym barytonem. Dawał do rozpatrzenia nowe opcje i możliwości. Odkrywał świat inny od tego, w którym do tej pory Matt trzymał się sztywnych przekonań. W jego ustach to brzmiało jakby każdy wybór był dobry.

A on tego nie chciał. Chciał się trzymać swoich przekonań. Chciał wierzyć, że ma rację, że nic nie musi udowadniać ani sobie, ani Donatello.

Z wymuszonym uśmiechem spojrzał na swojego nowego przyjaciela.

– Wiesz co, masz rację.  Byłem idiotą. Wprowadzę się z wami i będę za siebie płacił po równo. – Wzruszył ramionami obojętnie, kiedy szok odbił się na twarzy Reda. – To było małostkowe wściekać się o to, że Kyle najpierw tobie zaproponował wspólne mieszkanie, a nie mnie. Przecież to jest szansa, na którą liczyliśmy.

Ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.

– Matt! – zawołał zaskoczony i zbity z tropu Don. Nie potrafił rozgryźć tego człowieka i w tym momencie miał na serio ochotę mu przyłożyć. Kiedy zawołany spojrzał na niego przez ramię z niecierpliwą miną, wypalił stawiając wszystko na jedną kartę. – A co z nami?

Matt zrobił wielkie oczy, sarkastycznie się uśmiechając.

– Nie ma czegoś takiego jak MY. Jestem hetero i zamierzam się ożenić. Sorry naprawdę, ale nie interesujesz mnie… – Z większą powagą dodał, nie patrząc w oczy Donowi. – Możemy jednak się przyjaźnić…

Nagle przypomniało mu się o bluzie, więc odwrócił się do wnętrza altanki i przez moment szamotał z zamkiem, traktując to jako wymówkę, aby nie musieć patrzeć w twarz stojącego cicho mężczyzny. Kiedy wreszcie udało mu się pokonać oporne zapinanie i chciał zdjąć bluzę, Don znalazł się przy nim w mgnieniu oka i złapał go za poły. Pchnął go na futrynę drzwi i pocałował, forsując sobie drogę do jego ust językiem, jednym silnym, stanowczym ruchem.

Matt zdrętwiał, zachłystując się powietrzem. Niedowierzanie i szok sparaliżowało go. Jego mózg jedyne na czym mógł się skoncentrować to gorący język i słodycz wypełniającą jego usta. Don całował go głęboko i mocno właściwie nie dając szans na reakcje. Całym ciałem przypierał go do twardego drewna i Matt mógł myśleć tylko o tym, ile siły w wielkich dłoniach posiadał zniewalający go mężczyzna. Zapach znów wypełniał jego zmysły, a niepowtarzalny smak już na zawsze utożsamiany przez Matta z Donatello, wywoływał u niego ślinotok. Jego usta uległy rozchylając się coraz bardziej, a język żył własnym życiem, odpowiadając na uwodzicielski taniec. Miał ochotę jednocześnie przyciągnąć Dona do siebie jeszcze bardziej i odepchnąć. Nie zrobił nic, pozwalając się całować do utraty tchu i równowagi. Śliski, giętki organ wypełniał nie tylko jego usta, ale i umysł. Każde muśnięcie, każda pieszczota przyprawiała go o zawrót głowy. Nie mógł ani myśleć, ani zaprotestować.  Nie mógł nawet sobie przypomnieć dlaczego miałby się opierać. Całe jego ciało wibrowało od nagromadzonych emocji.

Wielki wzwód wbity w jego brzuch oderwał w końcu jego myśli od maltretujących  jego usta miękkich, ale nieustępliwych warg. Ze stłumionym w gardle jękiem naparł na twardą muskularną pierś. Podobny dźwięk zawibrował pod jego palcami. Don jeszcze mocniej przycisnął do niego usta i wypchnął biodra wbijając swojego twardego penisa w jego własne pobudzone ciało. Przytulił go z całych sił, unieruchamiając na ułamek sekundy i pogłębiając pocałunek.

Równie szybko i niespodziewanie wypuścił chwiejącego się Matta z uchwytu, i odsunął się od niego. Jego zielone oczy pałały w świetle księżyca, a opuchnięte usta lśniły.

– Teraz możemy się przyjaźnić… – wyszeptał ochrypłym z pożądania głosem. Odwrócił się na pięcie i biegiem rzucił się w stronę brzegu. Parę sekund później zniknął między drzewami, równie niespodziewanie jak się pojawił.

Matt zjechał po futrynie siadając na podłodze. Drżące nogi nie były w stanie go utrzymać. Był rozpalony, napalony i wściekły.

I chciało mu się płakać.

 

 

3

 

 

 

– Mathew Tomson, słucham? – rzucił już rutynowo w słuchawkę telefonu stojącego na jego biurku.

Sterty prospektów, projektów i planów przesypywały się na wielkim blacie. Z trudem potrafił się skoncentrować na swojej pracy, przekładając je bez jakiegoś większego planu z miejsca na miejsce. Ustawicznie dzwoniący telefon też nie pomagał. Drugi tydzień mijał odkąd zaczął pracować, a on nadal czuł się jakby tonął. Żaden jego projekt graficzny nie wydawał mu się wystarczająco dobry, a natchnienie go opuściło.

– Hej, Matty to ja Bryan. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale zbliża się pora lunchu i zastanawialiśmy się z chłopakami, czy wpadłbyś do nas coś zjeść? – Matt skrzywił się słysząc lekko zaniepokojony głos brata, wyrzucającego słowa jak z karabinu maszynowego, jakby obawiał się, że nie dane mu będzie dokończyć zdanie.

Czyżby był ostatnio takim dupkiem nie do życia?

Kyla i Dona nie widywał wbrew temu co im się wydawało, kiedy podejmowali pracę w tej samej firmie. Zadeklarowana przeprowadzka zawisła bez ostatecznych ustaleń i dla Matta na „świętego Nigdy” i tak byłoby za wcześnie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie uda mu się wiecznie unikać spotkania z bratem i jego przyjacielem. Dona również nie może unikać do końca życia, dając mu tylko jakieś głupie wyobrażenia. Musiał stawić czoła rzeczywistości i przestać się ośmieszać.

– Hej, to brzmi świetnie – odparł zbyt pogodnym tonem. Zerknął na wielki stylowy zegar na ścianie i przekalkulował swoje obowiązki. – Daj mi jeszcze dziesięć minut i będę u was. Zamawiacie coś, czy któryś z was pokusił się o gotowanie? – zapytał starając się brzmieć lekko i wesoło. Jego brat najwyraźniej miał problem z kupieniem jego nagle przyjaznego nastawienia, bo milczał zaskoczony. – Halo?

– Eee… my… zamawiamy. Chińszczyzna jest dziś w menu… – wydukał w końcu młodszy mężczyzna. – Masz ochotę na coś szczególnego?

– Nie, to co zwykle będzie dobrze. Może jakieś dodatkowe sajgonki?

Bryan roześmiał się w końcu z zadowoleniem.

– Spoko. Nie ma problemu! Wszyscy je uwielbiamy, więc nie masz się co martwić, że zabraknie.

– Dobrze. Ja tylko dokończę to co robiłem i już jestem u was. – Matt pożegnał się szybko, zanim rozmowa się przeciągnęła, a on zdołał odwieść samego siebie od tej wizyty. Cieszył się też, że jego brat nie przyczepił się do jego przejęzyczenia.

Donatello, ten drań, oczywiście powiedział im o pochopnej decyzji, jaką podjął o wprowadzeniu się do nich. Oficjalnie więc to był również jego dom. Jego gościnne podwoje tylko czekały na niego.

Sfrustrowany i podminowany, opadł na oparcie swojego skórzanego czarnego fotela, wplatając dłonie w swoje niedawno schludnie przycięte, brązowe włosy. Kółka pod wpływem jego ciężaru odjechały kawałek, ale Matt nawet tego nie zauważył. Jego wyobraźnie już tworzyła w jego głowie dziesiątki scenariuszy czekającego go spotkania.

Tutaj, zamknięty za drzwiami eleganckiego, schludnego gabinetu czuł się pewnie. Tam jednak czekał na niego jego spostrzegawczy, przenikliwy przyjaciel, wścibski brat i… Donatello doprowadzający go do szewskiej pasji.

Sam nie był pewien jak udawało mu się przez dwa tygodnie spławiać ich przez telefon, ale już dłużej tak nie mógł. Pracowali razem i prędzej czy później będą współpracować na różnymi projektami wspólnie, będzie więc musiał to jakoś przeżyć. Z Kylem poradzi sobie… jakoś…

Nie był tylko pewien czy poradzi sobie z Donatellem Garettem.

Szybkim kliknięciem w kilka klawiszy zapisał i zabezpieczył projekt swojej grafiki i wstał od zawalonego biurka. Powinien to wszystko powkładać do wielkiego regału stojącego pod białą ścianą, ale doszedł do wniosku, że to da mu jeszcze jeden pretekst, aby skrócić lunch.

Na swoją, w dalszym ciągu perfekcyjnie białą koszulę, wrzucił ciemnoszarą marynarkę i poprawił srebrzysty, modny krawat. Nadal jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego zawodowego, poważnego wyglądu. Czasem, tak jak teraz, czuł się jak mały chłopiec przebrany za dorosłego mężczyznę.

Obrzucił gabinet ostatnim spojrzeniem, zadowolony, że wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Tylko ogromne okno sprawiało, że biało–granatowe pomieszczenie nie przytłaczało go. Inaczej w tym dwa na dwa metry pokoiku walczyłby z klaustrofobią. Zamykając za sobą drzwi praktycznie wzdrygnął się widząc swoje nazwisko na wytłaczanej czarnej tabliczce.

GRAFIK MULTIMEDIALNY

Mathew Tomson

 

***

 

Dom był piękny. Już przechodząc przez dość ruchliwą ulicę Matt widział furtkę i szeroką bramę na podjazd. Wysoki płot otaczał całą posesję, a dość wysokie drzewa przysłaniały duże okna z przodu. Bladożółta elewacja  komponowała się z wiecznie zielonymi krzewami posadzonymi przed domem w równych rządkach. Żwirowa ścieżka przyjemnie zgrzytała pod jego stopami, kiedy z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej do domu. Brązowe drzwi otwarły się zanim jeszcze zdołał wejść na schodki wąskiego ganku.

– O! – zawołał uradowany widokiem brata Bryan. – Myślałem, że to dostawca jedzenia!

Matt uśmiechnął się lekko.

– Tacy głodni jesteście, że czekasz pod drzwiami? – zapytał trochę złośliwie. Mógł się założyć, że czekał na niego, nie do końca wierząc, że przyjdzie.

Lekkie ukłucie żalu w piersi, sprawiło, że po raz setny przeklął własną głupotę. Jeden pocałunek nie powinien rozdzielić go z najbliższymi.

Wszedł pewnie na niewielki korytarz, z którego rozchodziły się dwie pary drzwi na boki. Wąska drewniana klatka schodowa wiodła na piętro, a kilka metrów dalej na wprost widać było przejście do kuchni.

Bryan z radością zatarł dłonie.

– Chodź, chodź. Może jak się rozejrzysz to w końcu ruszysz tyłek i się wprowadzisz! – zawołał zanim jeszcze zdołali dojść do końca korytarza.

Kyle, który w tym momencie wyszedł z kuchni przewrócił oczami, obejmując swojego ukochanego i przyciągając go lekko do swojego boku, cmoknął w uśmiechnięte usta.

– Ty chcesz go namówić czy przerazić? – zapytał żartobliwie, klepiąc lekko jędrny pośladek swojego mężczyzny. – Wreszcie dotarłeś! – podał Mattowi dłoń na powitanie i wprowadził go do jasnej, przestronnej kuchni.

Białe meble nie były najnowsze, ale czyste i funkcjonalne. Kilka kubków stało na suszarce, a na stojącym po środku pomieszczenia sporym stole walały się gazety. Sześć identycznych krzesełek stało ustawione wokół mebla. Szaro–grafitowe kafelki na podłodze atrakcyjnie współgrały z intensywnie, niemal raziście zielonymi ścianami. Szereg małych okien nad blatem ze zlewem wychodziły najwyraźniej na dość duży ogród.

Matt musiał przyznać, że był w stanie wyobrazić sobie picie porannej kawy przy tym stole,  codziennie rano przed wyjściem do pracy, w towarzystwie swoich przyjaciół.

Dzwonek do drzwi przerwał mu kontemplacje i szybkie kroki na schodach niemal go zaskoczyły.

– Ja odbiorę! – wydarł się Red już otwierając drzwi z impetem.

Matt miał nadzieję, że był przygotowany psychicznie na to spotkanie. Wmówił sobie, że zwyczajnie przywita się i zachowa jakby nic nigdy się nie stało. Był całkowicie przekonany, że jest w stanie to zrobić, bo nic takiego się nie stało i nie zamierzał wracać do tego nawet w myślach. Wychodziło jednak na to, że mylił się totalnie.

Praktycznie bez słowa dał się posadzić rozentuzjazmowanemu Bryanowi przy stole i tylko mógł patrzeć na otaczających go mężczyzn. Kyle w drogich modnych jeansach i niebieskiej koszuli wyglądał jednocześnie na luzie i elegancko. W firmie swojego ojca mógł sobie pozwolić na luz, na który Matt nie miał śmiałości.

Bryan wolny od wszelkich obowiązków i korzystający z wakacji, nosił sportowe spodenki, adidasy i podkoszulek z nadrukiem rockowego zespołu. Pomijając nieuczesane blond włosy, wyglądał tak jak zawsze.

Za to Donatello dźwigający rozsiewające przyjemne zapachy pudełka wyglądał wspaniale. Nie miał na sobie marynarki, która najwyraźniej wisiała powieszona na oparciu jednego z krzesełek, ale granatowa koszula w cieniutkie białe paseczki idealnie podkreślała jego smukłą sylwetkę sportowca. Czarne garniturowe spodnie podkreślały długość jego nóg. Ciemno rude włosy miał lekko wzburzone i miękko wiły się wokół jego szczupłej twarzy. Praktycznie nie można było rozpoznać w nim wyluzowanego żartownisia i imprezowicza. Matt zawstydzony oderwał od niego oczy, kiedy mężczyzna uśmiechnął się do niego serdecznie.

Milion pytań wykwitło w jego umyśle w ułamku sekundy i równie szybko je zdusił.

Będzie grzeczny, miły, serdeczny i… obojętny.

– Pomóc wam? – zapytał lekko ochryple, odkaszlując zdziwiony nagłą suchością w gardle.

Kyle krzątający się wraz z Bryanem po kuchni i wchodzący mu bardziej w drogę niż pomagający,  roześmiał się kręcąc głową.

– Wybacz bracie, ale na razie możesz co najwyżej liczyć na szklankę, widelec i serwetkę w tym domu – odparł ze śmiechem Bryan, przyjmując od Reda część pudełek. – Nie udało mi się jeszcze zmusić żadnego z panów do zakupów i coraz poważniej rozpatruję poproszenie, którejś z naszych mam o pomoc, bo tak na dobrą sprawę nie ma na czym w tym domu jeść.

Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mógł się tego spodziewać, że ten dom bez kobiecego nadzoru długo nie postoi. Właściwie był w szoku, że jego matka jeszcze nie wparowała tutaj z chęcią pomocy.

Jak dobrze naoliwiona maszyna mężczyźni zakrzątnęli się i pięć minut później wszyscy siedli do jedzenia. Don najwyraźniej miał zamiar zachowywać się jak na kulturalnego człowieka przystało, bo usiadł jak najdalej od Matta się dało. Jeśli Kyle lub Bryan wyczuł napięcie przy stole nie dali po sobie tego poznać.

Szybko jęki i pełne zachwytu westchnienia wypełniły ciszę w kuchni. Każdy zabrał się za jedzenie jakby głodowali od tygodni. Jego przyjaciel od czasu do czasu podkradał nawet co pyszniejsze kawałki kurczaka na słodko–kwaśno z pudełka Bryana. Góra sajgonek również znikała w mgnieniu oka. Matt nawet nie zdawał sobie sprawy jaki głodny był. Apetyt nie dopisywał mu ostatnio, ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Wolał złożyć to na karb stresu przed podjęciem swojej pierwszej pracy.

Teraz więc mruknął z rozkoszą pochłaniając swój smażony ryż z krewetkami. Po prostu rozpływał mu się w ustach. Aromatyczny, pikantny i gorący. Dokładnie tak jak lubił. Całkowicie oddał się przyjemności jedzenia w towarzystwie swoich bliskich.

Tylko przypadek sprawił, że kontem oka dostrzegł jak Donatello w pewnym momencie znieruchomiał. Zanim zdołał się powstrzymać zerknął w kierunku mężczyzny. Rudzielec zatrzymał się z pałeczkami w pół drogi nad pudełkiem. Rozpromienionym wzrokiem wpatrywał mu się w usta i Matt odczuł to intensywne spojrzenie na własnych wargach jak intymny dotyk. Siłą woli stłumił potrzebę, aby się oblizać. Udało mu się to tylko dlatego, że język przyschnął mu do podniebienia, na samo wspomnienie przyjemności, jaką sprawił mu ostatnim razem bliski kontakt z wpatrującym się w niego mężczyzną.

Po drugiej próbie, odchrząknął wreszcie mając nadzieję, że wyrwie siebie i zapatrzonego Dona z transu. Wszystkie małe włoski stały na całym jego ciele jak naelektryzowane, a jedzenie w żołądku zwiększyło objętość dwukrotnie. Nie wierzył, aby był w stanie przełknąć choćby jeszcze jeden kęs. Z niepokojem spojrzał też na swojego przyjaciela i brata, zastanawiając się z niemałą paniką czy cokolwiek zauważyli.

Mężczyźni jednak nadal pakowali jedzenie do ust. Nie wiele już zostało ich przerwy na lunch, więc się właściwie nie dziwił, że Kyle chce się najeść przed powrotem do pracy. Matt zdusił westchnienie ulgi. Stanowczo i z udanym zapałem wrócił do swojego jedzenia ostentacyjnie ignorując Dona.

Bryan z jękiem odepchnął od siebie prawie puste pudełko i odchylił się na oparcie krzesełka, poklepując się po brzuchu.

– Nie dam rady zjeść ani odrobiny więcej – powiedział bekając cicho. Kyle i Don roześmiali się, a Matt miał ochotę trzepnąć go w potylice.

– Nic się nie martw skarbie – powiedział Kyle przysuwając sobie jego pudełko. – Nic się nie zmarnuje.

– Wiesz, że teraz prowadząc siedzący tryb życia musisz uważać na to, żeby nie upaść się jak prosiak? – Matt zdecydował się na przerwanie ciszy, głupim gadaniem, bo zaczynała doprowadzać go do szaleństwa. Krytycznym spojrzeniem zmierzył perfekcyjną sylwetkę swojego przyjaciela, wymownie unosząc brew. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Spokojnie. Twój brat już się postara o wystarczającą ilość ćwiczeń dla mnie – mruknął wymownie poruszając brwiami. – Właściwie muszę być dokarmiany, aby nadążyć za jego niewyżytym libido.

– Taak, to fakt. – Wtrącił Red złośliwie, ściągając na siebie spojrzenie Matta. Całkiem nieumyślnie… – Wiem coś o tym… – powiedział znów wpatrując się w niego wymownie. – Właściwie ja i połowa sąsiedztwa. Ciesz się, że mój pokój leży między twoim i ich…

Matt poczuł jak gorący, intensywny rumieniec zalewa jego twarz po korzonki włosów. Obrazy nagle wypełniające jego umysł były poplątane, na wpół przerażająca, a na wpół podniecające.

Trójka mężczyzn roześmiała się widząc jego zgorszoną minę. Bryan zaczął się niespokojnie kręcić, bawiąc się swoimi pałeczkami.

– Matt, mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania… – zaczął cicho, a wielka dłoń Kyla powędrowała automatycznie do jego karku, w uspokajającym geście. Przełykając widocznie ślinę, Bryan spojrzał na Dona, Kyla i w końcu na niego. – Red powiedział, że się dogadaliście i wprowadzisz się do nas… ale to było już dwa tygodnie temu… – przypomniał mu z wyrzutem, patrząc na niego niemal błagalnie.

Tym razem to Matt musiał przełknąć ślinę nerwowo. Z gulą rosnącą w gardle wymusił uśmiech.

– Nie, nie zmieniłem zdania. Nie wiedziałem tylko, że mam wyznaczony jakiś termin ostateczny… – zażartował sucho. Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie, ale powstrzymał się na szczęście od komentarzy. – Pakowałem się, szykowałem do podjęcia pracy. Musiałem sprawdzić kilka rzeczy… normalka. Nie śpieszyło mi się po prostu – stwierdził tak przekonująco, że praktycznie sam sobie uwierzył.

Kyle i Don parsknęli pod nosem, ale Bryan, dobra dusza, połknął przynętę, haczyk i spławik za pierwszym podejściem.

– Aaa… no to super! Możesz wprowadzić się w weekend! – zawołał zacierając ręce z radością. – Pokój już jest przygotowany. Gdybyś wpadł wieczorem to oprowadziłbym cię po całym domu!

Matt poczuł jak blednie.

– W weekend? – pisnął bardzo niemęsko. – Randkę mam! – palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl.

Donatello zerwał się od stołu z głośnym zgrzytem odsuwając krzesełko. Bez spojrzenia za siebie czy słowa pożegnania, cisnął swoje pudełko do kosza na śmieci pod zlewem i wyszedł.

Matt uznał, że jeśli do tej pory nie miał randki, to teraz się o nią postara. Miny Kyla i zaskoczenia Bryana nawet nie chciał interpretować.

 

 

***

 

Dźwigając kolejny karton z rzeczami na piętro do swojego nowego pokoju, Matt nadal intensywnie się zastanawiał nad tym, co poszło z jego randką poprzedniego wieczoru nie tak.

Rachel była piękna i inteligenta. Z przyjemnością spędzili wieczór na tańcach i parę drinków naprawdę pomogło zacieśnić ich relacje. Śliczne, apetycznie zaokrąglone ciało wiło się w tańcu pod jej cieniutką czarną sukienką, budząc najdalsze zakamarki wyobraźni Matta. Tańczyła jak nimfa. Nuciła jak anioł. Śmiała się perliście i inteligentnie odpowiadała na pytania. Kilka tańców, po których znał właściwie wszystkie tajemnice jej ciała i zastanawiał się, czy nie zaciągnąć jej do jakiegoś ciemnego kąta. Uznał jednak, że taka fantastyczna dziewczyna zasługuje na coś więcej niż szybki numerek. Kilka kolejnych drinków postanowili więc wypić u niej. Mieszkała sama już od roku i umiała o siebie zadbać. Matt zachowywał się jak skończony dżentelmen. Nawet kiedy ich namiętne pocałunki zaczynały nabierać temperatury, nie mógł się zmusić, aby posunąć się dalej. Rach była rozluźniona, chętna i po wielkim wrażeniem jego szarmanckiego zachowania. W minutę miałby ją rozebraną i gorącą… a jednak nic z tego nie wyszło…

Był napalony. Był podniecony… i jego umysł wypełniało wspomnienie gorących, szerokich ust pewnego rudzielca. Matt był wściekły, kiedy uświadomił sobie, że w myślach porównuje miękkość piersi Rach i twardość mięśni klatki piersiowej Dona. Był zawiedziony, że kobieta była o kilkanaście centymetrów niższa i jej ramiona nie wystarczająco mocno go oplatały…

Uciekł, jak spłoszony szczeniak ze swojej pierwszej randki. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale był przeświadczony, że to wszystko była wina Donatella.

Po bezsennej nocy uznał w końcu, że potrzebuje po prostu trochę więcej czasu, aby zapomnieć ten jeden absolutnie błędny pocałunek. Potem wróci do reszty swojego przewidywalnego, normalnego życia.

Ze zmęczenia jęknął, odstawiając na zagraconej już podłodze w swoim pokoju karton. Rąbkiem czarnej koszulki otarł spoconą twarz. Było upalnie i miał ochotę się rozebrać, stchórzył jednak na widok nagiej piersi pomagającego mu w przeprowadzce Reda. Jak to się stało, że tylko oni dwaj zostali w domu, nie miał pojęcia. Kiedy mężczyzna wszedł do jego pokoju z kolejną torbą i kartonem pod pachą, szybko odwrócił się do niego plecami, udając że przygląda się wnętrzu.

Szczerze mówiąc nie było na co patrzeć. Wielkie łóżko stało na środku pokoju, jedyne okno znajdowało się za wezgłowiem. Ściany o bezosobowym beżowym kolorze komponowały się z brązowym dywanem i białymi wbudowanymi półkami na książki po lewej stronie. Na prawo znajdowały się drzwi do łazienki, którą najwyraźniej miał dzielić z Donem i zasuwana szafa na ubrania. Wystrój całego pokoju ograniczał się do granatowych żaluzji i białych zasłon u dołu przyozdobionych kilkoma pasami granatu o różnych grubościach. No i teraz oczywiście wszędzie walały się jego rzeczy. Na niepościelonym łóżku spoczywały jego ubrania ‘robocze’ zabezpieczone pokrowcami. Na niewielkim stoliku nocnym leżał jego telefon i laptop. Reszta była porozstawiana gdzie popadnie.

– Gdzie to chcesz? – Don zapytał wskazując na rzeczy pod pachą.

Na boku pudła widniał napis „ostrożnie”. Matt od razu poznał pismo matki i skrzywił się lekko. Był bardzo ciekaw co tam zapakowała. Nie chcąc się przyglądać półnagiemu, spoconemu mężczyźnie stojącemu z szerokim, zadowolonym uśmiechem na twarzy, wzruszył ramionami obojętnie i odwracając się wskazał na łóżko.

– Połóż to gdzieś tam.

– To już wszystko – oświadczył mężczyzna odkładając swój ładunek i znów stając w polu widzenia Matta.

Cholera to nieprawda, że rudzi się nie opalają!

Smukłe mięśnie prężyły się pod złocistą skórą, wprawiając w taniec maleńkie piegi, kiedy Donatello się poruszał. Matt wziął głęboki uspokajający oddech.

– Mówiłeś, że kiedy Kyle z Bryanem wracają? – zapytał. Don roześmiał się.

– To, że zapytasz piąty raz nie zmieni faktu, że będą w domu dopiero za kilka godzin – stwierdził kpiąco, zaplatając ramiona na piersi i tylko przyciągając spojrzenie Matta. – Tłumaczyłem ci. W pierwszą niedzielę miesiąca idą na obiad do rodziców Kyla. W drugą do twoich rodziców. Trzecią spędzamy razem, a ostatnią jak kto chce.

– Mogli sobie darować i pomóc mi w rozpakowywaniu – oburzył się Matt. Perspektywa kilku godzin spędzonych z Donem sam na sam, przerażała go i nawet już nie miał siły udawać przed sobą, że tak nie jest. – Przecież sami mnie poganiali.

Don znów wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu wyraźnie bawiąc się jego skrępowaniem.

– Gdybyś wprowadził się wczoraj zamiast iść na randkę… – powiedział z naciskiem. – To pomagalibyśmy ci we czterech. A tak to masz tylko mnie…

Mathew już nie był pewien czy to jego wyobraźnia czy ton Dona sprawił, że ciche stwierdzenie zabrzmiało dwuznacznie. Wiedział jednak, że coraz trudniej było mu oddychać w towarzystwie swojego pomocnika.

– W takim razie nie stój tylko zabieraj się za wieszanie ubrań, albo rozpakowywanie książek – zakomenderował chłodno twardo patrząc w błyszczące jak szmaragdy oczy. Nie miał zamiaru dać się zmanipulować! Kiedy Don zrobił krok w jego stronę, on zrobił automatycznie krok wstecz potykając się o pudło. – Ja idę przynieść nam piwo – wyjąkał praktycznie uciekając.

Upokarzający, bo przyjemny śmiech jego nowego przyjaciela spłynął mu w raz z dreszczem po plecach.

 

 

***

 

Donatello stłumił uśmiech na widok wracającego ze zdeterminowaną miną Matta. Facet musiał w kuchni ochłonąć, bo mierzył go teraz spokojnym, opanowanym spojrzeniem, podając mu oszronioną butelkę jego ulubionego belgijskiego piwa.

– Za twoją przeprowadzkę! – Zaproponował spontanicznie toast, wyciągając butelkę w stronę stojącego obok niego mężczyzny.

Matt przyjrzał mu się podejrzliwie, ale stuknął lekko szkłem o szkło.

– Dzięki – odmruknął, jakby szukając co jeszcze dodać i nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu odchylił głowę do tyłu i pociągnął długi łyk chłodnego piwa. Skroplony szron z butelki przepłynął między jego długimi palcami i jedna samotna kropelka spłynęła w dół po jego wyraźnie zarysowanym podbródku i długiej szyi.

Donatello tylko jakimś nieludzkim wysiłkiem powstrzymał się przed wylizaniem drogi jaką sobie znalazła na lekko zarośniętej piersi. Sam musiał wziąć kilka orzeźwiających łyków, aby uspokoić swój gwałtownie przyśpieszający puls.

Gdyby Matt wiedział, podejrzewał choćby jakie pomysły, jakie pragnienia wykiełkowały w głowie Dona to wiałby gdzie pieprz rośnie. Sama świadomość, że byli razem sprawiała, że przez cały czas chodził w pół wzwodzie. Teraz też niezbyt dyskretnie poprawił swój niereformowalny organ w luźnych spodenkach. Matt spuścił wzrok śledząc ruch jego ręki, równie szybko jednak go poderwał i odwracając się na pięcie wpadł na stojący za nim karton.

Działając na czystym instynkcie Don oplótł wąski pas Matta wolnym ramieniem i przyciągnął klnącego mężczyznę do piersi. Był wielki, był muskularny, a i tak pasował w jego ramionach idealnie. Matt spiął się łapiąc równowagę. Donatello praktycznie mógł wyczuć jak bicie jego szaleńczo walącego serce odbija się w jego brzuchu.  Skorzystał z okazji i przybliżając usta do ucha swojego ukochanego szepnął.

– Spokojnie… jeśli się połamiesz, będę musiał sam rozpakować wszystkie twoje rzeczy. – Musnął ustami zbyt delikatnie jego zgrabne ucho. – A wtedy chciałbym nagrodę…

Matt jak oparzony odskoczył od niego praktycznie przeskakując karton, o który się wcześniej potknął.

– Nic się nie martw. Nic mi nie grozi – rzucił cierpko, patrząc na niego jak na wroga publicznego numer jeden. Don roześmiał się. Szybko opadająca klatka piersiowa Matta i gorące rumieńce widoczne nawet pod jego opalenizną mówiły całkiem inną historię niż jego ponętne usta.

– Jak uważasz – wzruszył ramieniem. Nie chcąc drażnić bardziej poddenerwowanego przyjaciela schylił się i podniósł sprawcę całego zamieszania. – Widzisz, na znak dobrej woli rozpakuję tego zawalidrogę.

Matt parsknął pod nosem coś niecenzuralnego i zabrał się za chowanie swoich ubrań. Nie miał ich wcale tak wiele, jak mu się wydawało, kiedy je w pośpiechu pakował poprzedniego dnia z rana. Przecież powiedział Bryanowi, że już się spakował. Nie chciał, aby się wydało jego niewinne kłamstewko. Skończył szybko i niechętnie musiał przejść na drugą stronę pokoju, aby pomóc rozpakowującemu jego książki, płyty i inne klamoty Donowi. Nie uśmiechało mu się to, ale nie miał wyboru.

Don jak zwykle nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego usta uśmiechu ilekroć Matt znajdował się od niego na wyciągnięcie ręki. Ten facet po prostu wyzwalał w nim wszystkie najlepsze instynkty. Chciał się o niego troszczyć, budzić przy jego boku i sprawiać mu przyjemność.

Miał też zamiar przekonać tego uparciucha, że to naprawdę był dobry pomysł. Jak w tańcu zaczęli poruszać się przy wielkiej do sufitu półce. Matt starał trzymać się jak najdalej od niego, Don starał się wykorzystać każdą sposobność, żeby się o niego otrzeć czy dotknąć.

Wściekle pulsująca żyłka na jego pokrytym niewielkim zarostem podbródku świadczyła o tym, że jeszcze trochę i jego mężczyzna wybuchnie. Red bardzo przyjemnie wspominał poprzedni wybuch. To z zimnym, opanowanym Mattem miał problem.

Nie spodziewał się jednak tego, że zirytowany brunet podejdzie do niego niespodziewanie i pchnie go z całych sił.

– Don, wiem co robisz! – krzyknął Matt zaskakując go jeszcze bardziej. Jak bóg zemsty stanął przed nim i dłońmi opartymi na biodrach wbił w niego spojrzenie brązowych oczu tak ostre, że śmiało mogło rywalizować z samurajską kataną. – Przestań! Nie rozumiesz, że ja tego nie chcę?!

Don wyprostował się, pokonując swoje pierwsze zaskoczenia.

– To nie prawda! Chcesz i dlatego jesteś taki wściekły – stwierdził spokojnie, choć nie czuł go ani trochę. Czuł za to, że to była bardzo ważna, może i decydująca rozmowa.

– Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę CHCIEĆ! – wydarł się. Donatello zdębiał parząc na niego z niedowierzaniem. Matt jednym ruchem zdarł z siebie ciasną koszulkę i wytarł nią zaczerwienioną twarz. Nie pozwolił pozbierać myśli swojemu przyjacielowi. – Nie rozumiesz, że jeśli pójdę z tobą do łóżka, to zrobię to z wyrachowania? Z czystej ciekawości? Kiedy pojmiesz, że ja chcę normalnego domu i rodziny. To między nami skończy się tylko źle!

Garett po raz pierwszy w życiu czuł jak złość i rozpacz dławią go jednocześnie. Sam pchnął w szeroką pierś postawnego mężczyzny obiema rękami, aż ten potknął  się robiąc krok do tyłu.

– Czemu do jasnej cholery myślisz, że ja nadaję się tylko do seksu? – zapytał z goryczą, praktycznie stając nos w nos z Mattem. – Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że możesz kiedyś założyć rodzinę z kimś takim jak ja! – wskazał na siebie kciukiem. – W czym do cholery jestem gorszy? – dodał ze zgorzknieniem.

Matt zbladł, w jego oczach odbiło się całe mnóstwo emocji. Jego usta otwierały się i zamykały zanim udało mu się sformułować jakieś zdanie. W końcu ogarnął się patrząc na Dona jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

– Nigdy nie myślałem, że jest realne założenie prawdziwej rodziny między dwoma mężczyznami – przyznał, krzywiąc się na własne słowa.

Don pokręcił głową ze smutkiem.

– No właśnie… nie myślałeś… – szepnął głosem przepełnionym bólem. Odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej odejść, zanim zrobi lub powie coś jeszcze bardziej upokarzającego.

Tym  razem to Matt jednak zatrzymał go, mocno chwytając za przedramię i siłą przytrzymując w miejscu. Wszystkie mięśnie napięły się w ich spoconych ciałach. Przez pełną napięcia chwilę patrzyli na siebie jakby rozważając między bójką, a namiętnym seksem. W końcu Matt opuścił powieki przysłaniając swoje pociemniałe, może z emocji, może z pragnienia oczy.

– Myślałem i to bardzie wiele – powiedział twardo. – Nic innego nie robiłem jak tylko myślałem od momentu, kiedy cię spotkałem. I dlatego wiem, że między nami się to nie uda. Owszem poszedłbym z tobą do łóżka. Nie będę dłużej oszukiwał, że nie. Zrobiłbym to jednak ze złych pobudek. Chciałbym sprawdzić jak to jest mieć pod sobą dorównującego mi siłą mężczyznę. Chciałbym przekonać się czy obrazy, które podsuwa mi wyobraźnia są realne i jak to jest posmakować ciebie… – Wymieniał żarliwie, lustrując z pożądaniem półnagą sylwetkę Donatella. – Nie mógłbym ci jednak obiecać… że po wszystkim nie odszedłbym ze słowami „sorry, to jednak nie dla mnie”…

Don sapnął zszokowany. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego. Matt był twardym bezkompromisowym człowiekiem. Rozszyfrowanie go wydawało się po prostu nierealne.

– Tego nie wiesz! – zaprotestował myśląc intensywnie. Nie wiedział już sam, czy jest gotów narazić swoje serce na kolejny cios. Z drugiej strony, czy wybaczy sobie, że nigdy nie dali sobie szansy?

– Wiem za to, że wiele wysiłku kosztowałoby mnie podjęcie decyzji o tak poważnym związku jak Kyla i Bryana. Nie wiem czy byłbym w stanie zadeklarować się na stałe. – Oświadczył Matt stanowczo. Nie chciał żadnych niedomówień ani domysłów. Wytrzymał badawcze spojrzenie jakim obdarzył go Don. Mężczyzna oszacował go, ocenił i przekalkulował ryzyko i korzyści. W końcu chwytając Matta za ramiona zaczął pchać go w stronę łóżka.

– Masz rację! – stwierdził zimno. – Wypieprzmy tę niezdrową fascynację z siebie wraz z potem i spermą, i każdy będzie układał sobie życie według pragnień i potrzeb.

Matt padł na łóżko bez protestu

– A co jak to nie pomoże? – zapytał obserwując idącego do ich wspólnej łazienki Reda.

– Będziemy próbowali aż pomoże – odparł znikając w drugim pomieszczeniu na moment.

 

 

4

 

 

Donatello nie mógł uwierzyć, że zamierzał to zrobić. Kierowany goryczą i złością.

Brak protestu Matta przeważył jednak szalę w jego zranionym sercu. Bezmyślnie, unikając patrzenia na siebie w lustrze chwycił z szuflady pudełko prezerwatyw i nową tubkę żelu. Biorąc pod uwagę fakt jak często masturbował się myśląc o leżącym i czekającym na niego mężczyźnie ta w jego nocnej szafce była już prawie pusta.

Wrócił i dech zaparło mu w piersi. Matt wyciągnięty z rękami pod głową wpatrywał się w każdy jego krok. Jego naga pierś lśniła lekko, a brązowe włosy na jego brzuchu i piersi lekko zmatowiały zmieniając się w drobne kędziorki. Miał ochotę zlizać z niego każdą kropelkę słonego potu.

Z krzywym uśmiechem rzucił na umięśniony, płaski brzuch swego przyszłego kochanka swoje znaleziska. Mężczyzna wzdrygnął się w pierwszym momencie, ale po chwili wziął tubkę z żelem do ręki i obrzucił ją pobieżnym spojrzeniem, unosząc pytająco brew.

– Och, możesz mieć pewność skarbie, że całkiem szybko się przekonasz o jego zastosowaniu – powiedział Don ściągając buty i spodenki. Sam widok jego ukochanego rozciągniętego na łóżku sprawił, że jego członek już był w pół drogi do radosnego zasalutowania w sufit. Matt odrzucił tubkę i spojrzał na jego nagie ciało, wolno sunąc od dołu do góry tymi swoimi pięknymi oczyma. Don pozwolił dreszczowi spłynąć po jego ciele.

Z drapieżnym uśmiechem uwinął się ze zdjęciem adidasów Matta, a za nimi poleciały jego obcięte na wysokości łydki stare jeansy. Ciasne czarne bokserki tylko pobudziły jego wyobraźnię pięknie podkreślając sporych rozmiarów wzgórek między silnymi, obsypanymi drobnymi włoskami udami.

Nie mogąc już dłużej wytrzymać napięcia, Don wpełzł na gorące, seksowne ciało. Z ulgą wplótł dłonie w chłodne, jedwabiste pasma brązowych włosów Matta. Mgnienie oka później przygniatając go całym swoim ciałem, przypił się do doprowadzających go już od tak dawna do szaleństwa ust.

Nie, nie było inaczej niż poprzednim razem. Jego nadzieja, że może się oszukiwał, albo jego nadpobudliwa wyobraźnia wyidealizowała ich pierwszy pocałunek, prysła jak mydlana bańka. Wojna języków rozpaliła jego krew i poczyniła spustoszenie w głowie. Ssał i lizał na przemian z pomrukami wymykającymi się z jego ust. Im głębiej zanurzał się w odurzające usta Matta tym bardziej pragnął. Silne mocne dłonie sunące po jego plecach, barkach i szyi tylko jeszcze bardziej podniecały go. Nawet nie zauważył, a Matt przetoczył ich splecione w namiętnym uścisku ciała i oplótł jego nogi własnymi. Lekko szorstkie włoski, zmieniły jego skórę w jeden wrażliwy nerw. Ich jęki i pomruki zlały się w jedną nieustającą prośbę o więcej,

Dłonie błądziły w poszukiwaniu najdelikatniejszych, najwrażliwszych miejsc. Tam gdzie nie mogły dotrzeć, wędrowały ich głodne usta. Biodra same prężyły się, aby wezbrane erekcje znalazły więcej rozkosznego tarcia. Mokre ślady znaczyły ich skórę w tajemnicze wzory.

Matt nie czekał biernie na instrukcje. Jego zęby, jego usta znaczyły rozpalone szlaki na szyi, karku i szczęce Dona. Jedna dłonią uchwycił szczupłe biodro swojego partnera i praktycznie sprasował ich ciała. Tańcząc i wijąc się na łóżku jak w erotycznym transie.

Don czuł jak jego serce próbuje wybić sobie drogę na zewnątrz przez jego pulsujący członek. Jeśli nie zwolnią będzie po zabawie znacznie szybciej niż by chciał.

– Mam więcej doświadczenia, więc pozwolę ci dobrać się do mojego tyłka jako pierwszemu – wysapał odrywając na chwile usta Matta od siebie. Źrenice mężczyzny były tak rozszerzone, że jego lekko nieprzytomne oczy wyglądały jakby były czarne. Donatello uśmiechał się z zadowoleniem i dumą. – Licz się jednak z tym, że potem moja kolej – oświadczył kategorycznie, całując Matta prawie brutalnie.

Mężczyzna nie był chyba w stanie odmówić sobie przyjemności pocałunku, bo tylko mruknął na znak zgody i wrócił do bezlitośnie przerwanego, przyjemnego zajęcia. Don wycałował sobie drogę do ciemnych napiętych sutków swojego kochanka i zaczął je lekko ssać. Ciała Matta wyprężyło się jak porażone prądem, a zachęcający pomruk, tylko zmotywował go do działania.

– Dobrze? – zapytał przygryzając jeden z nabrzmiałych supełków. Matt potaknął entuzjastycznie wplatając dłoń w włosy Dona i kierując jego usta do drugiego, zaniedbanego jego zdaniem sutka. Mężczyzna był tylko i wyłącznie szczęśliwy mogąc spełnić jego żądanie.

Jego dłonie również nie próżnowały. Z niecierpliwością i entuzjazmem uchwycił słusznych rozmiarów członek Matta i zaczął go mierzyć i ważyć w dłoni. Sunął po napiętej atłasowej skórze i kciukiem masował przekrwiony czubek. Śliskie krople traktował jak nagrodę i zachętę. Z zachwytem zważył w dłoni masywne jądra ukryte w opiętej ściśle kędzierzawej mosznie, wijącego się pod jego dotykiem ukochanego.

– Donny! – jęknął rozkładając uda szerzej. – Zabijasz mnie!

Błyskawicznym ruchem Donatello zsunął się w dół łapiąc w rozpalone usta przekrwiony prawie bordowy penis Matta, odbierając mu dech i rozum. Zassał się lekko, delektując się smakiem ukochanego, nie zdołał się jednak nacieszyć, bo jego dłoń natrafiła na to czego szukała. Z żalem wypuścił zdobycz z ust, składając jeszcze czuły pocałunek na koniec. Miał założoną na niego prezerwatywę w rekordowym tempie, zanim Matt zdołał w jakikolwiek sposób zareagować. Chciałby móc sobie je odpuścić, ale statystyki AIDS i HIV jak neon świeciły w jego umyśle.

Może jeśli kiedyś… może…

– Donny! – Matt zniecierpliwiony i napalony podciągnął go do góry, porywając w kolejny oszałamiający pocałunek. Tylko brak tlenu zdołał ich rozdzielić. – Słuchaj seksi, ty mi daj teraz przyśpieszony kurs z seksu analnego, bo nie wytrzymam zbyt długo. Zawsze chciałem to zrobić, ale nie było chętnych…

Był więcej niż entuzjastycznym nauczycielem. Wycisnął trochę żelu na palce Matta i skierował we właściwe miejsce. Przy pierwszym kontakcie z zimną substancją jego mięśnie napięły się, ale jego kochanek był bardzo pojętny. Delikatnie i stanowczo zaczął wmasowywać nawilżacz w jego odbyt. Przy każdym kolejnym muśnięciu dociskając trochę mocniej. Wśród pocałunków, szeptów i pieszczot Dan nawet nie był pewien, kiedy czubek palca Matta znalazł się w jego wnętrzu. Niedosyt i pożądanie popędzały go, ale ostrożność zwyciężyła.

– Dodaj trochę żelu i spróbuj delikatnie wsunąć kolejny palec – wysapał, lekko się prężąc i instynktownie poruszając biodrami. Matt mimo iż zafascynowany torturowaniem jego sutków ustami, mruknął sygnalizując, że słucha. – …poruszaj nimi, aż poczujesz, że bez problemu możesz dodać kolejny palec…ooo…och…tak…

– Mmmm… dobrze seksi. – Jak ekspert wypieścił swoją drogę do wnętrza Dana, praktycznie drżącego niekontrolowanie i mamroczącego z rozkoszy, kiedy już z nim skończył i trzy dość grube palce znalazły swoje miejsce. Przypadkowe potarcie jego prostaty sprawiło, że zobaczył gwiazdy.

– Matt, kochanie! Już… już błagam cię… jestem gotów…

Matt nie potrzebował dodatkowej zachęty. Instynktownie wpasował swoje szczupłe biodra między uda Dona i uniósł jego kolana jak najwyżej Wspaniały ciężar ciała, spoconego rozpalonego mężczyzny na nim, wzmógł i tak jego wyśrubowane podniecenie. Kiedy Matt zdołał pokryć prezerwatywę dodatkową ilością żelu, to lekko nieprzytomny mężczyzna nie wiedział, ale był mu wdzięczny. Dla niego to był już ponad rok od ostatniego razu. Zaufał jednak ukochanemu i poddał się jego osądowi. Całując każdy nagi skrawek skóry, który mógł dosięgnąć ustami i obejmując barczyste ramiona, miał kotwicę której mógł się trzymać w umykającej mu rzeczywistości. Matt wolno, ale stanowczo wsunął się do jego wnętrza.

– Boże! – jęknął Don, lekko spinając się w obronnym odruchu. Pieczenie i przyjemność walczyły o lepsze miejsce w jego głowie. Znajome mu już uczucie rozpierania było tylko interludium przed ogłuszającą rozkoszą.

– Wszystko ok? – Matt znieruchomiał na wpół przerażony. Gdyby teraz miał sobie przerwać chyba by się zabił. Nie miał zamiaru jednak skrzywdzić swojego kochanka. Obsypał zaczerwienione policzki lekkimi pocałunkami, czekając aż mężczyzna pod nim złapie oddech.

– Daj mi moment – poprosił zduszonym głosem,  przyciągając jego głowę i kradnąc dla siebie pocałunek. Kiedy zakończyli pieszczotę języków, a ich smaki zmieszały się i obaj nie byli już oddzielnymi bytami,  ich ciała same złapały rytm i wolno poruszały się. Instynkt zawsze zwycięża. Pożądanie kieruje się własnymi prawami.

Matt jedną ręką uniósł wyżej nogę Dona trzymając pod kolanem i pchnął chcąc się znaleźć jak najgłębiej, napawając się ciasnotą i gorączką wijącego się pod nim mężczyzny. Zmiana kąta wyrwała ochrypły okrzyk zachwytu z gardła Donatello. Wzdłuż kręgosłupa popłynął mu prąd, rezonując w jego pulsującej żądzą czaszce. Obaj z każdą sekundą pragnęli mocniej, i szybciej. Matt w rozgorączkowanym zapale przyszczypnął małe blade sutki Dana wyrywając mu kolejny jęk z gardła. Nie zatrzymał się jednak tylko badał dalej jego nadwrażliwe ciało, cały czas przyśpieszając pchnięcia bioder, mamrocząc z zachwytu. Pragnienie wypełniło im mózgi czerwoną mgłą. Każde kolejne pchnięcie było głębsze od poprzedniego i tylko jeszcze perfekcyjnej pieściło jego prostatę. Nawet na moment dłoń Matta się nie zawahała, chwytając śliski, twardy niczym stal członek swojego partnera, zaciskając na niej palce. Obaj jęknęli, bo Don z przyjemności naprężył całe ciało i zacisnął pośladki.

– Jesteś jak wypełniona aksamitnym płomieniem pięść – wymamrotał w ucho Donatella. Coraz bardziej i szybciej przybliżał się do orgazmu, i chciał go zabrać ze sobą. Zacisnął więc zęby na delikatnym płatku, a dłoń na pulsującym penisie. Zgrał pieszczotę wewnątrz z dotykiem na zewnątrz, narzucając im prawie karne tępo.

To było dla Dana jak ostatnie przeważające pchnięcie po za krawędź. Orgazm zmienił jego ciało w odsłonięty nerw ekstazy. Żar wypełnił jego brzuch i jądra, a w głowie wybuchła mu feeria barw. Puls za pulsem wstążki srebrzystego nasienia wymalowały ich napięte brzuchy. Konwulsyjna pieszczota na uwięzionym w jego wnętrzu członku pociągnęła Matta w jego własny ekstatyczny klimaks. Z drżeniem i jękiem spletli swoja ciała w ciasny kokon wypełniony przyjemnością. Wśród pocałunków i z trudem łapanych oddechów nie było miejsca na rzeczywistość.

Przynajmniej dopóki nie wrócili na ziemię. Ich stygnące ciała zaczęły się kleić od parującego potu i schnącej spermy więc, oderwali się od siebie padając na chłodną pościel z głośnym westchnieniem. Matt szybko i bez ceregieli pozbył się zawiązanej prezerwatywy wrzucając ją do małego kosza przy łóżku.

– Twój tyłek nadal jest mój – wymamrotał Don z trudem łapiąc oddech. Matt jęknął, ale ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom swojego kochanka. Zapytał w zamian na to:

– Często to robiłeś?

Don zerknął w jego kierunku, próbując wywnioskować co miał na myśli. W końcu z westchnieniem odpowiedział, nie widząc sensu w ukrywaniu swojej przeszłości.

– Poszalałem będąc nastolatkiem. Kiedy okazało się, że większość gejów w moim wieku zachowuje się jak umierający z głodu przy stole jedz–ile–możesz–i– jeszcze–trochę–więcej– na–zapas – rzucił ironicznie, dodając na widok zdziwionej i lekko zafascynowanej miny swojego kochanka. – To się nudzi wbrew pozorom po jakimś czasie. Jak książka telefoniczna: dużo numerów i żadnej prawdziwej akcji.

– Czemu mam wrażenie, że to nie cała historia? – Matt odwrócił się w jego stronę i zaczął chyba nieświadomie wodzić mu palcem po mapie piegów na piersi. Don niepewnie schylił się, żeby skraść pocałunek. A może trzy? W końcu jego spokojnie leżący na udzie członek zaczął się interesować możliwościami na rundę drugą i Matt się wycofał.

– Robiłem dwa podejścia do prawdziwego związku z nadzieją na happy end – przyznał patrząc ukochanemu w oczy. – Za pierwszym razem mój partner jeszcze nie wyrósł ze stołowania się w bufecie, a jak kiepsko się dzielę, a za drugim… – zaczął i zamilkł zbierając się w sobie, aby kontynuować. Teraz to bardziej wściekłość niż ból buzowała w jego ciele. Palce Matta delikatnie głaskające jego policzek, wcale jakoś nie pomagały. Kontynuował jednak z uporem. – Za drugim razem mój partner chciał mieć wszystko. Życie perfekcyjne. Dom, idealną drugą połówkę, dzieci, dobrą pracę, świetną reputację i… romans ze mną. Szkoda, że poinformował mnie o tym jak już oświadczył się swojej pięknej narzeczonej. Przeliczył się jednak z jednym. Ja przy moim wzroście i ego nie nadaję się na czyjś Dirty Little Secret.

Brązowe oczy Matta rozszerzyły się lekko z zaskoczenia i przez moment mrugał nie wiedząc co powiedzieć lub jak zareagować. Zrobił więc coś w zamian. Przyszpilił Dona do łóżka i pocałował go z wszystkim tym co nie chciało przejść przez jego usta.

Dysząc i sapiąc oderwali się od siebie. Gorączka osłabiała ich i zaschnięty pot sprawiał, że ich skóra była podrażniona i swędziała. Donatello uśmiechnął się z niebezpiecznym błyskiem w oku.

– Idę wziąć prysznic. Zaczekasz? Czy zamierzasz uciec? – zapytał żartobliwie, ale oddech utkwił mu w gardle w oczekiwaniu na odpowiedź. Matt zagryzł wargi i chowając oczy pod na wpół opuszczonymi powiekami odparł:

– Obawiam się, że dla mnie nie istnieje już żadna droga ucieczki…

Don ukrył radosny uśmiech otwierając dla ukochanego okno w pokoju, w nadziei na choć lekki podmuch chłodnego powietrza i zaszył się w łazience nucąc.

 

 

***

 

– To nie tak jak myślicie! – zawołał Matt bezmyślnie. – Donny miał sprawdzić czy nie zasnąłem czekając na prysznic.

Donatello zdrętwiał z ręką na klamce od drzwi łazienki. Trzy pary oczu skierowały się na niego, lustrując jego ociekającą wodą pierś i mokre włosy. Dwie pary brwi podjechały prawie do połowy czoła, kiedy Kyle i Bryan spojrzeli na jego owinięte ręcznikiem biodra.

On patrzył tylko na krwiście zaczerwionego Matta, nadal leżącego w łóżku z prześcieradłem przerzuconym przez jego nagie biodra. Nie mógł znieś winy i wstydu, które się odbiły w jeszcze nie dawno wypełnionych namiętnością oczach.

Odrywając z trudem oczy przeniósł martwe spojenie na swojego przyjaciela i jego partnera.

– Tak… to nie tak jak myślicie.

Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi przeraźliwie cicho.

Kyle spojrzał na Matta z wyrzutem i rozczarowaniem, ten jednak nie zamierzał ugiąć się. Już miał przerąbane. Jego mózg odmawiał współpracy, a on nie potrafił zmobilizować się do jakiegokolwiek inteligentnego działania. Z nerwów miał ochotę zwymiotować.

Leżał nagi, spocony po intensywnej rundzie najlepszego seksu w jego życiu, przesłonięty rąbkiem prześcieradła. Po mimo uchylonego okna, o które stukała poluzowana żaluzja, jego sypialnia przesiąknięta była gęstymi oparami seksu i podniecenia. On nadal jednak gotów był upierać się, że Kyle i Bryan, którzy przyszli pomóc w rozpakowywaniu nie widzą, tego co ich oczy im podpowiadają.

Brat Matta podrapał się po karku z podejrzanym błyskiem w oku.

– Skończyłeś się rozpakowywać i postanowiłeś uciąć sobie popołudniową drzemkę? – zapytał tonem takiego niedowierzania, że Matt poczuł rumieńce pokrywające jego twarz, szyję i pierś. – … nago?

Mężczyzna podniósł się z łóżka z wściekłością, szczelnie owijając się prześcieradłem. Z ostrzegawczym błyskiem w oku wyminął stojących w jego drzwiach przyjaciół.

– A ty to w taki upał, to kładziesz się do łóżka najpewniej w czapce i szaliku? – warknął zamykając za sobą drzwi do łazienki.

Miał nadzieję, jak jasna cholera, że zimny prysznic zmyje z niego upokorzenie i wstyd zżerający go z powodu bólu jaki sprawił Donatello jednym nieprzemyślanym zdaniem.

 

 

***

 

 

Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zagubiony i bezradny. Jego plany, wyobrażenia i marzenia zmieniały się w jego głowie jak w kalejdoskopie. Niczym stop klapki z filmu, który nie powstał, przesuwały się przed jego oczami obrazy.

Zamiast pięknej jak Rachel kobiety, u swego boku widział huśtającego ich syna w parku szczupłego rudzielca. Śmiech i szczekanie odbijało się echem, kiedy razem wyprowadzali na spacer psa. Czuł wielką ciepłą dłoń Donatello oplatającą jego palce. Widział siebie zmywającego naczynia i zerkającego do salonu w poszukiwaniu powodu wybuchów radości i śmiechów. To długie, umięśnione ciało wyciągnięte na dywanie było polem zabawy dla ich dziecka. Oczami wyobraźni widział ich leżących na kanapie i oglądających telewizję. Koleżeńskie żarty i docinki w restauracji, kiedy spotykać będą przyjaciół. I silne ramiona podtrzymujące go ilekroć życie stawałoby się zbyt trudne, aby udźwignąć je samemu…

Miał ochotę wyć z bólu, kiedy obrazy rozmyły się pod jego powiekami, przez szczypiące łzy, na które sobie nie zasłużył.

Matt nawet nie wiedział, że można wymyślić tak wiele kreatywnych sposobów na unikanie drugiej osoby mieszkając w tym samym domu. Donatello jednak opanował to do perfekcji. Miły, grzeczny i serdeczny dla nich wszystkich, był w ciągłym biegu. Ilekroć Matt chciał przyszpilić go i porozmawiać Don miał tysiąc wiarygodnych usprawiedliwień i wymówek.

Właśnie wchodził się przebrać przed wyjściem na siłownie, właśnie wychodził do pracy, do mamy, z wizytą do kolegi. Odebrać pranie z pralni, pomóc znajomym w malowaniu… O każdej porze dnia, każdego dnia ostatniego tygodnia musiał być gdzieś…

Gdzieś z dala od Matta.

Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to będzie takie przykre i bolesne. Skończyły się żarty i zaraźliwa wesołość Donatella. Kyle i Bryan nie mówili nic, ale ich oczy coraz częściej przenosiły się z jednego na drugiego z wyczekiwaniem i niezadowoleniem. Matt jednak nie potrafił się zmusić do usprawiedliwień. Nawet nie był pewien co powiedziałby Donny’emu gdyby tam ten dał mu szansę.

– Gotowy? – Bryan zapukał w futrynę drzwi wsuwając głowę do jego pokoju i patrząc na niego z wyczekiwaniem. Matt chwycił portfel i komórkę z nocnej szafki i skinął mu głową.

Właściwie się cieszył, że idą do ich rodziców na niedzielny obiad. Musiał z kimś porozmawiać o tym co się działo z nim i tym jednym razem nie sądził, aby Kyle się do tego nadawał.

Don oczywiście grzecznie, acz stanowczo się wykręcił. Ruszyli więc samochodem Kyla w absolutnej ciszy.

Matce Matta Soni wystarczył tylko jeden rzut oka na jego twarz. Z szerokim uśmiechem i powitalnymi uściskami zagoniła wszystkich do jadalni, gdzie pan domu właśnie nakrywał do stołu.

– Dobrze moi mili – Sonia klasnęła w dłonie. – Bryan i Kyle pomagają nosić jedzenie i sprzątać ze stołu, ty Matt pomożesz mi zmywać. – Prośba w jej głosie tak naprawdę była poleceniem pokrytym stalą. Żaden z nich nie śmiał zaprotestować, nawet Matt, który zdawał sobie sprawę z tego, że to oznacza przesłuchanie trzeciego stopnia.

– Tato, ty to masz dobrze – zawołał Bryan żartobliwie kierując się do kuchni. – Tobie uchodzi na sucho samo nakrywanie do stołu!

Mężczyzna roześmiał się parząc na niego z błyskiem w oku.

– Ktoś musi w tym domu rządzić, prawda?

– Słyszałam! – doleciał ich z kuchni wrzask gospodyni.

– No przecież mówię o tobie! – odkrzyknął jej mąż mrugając okiem do swoich gości.

– Przestań! Wiem co robisz! – Sonia krzyknęła ponownie ze śmiechem.

Wszyscy roześmiali się i Matt poczuł ulgę po raz pierwszy od wielu dni.

Dania znikały ze stołu w zastraszającym tempie. Puree ziemniaczane, słodki groszek, sałatka, pieczeń i ciemny sos były docenione głośnymi pomrukami uwielbienia i cichymi komentarzami. Stukot sztućców o talerze był komfortujący, a przekomarzania przy stole relaksujące.

– Mamo czy mnie się wydaje, czy to szarlotka tak pachnie? – zapytał Bryan odpychając od siebie talerz z lekkim westchnieniem i rozglądając się za czymś jeszcze do jedzenia.

Kobieta uśmiechnęła się aprobująco.

– Tak, twój ojciec mnie namówił – przyznała. – Im szybciej się uwiniecie ze sprzątaniem ze stołu, tym szybciej dostaniecie deser!

Kyle i Bryan wręcz zerwali się z krzesełek. Pięć minut później Matt musiał odgonić ich łapska, żeby nie zwinęli i jego talerza z niedokończonym jedzeniem.

– Dalej Matt! – popędził go ojciec z uśmiechem, ale stanowczym spojrzeniem. Może nie był tak spostrzegawczy jak jego matka, ale nie był głupcem i znał swoich synów. Nawet kiedy się nie wtrącał, to mogli mieć pewność, że stał za nimi murem. – Idź pomóc matce, a Kyle w tym czasie opowie mi o projekcie mostu, który robi dla sąsiedniego miasta.

Trudno było polemizować z tym łagodnym, ale stanowczym poleceniem. Matt wymusił uśmiech na pożytek trzech towarzyszących mu mężczyzn i zabierając swoje naczynia zniknął za drzwiami kuchni.

Matka Matta obdarzyła go uśmiechem i wskazując wielkim nożem zmywarkę zakomenderowała:

– Włóż to kochanie od razu do mycia, dobrze?

– Tak. Znam dryl mamo – Matt przewrócił oczami.

Niepokój sprawiał, że wręcz czuł wyczekiwanie w powietrzu. Zawsze ciepła, przytulna kuchnia matki tym razem nie pomagała na gulę lodu w jego gardle.

Sonia Tomson była cierpliwa. Pokroiła szarlotkę, naszykowała kubki do kawy i włączyła ekspres, cały czas podśmiechując się pod nosem i nucąc.

– Nie chcę o tym gadać! – palnął w końcu Matt nie wytrzymując. Z złością zaczął zeskrobywać odpadki z talerzy i wciskać je dość brutalnie do zmywarki.  Jego matka tylko rzuciła mu karcące spojrzenie.

– Tym bardziej powinieneś – oświadczyła sucho. – Zabicie mojej zastawy stołowej na pewno nie pomoże.

Matt wykrzywił twarz niezadowolony, czując się jak skarcone dziecko.

– To nie takie proste…

– A kiedy jest? – prowokowała go z niewinną miną.

– Zakochałem się…

– I dlaczego to brzmi jakby to była najgorsza rzecz jaka mogła cię spotkać w życiu? – zapytała szczerze zaskoczona. – Ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć?

– Nie – zaprzeczył automatycznie Matt czerwieniąc się po korzonki włosów. – To nie o to chodzi!

– A więc o co?

Wściekły i rozkojarzony wytarł dłonie w kuchenną ściereczkę ciskając ją na blat. Z złością spojrzał na swoja piękną matkę.

– O to, że ja nie chce być w nim zakochany! – warknął.

Jeśli spodziewał się szoku czy zaskoczenia ze strony swojej matki, to srodze się zawiódł. Wściekłość w jej ekspresyjnych szarych oczach zszokowała go jednak niepomiernie.

Stanęła wyprostowana na całą swoją niewielką długość i z rękami wspartymi na krągłych biodrach zgromiła go wzrokiem.

– Co z tobą jest nie tak? – zapytała. – Nie sądziłam, ze wychowałam głupich synów!

– Mamo! Ja chcę tego co masz ty i tata. Normalności i rodziny.

– Do tego trzeba być normalnym, ty idioto – palnęła go w muskularne ramię. – Odrzucając uczucia, w pogoni za jakąś wydumaną mrzonką, kiedy szczęście masz pod nosem, to szczyt debilizmu.

– Ale to jest mężczyzna – odparował nie chcąc ustąpić, ale też nie potrafiąc wyartykułować swoich prawdziwych obaw i wątpliwości. – To nie miało być tak!

Kobieta uniosła swoje perfekcyjnie wydepilowane jasne brwi ze zdziwieniem.

– A ja myślałam cały czas, że ty chciałeś po prostu być szczęśliwy z kimś kto będzie cię kochał – powiedziała ze smutkiem. – Najwyraźniej się myliłam.

Matt usiadł ciężko przy kuchennym stole. Dławiło go w gardle i trzęsły mu się dłonie. Wszystko co zjadł ciążyło mu w żołądku niczym ołów. Spojrzał na patrzącą na niego wyczekująco matkę.

– Nie spodziewałem się… nie wiedziałem… nawet miłość Kyla i Bryana nie przygotowała mnie na to… to wszystko – przyznał z zamyśleniem. – Miało być całkiem inaczej.

Z ciężkim westchnieniem jego matka podeszła do niego, przeczesując jego gęste, ciemne włosy w pocieszającym, pełnym uczuć geście.

– Inaczej przekłada się u ciebie na gorzej?

Matt potrząsnął głową w zaprzeczeniu i obejmując ją ramieniem w pasie w tulił się w jej brzuch.

– Nie ufam sobie. Boję się, że stchórzę i skrzywdzę go jeszcze bardziej…

– Każdy się boi z tego czy innego powodu, ale tylko tchórze nie próbują.

– Nawet nie wiem czy mi wybaczy, to jak go potraktowałem.

– Jeśli mu zależy to wybaczy, jeśli nie wybaczy, twój problem sam się rozwiąże – stwierdziła twardo i bezkompromisowo. Matt uśmiechnął się pod nosem. – Dobre, pomysłowe czołganie i całowanie po tyłku, też nie może zaszkodzić – dodała ze śmiechem.

Matt zaczerwienił się. Jego własna wyobraźnia była jego największym wrogiem. Matka ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.

– My mówimy o Redzie, prawda? – zapytała stanowczo. Rumieńce na twarzy jej syna tylko jeszcze się pogłębiły, dzielnie jednak potaknął.

– Taak. Uwierzysz? Zakochałem się w Donatello…

Sonia Tomson ucałowała go w czoło z uczuciem i szerokim uśmiechem.

– Wiem! Tylko ty jeden zwracasz się do niego po imieniu.

Tanecznym krokiem znów nucąc podeszła do ekspresu nalewając aromatycznej kawy do kubków. Matt nabrał powietrza do płuc.

– Mamo? – zapytał, czekając aż na niego spojrzy. – Co ludzie powiedzą? Dwóch twoich synów związało się z mężczyznami.

– Dwóch moich synów wybrało szczęście – oświadczyła twardo. – Mogą mi tylko zazdrościć.

Posyłając mu pocałunek w powietrzu, chwyciła talerz z ciastem i ruszyła do jadalni.

– Panowie! – wrzasnęła. – Jesteśmy mi winni po piątce!

Matt zdębiał. Poderwał się od stołu gapiąc się na stojącą w progu kobietę.

– Plotkowaliście o mnie za moimi plecami? – zapytał z niedowierzaniem.

– No ba! – Zniknęła za drzwiami mrugając do niego łobuzersko.

 

 

***

 

– Dobra! Jaki masz plan? – Bryan nawet nie czekał aż zamkną się za nimi drzwi ich domu i już przystąpił do ataku, wpychając opierającego się brata do kuchni.

Matt zbladł. Nie był jeszcze gotów na jakikolwiek krok ani nie wiedział co robić, żeby stworzyć sobie choć maleńką szansę u Donatello. Po minach swoich współlokatorów wnioskował jednak, że wyboru nie ma.

– Nie mam planu – przyznał niemrawo.

– To lepiej jakiś szybko wymyśl albo ci dokopie – obwieścił Kyle śmiertelnie poważnie.

– Ale co mam zrobić? Donny mi nie daruje!

– Donny? – zapytał Bryan podchwytliwie szczerząc zęby jak kretyn. Matt miał ochotę trzepnąć samego siebie.

– Daruj sobie, proszę cię! Ja tu mam naprawdę poważny problem. Ten facet nawet nie daje mi szans, abym go przeprosił. Jak mam przekonać go, że traktuję go poważnie i chcę, aby dał mi szansę żeby to udowodnić!?

– Zaproś go na randkę – stwierdził Kyle ze wzruszeniem ramion, jakby to miało być oczywiste. W końcu sam tak zdobył serce Bryana.

Matt wybałuszył na niego oczy. Tysiąc opcji i myśli przeleciały mu przez umysł jak błyskawica. Z trudem przełknął dławiącą go gule w gardle i parząc na nich bezradnie zwerbalizował swoją największą obawę.

– A co jak się nie zgodzi?

– Nie dowiesz się jeśli się nie zapytasz – padło chrapliwe stwierdzenie od drzwi. Donatello zaspany, rozczochrany i seksowny stał wsparty o framugę drzwi kuchennych, z ramionami ciasno zaplecionymi na piersi. Bez koszulki, w bokserkach wyglądał jak grzech na dwóch nogach.

Cała trójka podskoczyła zaskoczona.

Matt chciwie i ze strachem spijał jego widok jak uzależniony idiota, którym był. Na drżących nogach podszedł do nieruchomo czekającego mężczyzny.

– Czy zgodzisz się, abym wziął cię na randkę? – zapytał ochryple gwałtownie przełykając. Don wbił w niego swoje krystalicznie zielone oczy.

– Tak – odparł po prostu.

Matt zachwycony i praktycznie na rauszu od zalewającej go ulgi, chwycił szczupłą twarz w dłonie i obsypał ją drobnymi pocałunkami. Chichot za plecami ochłodził go trochę, ale i tak musiał skraść siarczystego całusa z tych kuszących ust.

– Czekaj na mnie o dziewiątej, dobrze? – spytał entuzjastycznie, z zapartym tchem.

Don skinął tylko głową poważnie nie komentując później pory.

Matt nie czekał już dłużej tylko wypadł z domu, planując gorączkowo.

 

 

***

 

 

 

Donatello nie nastawiał się absolutnie na nic decydując się na randkę z Mattem. Po prostu chciał dać sobie samemu jeszcze jedną szansę. Jak zakochany idiota nie przestawał się łudzić, że może jeszcze coś z tego będzie. Że może Matt obdarzy go szczerym uczuciem i pokocha, bo dostrzeże jakim wartościowym człowiekiem jest.

Randka, którą zorganizował dla nich Matt wprawiła jego umysł w całkowity szok.

Gruby koc wyścielał podłogę altanki na jeziorku w parku, w którym pocałował go pierwszy raz. Jedna samotna, gruba świeca stała na wąskiej ławeczce przymocowanej wewnątrz, rozpraszając gęstniejący mrok. Obok stał sześciopak piwa i taca przekąsek kupionych w delikatesach.

Zamiast słów, przeprosin i rozmów były głodne pocałunki i zachłanne pieszczoty. Matt zamierzał chyba doprowadzić go do szaleństwa i wybłagać przebaczenie wielbiąc jego ciało. Jego dłonie były chciwe i niecierpliwie. Koszulka już dawno leżała gdzieś w kącie, a teraz praktycznie zdzierał z niego jego jeansy.

– Ktoś nas może przyłapać – zaprotestował niezbyt przekonywująco Don, zachłystując się powietrzem, kiedy wilgotne gorące usta znalazły jego wrażliwy sutek.

– To co? – odmruknął Matt, zdejmując swoje ubranie w kilku zdecydowanych ruchach. – Najwyżej uciekną z krzykiem.

– Zwariowałeś… – stwierdził patrząc z fascynacją jak blask świecy malował na pięknym ciele jego kochanka kuszące cienie.

– Na twoim punkcie – przyznał prostolinijnie Matt liżąc wilgotną ścieżkę w dół jego piersi i brzucha. Zatrzymał się dopiero kiedy jego język dosięgnął czubka jego przekrwionego, twardego członka i zaczął go lizać jak lizaka. Głośny, głuchy jęk wyrwał się Donatello z gardła. Jak w transie wplótł palce w czekoladowe, gęste włosy i patrzył zahipnotyzowany na sprytny język torturujący go niewprawnymi, ale entuzjastycznymi pieszczotami.

– To nie potrwa długo – ostrzegł lojalnie. Matt spojrzał na niego rozpalonym wzrokiem.

– O nie, jestem ci winien mój dziewiczy tyłek – zaprotestował stanowczo, choć z sercem walącym mu niespokojnie w gardle.

– Matt – Donatello klęknął tuż przy nim. – Nie musisz…

– Wiem, że nie muszę. Problem z tym, że chcę tego tak cholernie bardzo, że będę błagał jeśli sobie zażyczysz.

Zszokowany Don nie umiał przetworzyć w pierwszym momencie jego słów. Dopiero chłód naciąganej na jego rozpalonego do czerwoności penisa prezerwatywy przywrócił go do rzeczywistości.

– Jak to zrobimy? – zapytał Matt ochrypłym głosem wręczając mu tubkę z żelem. Don nie potrafił zaprotestować ponownie, choć pewnie powinien.

– Klęknij przede mną – zakomenderował, obejmując Matta w pasie i przyciągając jego plecy do swojej piersi. Kolanami rozszerzyły mu nogi przyciągając jeszcze bliżej do siebie. Jego członek łkając radośnie grubymi kroplami, otarł się między pośladkami jego partnera. Obaj mężczyźni mruknęli z aprobatą.

Od tego momentu już nie było drogi powrotu. Każda pieszczota jaką kiedykolwiek pragnął użyć na swoim mężczyźnie zmieniła się w rzeczywistość. Masował, lizał, ssał i pieścił potężne ciało swego kochanka. Jego usta znalazły czuły punkt Matta na karku i zadręczały go podniecającymi pocałunkami. Jego dłonie ugniatały prężne mięśnie jego piersi, brzuch i pośladków. W końcu rozpalony tak bardzo, że obawiał się, że straci panowanie nad sobą, ujął piękny członek, jęczącego Matta w jedną dłoń, a palcami drugiej ręki zaczął podstępnie wkradać się do jego wnętrza.

– O Jezu! – wymamrotał nieprzytomnie Matt, poruszając biodrami i nabijając się na dręczący go palec. – Nie możemy tego przyspieszyć? – zapytał z nadzieją sięgając do tyły i przyciągając go do siebie za szczupłe biodra.

– Nie, kochanie – Don używając więcej żelu wślizgnął drugi palec w jego drgający i zaciskający się odbyt. – Bolało by jak jasna cholera!

– Oooch! – Matt odrzucił głowę do tyłu kładąc ją na ramieniu Dona. – Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze?

Don chwycił opuchnięte usta w gorący, namiętny pocałunek, przyprawiając ich obu o zawrót głowy. Wystarczyło to aby rozkojarzyć Matta i wsunąć trzeci palec do jego rozpłomienionego, ciasnego wnętrza.

– Nie kochanie… absolutnie nie.

Nie mogąc czekać już ani trochę dłużej popchnął Matta lekko do przodu i przyłożył czubek penisa do lśniącego, drgającego niecierpliwie otworu.

– Jesteś tego pewien kochanie? – zapytał dając jeszcze jedną szansę Mattowi na ucieczkę, jego przyjaciel parsknął tylko, wyraźnie zniecierpliwiony i oburzony opóźnieniem.

– Rusz tyłek, bo jak będzie moja kolej też będę cię tak szczuł – zażądał ochryple, wypychając biodra do tyłu, próbując się nabić na jego pulsujący organ.

Obaj syknęli, kiedy cała żołądź minęła pierwszy okrąg mięśni. Dla Donatello to był od tego momentu szum, rozkosz w czystej postaci i krew  buzująca w jego lędźwiach. Jak w transie patrzył na piękne muskularne pośladki pracujące przy każdym jego pchnięciu. Nie wyobrażał sobie piękniejszego widoku niż swój członek znikający w pięknym ciele swojego ukochanego.

Orgazm pełznął wzdłuż jego kręgosłupa, kurcząc jego jądra w zastraszającym tempie,

Mocno i intensywnie zaczął pieścić śliski członek Matta. Obejmował go z całych sił, chyba nawet odbierając mu oddech. Matt jednak nie protestował. Jak mantrę za to powtarzał.

– Tak, tak, tak, tak, tak…

– Już! – zażądał wbijając się po jądra w swojego mężczyznę. Gorąca sperma wypełniła jego garść w tym samym momencie co on wypełnił swojego kochanka.

Z głośnym krzykiem ich ciała naprężyły się, a ich umysły odpłynęły z nadwrażliwych od przeżywanej rozkoszy ciał.

Dopiero po chwili Don otrząsnął się na tyle by zorientować się, że praktycznie miażdżył Matta w swoich ramionach. Serce mężczyzny waliło tak mocno w jego piersi, że czuł je pod dłońmi. Fale rozkoszy przepływały nadal przez ich ciała, a chłód wody studził ich spoconą skórę. Matt położył mu głowę na ramieniu i z cichym jękiem, pocałował jego policzek.

– Donny… – wyszeptał ochryple.  – Daj mi szansę, abym był twoim Happy Endem…

Przez moment paraliż unieruchomił ciało Dona, a jego serce zgubiło rytm. Wiedział jednak, że mogła być tylko jedna odpowiedź.

– Bez ciebie kochanie, nie będę miał żadnego Happy Endu.

Matt wypuścił z sykiem wstrzymywane powietrze. Rzucił ich na koc i obcałował swojego mężczyznę śmiejąc się radośnie.

– Dziękuję – szeptał między pocałunkami.

 

AkFa

 

 

 

 

 

32 thoughts on “Free-kąski eBooki

  1. Historia przyjemna i lekka, która stara się przemycić kilka gramów wiary w to, co z reguły nierealne. Szczerze przekonany, że w polskiej literaturze brakuje tekstów takiego pokroju – pochwalam i gratuluję. Ponieważ jednak lubię się czepiać – radzę popracować nad ortografią i interpunkcją, które odrobinę zaniżają poziom pracy. Pozdrawiam i życzę powodzenia i spełnienia.

    • Pracuję usilnie nad ortografią a z interpunkcją czasem igram celowo. Czasem dopiero setne czytanie pomaga wyłapać błędy i literówki. Dziękuję za radę i bardzo budującą opinię. 🙂

  2. Recz jasna przeczytałem również „…po prostu przyjaciele…”, zatem uważam za swój obowiązek zostawić Ci (myślę, że w cyberprzestrzeni możemy sobie na „ty” pozwolić) tutaj kilka słów.
    Historia, rzekłbym, tak utopijna, że aż piękna. Poruszenie sfery granicy przyjaźń-miłość zainteresowało mnie tym bardziej, że osobiście wyznaję ideologię, jakoby przyjaźń była jedynie inną formą miłości. I mówię tu o prawdziwej przyjaźni, a taki skarb nieczęsto się znajduje. Wracając jednak do tekstu – cenię sobie Twoją odwagę i otwartość jednocześnie. Niektóre fragmenty (a bez wątpienia wiesz, które mam na myśli) są prawdziwymi kąskami dla ceniących słowo pisane gejów. Zastanawiać by się można, jak nazwać to, co tworzysz… czy są to nadal opowiadania erotyczne, czy już zabarwiona erotycznie literatura; dalej – czy jedno nie może być drugim… Ponieważ jednak daleko mi do przyklejania etykiet i używania często niepotrzebnej nomenklatury, pozostawiłbym Twoją Twórczość… Twoją twórczością. I jeśli ktoś sięga po nią, a nawet chce więcej – nie trzeba niczego nazywać, bo o to właśnie chodzi, prawda? To szeroko pojęci Czytelnicy są pokarmem pisarza.
    Dziękuję zatem za to, że nie boisz się pisać.
    Pozdrawiam i do usłyszenia, gdy ponownie zatopię się w słowach Twojego nowego opowiadania…

    • Twoje słowa to prawdziwy pokarm dla mojej duszy. Nie boję się pisać i nie zamierzam niczego zmieniać. Jedynie to udoskonalać. Nie wiesz jak miło było mi przeczytać twój komentarz. Nawet jeśli jak mi zasugerowano moje opowiadania mogę niektórym ludziom wydać się wręcz pornograficzne.( pisałam dziś o tym w Gaduła- pyskata) Cóż, nie mogę zmienić ludzkiego sposobu myślenia, tylko co najwyżej zmusić – do myślenia. Zapraszam do siebie ponownie. Może nawet specjalnie dla ciebie wymyślę opowiadanie, jeśli poddasz mi pomysł. O czym byś chciał przeczytać? Pozdrawiam

  3. Muszę się do czegoś przyznać – ja również piszę 🙂 Co prawda jest to zgoła inna, powiedzmy, literatura. ale sporo już na papier przelałem. Wśród całej masy wierszy posiadam też krótkie opowiadania (uwierz, w porównaniu z Twoimi są króciutkimi historyjkami). Myślę, że w jednym z nich mogłabyś znaleźć pomysł na naskrobanie czegoś nowego. Jeśli masz ochotę na taką interakcję – daj znać 🙂

    PS. W Gadule również zostawiłem kilka słów.

    • Ależ owszem, nawet mnie to zaciekawiło. Ciekawa jestem co z takiej współpracy by mogło wyniknąć? Myślę że łatwiej będzie kontaktować się przez email. 🙂

  4. Witam,
    Co do twojej twórczości nie mogę powiedzieć nic złego. To jak opisujesz uczucia i przeżycia dwóch mężczyzn jest naprawdę piękne że aż nie wiarygodne. Przeczytałem opowiadanie …po prostu przyjaciele…, jest wspaniałe, ta przyjaźń pomiędzy bohaterami , która zostaje poddana próbie, chyba najtrudniejszej z jaką facet może się spotkać jest niezwykła. Szkoda, że takie rzeczy zdarzają się tak rzadko, częściej towarzyszy temu smutek i całkowity rozpad przyjaźni. To opowiadanie pokazuje nam że może być lepiej i trzeba po prostu zaufać drugiej osobie, bo często może nas mile zaskoczyć. Cieszę się że po ich pogodzeniu nie sprawiłaś że od razu wpadli w swe ramiona, bo wtedy była by to kolejna marna historyjka jakich wiele na necie. Pokazując stopniowe godzenie się z daną sytuacją, powolne odkrywanie ukrytych uczuć, nadałaś temu opowiadaniu w jakiś sposób prawdziwość i realność.
    Co do opowiadania Mój chłopak nie jest gejem też nie napiszę nic złego. To co pokazałaś czyli zauroczenie młodszego brata przyjacielem starszego braciszka, to dość znana historia. To często się zdarza, z tym że pewnie częściej w przypadku dziewczyn ale i my faceci możemy to odczuwać. Jest to wspaniała historia szkoda tylko, że w realnym świecie kończy się ona tylko marzeniami. Ale w jakiś sposób z pewnością podbudujesz wiarę młodych panów w to że warto marzyć ale jeszcze lepiej działać, bo tylko próbując można w życiu wygrać. Lepiej spróbować i się sparzyć niż żyć potem z niedosytem a co jeżeli….
    Za te opowiadania Bardzo ci Dziękuję, czekam na więcej i życzę powodzenia w twórczości, bo robisz coś naprawdę niezwykłego. Dzięki tobie nie tylko homoseksualiści coś odkryją ale i heteroseksualiści zrozumieją, że nie powinni poniżać a raczej starać się zrozumieć.

  5. No niestety narazie tylko znalazlam czas na przeczytanie Po prostu przyjaciele, wciagajaca historia. Szybkie zwroty akcji no ale w koncu to ma byc tylko opowiadanie, nie mozna sie za bardzo rozpisywac. Swietna robota, pisane latwym jezykiem ktory dobrze sie czyta, takie zyciowe a nie jakies tam wyszukane slownictwo na pokaz. No i czekam na ksiazki ! Bo talentu i zamilowania to ci nie brakuje. Powodzenia 🙂

  6. Masz bardzo ciekawy i rozbudowany styl 🙂 Zwłaszcza jeśli chodzi o umiejętność opisywania emocji bohaterów. Jak czytałam to co dręczyło Toma, jak bardzo źle się czuł ze swoją tajemnicą to aż mi się łezka zakręciła w oku. Cały tekst nie jest w ogóle erotyczny w takim znaczeniu..hmm, że erotyczny w złym znaczeniu. Pięknie opisujesz jak dwóch mężczyzn próbuje się poznać, ale nie za pomocą seksu, zwierzęcego rzucania się na siebie jak z pornosów ale tak to opisujesz … tak po ludzku, jak jest na prawdę. Chociaż wśród tego natknęłam się na dwie rzeczy, które totalnie nie pasowały mi do całości. Używasz słowa ”soczek” na określenie nasienia, co jakoś totalnie mnie odrzuciło. Może to z powodu tego, że sporo czytałam opowiadań o tematyce homoseksualnej. Poziom był różny i właśnie w takich niszowych, owe słowo i podobne zdrobnienia często się pojawiały. Wiadomo, że to nie znaczy, że pojawia się ono tylko w takich opowidaniach , ale no jakoś mnie tutaj, w Twoim opowiadaniu nie pasuje. Ale to moja osobista tam uwaga. Jeśli Tobie to nie przeszkadza to ok 🙂
    Druga rzecz, opisujesz bogato sam akt stosunku i pieszczot ale totalnie nie pasuje mi jak kończysz gdy mężczyzna dochodzi. Ech może znowu argument jest podobny do pierwszego ale jak używasz słowa ” wystrzeli” i coś tam z fajerwerkami to w głowie mam wręcz komiczny obrazek. Może inaczej na to bym patrzyła jakbym znała całą Twoją twórczość a nie opierała się tylko na tych dwóch. Bo w sumie wszystkie przedstawione tu stosunki, pieszczoty czy pocałunki są dla bohaterów cudownym przeżyciem, którego wcześniej nie mogli doświadczyć. Może jakbym miała porównanie gdzie owy stosunek ..normalny, bez wielkiego uniesienia itp Bo w końcu nie zawsze jest pięknie, wzniośle i płomienie buchają przy orgazmie 😉
    Ale ogólnie uważam , ze język jakim się posługujesz jest zacny i z chęcią poczekam na wydane opowiadania, bądź jeśli tutaj coś jeszcze wrzucisz 🙂

    Pozdrawiam i życzę weny i kolejnych pięknych stron opowieści!

    • Dziękuję ci bardzo i niezmiernie się cieszę że masz zamiar nadal wracać do mnie.
      Pracuję nad wszystkim i staram się rozwijać, biorąc pod uwagę wszelkie wskazówki i rady. Są dla mnie niezmiernie cenne. Mam nadzieję że będę pisać coraz lepiej i będę potrafiła trafić w gusta jak największej ilości czytelników. Zapraszam do siebie ponownie i pozdrawiam gorąco.:)

  7. Poruszasz ciężkie tematy, jak właśnie akceptacja osób homoseksualnych , a zwłaszcza w szkołach. Kyle nieźle sobie poradził z kolegami, a Matta podziwiam, że i jego i brata wspiera. Przyjaciółka Briana jest idealnym odzwierciedleniem wielu osób, do których nie dochodzi, że miłość w każdej formie nie jest czymś złym jeśli oczywiście nikt nie jest krzywdzony.
    Brakuje mi czegoś. Twoje opowiadanie mówi o ważnych rzeczach, w każdym zdaniu chcesz coś przekazać i właśnie ta powaga trochę mnie nudzi. Za każdym razem postacie rozmawiają o czymś ważnym i brak tu jakiegoś spontanu. Rozmowy od czapy, o pierdołach. Tak jakbym wstrzymywała przez cały czas powietrze bo wszystko jest takie poważne w swoim wydźwięku.
    Życzę weny i czekam na kolejny rozdział 🙂

    • Dziękuję ci za opinie. Masz rację, nie uświadamiałam sobie że faktycznie ta część jest bardzo poważna. Ale jak zauważyłaś poruszam poważne tematy. Może faktycznie będzie kolejna część. Myślałam o Mattcie i Redzie 😀 Postacie Bryana i Kyla byłyby tam, postrzegane jakby oczyma innych, 🙂
      Za pierwszą część zostałam kiedyś skrytykowana iż uczyniłam ich zbyt płytkimi. Druga część ma to zrównoważyć. Może jest potrzebna trzecia aby zakończyć i balansować ich historię?
      Pozdrawiam i zawsze serdecznie zapraszam 😀

      • Uważam , że pewnie połowa z tych poważnych rozważań bohaterowi odkryć powinni w kolejnych częściach. I może przez to wydaje się to takie nierealne jak dla mnie. Bo nie każda osoba może dojść do takich wniosków czy mieć partnera, który jest tak pojętny, inteligentny. Brakuje mi tu realności. Podobał mi się początek ” Po prostu przyjaciel”. Rozmowa o pracy, luźna, wesoła bez tej otoczki powagi. Musisz czasami dać odetchnąć czytelnikowi 🙂 Ha ha też mam często z tym problem aby napiętą atmosferę nieco rozluźnić 🙂
        Płytka pierwsza część? To chyba zależy co kto uważał za płytkie. Dla mnie jak już pisałam jest za dużo tej powagi, mądrych słów, rozważnych, pełnych zrozumienia ze strony każdej postaci. Spróbuj napisać coś zabawnego 🙂 Coś takiego jak w toalecie kiedy Bryan powalił Toma. Zaskoczyło mnie, że jak przyszedł Kyl to zaczęli się śmiać i podeszli na luzie do tego.

        Również pozdrawiam 🙂

      • Musisz wiedzieć że ja moje historie tworzę w sposób taki żeby nie naginać ich do tej tak zwanej ‚szarej rzeczywistości’ tylko wprost przeciwnie kreuję rzeczywistość taką jaka powinna być w moim przekonaniu. Wypełniona miłością, wolnością i prawem do życie w szczęściu.
        Chcę pokazać iż młodość też wymaga ‚myślenia’ że nawet w młodym wieku nie jesteśmy zwolnieni z myślenia, analizowania, brania odpowiedzialności za nasze czyny i przede wszystkim, chcę uświadomić tym młodym którzy to będą czytać, że każda decyzja pociąga za sobą jakieś konsekwencje .:)
        Chcę wyprzeć z ludzkiej mentalności przekonanie że tak zwane środowisko robi ewentualnie miejsce dla związków jednopłciowych – ja chcę uświadomić ludziom że nikt nie ma do tego prawa, bo to nie od nas zależy. Związki jednopłciowe maję dokładnie te same prawa jak my. To równie dobrze oni mogli by piętnować nas bo nie życiem jak oni.
        Ah, jak zwykle się rozpędziłam 😀
        Pozdrawiam

  8. Ah no jeśli tak to rozumiem ^^ Ciekawy cel , chociaż teraz Twoje opowiadania jarzą mi się jak poradniki dla młodych homoseksualistów. A nie wiem czy to dobrze. To tak jakbyś próbowała przełożyć masę regułek, praw, dobrych rad w formę opowiadania. Ciekawe to ale nie wiem czy na dłuższą metę to nie znudzi. Bo w sumie fajnie, że chcesz przekazać jak powinno się być otwartym, ufać itp Ale to też może zmylić niektórych bo przyjmą to jak rzeczywistość. W sumie odbiór może być różny. Może przy wydawaniu podkreśli właśnie jaki masz cel w tym, bo jak np teraz ja inaczej na to już patrzę. Ale to moje spostrzeżenia 😉

    ściskam 🙂

    • Rozstrzał moich opowiadań jest ogromny, nadal o wielu powstających nie napisałam. Tematyka i rodzaj ich będzie naprawdę różnorodny, więc mam nadzieję że każdy znajdzie coś dla siebie. Nie tylko na poważnie i dla młodych moje opowiadania będą.
      Mam już w planach i fantasy i SF i komedię pomyłek.
      Będą kosmici i mutanci, degradacja środowiska, niepojęte moce 😀 Nie do wszystkiego podchodzę na poważnie jak w poradnikach :D.

  9. Zaczęłam od pierwszego opowiadania.
    Pomijając błędy, dużą ilość błędów, postaram się być obiektywna. Historia jest oklepana. On spotyka jego. Jeden jest och, ach i w ogóle. Silny, bardziej męski, radzi sobie mężnie z licznymi przeciwnościami losu. Drugi to jego przyjaciel, który jest chuderlawą mimozą. I to nie jest słodziutkie i urocze w mojej skromnej opinii. A jako że przeczytałam tą historię, wyrażę ją. Będę jednak skrupulatna i skomentuję twoje dzieło od początku do końca. Większość komentarza pisałam na bieżąco, ale wypisałam wyłącznie to, co najbardziej rzuciło mi się na oczy, bo chcę tylko na kilka rzeczy ci zwrócić uwagę, które może ci pomogą w dalszej twórczości.
    Po pierwsze. Kolor literek. Do przeczytania tekstu podchodziłam więcej razy niż jestem w stanie zliczyć. Wzrok się męczy, a ani to estetycznie, ani zachęcająco nie wygląda, kiedy oczojebny niebieski świeci na czarnym tle. Nie śmiem jednak dyskutować z twym gustem, jednak w trosce o czytelnika przydałoby się coś z tym zrobić.
    Ale co do samego „…po prostu przyjaciele…”. To tytuł? Po co te kropki? Czy jakakolwiek powieść autorek, które czytasz, użyła takiego „zgrabnego” zabiegu stylistycznego? Który nawet nie wiem czemu służy.
    „– BJ?
    – No?
    – Powiesz mi coś?
    – Co?”
    A teraz czytelnik dopiero po formie, jaką BJ użył do Anthonego, zgaduje, kto co mówi. Nadmienię, że nawet nie wiem, gdzie akcja się dzieje 😉 w dalszej części brakuje opisów. Narracja jest pomieszana dość chaotycznie z myślami postaci. I cieszę się, że jest ich tylko dwóch.
    „Z irytacją BJ przeczesał dłonią i tak pokosmane czarne włosy.” No śliczne zdanie, ale czemu używasz słowotwórstwa w narracji? Nie ma wg słownika języka polskiego takiego słowa jak „pokosmane”. Ktoś może tak mówić, ale nie pisz czegoś takiego w narracji. „niepojmujące” – kolejne z serii nieistniejących słow. Dalej mamy rozliczne przykłady mowy potocznej: „gnojkiem”, „kijowy”, „Bitchy humor” ( nawet cholera nie wiem, co to ma znaczyć. SJP też mi nie wyjaśnił niestety), „Jezu… przy jego szczupłej, lecz długiej sylwetce, siedzenie poskładanym na kanapie zawsze groziło utratą czucia w tej czy innej części ciała.” Itd. Itd. Pozwolisz, że nie będę cytować wszystkich co ciekawszych fragmentów.
    „czymśkolwiek” To miało być czymkolwiek, co nie? A nawet jeśli nie to tu brakuje spacji – „sięidioto!”
    „…”
    „…”
    I wszędzie też takie wielokropki. Czasami wystarczyłby przecinek. I znowu potoczny język. Ale ok, są też plusy. Rozmowa była nawet ciekawie przeprowadzona. BJ wydaje się miłym gościem, o którym wiem, że jest muskularniejszy. A to już po wstępie 😉 Nie wiem jak wygląda, ale to mogę sobie wymyślić, dopóki nie zostanie mi to zaprezentowane w tekście. Ogólnie, wstęp zachęca do dalszego czytania. A tak niespodzianka. Pierwszy raz użyte jest pełne imię Tonego. I nie, nie ułatwia to odbioru. Jakby chociaż raz wcześniej w narracji było napisane Anthony, a nie cały czas Tony, byłoby zdecydowanie łatwiej zauważyć, że cały czas mowa o tej samej, mazgajowatej postaci.
    Tu poznajemy losy naszych bohaterów, którzy są do bólu sztandarowi. Przyznam szczerze, że liczyłam na niespodziankę. Cóż, mój błąd.
    Więcej kropek i ckliwej gadki. Biedactwo, naprawdę. Ale albo coś z tym chłopakiem jest nie tak, albo z opisaniem tego, ale to ja jestem nieczułą suczą, do której nie przemawia oklepany motyw, który przewinął się już chyba niemalże wszędzie. Ja biedny odrzucony, zakochany w najlepszym przyjacielu i bojący się, co powie świat na mnie „innego”. Błagam. Litości. Mam nadzieję, że inne twoje opowiadania nie skupiają się na uświadamianiu sobie, że jest taki jeden mężczyzna, którego kocham, a inni nie są atrakcyjny, ale ja nie jestem gejem. Albo na porachunkach gangsterskich, gdzie miłość łączy dwóch mężczyzn z zwaśnionych gangów.
    Dalej… czemu to jest wszystko napisane WIELKIM, KRZYCZACYM wersalikiem? Tekst można wyróżnić także w inny sposób. Jednak dobrze. Taki był zamysł. Przyjmuję to i czytam dalej.
    Jeden plus. Nie chce mi się tego czytać przez to, na jakim cudnym poziomie to jest, ale jestem ciekawa, jak rozwiążesz tą całą sytuację. Nadal szczerze wierzę, że się zaskoczę.
    „Tony nadal unikał spojrzenia na niego. Drżące dłonie wcisnął w tylne kieszenie jego spodni. Nawet nogi mu drżały.” – Bez „jego”, bo brzmi jakby wciskał je w spodnie BJ’a.
    Wyznania, piękne słowa i paaaaaaatos. Och. Nie no, było ok. Będę pozytywnie do tego nastawiona. Poza tym, że moje sucze serce teatralnie mdlało w czasie całej sceny nr 2, to nie była taka zła. Nawet, nawet opisana, skupiała się głównie na rozmowie. Uczucia były opisane ok. Jakby nie to, że miałam wrażenie, że to kolejna scena tego typu, jaką czytałam, byłoby to naprawdę niezłe.
    Dalej jest… przegięcie. Brakuje tylko cięcia się. Ja rozumiem ból. Serio i problemy z akceptacją, ale tu chyba zahaczamy o nieleczoną depresję. Jeśli taki był zamysł, to ok. Ale to było ciężkie dla mnie do przetrwania. Tony jest taką koszmarną mimozą z problemami żołądkowymi, że naprawdę jest mi go żal, mimo że walę już głową o blat któryś raz. To jednak są tylko moje subiektywne opinie względem postaci, która po prostu mi nie podchodzi.
    „Jeezz… i jeszcze rumieniec… po prostu uroczo.” – Nie w narracji.
    „BJ klnąc jak szewc chwycił go za ramię i niemal siłą wsadził do swojego auta.
    Zanim dotarli na miejsce Tony rozpłakał się, uspokoił i zasnął.” – Moja pierwsza myśl po przeczytaniu tego zdania – „Jakiego auta?”. Ślicznie posprzątane, ale ciut więcej opisu, chociaż jedno zdanie by się przydało.

    Dalej mam dość. Opowiadanie jest skrajnie przewrażliwione. Tony to chodząca mimoza, mdleje, wymiotuje i jest totalnie nieogarnięty. Opisów sytuacji nie ma w ogóle, są wyłącznie myśli bohaterów, pani myśli, zamiast narratora, który powinien opisywać sytuację i dialogi. Proponuje napisać w pierwszej osobie „cierpienia młodego Anthonego” bo to byłoby chyba coś, w czym szanowna autorka czułaby się najlepiej.
    Oczywiście nie twierdzę że historia jest zła albo jej bohaterowi. Mi, jako czytelnikowi, nie podoba się forma w jakiej została ona opowiedziana i napisana oraz bohaterowie nie zachęcają mnie do dalszego czytania. I jest to wyłącznie moja opinia do której mam całkowite prawo. Dlatego też nie sięgnę po kolejne historię oczekując od nich podobnego poziomu.
    Serdecznie pozdrawiam

    • Dziękuję bardzo za skrupulatną i rzeczową opinię na temat mojego opowiadania. Doceniam wysiłek i poświęcenie jakie zostało włożone w zanalizowanie go. Czuję się podle z powodu ran głowy odniesionych przy czytaniu.
      Pozdrawiam i życzę jak najwięcej sukcesów, szczęścia i opowiadań które się spodobają.

  10. Hello, hello 😀
    Przeczytałam! Fakt faktem już jakiś czas, ale zawsze lepiej późno zostawić komentarzyk niż wcale, prawda?
    Nie będę sprzeczać się z odczuciami innych osób – każdy ma własny gust albo jego brak. *wzrusza ramionami*
    Mi osobiście opowiadanko bardzo się podobało. Dla niektórych jest to co prawda zwyczajny, przesycony nudą [i odrobinkę erotyzmem] tekst. Jedno wiem… gdyby rzeczywiście nikt nie czytał romansów, romansideł czy jak kto to inny nazwie, nie wydawano by ich w takich ilościach. Harlequin jest bardziej poczytny i rozchwytywany niż niejedno fantasy, a nawet tam znajdzie się pełno wątków romantycznych. Jednymi słowy romans jest niemal częściom naszego życia – czytelników i pisarzy.
    Pierwszy egzemplarz jaki trafił w moje ręce, muszę przyznać, nie wabił przejrzystością. Jednak nie zniechęcałam się i zostałam sowicie wynagrodzona… takiej dawki rumieńców jak przy sex-scenach nie otrzymałam dawno 😉
    Tony… eh, biedny Tony.
    Dla mnie jest to jedynie ucieleśnienie naszych stereotypowych poglądów, barier umysłu, które nie pozwalają nam patrzyć głębiej. To, co przeżył ten chłopak, przeżywa wielu innych, którzy boją się przyznać publicznie do swej odmienności. Czemu? I tu zasługujesz na uznanie… 🙂 Nie tylko opisałaś rozterki, jakie targały duszą Antony’ego [może ja jestem inna, ale od razu się zorientowałam, że to jedna postać – ale co poniektórzy widać mało orientują się w zagranicznych imionach], ale również reakcję społeczeństwa na jego wyznanie.
    Najbardziej przeraża mnie, gdy pomyślę, że takim Tonym może być mój sąsiad, przyjaciel albo brat… i z pewnością nie skopałabym mu za to tyłka. Ludzie najbliżsi temu chłopakowi olali go, skatowali i wyrzekli się. Nie dość, że przeszedł przez własne rozterki, to jeszcze dołożyli mu zmartwień, problemów, trosk. To pokazuje tylko, jak nisko upadło nasze społeczeństwo. Jeśli ktoś jest inny, od razu postrzegamy go jako gorszego. Oj, nie dobrze…
    Ponad to sięgnęłaś istoty prawdziwej miłości – przyjaźń oraz dostrzeganie wewnętrznego piękna. Czemu czytelników dziwi fakt, że przystojny – jak jasna cholera – BJ postanowił być z wychudzonym, zmasakrowanym Tonym? Wystarczy rozejrzeć się dookoła, a zobaczyć można pary złożone z faceta będącego ucieleśnieniem młodego bóstwa i laskę-paszteta bądź na odwrót. Mało takich par chodzi po ulicy? Ja podczas ostatnie wizyty w McDonaldzie spotkałam takie ze cztery… w samym McDonaldzie! Nie liczę już drogi w tę i w tamtą ani czasu spędzonego w innych miejscach. Więc co nas tak burzy…? Gdyby mój facet wrócił nagle do domu poobijany, nie zostawiłabym go samego ze stwierdzeniem: „Och, aleś paskudny. Lecę do mamusi. Jak Ci się polepszy, daj cynk.” Tą właśnie esencję zdołałam odebrać od Ciebie i Twego dzieła…
    Motyw? Nie zachowujcie się ludzie jak w przedszkolu? W co drugim filmie, praktycznie w 80% książek i w wielu innych miejscach dostrzec można wątek miłosny. Co więcej para zazwyczaj przedstawiana jest w taki a nie w inny sposób. Czy w takim razie przełączamy film na inny, bo kobiecinka jest drobniutka, szczuplutka, a facet mierzy 190cm i zbudowany jest jak cudo? To byłby chyba tylko dowód naszej głupoty i ograniczenia.
    Przyznać muszę, znalazły się niedociągnięcia – przecinki, literówki. Zastanawiam się tylko co jest ważniejsze: przecinek czy treść? Nie przeczytać świetnej książki, bo przecinek się nie pojawił przed „bo”? Kolejny dowód głupoty… No, i też chciałabym poznać tę cudowną istotę, która w całym swym życiu nie popełniła żadnego, najmniejszego błędu. Nie warto byłoby zamieścić kogoś takiego w Księdze Rekordów Guinessa? Albo wręczyć Nobla?
    Słowotwórstwo… gdyby się nie pojawiało, wierzcie mi lub nie, do dziś porozumiewalibyśmy się poprzez „yhy”, „ehym” i inne dziwne i nieogarnięte dźwięki. Obecnie na świecie istnieje całe multum języków, którymi się porozumiewamy. Zakładając, że każdy z nich zawiera w sobie ogrom słów, a człowiek pierwotny znał tylko pochrząkiwania, wniosek nasuwa się prosty… TWORZYMY NOWE SŁOWA!
    Eh, to chyba na tyle… na dziś 😉
    Pozdrawiam cieplutko kochaną autorkę 🙂

    • Ja ciebie też pozdrawiam serdecznie i chyba nie muszę dodawać że twoje słowa są jak balsam dla mojej duszy. 🙂
      Dzięki takim opiniom i komentarzom mam ochotę pisać, uśmiechać się tworzyć… miłość. 😀

  11. Urocze i poprawiające humor historie. Widzę, że nie tylko mnie ta tematyka interesuje:) Przeżycia bohaterów opisałaś bardzo obrazowo, bardzo sugestywnie. Tak trzymać:)

    Jako purystka językowa muszę się jednak „czepnąć” warstwy językowej przedstawionych tekstów. Jest w nich, niestety, masa błędów, niekoniecznie ortograficznych, bo z tymi porządny edytor tekstu sobie poradzi, ale interpunkcyjnych (przecinki!!!) oraz fleksyjnych (np. „on jest idiotom” – powinno być „idiotą”). Do tego mnóstwo kalek z języka angielskiego („znać kogoś jak własną dłoń” zamiast „jak własną kieszeń”, „fokus” zamiast „skup się” itd.). Ponadto – polskie wyrażenia gwarowe, np. „rozkosmany” – aż musiałam sprawdzić, co to znaczy, bo to słowo najwyraźniej spoza mojego regionu; w SJP występuje „rozczochrany”.

    Nie jest moim celem obrażenie Ciebie, droga Autorko, ale wyłącznie konstruktywna krytyka. Uważam, że literatura, którą tworzysz wypełnia dość istotną i do tej pory niezagospodarowaną niszę w naszym kraju. W świecie anglojęzycznym miłosne historie M/M mają mnóstwo fanów (a może raczej fanek???), a w naszym obszarze językowym jest tego na tyle mało, że udało mi się przeczytać chyba wszystko:) I chcę więcej:) Po latach czytania po angielsku miło jest znaleźć coś w naszym – skądinąd pięknym – języku.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Karolina

    • Bardzo dziękuję za komentarz, bardzo go sobie cenię. Zawsze, kiedy ktoś wskazuje mi błąd, mam szansę aby go poprawić, skoro wcześniej go nie dostrzegałam.
      Jak już pisałam, pracuję nad moimi tekstami ustawicznie, ale wiele mam pracy 🙂 Wrócę do tych tutaj zamieszczonych i naniosę poprawki. Nie zawaham się użyć pomocy przyjaciół aby były idealne.
      Piszę w języku polskim, ponieważ sama czytając już od dawna po angielsku żałowałam, że nie każdy ma dostęp do wspaniałych historii M/M, nieobecnych na rynku polskim w formie jaka jest dostępna w języku angielskim. Interpunkcja to moja słaba strona, to fakt, ale każdy jest tylko człowiekiem, a ja nie jestem polonistką. Nie znaczy to jednak, że się nie uczę. Prawdopodobnie będę się uczyć całe życie 🙂

      Język polski jest piękny, ale poznając język angielski uświadomiłam sobie, że brak mu niekiedy siły wyrazu i że niekiedy nie wyraża wszystkiego wystarczająco dobrze. Bywa więc iż poszerzam swoje granice. Nie lubię ograniczeń, w tym również językowych… Może nie czyni mnie to idealną pisarką, ale z całą pewnością pełną pasji… Wyrażając emocje – żywe, prawdziwe, intensywne – czasem zapominam, że muszę je jeszcze zmieścić w przecinki, ramy stylistyczne, fleksyjne i inne ograniczenia. A nie łatwo to zrobić z czymś co powinno być nieokiełznane, wolne i trochę szalone.

      Wierzę że świat powinien się rozwijać.Nie nakładajmy sobie zbyt wielu kagańców.

      Pozdrawiam i szczerze zapraszam do przeczytania moich wydanych opowiadań. Tam, z pomocą bety i edytora, starałam się wyeliminować wszelkie niedociągnięcia.

      • Zgadzam się co do pewnych „niedociągnięć” naszego języka – wyrażenie niektórych myśli na pewno nastręcza wiele problemów, niektóre sformułowania mogą brzmieć niezręcznie, a inne – po prostu wulgarnie. Nie wyobrażam sobie np. dosłownego tłumaczenia niektórych soczystych opisów – mam wrażenie, że polskie słowa opisujące sferę erotyki mają dużo większą siłę rażenia:) Przeciętny polski czytelnik mógłby tego nie znieść:)
        Pozdrawiam,
        Karolina

      • Dokładnie tak jest. Na dodatek czasem mam wrażenie iż nie sposób wręcz oddać niektórych myśli w tłumaczeniu angielskich opisów. Brak nam jeszcze odpowiedniego do tego słownictwa, które nie okaleczyłoby wyrażanej myśli.

        Zamierzam wydać moje opowiadania po angielsku, tak szybko jak to tylko będzie możliwe. Pisząc więc, niekiedy mam w głowie angielską wersję i ciężko mi ją oddać po polsku. Mam nadzieję znaleźć złoty środek.

        Pozdrawiam bardzo serdecznie i zapraszam na fragmenty moich opowiadań, które wydałam – umieszczone są na moim blogu na blogspot.

Dodaj odpowiedź do akfa Anuluj pisanie odpowiedzi